Rozdział 79 - Bliskie spotkanie trzeciego stopnia.

Teraz zrobiem mega podziękowanko!

Dziękuję, że jesteście! Czytacie, piszecie, śmieszkujecie... to niesamowite! Bardzo się cieszę, że dotarli tu nowi starzy bywalcy, to zdecydowanie świadczy o waszej wytrwałości <3

Czasem nie jestem w stanie odpisać na komentarze terminowo, szczególnie jeśli potrafi ich przybywać +99. To są takie liczby, że... WHOAH. Nie umiem opisać swoich odczuć, kiedy w jakiś randomowy szary dzień nagle zasypuje mnie lawina komentarzy i gwiazdek!

Nie wiem kiedy to się stało! Ponad 5 tyś gwiazd *-*

45 tysięcy luknięć w tę stronę! WOW

Aw! To macie dłuższy rozdziałek! ;*

________________________________

***Charlie***

Po powrocie do domu, nie zdążyłam nawet dobrze usiąść, bo usłyszałam dźwięk dzwonka. Z westchnieniem zerknęłam na ekran, na którym jawił się napis ''LORD MEGATRON''.

- Chciałam się napić kawy.. - zawyłam zbolała- W s p o k o j u...

- Kto do ciebie dzwoni?? - wtrąciła matka 

- Szef i jakbyś mogła nie przerywać... - burknęłam i nie zdążyłam się obronić, kiedy matka wyrwała mi urządzenie z dłoni- Nie mamo, oddaj telefon! - wrzasnęłam

- HALO?! - zaczęła i tylko słyszałam dudniący głos domagający się odpowiedzi z kim rozmawia- Z mamą Charlie. Z Judytą Twardowsky. Tak, mhm, tak.

- Maaaamoooo!

- Nie przeszkadzaj kochanie, dorośli rozmawiają. - orzekła ponownie przykładając telefon do ucha

- Mam dwadzieścia trzy lata! - zawyłam 

- Nie, nie dam Charlie do telefonu. Tak, rozumiem i jestem świadoma, że zaiste sprawa nie cierpiąca zwłoki. A l e. Chciałabym pana zaprosić do nas na herbatę. Nie będzie problemu? Wspaniale.

- Mamo nie możesz! Zabraniam ci! NIE! - wrzasnęłam 

- Skarbie! - ostrzegła matka

Matka ponownie przyłożyła telefon do piersi aby ''nie było słychać'' rozmowy po drugiej stronie.

- Szef cię słyszy i jest niepocieszony z twojego tonu, podobnie jak ja. Uspokój się natychmiast. - burknęła znów włączając się do rozmowy.- Już jestem, o której będzie panu pasowało? Za godzinę, oczywiście! Zapraszamy.  

Złapałam się za głowę szarpiąc za włosy. Wyjąc niczym męczennik wpadłam do salonu zastając tatka piszącego pewnie jakieś faktury na laptopie. 

- Ojciec! Dawaj sofę na dwór, matka oszalała! - jęknęłam

- Matka oszalała? - spytał sceptycznie

 - Tak! Zaprosiła mojego szefa do nas na herbatę, to będzie koniec świata!

- O! - ożywił się ojczulek- To ja już sobie z nim porozmawiam!

- Śmiało! - żachnęłam- Ale pomóż mi z kanapą!

- Możesz mi racjonalnie wytłumaczyć, dlaczego ona ma się znaleźć na podwórzu?

Obejrzałam się za siebie mierząc na oko szerokość wejścia do salonu. Kiwałam dłońmi cmokając zirytowana. 

- Nie zmieści się... - jęknęłam

- Twój. Szef. Się... nie zmieści? - uniósł brew zdziwiony 

- Noo...

- Jest aż tak gruby? 

- Niiie zupełnie, ale z własnego doświadczenia, że jest drażliwy. - szepnęłam- Nie poruszaj przy nim tego tematu...

- Zdecydowanie USA powinno coś z robić z tym problemem. Później się dziwią, że społeczeństwo jest otyłe... - westchnął niewzruszony, wciąż klikając klawisze 

- Charlie... leć do sklepu, tu masz listę zakupów. - poprosiła mnie matka wręczając portfel i karteczkę

- ALE!

- No co ''ale''?

- Ale trzeba ogarnąć wszystko na dworze! Stół jakiś, sofę, aaagh!

- Dobrze, zaraz ustawimy wszystko. Leć do sklepu, zanim twój szef do nas zawita... nie mamy nawet ciasteczek żeby go poczęstować. - rozmyślała matka

- On nie będzie chciał ciasteczek! - krzyknęłam w trząskach

- Bo jest gruby. - parsknął ojciec

- On był gladiatorem, tato!

- Właśnie okaleczyłaś mą wyobraźnie, bo wyobraziłem sobie grubego gladiatora.

- Charlie idź do sklepu! Migiem! - skarciła mnie matka 

Zapiszczałam zirytowana i rzuciłam się pędem przez dom. Kiedy wiązałam już trampki, napadł mnie mops dostając napadu radości. Merdał ogonem i patrzył na nie swym zezem. Podskakiwał chcąc mnie zachęcić do zabrania smyczy. 

- Uuugh, Koleś... nie mam czasu. - jęknęłam, lecz psiak przechylił łepek słysząc swe imię.- Jezu, nie patrz tak na mnie. - westchnęłam- Ooh! Niech ci będzie, w sklepie pies pod pachą to bagaż przenośny. A przynajmniej tak to będę musiała wytłumaczyć...

Capnęłam Kolesia i pośpiesznie opuściłam dom.  Szybko przemierzyłam ulicę, by odnaleźć ukrytego na czyimś podjeździe Vehicona. Woleliśmy nie ryzykować kolejnej kłótni z moim ojcem. Kiedy tylko się zbliżyłam lusterka poruszyły się by mnie namierzyć. Wehikuł podniósł się nieznacznie na kołach.

- Oo! Charlie, hej! - ucieszył się con

- Też dobrze cię widzieć... - uśmiechnęłam się miło i wsiadłam na miejsce kierowcy- Mam prośbę, podrzucisz mnie pędem do sklepu?

- Dla ciebie wszystko! - odparł wyjeżdżając na ulicę, popisując się mocą silnika

***

Przemierzałam alejki sklepowe nerwowym krokiem. Labirynt. Labirynt rozpaczy to sklep, w którym postanowiono przenieść działy w inne miejsca i kurwa nie wiesz co gdzie leży! Westchnęłam któryś raz i zawróciłam na pięcie, niestety wpadając na mężczyznę o ciemniejszym kolorze skóry. Chciałam go przeprosić, ale ten spojrzał na mnie tak przerażony, że zaniemówiłam.

- P-p-przepraszam! - wykrztusił słabo, cofając się jakby diabła zobaczył- Przepraszam! J-ja nie chciałem! J-ja tu tylko na Erasmusie tu byłem i j-ja ja już się wyprowadzam...! Dzisiaj wyjeżdżam! Błagam nie mów mu, nie mów! Błagam!

Krzycząc to facet rzucił koszyk na podłogę i niemalże płacząc wybiegł ze sklepu. 

A ja stałam jak słup soli, nie rozumiejąc ani słowa. Wszyscy ludzie nieprzychylnie gapili się na mnie, chyba nawet ze szczyptą strachu w oczach. Jakbym dla jakiejś mafii robiła.

- Bardzo śmieszne Ahmed, bardzo śmieszne! - zaśmiałam się głupkowato, improwizując- Żartowniś z tego Ahmeda, że nie wiem!

Ludzie odpuścili, atmosfera opadła, wszystko wróciło do normalności. Wypuściłam z ulgą powietrze z płuc. W y b r n ę ł a m! 

Mój umysł oblało olśnienie... przecież ja typa znałam! To ten zboczek, który przysapał się do mnie raz na wyścigach... i później jeszcze ''nachodził'', kiedy byłam na podwórku przez domem. 

Nie mogłam tylko pojąć dlaczego był taki przestraszony jak tylko mnie zobaczył. I czego miałam nie mówić komu?! Kupując zapisane na kartce produkty i wytężając wszystkie szare komórki, dotarło to do mnie.

O Boże, nie.

STEVE!

***

Po zrobieniu zakupów i powrocie do Vehicona, usiadłam na fotelu kierowcy nadzwyczaj sztywno. Mops jako jedyny beztrosko gapił się przez okno na parking.

- Steeeeve. Coś. Zrobił? - zaczęłam 

- Co, co? Nic? 

- Nic...? - spytałam stukając palcami o kierownicę- Nie uwierzysz kogo spotkałam w sklepie...

- Kogo?

- A takiego typa, który mnie zaczepiał? Coś ci może świta?

Steve zachichotał podejrzanie i zerknął na mnie lusterkiem.  

- Ah, o tym mówisz! Już mi prawie z procesora wyleciało... nie mówili nic w wiadomościach? 

- W wiadomościach?? - sapnęłam

Już zaczęłam się bać, biorąc pod uwagę pomysły Vehicona. Błyskawicznie wyjęłam telefon i zaczęłam przekopywać informacje na internetowej stronie gazetki Jasper. Uniosłam brwi czytając artykuł, jednocześnie zakrywając dłonią usta. Później nakierowałam ekranik do lusterka, czemu towarzyszył gromki śmiech w pełni usatysfakcjonowanego złola. 

- Wytłumacz mi... jak do tego doszło. - spytałam potrząsając głową

- Cóż... - jęknął od niechcenia- Dopadłem go, gdy znów kręcił się w pobliżu twojego domu... i kusiło mnie go zabić albo wyjebać przez most ziemny gdzieś... w pizdu daleko! Ale z racji, że błagał życie i obiecał się wyprowadzić, postawiłem go na jakimś budynku...

- Dlaczego więc znaleźli go nago? - jęknęłam wskazując na telefon, a Steve się zaśmiał

- A, bo pamiętałem jak widziałem cię bez połowy pokrowca! A ludzie bez pokrowca są tak zabawnie wkurzeni, że aż miło się z nich pośmiać. Powiedziałem mu, że albo zrzuci pokrowiec, albo go zabije. - parsknął- Pewnie inni też się z niego śmiali, bo zgubił pokrowiec. Hahahaha! 

- Upokorzyłeś go, bo? - spytałam chowając twarz w dłoniach i patrząc przez palce 

- Zrobiłem to dla ciebie!

- Dla mnie?? - wykrztusiłam prostując się

- Oczywiście. Teraz się chuj zastanowi drugi raz zanim do ciebie podejdzie... a jeśli to zrobi, to go kurwa wprasuje w ziemię... - rzekł groźnym tonem- Chwileczkę... powiedziałaś, że widziałaś go w sklepie?! Nosz ja pierdolę! - warknął uruchamiając silnik i wyjeżdżając gwałtownie z miejsca parkingowego- Mało przekonujący byłem!? Zabiję!

- Hej, hej! Uspokój się olbrzymie, co?! - sapnęłam przestraszona 

- Nie mogę go zabić??

- N-nie! No... nie, zdecydowanie nie! Sądzę, że dałeś mu wystarczającą lekcję życia i wyprowadzi się z Jasper, z dnia na dzień. - zapewniłam z uśmiechem- Dziękuję, że stanąłeś... w mojej obronie. Ale następnym razem, może... najpierw mi powiedz, ok?

- A niech będzie... - burknął- Zabierasz całą zabawę. 

- Nah... A dlaczego poziom paliwa jest tak nisko? - spytałam przyglądając się desce rozdzielczej 

- Bo powinienem uzupełnić poziom Energonu?

- A dlaczego tego nie zrobisz?!

- A bo... bo ja chciałem spędzić z tobą więcej czasu... - szepnął cicho 

- Oh, Steve... - jęknęłam rozczulona- Masz natychmiast wracać na Nemesis! A jutro spędzimy razem czas, dobrze? - zaproponowałam- O ile moi rodzice nie rozpętają trzeciej wojny światowej, to spędzimy tyle czasu razem ile będziesz chciał.

- Obiecujesz?

- Tak, obiecuję. 

***

Patrzyłam jak wehikuł Megatrona zbliża się od horyzontu. Miałam takie przeczucie... że to wszystko się, źle skończy.

- Mamo! Mój szef zaraz będzie, cho no tu! - zawyłam, gdyż ojciec siedział już na kanapie- Tato ile pamiętasz z tego co ci powiedziałam przed chwilą o wojnie na Cybertronie, Autobotach i Decepticonach?

- Mówisz znowu o tej grze? Nie słuchałem cię. - przyznał przeczesując wzrokiem gazetę, do momentu aż ujrzał zbliżający się punkt na niebie- Co do! Myśliwiec? Bombowiec?? Twój szef lata...

- Niezupełnie... - westchnęłam

Z każdą kolejną chwilą czułam jak mój ojciec mocniej ściska mnie za przedramię. Chciał uciekać, lecz kazałam mu siedzieć. Dźwięk transformacji przeszył powietrze, a gladiator z gracją wylądował w ogrodzie niczym super bohater. Gladiator wyprostował się dumnie na całe dwa i pół metra. 

- Pozwólcie, że przedstawię. Lord Megatron, we własnej osobie. - orzekłam i dodałam szeptem- Nie krzyczcie, proszę... 

Matka przystanęła w szoku, a ojciec... no właśnie, łapał powietrze jak ryba. Zdołał jedynie wskazać placem srebrnego mecha i wydać z siebie bliżej niezidentyfikowany odgłos, po czym zaśmiał się i zemdlał. 

- Wybacz Megatronie, mój tatko... nie spodziewał się tak w i e l k i c h wrażeń. - stwierdziłam 

- Przyzwyczaiłem się do niego, że ludzie to płochliwa rasa... choć są wyjątki. - odparł zerkając na mnie, później rozglądając się po ogrodzie- Przyznać muszę, że macie tu zaskakująco piękne ujęcie Ziemskiej flory. 

- Oh, dziękuje! - zaszczebiotała matka, zawsze dumna ze swego ogrodu- Ja nazywam się Judyta Twardowsky, a to mój mąż Sebastian... od zawsze miał słabe nerwy do takich spraw! - westchnęła- W miesiąc miodowy, zgadnijcie co zrobił?! Zemdlał! Kiedy Charlie się rodziła, też zemdlał! O i teraz co...? Niech zgadnę! Z e m d l a ł.

- Mamo dość!

- I tak nie słyszy. - zaśmiała się- Dajcie mu chwilę, zaraz oprzytomnieje. A sukcesem będzie jeśli znów nie zemdleje.

Niestety, kiedy tylko tato wrócił do rzeczywistości zaczął bełkotać o tym co zobaczył... a kiedy jego spojrzenie skrzyżowało się z optykami srebrnego mecha, ojciec znów odpłynął. Wraz z kolejnym przebudzeniem udało mi się utrzymać ojca w realnym świecie. 

Megatron zajął przygotowane miejsce, wyciągając ze swego schowka kryształowy sześcian z Energonem.

- Musisz wybaczyć moim rodzicom, to dla nich nowość... - jęknęłam

Matka zachichotała szarpiąc zalękniętego męża za ramię.

- Sebastianie, widzisz go! Jest taki ogromny...!

- Judytauspokójsię - sapnął na jednym wydechu ojciec

- Ale no spójrz tylko! Charlie mówiła prawdę, prawdziwy gladiator! - westchnęła nostalgicznie- Widzisz te żelazne mięśnie!

- Judyta!

- No co, swoją drogą - zlustrowała oschle wzrokiem ojca- ty też mógłbyś pójść od czasu do czasu na siłownię! Nie wiesz co pociąga kobiety - wyrzuciła mu- Przez ciebie mam ochotę dołączyć do De'Kopticonów!

- Decepticonów. - burknęłam czując wypieki na policzkach

- Onieśmiela mnie pani - mruknął Megatron

- Ah! Proszę, mów mi Judyta! Lordzie, tak?

- Oh, po co tak oficjalnie, wystarczy Megatron.

O mój Bożę, jaka wiochaWIOCHAwiocha, mamo! Wstyd! Żenada! Mamo nie znam cię, wydziedziczam! Nachyliłam się w stronę poczerwieniałego na twarzy ojca, który od samego początku siedział jak na szpilkach i się pocił.

- Taato?

- C-co? - szepnął nie odrywając wzroku od wielkiego robota

- Gdzie schowałeś strzelbę? Mam ochotę odstrzelić sobie głowę...

- W piwnicy, szafa na lewo. Weź dwa naboje. - wykrztusił- Ale najpierw wytłumacz mi jeszcze raz: d-dlaczego widzę wielkiego robota?? Czy to zbiorowa halucynacja?? - spojrzałam na ojca jak na wariata- Ty mi coś wsypałaś do herb-baty, t-tak?

- Nie, tato... Po raz enty ci tłumaczę. Wtedy kiedy mówiłam ci że przyłączyłam się do wielkich robotów z kosmosu, to była p r a w d a, nie g r a! - krzyknęłam szeptem- A to jeden z nich, Lider frakcji Decepticonów!

- Zabije nas?

- Nie... raczej nie. Tylko bądź miły i nie zachowuj się jak matka.

- Obawiam się, że prędzej od przymilania, umrę na zawał... chyba właśnie mam zawał.

- A ból promieniuje ci na lewą rękę?

- N-nie... boli mnie wszystko!

- W takim razie to tylko palpitacja albo arytmia, ja z tym żyję cały czas. - parsknęłam słabo, podając ojcu melisy- A teraz, tato, proszę: pij herbatę póki gorąca.

- Mówi się ,,Kuj żelazo póki gorące'' - burknął 

- Pij herbatę póki gorąca!

- Przecież się poparzę.

- Otóż to. Nauczka. - zmrużyłam powieki- Nie zrobisz tego drugi raz. A teraz, proszę, napij się herbaty...

- TYY. - syknął ojciec, bo go olśniło- Teraz rozumiem! Czy ośmieszenie mnie przed wielkim kosmitą to odwet za umówienie cię na randkę w ciemno!?

- Jakby nie patrzeć zaproszenie miał od mamy, ale skoro i ty tu jesteś...

Obserwowałam jak ojciec gotował się ze złości.

- Wydziedziczam! Nie było mnie miesiąc, a ty kolaborujesz z kosmitami!? Judyta! - krzyknął ojciec przerywając rozmowę Lorda z moją matką 

- Seba to ciebie ciągle nie ma! To jej wybór... - odezwała się matka. Zaskoczyła mnie.

- Ona ma iść do pracy, ustatkować się!

- Za darmo nie robię! Dostałam bransoletkę z diamentami i co mi zrobisz?! - rzekłam potrząsając ręką

- CO!? A ci ja ci mówiłem o przyjmowaniu prezentów od obcych! - fuknął ojciec nie dowierzając w to co słyszy 

- Z całym szacunkiem rodzicielu Charlie, ale cenie sobie usługi pańskiej córki. - wtrącił Megatron-Ma wielki talent i nie pozwolę by się zmarnował. Zbliża się wojna, a ja zapewnię bezpieczeństwo całej waszej rodzinie. Lecz potrzebuje jej w swojej armii.

- To chyba jakiś żart! Nie zezwalam! - wściekł się ojciec- Moja córka nie jest na sprzedaż ani żołnierzem, to nie do pomyślenia! Judyta mam zawał!

- Sugeruje się uspokoić panie Sebastianie - mruknął Lord nie ukrywając irytacji

- Nie będziesz mi mówił co mam robić! Jestem na swojej planecie, a ty co najwyżej gościem i będę robił co chce!! - fuknął 

- Tato nie obrażaj przywódcy kosmitów, bo siarę mi robisz... - syknęłam

- T Y! - warknął ojciec wskazując palcem Lorda- Namotałeś jej we łbie! Wyprałeś mózg!

- Nie przypominam abyśmy przechodzili na "ty" węglowa formo życia! - warkną Megatron wstając i celując w mężczyznę 

- Dobra, ej! Już spokojnie! Spokojnie...! - sapnęłam, nakłaniając Lorda by usiadł i nie zabijał mi ojca- Wiem, że to trudne dla o b u stron... ale no bez takich! TY! - wskazałam na ojca- Więcej szacunku, proszę, a ty... Lordzie Megatronie - poprawiłam się- Z łaski swojej nie podnoś ręki, to mój ojciec do cholery.

- Seba przeproś Lorda. - wychyliła się matka, przeszywając ojca oczekującym spojrzeniem

- Też mi coś... - prychnął kręcąc głową- Dobrze, przepraszam. Może zbyt ostro zareagowałem, ale cała ta sytuacja... - westchnął rozmasowując twarz- Musisz zrozumieć, że dla normalnego człowieka, to nie jest codzienność. Megatronie. Lordzie. Jezus Maria. - odetchnął nierówno 

- Rozumiem. - odparł już spokojnym tonem Megatron- Wiedz, że nie zamierzałem cię skrzywdzić...

- Tylko podporządkować... - stwierdziłam, a Lord obdarzył mnie gniewnym spojrzeniem- No nie oszukujmy się, Decepticony się nie ciaćkają...

- Hm... gdybym zaprzeczył, to skłamałbym. - odparł mech wzruszając namiernikami- Aczkolwiek wolałbym określić to jako zdecydowane dążenie do określonych celów.  

- Przepraszam, że wtrącę! - odezwał się ojciec świdrując mnie wzrokiem- Ale od jak dawna to trwa? Te... pertraktacje?! 

- Mamo, pamiętasz jak pojechałam do swej oazy spokoju, patrz hangaru na pustyni i nie wróciłam przez, dwie noce? Wtedy się zaczęło... - rzekłam obserwując zdziwienie ojca

- Pozwalałaś jej jeździć na pustynie... samej!? - fuknął

- Jakbym jej zabroniła, to i tak by to zrobiła. - odparła Judyta- Ale były zasady, miała mi się meldować telefonem i...

- I czego mi jeszcze nie powiedziałyście!? CO!? - zirytował się ojciec

- Zrobiłam prawko! - wykrzyczałam nie mogąc już tego dłużej znieść

- Słucham?! - sapnął ojciec

- Huh...  Myślałem, że ludzie samoistnie potrafią obsługiwać pojazdy. - zadumał Megatron, na co wszyscy spojrzeliśmy na Lorda z politowaniem. Najbardziej kwaśną minę miała matka, co zauważył gladiator- Jak Headmasterzy, na przykład! - dodał jakby to było oczywiste 

- Judyta, powiedz, że mi się przesłyszało! - warknął ojciec- Nie wyraziłem się jasno, kiedy powiedziałem, że nie życzę sobie aby nasza córka stała się kierowcą?? Droga to śmierć!

- Zrobiłam i co mi zrobisz? - wtrąciłam- Myślisz, że samymi ograniczeniami stworzysz mi życie idealne?!

- Trzymajcie mnie! Jakimi ograniczeniami?!

- Srakimi! Zabroniłeś mi zrobić prawa jazdy, kazałeś umawiać się z jakimiś nieudacznikami, mówiłeś na jakie studia mam się udać! Kontrola i ograniczenia! To ma być wychowanie?! Oświecę cię, to tak nie działa! - sapnęłam zarzucając dłońmi 

- Nie?! A myślisz, że mną się ktoś w domu przejmował?! Że dbał o wszystkie zachcianki? Że ktoś mnie wspierał?! Wszystko musiałem robić sam, by znaleźć się tam gdzie jestem! A tobie chciałem oszczędzić życiowych błędów!

- A ja sądzę, że dobrze zrobiła robiąc prawo jazdy... teraz bez tego człowiek jest potwornie ograniczony... - mruknęła matka

- Tak?! Najpierw auto, za chwilę miejskie wyścigi, a zanim się obejrzysz Mad Max! Już ja wiem, za czym młodzież podąża... Mój Boże... - sapnął ojciec, więc pochwyciłam jego ostre spojrzenie- Ty brałaś udział w nielegalnych wyścigach!

Chyba zbladłam, czując na sobie spojrzenie wszystkich.

- C-co? - zapiałam- Czy ty musisz mnie zawsze o wszystko oskarżać!?

- Nie... widziałem relację z tegorocznego Mad Max'a, ale w życiu nie spodziewałbym się, że to TY! - wypluł z jadem te słowa podrywając się na równe nogi- Co ci strzeliło do głowy?! Wiesz jak tam jest niebezpiecznie!?

- Wzięłaś udział w tym wyścigu? - zagaił zdziwiony Megatron

- Ja... ja... - urwałam widząc jak zza domu wyszły dwie osoby, których zupełnie nie spodziewałam się- Patrzcie kto przyszedł! - sapnęłam wskazując palcem na idącego od strony furtki Briana i mężczyznę w srebrnych włosach 

- Ten miły młodzieniec dał mi cynk, gdzie znajduje się właściciel zwycięskiego Tico. Chciałem je nabyć i przeprowadzić wywiad... - zaczął miliarder, lecz dostrzegł Megatrona i wskazał na niego złotą ekstrawagancką laską- Zmieniłam zdanie, chcę t o w programie. 

- Oburzające - warknął Lord

- Silver McCoin. - prychnął ojciec 

Mężczyzna w garniturze koloru indygo uśmiechnął się na dźwięk swojego imienia. Zdjął melonik z głowy i ukłonił się lekko.

- We własnej osobie. - dodał

- Nitro Zeus? - spytał Megatron, mrużąc optyki

Brian momentalnie zaprzestał liczenia pieniędzy i spojrzał na Lorda rozkładając ręce bezradnie.

- Gdzie Charlie? - spytała Judyta, rozglądając się dookoła wraz z całą resztą

- Dlaczego życie musi mnie nienawidzić! AAAA! - wrzasnęłam, gdyż zawisłam podczas przeskakiwania płotu jak ostatnia ciota. Metalowy grot uparcie trzymał moje szorty, przez co nie mogłam sięgnąć ziemi- Kompromitacja! 

- Wracając do interesów... - wtrącił ostrożnie McCoin, podkręcając placami wąs

- Tico nie jest na sprzedaż! - fuknęła matka 

- Gdzie jest mój przekaźnik?! - warknął Megatron, w kierunku Briana 

- Jaki przekaźnik? - sapnął ojciec patrząc na mecha

A ja sobie westchnęłam wciąż wisząc jak kujon, którego za gacie zawiesili szkolni chuligani. 

- W budowie, zapewniam mój Panie, ale teraz przepraszam... mam bardzo ważny, międzynarodowy telefon! - żachnął się dając dyla, kiedy działo Megatrona wycelowało w jego łeb

- Na optyki mi się nie pokazuj! - ryknął Lord wstając 

- Cóż za niesamowita demonstracja, brawo, brawo! - orzekł z podziwem Silver, obserwując od góry do dołu metrowego gladiatora 

- Wynoś się stąd pajacu! - warknął Megatron

- Ale ja mam pieniądze! - sapnął oburzony McCoin

- Mam ich więcej! - odparł srebrny mech, strzelając mu pod nogi- Następnym razem będę celować w twój łeb! - wycedził 

Patrzyłam jak McCoin zabiera dupę w troki, kurczowo trzymając swoją walizkę z mamoną, w drugiej zaś przytrzymując melonik. Wykrzykiwał na pożegnanie coś o braku manier i tupecie. Matka zaciskała dłonie na filiżance, obserwując smutno wyrwę w jej idealnym trawniku. Ojciec cofnął się o dwa kroki od Megatrona, który górował na podwórzu. Gladiator ruszył w moim kierunku, a ja westchnęłam ciężko.

Lord stojąc już nade mną przeszył mnie wzrokiem o stokroć surowszym od wzroku ojca. Burknęłam pod nosem i skrzyżowałam ręce na piersi. Szponiasta dłoń capnęła mnie za bluzkę i podniosła na poziom krwistoczerwonych optyk. 

- A ty gdzie? Nie skończyliśmy rozmawiać. - rzekł basem gladiator i upuścił po stronie mojego ogródka

Zebrałam się i otrzepałam z niewidzialnego kurzu. Poprawiłam spodenki, które ucierpiały bardziej od mojej dumy. Ruszyłam wraz z Decepticonem do stołu wywalonego na środek ogrodu. 

- Co to było?! - wybuchł ojciec

- Dobra, przyznaję się... - westchnęłam ciężko- Byłam na Mad Maxie. Potrzebowałam gotówki i...

- Mało kieszonkowego miałaś!? Życiem ryzykować za pieniądze, Charlie! Nie tak cię wychowałem! - wykrzyczał ojciec totalnie wytrącony z równowagi

- I tu muszę zgodzić się z twoim rodzicielem, Charlie. - rzekł Megatron- Mówiłem, że jeśli będziesz miała jakiś problem, to masz bezzwłocznie udać się do mnie. Nawet z takimi błahostkami jak... pieniądze.

- Wystarczająco już zrobiłeś...! - warknął mój ojciec grożąc mu palcem- Więc nie ośmielaj się składać takich propozycji mojej córce!

- Tato... - westchnęłam załamana chowając twarz w dłoniach

- Proszę mi wierzyć, że zależy mi wyłącznie na dobru Charlie. - odparł ochryple Megatron 

- D o b r u?! - wycedził zdziwiony ojciec- Wplątując ją w kosmiczną w o j n ę?? O Wielki Lordzie z metalowej planety, ale mamy tu chyba nieporozumienie. Houston mamy problem. 

- To była tylko i wyłącznie decyzja Charlie, aby przyłączyć się do frakcji Decepticonów.

O nie... znałam to spojrzenie. Ojciec patrzył na mnie zawiedziony, właśnie tak. Znów go zawiodłam, jak zwykle zresztą. Nigdy nie wystarczająco dobrze. Megatron w tym czasie rozsiadł się na sofie, by móc dopić swój Energon

- Wytłumacz się...! - wykrztusił oczekująco ojciec

- Poznałam się trochę na ludziach, tato... cały ten świat wariuje i schodzi na psy, nie zauważyłeś tego? - jęknęłam- I nagle, całkiem przez przypadek, spotykam przybyszy z gwiazd. Chcą pomóc, ponieważ ich dom uległ zagładzie podczas wojny domowej...

- Słucham...?! - wtrącił ojciec- Zagładzie?? To chyba wystarczający argument, by nie pozwolić im mieszać jeszcze na Ziemi...!

- Straciliśmy nasz dom, ponieważ zbyt późno pojęliśmy błędy naszych władców. Zdrada mojego największego sojusznika spowodowała, że szansa na ratunek Cybertronu przepadła.- zagrzmiał Megatron, lecz mój ociec wciąż mierzył go spod przymrużonych powiek 

- To was nie usprawiedliwia. Nie daje prawa, by ingerować w nasz świat. - odrzekł stanowczo 

- Wasza polityka nie jest lepsza od naszej kiedyś, pieniądz cenniejszy od życia, honoru czy miłości. Wyniszczacie swoją planetę, choć to jedyne miejsce, gdzie możecie żyć... - mówił gladiator świdrując mego ojca na wskroś- Widziałem śmierć Cybertronu i nie dopuszczę by Ziemię spotkało to samo.

- Nie zamierzasz odpuścić, co? - prychnął ojciec łapiąc się za głowę i kręcąc nią- Całe życie jak krew w piach... Obcy nie powinni się mieszać w ludzkie sprawy. To nasza planeta, nasze decyzje... Judyta. - jęknął, podczas gdy kobieta tępo gapiła się w próżnie

Matka westchnęła głęboko zbierając myśli. Zawsze tak robiła, gdy miał przemówić jej wewnętrzny mnich od życiowych porad.  

- Niech się dzieje wola nieba... z nią się zawsze zgadzać trzeba. - odparła beznamiętnie, biorąc łyk herbaty  

- Tato... - mruknęłam, zwracając jego uwagę- Nie chciałbyś zmienić świata? 

- Nie... nie przyłożyłbym do tego ręki! - wystękał patrząc na srebrnego mecha ze szczyptą strachu i gniewu- Wielu przywódców próbowało władać, ale... to nigdy nie kończyło się dobrze. Czy ty wiesz do czego to doprowadzi? - jęknął patrząc mi ponownie w oczy- Do wojny! Śmiem wątpić, by jakikolwiek kraj zapragnąłby przyjąć rządy kosmitów od tak...!

- Jestem w pełni świadomy oporu, jaki mogą stawiać ludzie. Ale zapewniam, że będziemy przygotowani. - rzekł Megatron, a mój ojciec westchnął ciężko 

- Ile mamy czasu? Kiedy będzie inwazja? Cały ten... najazd.  

- Na tą chwilę nie jestem w stanie określić konkretnej daty. Po potwornej wojnie ma armia zmalała, lecz z każdym dniem się powiększa. - zapewnił Lord gestykulując szponami-  Teraz najlepiej będzie, jak wszyscy zajmiemy się swoimi sprawami. Nieprawdaż, panie Sebastianie? - uśmiechnął się przebiegle tyran- Mam nadzieję, że firma wyjdzie na prostą...

- Nie wiem... o czym mówisz. - mruknął twardo ojciec, gubiąc nagle gdzieś wzrok

- Tato? 

Megatron parsknął słabo, spoglądając w jego kierunku z politowaniem.

- Oh, nie powiedziałeś im...?

- Myślę, że już na Lorda pora. - prychnął mój ojciec 

- Ale nie powiedziałeś nam o czym? - sapnęłam 

- Sebastianie?? - ożywiła się matka 

- Ah! Nasza firma popada w długi! - sapnął wkurwiony ojciec wstając z miejsca- Konkurencja nas dobija, rynek jest zmienny... jest coraz gorzej. 

- Czemu nam nie powiedziałeś? - spytała matka 

- Dzieło mojego życia bankrutuje... to chcieliście usłyszeć? - fuknął

- Tato... - zaczęłam, trzymając w dłoni bransoletkę, co nie uszło uwadze ojca

- Nie, Charlie. - odparł sucho- Chyba najwyższa pora żebyś się spakowała i zaczęła żyć na własny rachunek. Może wtedy zrozumiesz... 

- W-wyrzucasz mnie z domu?? - sapnęłam nie dowierzając 

- Przecież ty nienawidzisz domu! Nienawidzisz ludzi. Skoro tak, droga wolna! - rzekł sfrustrowany ojciec, cały czerwony ze złości- Jesteś o krok wpakowania się w szajs, z którego nikt cię nie uratuje...! Nikt, rozumiesz?! 

Uniosłam żałośnie brwi do góry, zerkając na ojca, z chwilą na Lorda. 

- Chcesz być dorosła? Proszę bardzo, podejmij decyzję! - sapnął trzęsąc ręką- Albo zostajesz, albo odchodzisz... 

- Sebastianie! - zawyła oburzona matka- Charlie, nie słuch...

- Nie, Judyta! - przerwał jej- Jest pełnoletnia. 

- I dajesz mi takie ultimatum?? - zaśmiałam się jak histeryczka

- Nie pozostawiasz mi wyboru. 

- Wiesz co... - szepnęłam gorzko stając bliżej Lorda Decepticonów- Ufam mu bardziej niż tobie. Potrafił mnie zrozumieć lepiej niż ty przez całe życie. - wytknęłam mu z goryczą, na co Megatron zakrztusił się swym napojem.

- Jestem mile zaskoczony...! - odparł unosząc wyżej szklankę z Energonem jakby wzbijał toast- Tak jak mówiłem wcześniej, już moja w tym głowa, by Charlie nic się nie stało... - westchnął ze słabym uśmiechem wstając- Dziękuję za gościnę.

Matka również wstała uśmiechając się słabo.

- Zapraszamy ponownie. Miło było poznać... Megatronie.

- Wzajemnie... - odparł miło Lord- Na mnie już z czas. Obowiązki wzywają.

Wciąż stałam jak wryta patrząc jak wściekły ojciec odchodzi w stronę domu, nerwowo przeczesując dłonią głowę i twarz. 

- Żegnam Twardowsky, dziękuję za gościnę. - rzekł Lord, po czym zwrócił się do mnie ciszej- Kiedy będziesz gotowa, wróć na Nemesis. Przydzielę ci kwaterę. 

Nie czekając dłużej, Megatron odszedł na skraj ogrodu i transformował w swój latający wehikuł. Tak czy siak, podmuch powietrza z jego silników wywrócił stoliki i wszystkie szklanki. 

- Tato... - szepnęłam 

- Nie. - odparł natychmiast, kiwając głową- Nie, Charlie. Wybrałaś. - odparł sucho wchodząc do środka domu- Spakuj się. Wróć jak zmądrzejesz.

Poczułam się okropnie. Tak strasznie okropnie w środku... jakbym zrobiła coś bardzo złego. A przecież ja chciałam dobrze, dlaczego on nigdy nie potrafił mnie zrozumieć. Dlaczego nigdy nie chciał zrozumieć i nawet nie próbował... Jedyne co potrafiłam to go zawodzić, tylko to mi wychodziło dobrze. 

- Charlie, Słonko... - zaczęła delikatnie matka- Wiesz co ci powiem... chyba niechcący przeszłaś na ciemną stronę mocy. - rzekła z przekąsem 

- Ta... na to wygląda. - mruknęłam garbiąc się i łapiąc za ramię

- Oh, czyli wiedziałaś? To dobrze... - mruknęła matka- Myślałam, że jesteś pod wpływem uroku czy coś.

Będzie inwazja kosmitów, a mimo to ona zachowywała się tak beztrosko. Spojrzałam na matkę zeszklonymi oczami, na co ta przytuliła mnie i poklepała po plecach.

- Nie przejmuj się ojcem. To też mój dom, możesz w nim być, kiedy tylko chcesz. 

- Dzięki mamo...

Bạn đang đọc truyện trên: AzTruyen.Top