45.,,W każdej chwili mogę cię przejrzeć*''.

[30 czerwiec 2017]

Ponad 12 tyś odczytów! *0*

1,66 tyś gwiazd! *-*

 <3 8 tyś komentarzy! <3 

(wyglądam mniej więcej jak to dziecko z gifa XD)

Jesteście niesamowici! Zarówno stali bywalcy jak i nowi czytelnicy! 

Jakby nie patrzeć- bez was nie byłoby tego ff. Dlatego chciałabym jeszcze raz podziękować za odsłony, gwiazdy, komentarze... a przede wszystkim za wsparcie! <3

I CIERPLIWOŚĆ XD


 Tytuł 'W każdej chwili mogę cię przejrzeć'* oczywiście nawiązuje do piosenki Blue Foundation - Eyes On Fire xD

___________________________

Padłam na łóżko zmęczona. Półtorej godziny walczyłam z kudłami swoimi, psa i płynem do naczyń by zmyć oleistą ciecz. Wpadka, którą usilnie starałam się wymazać sprzed oczu teoretycznie powinna wybić mi kłamstwa z głowy na najbliższy czas... ale nie potrafiłam. Dlaczego w ogóle tak często zdarzało mi się kłamać...? Tak... łatwo mi to przychodziło. Właśnie, może w tym jest sedno...? To po prostu prostsze.

- Charlie, ktoś zaparkował nam na podjeździe...! - sapnęła matka wbijając do mej oazy spokoju, mej nory, mego leża, patrz pokoju- Wiesz czyj to samochód?!

- Abbhmmm... ciszej...! - burknęłam uchylając niechętnie oczy- Wyluzuj mamo...! Bo widzisz....aaghhh!! - zakryłam twarz dłońmi, kiedy matka postanowiła dobić mnie włączając lampę- Ja... ja go pożyczyłam od kolegi...

- Kolegi...? - zdziwiła się unosząc brwi- Ty masz jakiś znajomych?

- ...no dzięki. - jęknęłam- Nie jestem aż tak żałosnym przegrywem.

- Nie powiedziałam tego córuś(!)

- Ale pomyślałaś - droczyłam się

- Nie wmawiaj mi czegoś co sobie ubzdurałaś! - obruszyła się matka- I nie zmieniaj tematu! Masz szczęście, że ojca nie ma, sama wiesz jaki ma stosunek do aut...!

- Tak wiem mamo, ale przyrzekam jeżdżę ostrożnie...

- No ja myślę... - westchnęła ciężko mama i spojrzała na mnie smutno- Ojciec nie może zobaczyć tego auta, ok? Bo obie będziemy mieć przerąbane. 

- Ok, ok....

- Ładne to auto... chyba sportowe? - dumała mama przy oknie- Ale ty wiesz, że faceci leczą takimi furami swoje kompleksy??

- Mamo ja chcę spać! - warknęłam odwracając się do ściany

- Już idę, dobranoc... a jak się nazywa ten ''kolega''?

- Ugghrr! - warknęłam- Nazywa się Steve.

- Steve jaki?

- Mamo! - syknęłam- Może jego adres i numer pesel też chcesz?!

- Oczywiście, matka musi wiedzieć takie rzeczy - odparła

- Zdjęcie na koniu załączyć przy okazji?! - syknęłam. Mama parsknęła rozbawiona, mi tam prędzej do wścieklizny było bliżej- D O B R A NO C.

Matka dała za wygraną i zgasiła światło. Mój umysł mógł nareszcie osunąć się w kojącą otchłań. Przeciągnęłam się na łóżku i wróciłam do zasypiania. Jeszcze przez chwilę rozmyślałam o rozmowie z matką. Miała rację. Ojciec nienawidził samochodów. Choć to za mało powiedziane. W wypadku samochodowym stracił oboje rodziców i z goryczy zabronił mi zrobić prawa jazdy... które swoją drogą i tak zrobiłam, o czym wiedziała mama. 

Wtem obudził mnie alarm samochodowy zza okna. Skrzywiłam się przeokropnie, gdyż w pokoju było nieprzyjemnie jasno... a łóżko miało zwiększoną grawitację. 

- Dajcie mi kurwa spaaaaać... - burknęłam niechętnie

- Charlie wyłącz ten cholerny samochód!

- Uuughhhrrrrr...!

Steve dawał na podjeździe koncert pikania i trąbienia, który z rana wyjątkowo podrażnił mój nastrój. Chwiejnym krokiem spełzłam ze schodów i niemalże padłam na maskę samochodu, gdyż Vehicon postanowił zaparkować tuż pod samiuśkimi drzwiami. Dosłownie. Na szczęście otwierały się do środka, bo bym nie wyszła! Pochyliłam się i zaczęłam go pacać dłonią na skraju wytrzymałości.

- Przestań! Przestań wyć! - sapnęłam przekrzykując alarm. Ziewnęłam i kontynuowałam- To nie ludzkie tak budzić z... z rana! Wiesz która godzina??

- ...nie znam się na ludzkim zegarku.

Westchnęłam i otarłam dłonią twarz. Ten dzień będzie długi i męczący, coś czuję...

- W takim razie, siedź tu tak długo aż przyjdę! - syknęłam cicho- To znaczy, weź się trochę wycofaj, bo zaraz mi z holu garaż zrobisz...!

Vehicon niechętnie wrzucił na wsteczny i wycofał się o trzy metry. Westchnęłam zamykając drzwi. Odwróciłam się i wrzasnęłam, gdy na kogoś wpadłam. Tym kimś okazała się być mama, która wychylała się w bok jak Michael Jackson.

- Auto cofa się z podjazdu, nie zatrzymasz go!? - spytała z wytrzeszczonymi oczami

- Yyyy, nie?

- Przecież wjedzie mi na kwiaty! - wrzasnęła rzucając się do klamki 

Racja, auto zjeżdża z podjazdu- może rozwalić mur, zderzak, wytoczyć się na drogę i spowodować wypadek... ale kwiaty! Matka otworzyła drzwi i zamrugała oczami zaskoczona. Fioletowa fura w magiczny sposób zatrzymała się w połowie podjazdu.

- ...jak? - spytała obracając się szybko i mierżąc mnie wzrokiem- Tam ktoś jest?!

- Yyyy, nie mamo, nie!

Nim zdążyłam powiedzieć coś więcej, matka przylgnęła już nosem do szyby chcąc dostrzec kierowcę... którego nie było. Czułam jak na plecach robi mi się goręcej.

- Przecież słyszałam jak z kimś rozmawiasz...! - jęknęła matka i złapała za klamkę zaczynając nią szarpać- Otwórz! Wiem, że tam jesteś!

- Przesłyszało ci się! Mamo zostaw, tam nikogo nie ma!

- To mi otwórz i udowodnij!

Ku chwale kogoś, a dokładniej Steve'a, usłyszałyśmy otwierane zamki. Matka od razu otworzyła drzwi na oścież i zeskanowała wnętrze samochodu. Nie znajdując tam żywej duszy zamyśliła się na chwilę.

- A więc jak? - spytała idąc w moją stronę

- Ym, no n-nowe kosmiczne technologie - stęknęłam śmiejąc się nerwowo- Wiesz te czujniki cofania i te sprawy, to autopilot! Zdalnie sterowny, nowa moda, no i przydatna rzecz...

- Mhm... 

Mhm - brzmiące jak kolejna łyknięta historyjka. A z każdą kolejną coraz gorzej się czułam. Tak, czy inaczej udałam się do kuchni by zjeść śniadanie i odnaleźć sens życia w płynnym stanie skupienia, patrz kawie. Szybko skończyłam i wytłumaczyłam się matce, że wychodzę na zakupy.

- Mhm... a jeszcze nim wyjdziesz, zjadłaś śniadanie?

- Um, taaak...

- Marsz do kuchni.

- Ale nie jestem głodna... aż tak! Zjadłam płatki kukurydziane, wystarczy - burknęłam

- W anoreksje chcesz wpaść? Masz skarbie, weź sobie ogórka jeszcze.

Zamknęłam oczy i potrząsnęłam głową. Jak ogórek ma mnie uratować przed anoreksją?!

- Ale... ja nie lubię ogórków. - zaczęłam 

- A wiesz, że owoc ogórka to jagoda? Jagoda ogórka.

- I co mnie to...?

- No masz, weź sobie!

- Nie lubię!

- To weź parówkę.

- Wtf mamo!? - sapnęłam lecąc dłońmi bezradnie, odpychając podstawiane jedzenie- Co ma piernik do wiatraka!? Jeszcze banana dorzuć a wyjdę...!

- Banan to też jagoda, wiedziałaś?? To skoro ci się kształt podoba to weź banana.

- Obawiam się, że przez ciebie już nigdy nie zjem tej ''jagody''! Wychodzę!

- A to niby dokąd?!

- Jak najdalej od jagód!

- Charlie wróć! Nie zjadłaś śniadania!

- Dzięki, kupie coś w sklepie!

Nie wiem co się tam odwaliło, ale znając życie moi rodzice się na coś zgadali... już wiem, że będę miała jazdy. Za dobrze ich znałam. Obfochana na pół świata usiadłam na fotelu kierowcy, trzaskając drzwiami. Jeszcze przez chwilę obserwowałam jak matka wychyla się z kuchennego okna oczekująco z bananem w ręce. Westchnęłam ciężko i zatonęłam w wygodnym fotelu. Lusterko zaraz mnie namierzyło, a ja zgubiłam wzrok we wnętrzu plecaka w poszukiwaniu apteczki.

- Heeej 

- Cześć. - odparłam 

__________________

Hehe no elo -> śmieszek. XDDD

__________________

- Um... Bo... yyy, no wiesz, po wczorajszym...? Zrobiłem coś nie tak?

Zrobiłam kwaśną minę. Tak bardzo chciałam to wyrzucić z pamięci. Moja godność nie chciała o tym pamiętać. Nawet moje włosy pragnęły to zapomnieć!  Westchnęłam znów. Zerwałam stary plaser z nosa i nakleiłam nowy. 

- Nie, Steve, nie... ale zapomnijmy o tym, ok? Co było a nie jest, nie piszę się w rejestr.

- Co masz na twarzy?

- Plaster.

- Dlaczego?

- BO LUBIĘ.

- Hmmm, niech ci będzie. A w ogóle czemu tak długo cię nie było? - jęknął z wyrzutem Steve

- Bo spałam...? Ludzie śpią w nocy...? Zazwyczaj... jeśli nie są zajęci innymi ważnymi rzeczami... - parsknęłam

- Wiem, że ludzie ś p i ą... śpią. Miałem na myśli teraz... masz przeze mnie problemy?

- No wiesz... - jęknęłam- Jakby co, od dziś jesteś pożyczonym autem od kolegi... więc się zachowuj.

- CO? Dlaczego? - burknął- Kurwa bez sensu...!

- Bez sensu, żeś czatował mi pod drzwiami! Musiałam mamie ściemniać...! 

- Jestem twoim strażnikiem, mam cię ochraniać! - stwierdził stanowczo Steve

- Nawet ty mnie nie ochronisz przed szlabanem do śmierci, jeśli cię zobaczy mój ojciec! - sapnęłam 

- Miałem kurwa na myśli Autoboty...! Nocny patrol zauważył ich zwiększoną aktywność... no i... no i się zmartwiłem...

- Oooooo, ktoś się o mnie martwi, miłe! - powiedziałam słodko

- Ah, przestań... - jęknął zawstydzony Vehicon. Po jego tonie wywnioskować było można, że pewnie gdyby był teraz robotem to miałby rumieńce. No i jak go tu nie uwielbiać?

- To co? Gotowy na pierwszy patrol w plenerze? Boty nie mogą nam uciec! 

- Oczywiście, zawsze i wszędzie!

***

Jeszcze raz przejrzałam swoje notatki dotyczące Autobotów. Hulka, Żółtka i niedoruchanej suki nigdzie nie było. Bosa w barwach Spider-man'a też nie było. Przeklęte roboty ukrywają się lepiej niż sądziłam.

Miałam wystarczająco dużo czasu by puścić wodzę fantazji. Jak pupilki Autobotów mogłyby wyglądać? Biorąc pod uwagę, że mają oni układy z Rządem... będą to na pewno zawodowi żołnierze... Wyszkolona elitarna grupa do zadań specjalnych, współpracująca z obcymi, która... przy najbliższym spotkaniu wpakuje mi w dupę śrut w ilości śmiertelnej.

Z Bulkhead'em mógłby jeździć gruby drwal. Tak wyobrażam sobie jego kierowcę. Bojler na brzuszku, broda drwala i krzepa w łapach za trzech chłopa. Pasowaliby do siebie. A do Żółtka? Bumblebee jest zwiadowcą... więc pewnie jego partner będzie wysportowany by nadążać za botem. Widzę go jako przystojnego wysportowanego faceta z egoistycznym uśmieszkiem oraz włosach ustawionych na żel. Kto zaś pasowałby do tej niedoruchanej suki? Pewno inna suka. Zapewne ultra zabójcza laska, niczym Czarna Wdowa, o tali jak osa i wydatnych piersiach i pośladkach... żeby mogła mnie dobić kompleksami.

Westchnęłam ciężko zapadając się lekko w fotelu jakbym chciała uciec przed całym światem... mam przejebane. Moją jedyna bronią jest sarkazm i... sarkazm i... zgłodniałam od tego myślenia.

- Steve weź mnie wypuść - syknęłam siłując się z klamką

- Żebyś znowu gdzieś polazła?!

- Zabraniam ci do tego wracać! ...to było nie chcący! A ja od dwudziestu minut nie miałam niczego w ustach, zgłodniałam. Idę jeść. Będzie mi się lepiej myślało.

Skoczyłam szybko do pierwszego lepszego spożywczego i kupiłam co mi się zawinęło pod rękę. Po powrocie skoncentrowałam się na spałaszowaniu tego co zdobyłam, co nie umknęło Steve'owi którego lusterko było skierowane w mą stronę. Czasami mam ochotę powyrywać im te lusterka...

- Co jesz? To pizza? - spytał niepewnie 

- Nie... Jagodzianka.

- A z czym?

Chyba się nie zrozumieliśmy. Spojrzałam na niego spod byka.

- Z kiełbasą.

- Dlaczego?

- Steve! - warknęłam- Przecież to oczywiste, że jagodzianka jest z jagodami!

- Nie dla mnie. Też mi coś. Jagodzianki jagodowo-jagodowe. Bez sensu. Ani owoc ani pizza, no kurwa mać...!

- Khe-khe-khe, przestań mnie rozbawiać jak jem, bo się udławię i umrę!

- Wy tkankowcy macie... tak trudne życie, że ja pierdole. 

Przytaknęłam krztusząc się i spojrzałam na jagodziankę... jagody... Jagody?! Skrzywiłam się na myśl o bananach i ogórkach, które chciała dać mi matka. Bo znając ją, nie chodziło jej tylko o jagody. W jednej chwili mnie zemdliło. Wyrzuciłam resztki bułki przez okno.

- Już nie mam ochoty. - burknęłam- Ptaszki zjedzą

***

Nuda, nuda i jeszcze raz nuda. Jeżdżenie w kółko, w kółko i w kółko od kilku godzin przyprawiło mnie o prawdziwy ból w kręgosłupie. A o ból uszu przyprawiały mnie stare piosenki, które Vehicon puszczał z upodobaniem... tyle, że ja wolałam nowsze piosenki. Ale kierowca wybiera muzykę i te sprawy. Chyba zdarzyło mi się kilka razy przysnąć.

Zerknęłam tęskno na lornetkę wystającą z plecaka, po co ją brałam skoro i tak nie było żadnego bota aż po horyzont!? I nie dziwiłam się. Nawet ludzie byli na tyle mądrzy by w taki dzień jak dziś siedzieć w domu lub w basenie. Mało kto łaził po Jasper w południe, gdzie żar sprawiał iż jajecznicę można by na chodniku robić... Inny mi słowy: N U D A.

Po kilku kolejnych monotonnych godzinach Steve otworzył okna, a ja westchnęłam znudzona. 

- Miałeś się zachowywać - przypomniałam mu

- No co robię?! - zbulwersował się con

- Uchyliłeś okno.

- I? Żeby było ci dobrze!

- A kierowca to gdzie? 

- Oh... 

- Właśnie ''oh''! - zaśmiałam się z sarkazmem- A ty masz te magiczne, takie fajne... hologramy? Knokcout miał, prawie mnie o zawał nie przyprawił...

- Hologram? Hologram.... Aha! Oczywiście, że mam! - prychnął- Dlaczego miałbym nie mieć!?

Po chwili na fotelu kierowcy pojawiła się powłoka młodego mężczyzny o czarnych włosach. Posiadał wyraźnie brwi i delikatne usta. Hologram spojrzał na mnie i uśmiechnął się delikatnie. 

______________________________________

Nie byłam teraz szczególnie twórcza XD  Udało mi się znaleźć ludzioSteve'a w odmętach tumblr'a, kiedy się zgubiłam bardzo bardzo...  D:

______________________________________

- I jak? - spytał zawadiacko

Parsknęłam głupio. Oczywiście nie powstrzymałam się i ''dotknęłam'' hologramu, który w komputerowy sposób zniekształcił się lekko. Postaci nie było, nie stawiała oporu, najzwyklejsza animacja trójwymiarowa... ale jaka dopracowana. Wyglądał tak prawdziwie, że chciało się... 

- O co chodzi? - spytał Steve

- Hm? 

- Dziwnie się patrzysz.

Może lekko odleciałam. Napadła mnie ciężka i nurtująca myśl- skoro obcy są tak zaawansowani... to ciekawe ilu tak naprawdę kosmitów widziałam, tylko o tym nie wiedziałam? Tak łatwo oszukać ludzkie oko prostą iluzją!

- Ręce na kierownicę. - pokierowałam uśmiechając się

Hologram usadowił dłonie na kierownicy, lecz minę miał nie tęgą. Pewnie też miałabym dziwną minę gdybym miała trzymać się za żebro, no ale co tam. Przejechaliśmy kolejne trzy puste przecznice i zatrzymaliśmy się w cieniu jednej kamienicy.

Myślałam, że wyskoczę po jakieś jedzenie i kawę, po kawę przede wszystkim, lecz nim zdążyłam wysiąść zjawiła się obok nas młoda kobita. Spojrzałam na nią marszcząc brwi. Czego ona chciała? Czarnowłosa laska bardzo blisko podbiła do nas z wózkiem dziecięcym.

Poprosiła nas byśmy przypilnowali jej wózka, bo jest wyprzedaż w butiku na piętrze i nie chciała budzić dziecka. Machnęłam tylko ręką, nie miałam nic lepszego do roboty. Łącznie z hologramem Steve'a odprowadziliśmy wzrokiem biegnącą ku raju tapeciarę.

- Matka roku - mruknęłam kiwając głową. Westchnęłam i wypełzłam z auta.- Nie ma to jak zostawić Brajanka pod opieką obcych ludzi. - prychnęłam stojąc nad wózkiem ze śpiącym dzieckiem

- Co to jest...?! - spytał przerażony Steve. Spojrzałam na niego i uniosłam brwi 

- A na co ci wygląda? 

- ...n-na, apf, na dziwnego no, ja nie wiem! Taki mały cosiek! - stwierdził

- Cosiek... To dzidziuś.

- Dzidziuś??

- Nooo, taki mały człowiek.

- CO? - sapnął kręcąc lusterkami by lepiej zajrzeć do wózka- Coś mu się stało?

- Nieee - jęknęłam kręcąc głową- Ludzie najpierw są dziećmi, później rosną...

- Ja pierdole... - skwitował drżącym głosem- Nie dość, że jesteście tacy mali, to wcześniej jesteście jeszcze mniejsi?!  

- Dokładnie. Masz coś do tego?

- N-nie skądże, ja? - jąkał się Vehicon, a ja parsknęłam- P-po prostu jakoś tego nie rozumiem...

- Na pocieszenie ci powiem, że bycie obcym całkowicie cię usprawiedliwia... - zaśmiałam się i zamarłam patrząc w dal. Mina mi zrzedła- O nie... nie, nie! Steve, zostań tu! - sapnęłam wymijając wózek

- A-ale...!

- Zostań tu i pilnuj bachora, zaraz wrócę! Nie wychylaj się i pilnuj wózek! 

Przez cały dzień kurwa nic się nie działo, teraz musiało! Na końcu drogi dostrzegłam Autobota. Ruszyłam na łeb na szyję w kierunku potężnego zielonego wozu terenowo-bojowego. To musiał być on, ten bot! Jak mu było...? Bulkhead! Jakkolwiek. Sprintowałam po chodniku, że niby kurwa na autobus się śpieszę, mając nadzieję, że zdążę go dorwać przed zmianą świateł... ale niestety. Moja kondycja ziemniaka nie pozwoliła mi na ujrzenie kierowcy. Dziesięć metrów od celu zielony wóz ruszył i odjechał, pozostawiając mnie daleko za sobą. Warknęłam zaciskając pięści.

- Niech to szlag! - sapiąc ze zmęczenia. Zawróciłam do Steve'a zrezygnowana. Przeczesałam dłonią spocone dłonie- Co jest kurwa... - syknęłam w próżnię. Przy Vehiconie stała ta czarnowłosa mamusia i je koleżaneczka... blond-lasencja, która zarzucała włosiem i pozowała niczym modelka do hologramu Steve'a.- O ty szmato. - stwierdziłam

Im bliżej byłam tym więcej szczegółów, można by rzec, dostrzegałam. Figlarne spojrzenie kobiety, dekoldzik, który uwydatniła. Jej słodki głos komplementujący zalety fioletowego samochodu, przyprawił mnie o wrzątek w żyłach.

- ...a może zabrałbyś mnie na przejażdżkę...? - spytała

- Przepraszam, ale on ma już dziewczynę - rzekłam, zmniejszając dystans między nią a ''kierowcą'' przepychając się- A teraz przepraszam, ale nam się śpieszy...!

- Oh...! - sapnęła jakby oburzona- Coś podobnego...!

- ...nie ma za co! - dodałam patrząc na czarnowłosą, natomiast blondi posłałam mordercze spojrzenie. Ciężko opadłam na fotel pasażera, a okna podniosły się odcinając nas od świata zewnętrznego. I całe szczęście, bo lada moment mogłabym dorobić się odsiadki za morderstwo z premedytacją. Zorientowałam się, że hologram Steve'a, podobnie jak lusterka usilnie się na mnie patrzą- Co?!

- ...Mam dziewczynę??

- Nie masz! Jesteś takim samym przegrywem co ja... dlatego się dogadujemy. - wybrnęłam 

____________________________________

Musiałam XDDD So sadtrue

____________________________________

Hologram nie zdradzając wielu emocji rozmył się w powietrzu, gdyż nie był już potrzebny. 

- ...na co czekasz? Jedź! Może go dogonimy...! Tam pojechał - wskazałam palcem 

Ryk silnika rozniósł się po ulicy, gdy ruszyliśmy. Mijaliśmy ulice, puste ulice. Rozglądałam się z nadzieją, lecz  przeogromny zielony wóz rozpłynął się bez śladu! Wszelkie starania i lornetka na nic się nie zdały... A było tak blisko! Byłam wściekła własną porażką. Moja cierpliwość była nadszarpnięta. Znów napadły mnie myśli, że może nie nadaję się na szpiega... że to zadanie mnie przerasta. Musiałam napić się kawy. Po godzinie zaszyliśmy się wśród zaparkowanych samochodów i z radia zaczęła snuć się delikatna melodia... a ja jak gdyby nigdy nic wysiadłam.

- Gdzie ty idziesz?? - spytał jakby rozczarowany Steve

- Do sklepu?

- Przecież Autoboty...

- A widzisz tu jakiego? Ja nie! - zaśmiałam się ironicznie, rozkładając ręce i kręcąc się wkoło- Dranie wymykają się sprzed palców! Przeciwności odpychają się lepiej niż sądziłam...!

- A co jeśli się pojawią, a ty będziesz sama!? - sapnął rozeźlony

- Nie pojawią się. - stwierdziłam z przekąsem- Sklep jest pół kilometra stąd, nic mi się nie stanie! Nie mam już pięciu lat, m a m o! Poczekaj tu chwilę.

- Przecież mogę cię podrzucić...!

- Ale ja dam sobie radę, zostań tu!

- Nie rozkazuj mi! 

- Bo co? - pokiwałam komicznie dłońmi, odchodząc

- Charlie! - warknął

- Ojej, jak się boję...! 

Parsknęłam i ruszyłam w stronę sklepu. Vehicon był wściekły, bo nie mógł się transformować  i mnie zatrzymać. Po jego tonie byłam pewna, że był na granicy wytrzymałości.

Odetchnęłam ciężko, bijąc się z myślami. Jakoś się ciężko czułam... byłam nie wyspana. Byłam zawiedziona, że ojciec sobie pojechał bez pożegnania. Byłam zła na samą siebie, za wszytskie kłamstwa jakimi karmię matkę. Byłam wściekła, że nie udało mi się zobaczyć kierowcy Autobota, choć był tak blisko! I jeszcze ta sztuczna laska. Czy ja byłam zazdrosna? AAH! Zbyt wiele jak na jeden dzień. 

Do tego czułam się poczucie winy, bo wiedziałam, że przelewałam na Vehicona swoje nerwy. Stres, jakieś psychiczne zmęczenie, irytację. Tyle, że on był niewinny... i jako jedyny się martwił. Właśnie martwił się, a ja nie potrafiłam tego docenić... kupię mu coś w sklepie i go udobrucham, tak! Jestem genialna. 

Usatysfakcjonowana opuściłam sklep z pełnym plecakiem i kawą w dłoni. W głowie starałam się ułożyć plan przeprosin dla wbrew pozorom wrażliwego Decepticona. 

Niespodziewanie jednak, z końca ulicy usłyszałam wycie silnika... ale nie byle jakiego silnika. Zamarłam. Znałam ten pomruk, nie dało się go pomylić z żadnym innym. Motor. 

Moje serce przyśpieszyło gwałtownie, a w gardle poczułam gulę. Drżącą dłonią wyciągnęłam telefon i przejrzałam się w nim udając, że poprawiam włosy, a tak naprawdę użyłam go jak lusterka. ''Zerkając'' za siebie chyba zbladłam. Prawie się kawą nie oplułam! Obejrzałam się przez ramię by się upewnić... Moje obawy się spełniły. To był T E N motor. To była Arcee. 

Zaklęłam, w myślach przyśpieszając nieznacznie. Nie widziała mnie, nie widziała mnie, nie poznała mnie- powtarzałam w głowie jak nakręcona. Słyszałam jak motor porykując przybliża się, a ja z trudem tłamsiłam w sobie chęć ucieczki. Co ja miałam robić!? Byłam w dupie! Nie miałam gdzie uciec, ani się schować. Byłam praktycznie na otwartym terenie! Kurrrwa! Mogłam mieć tylko nadzieje, że Arcee przejedzie zwyczajnie dalej...

Motocykl zwolnił i zrównał się ze mną, a ja miałam wrażenie, że serce zaraz mi wybuchnie. Starałam się zachować spokój i patrzeć przed siebie... ale wewnątrz wrzałam. Bałam się.

Kątem oka widziałam przód motoru i smolisty kask motocyklisty powoli okręcający się w moją stronę. Czułam na sobie ich wzrok. Silnik Arcee warczał wyzywająco, chcąc zwrócić na siebie uwagę. Udając ''normalną'' osobę zerknęłam w bok. Moje serce przeszył strach, kiedy parzyłam w przyłbicę nakierowaną wprost na mnie. Kierowcą Autobotki musiała być kobieta, w smukłym kombinezonie uwydatniającym wdzięki. Najwyraźniej wyobraźnię miałam dobrą.

Zrobiło mi się słabo, kiedy silnik motoru zawył i wyrwał do przodu. Z ulgą patrzyłam jak botka popisowo na jednym kole wypruła przed siebie. Zaczęłam szukałam panicznie Vehicona, ponieważ zbliżałam się do miejsca gdzie zaparkował. Ale jak na złość na parkingu nie było żadnego fioletowego samochodu...! Jedynie puste miejsce. Nie było go.

Zaklęłam w myślach załamana, czując ucisk w piersi. Obraził się. Na bank się obraził, kurwa! Fochnął się w najgorszym z możliwych momentów. A to wszystko twoja wina Charlie, wytknęłam sobie, tylko i wyłącznie twoja wina. 

Silnik ryknął z końca ulicy. Spojrzałam przed siebie i stanęłam jak wryta. Jakieś dwadzieścia metrów ode mnie, na chodniku ustawiła się Arcee. Nawet za dnia, przednie światła motoru wyglądały jak oczy jakiejś bestii. Kilkukrotnie ryknęła silnikiem, jakby groziła całemu światu. A więc mnie rozpoznała...

Zacisnęłam zęby do granic możliwości, mrużąc oczy. Nie zrobi tego, nie zrobi tego...

Zrobiła i to bez większego problemu. Ruszyła na piskach w moim kierunku.

__________________________

Wiem, że strasznie długo czekaliście na ten rozdział O.O Wiem, że wy, normalni ludzie, macie wakacje i więcej czasu na pisanie (z czego JA się niezmiernie cieszę *-*)... ale u mnie nic się nie zmienia. Czy to środek tygodnia czy weekend = praca. Na Transformera zarobić trzyba, so zarobiona jestę... i na jedyną nagrodę na jaką było mnie stać dla was, to zrobienie ciut dłuższego rozdziału i mini spoilera - a mianowicie pracuję już nad AŻ d r u g i m rozdziałem do ,,Miłość na odległość'' LOL XD  



Bạn đang đọc truyện trên: AzTruyen.Top