Rozdział 70: Jak znaleźć igłę w stogu siana?
No może z tym obrazkiem to lekki śmieszek XD Ale o ile mnie pamięć nie myli, to przedstawia KO vs kosmita ze ,,Straży Sąsiedzkiej'', z której podłapałam Paula, so nie sądziłam, że jakiś fan TF też to podłapie XDD
Piosenkę The Fray - You found me dałam, gdyż słyszałam ją ostatnio i na nowo mam na nią fazę <3
Wiem, że trzeba było poczekać na długi rozdziałek, ale ten no wakacje, wyjazdy i ten czas tak szybko ucieka... to miłego czytania! ;*
_____________________________
Breakdown ledwo utrzymywał Charlie w dłoniach, gdyż dziewczyna wiła się i rozpychała jakby od tego zależało życie.
- Możesz przestać?! - stęknął Decepticon- Zaraz spadniesz!
- Nie! Nie! B'down wypuść mnie!
- Co w ciebie wstąpiło!?
- Ty nic nie rozumiesz! Ja nie chcę jakiś symbiontów! Nie chcę! Breakdown, przecież trzymamy sztamę! Błagam! Nie możesz mi tego zrobić!
- Nic ci nie będzie!
Niebieski con wszedł do zatoczki medycznej i od razu odstawił Twardowsky na blat. Obawiał się, że zaraz spadnie na podłogę,a wtedy i on miałby kłopoty. Dziewczyna zerwała się do biegu i w szaleńczym tempie ukryła za pudełeczkami i sprzętami stojącymi bliżej ściany. Chwilę po tym wbiegł Knockout z probówką w dłoni.
- Jestem! - oznajmił, przeczesując optykami pomieszczenie- Gdzie jest Charlie?
- Ona oszalała! Krzyczy i wrzeszczy bez sensu!
- Meh, jak każda kobieta... - wzruszył ramionami Knockout- No Charlie, przyszedł twój idol możesz już wyjść...! Gdzie się schowałaś? - spytał miło
- Uważaj, bo ci odpowie! - zarżał Breakdown- Była przerażona nie na żarty! Jak taki węglowiec prosto z ulicy, który widzi nas pierwszy raz...
- Oooo, czyli nici z żartów? - westchnął Knockout- A już chciałem jej wmówić, że symbiont ją zmutuje, albo zmieni w jedną z nas.. Primusie, ale byłby ubaw! - chichotał medyk, napotykając karcące spojrzenie niebieskiego mecha
- Knock, ona serio się boi...
- Dobrze już, dobrze... Złotko, wiem, że mnie słyszysz. Przecież wiesz, że cię nie skrzywdzimy. Mówię to z ręką na iskrze, słyszysz? Symbionty wcale nie są takie złe, chodź i sama się przekonaj. Hm?
- Chyba jej nie przekonałeś.
- Shhh, wiem co robię... Słuchaj Charlie, symbiont nie jest groźny. I nie, symbiont nie zmieni cię w potwora. A tak po za tym przyszła dostawa twojego zaopatrzenia.- mruknął medyk zachęcająco- Jeśli wyjdziesz to ci je dam...
- Pierdolcie się, nigdzie nie wyjdę!
- Bingo! - ożywił się Knockout, odsuwając kilka pudełek- Mam zbiega!
Breakdown skrzywił się od świdrującego pisku. Obudziło to nawet Vehicona ze stanu hibernacji. Odurzony jeszcze środkami medycznymi leniwie się rozglądał świecącym ''V''.
- Charlie? Gdzie ona jest? Coś się stało? - wybełkotał klon
- Nic się nie dzieje, śpij dalej Steve! - powiedział Breakdown
- Steve! Oni chcą mnie zabić, ratunku! - zawyła dziewczyna
- Co, dlaczego...?? - jęknął Vehicon, chcąc wstać- Co?!
Knockout tylko kiwnął do swojego asystenta by przytrzymał klona, bo zerwałby zaraz całą aparaturę. Breakdown nadaremnie próbował go uspokoić, gdyż Charlie znów zaczęła panikować.
- Spokój, spokój!! Nikt nie umrze! No chyba, że któreś mnie zaraz wyprowadzi z równowagi, a nie wypolerowany bywam nieobliczalny! - sapnął medyk, po czym zbliżył symbionta do Twardowsky- Spójrz Charlie co ci przyniosłem.
Kiedy dziewczyna dostrzegła to co znajdywało się w probówce pobladła cała.
- Jesteście pojebani! - krzyknęła i zakryła dłońmi twarz szlochając- Zostawcie mnie! Ja się boję lekarzy! Nienawidzę operacji! Steve!!
- Breakdown, gdzie jest strzykawka ze środkiem usypiającym?!
Niebieski con podał medykowi wielką strzykawkę, dobrą na transformera, nie na człowieka. Na widok ponad metrowej igły dziewczyna zemdlała. Knockout wzruszył ramionami i wbił igłę w przewód Vehicona, bo dla niego był przeznaczony ten zastrzyk.
***Charlie***
Tępy ból głowy przywrócił mnie do żywych. Mrugając powiekami próbowałam jak najszybciej przyzwyczaić oczy o światła.
- O Boże... co się stało? Ja zemdlałam? - podniosłam się do siadu i szybko namierzyłam Knockouta oraz pustą probówkę, przez co oblał mnie lęk.- O nie! Nie! Aaaaa! Jak mogliście to zrobić, kiedy byłam nieprzytomna!? Jam mogliście mnie wykorzystać tak podle!
- Poczekaj, nie wybuchaj płaczem! - zaczął Knockout- Ludzie boją się jak nie wiedzą, tak? Tak? Daj może sobie wytłumaczyć, a nie piszczysz i kopiesz jak scraplet w sidłach...!
- Ugggh, dobra... - mruknęłam, łapiąc kilka oddechów- A-ale najpierw mi powiedz, gdzie to gówno się podziało? - jęknęłam wskazując na puste szkło
- Muszę dbać o swych pacjentów, a to nie poprawi ci samopoczucia...
- Boże, to już we mnie jest, tak?! Ten mały obcy!? - zawyłam na skraju histerii- I co, może składa już jajeczka i wyjdą ze mnie inne mniejsze ufoludki?!
- NIE! - wrzasnął Breakdown, po chwili odchrząknął zakłopotany- Przepraszam... możecie kontynuować, a ja skocze może po b y ł e g o komandora... bo dogorywa w sali tronowej...
- A niech zdechnie w męczarniach! - wrzasnęłam.- To wszystko jego wina...!
- Reasumując... - mruknął medyk- Czy wiesz co znaczy symbiont?
- Tak... organizm żyjący w symbiozie z innym gatunkiem.
- Czy ludzie mają jakieś naturalne symbionty?
- Mhm... bakterie w jelitach?
- A widzisz? - uśmiechnął się miło Knockout- My, Cybetronianie również mamy małych przyjaciół, a dokładniej Cybermorfa**. Żywią się wyładowaniami elektrycznymi, nawet teraz. - wskazał szponem na mnie- Nie czujesz bólu, mimo iż leci ci krew.
- Leci mi krew?! - sapnęłam próbując namierzyć ranę
- Tak, na karku... ale symbiont nie chce przysporzyć ci cierpienia, woli zostać z tobą. Same nie są wstanie egzystować. Potrafią się też dostosowywać do różnych organizmów, są nie tylko symbiontami Transformerów.
Knockout podał mi w połowie mokry ręcznik bym mogła otrzeć krew. Drżącą dłonią jechałam wzdłuż kręgosłupa, czując słabe wypuklenie jakbym miała pod skórą gulę. Widziałam to coś w probówce, wyglądało to jak mechaniczna wersja rybika cukrowego**... tylko taka trochę większa! Wzdrygnęłam się, gdy Cybermorfa poruszyła się pod skórą. Całe szczęście nie wywołała bólu, tylko... bardzo niekomfortowe uczucie.
- To tam jest... - jęknęłam zdegustowana- A-ale skoro to symbiont, to co daje w zamian?
- A to bardzo ciekawa zdolność. - stwierdził medyk stukając szponem o logo Decepticonów na piersi Vehicona- W zamian emitują fale o charakterystycznej długości, które nosiciel może korygować i regulować. Symbionty reagują również jeśli wyczują w pobliżu fale innych Cybermorfów. To bardzo przydatna zdolność.
- W ten sposób potraficie się namierzać...! - sapnęłam doznając olśnienia- To dlatego ludzie nie mogą was namierzyć, nie znają tych waszych częstotliwości...
- Nie inaczej! - uśmiechnął się zawadiacko Knockout- A teraz i ty, będziesz miała swój osobisty lokalizator. Uznałbym to raczej za ulepszenie niż karę, więc...
Czerwony mech nie dokończył, gdyż wejście do zabiegówki otworzyło się ze świstem. Breakdown niósł nieprzytomnego i mocno poobijanego seekera, a tuż za nimi wyrosła postać Lorda.
- Knockout! Raport i to już. - orzekł ochrypły głos
- O-oczywiście, mój Panie! - Knockout bez chwili zwłoki złapał za kosmiczny tablet, podczas gdy Megatron zaczął czegoś szukać po szafkach- Więc tak. Wszczepienie Cybermorfa obyło się bez komplikacji, jak widać oba organizmy mają się świetnie, kalibracja sygnału dobiegła końca i to pomyślnie, ale... hmmm.
- Jakie A L E?! - warknął tyran
- Nie ma sygnału, L-lordzie Megatronie... - mruknął medyk marszcząc brwi i muskając dłonią podbródek
- No ja tego nie popsułam tak od razu... - jęknęłam unosząc dłonie- Co złego to nie ja!
Gladiator trzymając w dłoni metalowy pręcik zakończony wzorem Decepticonów, obrócił się do Knockouta.
- Jak to nie ma sygnału?! Symbionty mają j e d n o zadanie! JEDNO! I chcesz mi powiedzieć, że akurat tamten nawet tego nie potrafi zrobić!? - wycedził Lord
- J-ja naprawdę nie wiem co mogło pójść nie tak, Panie...!
- Może po prostu nie przepadają za ludźmi? - wtrąciłam
- Ludźmi... - zadumał Knockout, kiwając szponem- Może właśnie tutaj jest problem. Może i ludzie wytarzają wystarczającą ilość energii, by Cybermorfa żyła w jakimś stanie hibernacji, ale za mało by nadawała sygnał.
- Świetnie, jeszcze jakieś leniwe bydle mi się trafiło! - burknęłam trąc dłonią o kark, czując jak symbiont zadrżał- Ty pasożycie! Wynoś się ze mnie! Nie ma nic za darmo...!
- Stój, stój, czekaj! - sapnął ożywiony medyk- Sygnał się pojawił! Słaby, bo słaby, ale jest! - uśmiechnął się, wskazując na wyświetlacz ekranu- Nie wiem co zrobiłaś, ale podziałało!
- Nakrzyczałam na niego...?
- Nie, zareagował na dotyk. - odparł Megatron, uruchamiając palnik i ogrzewając znaleziony pręcik- Czyli działa. Może nawet to i lepiej, że sygnał nie jest ciągły. Autoboty cię nie namierzą... Ustalmy zatem, że jeśli będziesz potrzebowała ratunku, obudzisz Cybermorfa. Soundwave niezwłocznie otworzy most ziemny wysyłając do ciebie kogoś z pomocą. Po ostatnich incydentach doszedłem do wniosku, że zostawianie asystentki bez niczyjej opieki, może się bardzo źle skończyć... a przecież zależy mi abyś żyła. Zrozumiano?
- O-okej... - przytaknęłam, nerwowo zerkając na dłonie Lorda.
Szybko pojęłam, że ów pręcik nie był takim sobie pręcikiem, lecz żegadłem*** do piętnowania. Insygnia Decepticonów była już rozgrzana do czerwoności gotowa do wypalania. Źle to wróżyło. Szczególnie, że nie przedrążyłam zwiać i szybko znalazłam się otoczona srebrnymi szponami. A tuż przede mną rozżarzona pieczęć.
- To teraz pokaż, gdzie masz Cybermorfa i staraj się nie krzyczeć...
- CO?! - wrzasnęłam- Nie! Nie pozwalam! Nie jestem jakąś krową, żeby mnie znakować! Na miłość boską!
- Każda frakcja ma swe symbole, a ty do jakiej należysz?! - warknął Megatron przybliżając emanujący ciepłem symbol
- AAJAJAJ! Czekaj! Stój! Błagam! Z-zrobię sobie tatuaż, czy coś! Ale nie tak! A co jeśli usmażysz mi skórę łącznie z symbiontem?? Już zaczęłam go lubić nawet... nazwałam go Staszek, po dziadku!
Megatron chwilę analizował me słowa z twarzą bez emocji. Przez tę chwilę czułam jak serce uderza mi w żebra jak młot. Za moment zostałam odłożona na blat, dzięki czemu odetchnęłam z ogromną ulgą. Żegadło zostało wrzucone do zlewu, gdzie woda buchnęła parą.
- Wierzę, że dotrzymasz słowa. - rzekł śmiertelnie poważnie Lord
- Jasne, oczywiście, Hail Megatron!
***
Przez następne dwie godziny ogarniałam kontener z zaopatrzeniem. Nigdy nie widziałam tyle jedzenia w jednym miejscu. Zupełnie jakby ktoś zwinął dostawę z supermarketu i wsypał do jednego pudła. Mogłam dosłownie pływać w opakowaniach rogalików, chipsów i batoników. Osobny kontener był z napojami różnej maści, od wody po słodkie soki.
Na Nemesis robiło się nawet przytulnie- jedzonko, pićku i karimata pod żarówką grzewczą. Szkoda tylko, że było to w zabiegówce a nie w osobnym pomieszczeniu. Chociaż jakbym ja miała korzystać z normalnej kwatery będąc człowiekiem? Wszystko musiałoby chyba leżeć na podłodze!
- Ej, Knockout gdzie się u was załatwia petycję o kwaterę? U Soudnwave'a?
- Co? - zaśmiał się odrywając od spawania Starscreema- Czyżby asystentka Lorda, chciała zostać na dłużej?
- Nie naigrawaj się ze mnie, Knokcout! Ja po prostu wolę być... ubezpieczona. Mieć plan awaryjny w razie czego. Człowiek przezorny zawsze ubezpieczony...
- Przed czym? - parsknął Breakdown
- Przed moim ojcem... on o was nie wie. I nie wie, że sprzymierzyłam się z obcą cywilizacją... w sumie mało co go pewnie by to obchodziło... ale gdyby jednak wyrzuciłby mnie z domu? - skrzywiłam się wzdychając- To co wtedy?
- To przekimasz na Nemesis! - stwierdził Breakdown- Lord na pewno da ci jakąś kwaterkę... a weź go spytaj, bo po co się martwić?
- A spytam, wiesz? Spytam. Co mi szkodzi...
- Breakdown dobrze radzi, do usług. - zaśmiał się con.
Po kilku zabiegach Starscream nie wyglądał już tak żałośnie jak przedtem. Na każdym skrzydle miał założone stalowe ograniczniki, które unieruchamiały świeżo przyspawane lotki. Knockout zabrał się za dokładniejszy przegląd Vehicona, zgodnie ze swym planem snia. Ja natomiast z jakąś dozą przyjemności przyglądałam się rannemu seekerowi, co zaczęło mnie trochę niepokoić.
Od kiedy zaczęło mnie cieszyć nieszczęście innych? Może od momentu, gdy po prostu sobie na to zasłużyli. Karma, tak, karma zawsze powraca... a obserwacja karmy bywa przyjemna.
Sidziałam na skraju blatu kiwając nóżkami. Z zamyślenia wyrwał mnie dopiero ochrypły głos byłego komandora.
- Co... - szepnął- Przyszłaś sobie popatrzeć...? Na mnie... w tej niedoli?
- Zasłużyłeś na to - odparłam- ...zjebie.
- Daj mi spokój... - wychrypiał odwracając głowę
- O wieczny to ty się prosisz. Pamiętaj, że ciebie też można uśmiercić.
- Ciebie również... jednym r-khekhe-ruchem r-ręki... - wystękał
- Ale wiesz czego nie można zniszczyć?
- Bleahf... - skrzywił się- Tylko nie mów miłości.
- Przyjaźni. Chciałam powiedzieć, że nie da się zniszczyć p r a w d z i w e j przyjaźni. A w przyjaźni jest miłość. A miłość jest doskonała.
- Odejdź robalu... - wystękał obolały- Weź spadnij z tego blatu i będzie spokój...
- Gdybyś miał jakiś przyjaciół to byś zrozumiał. Ale ty ich nie masz. I nie będziesz miał, wiesz?
- Nie potrzebni mi o-oni...
- Nawet mogłabym ci współczuć... - mruknęłam kiwając głową- Gdzieś nawet liczyłam, że się zmienisz, ale najwyraźniej niektórzy nie są wstanie się zmienić i przejrzeć na oczy.
- Nie potrzebuje niczyjego współczucia. - wychrypiał
- To już nie współczucie, Starscream, nawet nie litość! Uosabiasz wszystko czym g a r d z ę na tym świecie. - powiedziałam na odchodnym- I zapamiętaj. Karma zawsze powraca. Ale następnym razem, tą karmą będę ja... - orzekłam złowrogo i uśmiechnęłam się mściwie
***Steve***
- Wypuść mnie! - krzyknęła oburzona.- Ej, no!
Zaraz jej przejdzie, pomyślałem. Ściągnąłem maskę i rzuciłem ją na trawę. Położyłem się na łące tak by głowę ukryć w cieniu drzew. Uśmiechnięty założyłem ręce za głowę, słuchając usatysfakcjonowany ciche dobijanie się ze schowka. Mieliśmy pojechać odpocząć, to odpoczywamy! Mi tam wygodnie...
- No wypuść mnie wredny zgredzie...! - sapnęła. Po chwili postanowiła zaprzeć się nogami, ale nic. Płyty pancerza ani drgnęły. Parsknąłem i uśmiechnąłem się szerzej.- Pożałujesz - zagroziła Charlie
- A co ty mi możePHAHAHAHAHHAHA!!! AHAHAHA! Przestań! JaHAHAHA pierdole! NIEHEHEHEHE!
Ryknąłem niekontrolowanym śmiechem zwijając się wpół. Pancerz na piersi samowolnie się otworzył, nie mogąc wytrzymać tak kompromitujących tortur. Mimo, że Charlie przestała i czym prędzej ewakuowała się ze schowka, ja nie mogłem się przestać śmiać. Za moment udało mi się nad tym zapanować.
Kompromitujące! Wytrzeszczyłem optyki sapiąc gniewnie. Charlie w szaleńczym tempie zeskoczyła z mojego brzucha na polankę, niemalże się wywracając. Wiedziała, że musi uciekać... Ale nic z tego!
- Nigdy więcej tego nie rób!!! - wycedziłem przez zęby.
Złapałem ją szybko w szpony i uniosłem nad twarz. Charlie wpierw zamarła, po czym wybuchła śmiechem. Nic się skubana nie bała.
- Hahaha! Bo co!?
- Bo...! Bo zrobię ci coś złego!
- PFF! Nie odważysz się!
- A jest tego pewna? - wzruszyła ramionami- Jak ty w ogóle śmiałaś mnie łaskotać w komorę iskry!? Znowu?!
- Za każdym razem jak się o nią niechcący otarłam, to drżałeś jak osika. Nie krzyczałeś z bólu, to co? Miałam tego nie wykorzystać przeciwko tobie?
- Ty wredna...! - mruknąłem i odruchowo zacieśniłem szpony. Charlie wrzasnęła, a na jej twarzy wykwitł grymas bólu- Kurwa, nie chciałem...!
- HA-HA! Nabrałeś się - śmiała Charlie wystawiając mi język
- OGH! Ja ci dam! Jestem Decepticonem, bój się mnie! ...chociaż trochę, no!
- Ajj ajjj! Straszny robot z kosmosu! - parsknęła- Szkoda, że w iskrze potulny jak baranek!
- Nie prawda!
- O jejciu, jej... Weeź, też macie ego? Oh nie... uderzyłam w ego! - zachichotała- Bo jak się faceta w takie ego palnie, to słuchaj, jak domino leci! Na kolana i nie ma przebacz. Oj... oj, oooj! Dobra, p r z e p r a s z a m , nie chciałam. Patrz: z ręką na sercu to mówię. Nie chciałam...
Prychnąłem nie zdradzając emocji. Byłem ciekaw co jeszcze wykombinuje. Ona zawsze fajnie się miota jak improwizuje.
- No nie! Już się boczy? Wielka dzidzia strzela mi tu focha*? Ahh, niech będzie! Patrzcie państwo, oto Stevie! W pojedynkę rozjebał MECH, nie zostawił drzwi! Hihi. Zadowolony?
- Stevie? - wycedziłem zdziwiony
- Noo... do rymu było - wybrnęła
- Kłamiesz...!
- Udowodnij.
- Stevie średnio rymuje się z drzwi.
- Starałam się wiesz? Nie jestem raperem i nie rymuję, ale idź w las bo już na ciebie czas! Booya! - uniosłem brwi nie przekonany. Charlie westchnęła ciężko- Naaah, po prostu brzmi słodko...
- A czy ja ci wyglądam na kogoś słodkiego?!
- No... - wywróciła optykami i odetchnęła- Dobra. Ayy, ayyy wielki, straszny robot z kosmosu!
- I nie zapominaj o tym. - mówiąc to uśmiechnąłem się i odstawiłem ją obok
Podążyłem wzrokiem za fikuśnym stworzeniem lecącym zygzakiem. Było małe, a jego cienkie skrzydła miały kolor moich Decepticońskich optyk.
- Co to za zwierze?
- Gdzie...?
- No tu. - wyciągnąłem szpon ku temu dziwnemu stworkowi, a ten przysiadł na nim bez lęku.- Co to za rodzaj ptaka?
Charlie wybuchła śmiechem niemalże przewracając się na ziemię.
- To motyl! - zdołała wyksztusić
- Motyl, ptak, Seeker... jeden chuj. Mają skrzydła i latają.
- Ahahahahahahaha. O! A co powiesz o telomowej teorii o ryniofitach?
Zmarszczyłem brwi. O czym ona znowu pierdoli? Wzruszyłem ramionami.
- ...podoba mi się ta nazwa - odparłem
- Mi również!
- A co to, to, to? O. Śliski, łażący glut.
- Ślimak.
- Ślimak... o k r o p n y.
- Oh, oh, Steve! Zobacz!
- Co?
- No to, widzisz to!?
- Nieeeeeee?
- To się przypatrz!
Wytężyłem optyki z całych sił i dostrzegłem na jej dłoni coś kurwa bardzo małego.
- ...tyci żywy kabelek?
- To gąsienica!
- I co mi do tego?
- Takie coś co trzymam, zmienia się w motyla. - wskazała ręką w stronę łąki
- Pierdolisz.
- Nie, mówię prawdę!
- Bzdury. Przecież to nie podobne jest!
Charlie parsknęła i odstawiając gąsienicę na trawę.
- Mówię prawdę, one zmieniają się w motyle! Przechodzą metamorfozę.
- Że transformację?
- Nie, metamorfozę.
- Ni chuja, niby jak inaczej się zmieniają? W coś takiego, w tamto takie!
- No... proces metamorfozy nie jest do końca znany...
- Bo to transformacja jest! Widzisz jaki kurwa mądry jestem? Nawet ja takie rzeczy wiem!
***Charlie***
Na polanie coś odbijało promienie słońca niczym srebrna antena satelitarna. Ruszyłam w tamtym kierunku. Maska Vehicona, stwierdziłam zaintrygowana. Obejrzałam ją z każdej strony, aż w końcu zdecydowałam się podnieść żelastwo. Uniosłam ją trudem i starałam spojrzeć przez nią... ale pojawił się problem.
- Czarno to widzę... Przecież przez to nic nie widać! - zirytowałam się
- Bo może ją trzeba włączyć ''geniuszu''?
- Włączyć...?
- TA! Od drugiej strony jest wcięcie.
- O ooaa.. teraz rozumiem... - szepnęłam
Teraz już wiedziałam, jak Vehicony bezbłędnie się rozpoznają! To dzięki tym maskom! Przecież to było oczywiste! Genialne w swej prostocie! Też będę musiała sobie sprawić taką maskę! System po namierzeniu Vehicona ukazywał nad nim kod, jak w grach login gracza. Jako iż Steve takowego nie posiadał, widniał koślawy napis z liter nie cyfr - tyle potrafiłam rozróżnić z ich języka. Sprytne...!
Dobra koniec tego dobrego. Zakradłam się do Steve'a niczym drapieżnik. Heh, zupełnie się tego nie będzie spodziewał.
- Mam cię! - krzyknęłam wesoło
- A to co znowu? - zdziwił się
- Atak przytulasów! - zaśmiałam się
______________________
Kocham ten obrazek :3
_________________________
Steve uśmiechnął się i odwzajemnił ten gest delikatnie.
- Nie rumienisz się - zauważyłam
- Bo już się tego wstydzę - stwierdził- To jeszcze raz?
- Ja misia zawsze!
- Uh, znowu to samo! - stęknął po chwili con, wyginając plecy w dziwny sposób i jęknął przeciągle- Chaaarlie...?
- Tak?
- Bo ja mam... nietypowe pytanie.
- Wal jak drwal w belę.
- Czy ty... czy... nie zajrzałabyś mi na plecy? Bo strasznie mnie tam coś drapie...! A nie dosięgam! - fuknął zirytowany
- No dobra... Spoko! Nie ma problemu, pokaż tylko gdzie.
Vehicon ustawił mnie na swym barku i zgarbił się ostrożnie bym mogła przyjrzeć się lepiej jego plecom. Niektóre części pancerza były ruchome i jak zauważyłam przesuwały się wraz z jego ruchami. Zeszłam nieco niżej szukając sprawcy swędzenia...
- Skoro cię swędzi... to wy czujecie dotyk?
- Posiadamy receptory reagujące na nacisk, więc... tak?
- Mhm...
Przelazłam bardziej na lewą stronę i zatrzymałam się nagle. Dwie płyty były rozchylone, zajrzałam do środka i zamrugałam oczami.
- Ty sobie żartujesz?
- Co tam jest? - zadrżał Steve
- GAŁĄŹ, wielka gałąź!
- Kurwa jak ja nienawidzę drzew! Weź mi to wyciągnij, błagam...!
- Ale, apf, jak ty wciągnąłeś całą gałąź?! JAK?!
- Swędzi, zabierz ją!
Chwyciłam za gałąź pociągnęłam, lecz ta uparcie broniła się przed wyciągnięciem. Po dłuższym czasie mocowania się, zapierania na wszelkie sposoby wyrwałam badyl. Byłam w szoku. Steve musiał łazić z tym jakiś dłuższy czas, gdyż liście poschły, a kora była wyraźnie uszkodzona od tarcia o przemieszczające się mechanizmy.
- Ty weź się zacznij myć! - prychnęłam
- Ty się myj!
- Tyle, że ja w porównaniu do ciebie robię to codziennie!
- To szybciej zardzewiejesz. Pffff!
______________________________
*Cybermorfa - nazwa wymyślona prze mnie. Cyber, wiadomo, mortfa- u org. żywych jest to jednostka systematyczna wykazująca odchylenia od zasadniczego typu (czyli osobniki tego samego gatunku różnią się od siebie morfologicznie)
**rybik cukrowy- czyli to małe dziadostwo co lata ci w nocy po podłodze w łazience XD
***żegadło - przyrząd służący do znakowania, piętnowania.
Ciekawostka: Pierwszym sposobem znakowania zwłaszcza koni, które uważano za bardzo cenne, było ich piętnowanie poprzez wypalanie znaku rozżarzonym żegadłem, takie praktyki stosowano od ponad 3800 lat. Był to sposób na zapobiegnięcie kradzieżom. ( Blancou, 2001) (http://genetykaumaszczeniazwierzat.pl/2017/04/07/znakowanie-i-pietnowanie/)
Bạn đang đọc truyện trên: AzTruyen.Top