35.Pierwsze starcie.
[28 marca 2017]
_______________
Nie ma to jak piec sernik tuż przed północą.
- Kochanie co ty robisz? - spytała zaspana matka
- Ciasto.
- O tej godzinie?!
- No i? Przeszkadzam ci?
Obiecałam to zrobię. Co z tego, że w nocy... Tato na pewno spyta: ''Hmm, Charlie, jaki pyszny sernik, o której godzinie go piekłaś?''. No właśnie... z resztą chwila... zmarszczyłam brwi i spojrzałam na mamę.
- Jaki mamy dzień??
- Jak jaki? Czwartek.
- ...czyli to jutro wieczorem ojciec przyjeżdża? - pacnęłam się dłonią w twarz. Przecież mogłam to jutro dzień upiec- Aaaahh...
***
Kiedy wstałam, legenda na nowo ożyła, a brzmiała ona: że kiedyś się wyspałam. Zwlec się z łóżka, kawa, śniadanie... nie, mój brzuch się jeszcze nie obudził... to przebrać się... żyć?
Wspominałam, że mam psa? To znaczy tak jakby psa. To był mops. Wielki obrońca przed wszystkim co nie mogłoby mi zagrozić.
Poszłam wyciągnąć pranie, a ten przyleciał jak na wołanie by obszczekać bęben pralki. Nawet nie pozwalał mi wsadzić do środka ręki, tak bał się, że mi ją urwie. Tak samo odkurzacz, domofon i kanapka z szynką. Przecież on wiedział lepiej, psy wyczuwają zagrożenie czy coś...
Spojrzałam na zegarek i poczułam ścisk w żołądku. Steve miał po mnie przyjechać pół godziny temu, jestem spóźniona! Spóźniona, żeby powiedzieć iż średnio mam dziś czas bo ojciec przyjeżdża, czyli miałam święto lasu! Wyleciałam na ogródek zostawiając pranie gdzieś na środku przejścia.
Myślałam, że zejdę na zawał na widok tego co tam zastałam. Vehicon stał skamieniały w pół kroku z jedną nogą na posesji, drugą jeszcze na chodniku. I moja matka. Obydwoje patrzyli na siebie i nic. Jak dwa słupy soli.
I nic.
W dupe jeża do kwadratu! Co teraz?! Myślałam, że serce zaraz wyskoczy mi z piersi. Jak to wytłumaczyć!? Poczułam suchość w ustach oraz kwas w brzuchu, jakbym spóźniła się na test.
- M-mamo...?
Matka wzdrygnęła się i spojrzała na mnie wybałuszonymi oczami.
- Oh! OH! Charlie! - powiedziała szybko zerkając to w tablet, to na robota.- Zobacz!
- Mamuś tylko spokojnie...
- Spokojnie?! Spokojnie? Ja jestem spokojna! Nie widzisz? - sapnęła
- T-to da się racjonalnie wyjaśnić - jęknęłam
- A co tu wyjaśniać!? Zamówiłam przez internet robota kuchennego i co?! Pisali, że wysyłka w ciągu dwudziestu czterech godzin i nie dość, że spóźniają się o trzy tygodnie to zobacz co przyszło! - sapnęła, wymachując mi tabletem przed twarzą. Rzeczywiście, oferta 'tak jakby' się trochę różniła.
- Ale mamuś...
- Tylko żadne spokojnie! Płacę, wymagam! A nie wysyłają mi coś innego, bo im się na magazynie skończyło! - prychnęła- To coś nawet kawy nie zrobi! Jestem oburzona. Tak sobie cenią swoje usługi, tyle dobrych opinii i komentarzy. Pha!
- Yyyeeem - jęknęłam- ...to ja może zadzwonię do nich i wszystko załatwię, dobrze?
- Nie! O nienienienie. To ja do nich zadzwonię i tak im wygarnę, że mi reklamację w zębach przyniosą!
Obruszona mama unosiła ręce i weszła w głąb domu. Położyłam dłoń na klatce piersiowej... myślałam, że umrę, tak słabo mi się zrobiło. Odetchnęłam w niemym szoku, patrząc na Steve'a.
- Whoah... nie sądziłam, że tak łatwo pójdzie.
Vehicon przelazł na ogródek zawadzając lekko o drzewo.
- Twoja mama... - zaczął cicho- To naprawdę miła kobieta.
- No wiem... ale co ty w ogóle robisz!? - syknęłam- Zwariowałeś?!
- Nie chciało mi się tam czekać. - stwierdził
- Aha! Nie no, lepiej się wszystkim ujawnić! - sapnęłam- Jazda za dom, żeby cię nikt nie widział... chociaż mieszkam na zadupiu tego zadupia, więc szansa że cię ktoś zobaczy jest porównywalna z IQ mojego psa.
- Psa?
- Nom. Zobacz tutaj... - chwyciłam mopsa, który przyleciał w mojej obronie- Zobacz jaka słodka psinka!
- To... pies?
- No jasne! - powiedziałam. Niestety Steve nie podzielał mojego entuzjazmu
- Jesteś pewna, że nic mu nie jest?
- To znaczy?
- Jest... spuchnięty... i do tego wygląda jakby optyki miały mu wypaść z orbit.
Wybuchłam śmiechem, a pies zajęczał niechętnie. A w zasadzie zakwilił jak duszone prosie, ale mniej więcej takie dźwięki wydawał zazwyczaj mój mops.
- Nie...! Nic mu nie jest, zdrowy jest jak nie wiem! Tylko tak wygląda jego rasa.
- Wygląda zabawnie.
- Zabawnie? - prychnęłam- Mopsy bywają bezlitosne!
- Ty się słyszysz?
Parsknęliśmy obydwoje. Puściłam psa na trawę i poszperałam chwilę dłonią w kieszeni, mówiąc:
- Ściągaj maskę, po co ci ona?
- No ale, no... a co z twoją matką?
- Steve... ona myśli, że jesteś r o b o t e m kuchennym. I teraz chce złożyć na ciebie reklamację - zaśmiałam się- I uważaj, bo ja też ją zgłoszę jak nie będziesz się mnie słuchał. - zagroziłam rozbawiona
Nawet z maską na twarzy, byłam pewna, że Vehicon wywrócił oczami. Za moment con założył maskę na głowę i wymusił sztuczny uśmiech, jakby chciał w ten sposób spytać czy jestem już zadowolona. A byłam. Zmusiłam kilkumetrowego robota do posłuszeństwa, kto by nie był szczęśliwy? Wyciągnęłam z kieszeni laser i podałam mu. Robot chwycił drobne urządzenie i przyjrzał się temu małemu czemuś... nie będąc pewnym co ma z tym poczynić.
- Co to... - nim zdołał spytać poraził się laserem po oku- AH...! Po co dałaś mi ten prymitywny emiter światła spolaryzowanego?! Bym sobie optyki rozregulował?? - spytał się zbulwersowany
- To... laser. Po prostu l a s e r. Większość ludzi ma koty uganiające się za świecącym punkcikiem... a ja mam psa. Spróbuj.
Steve uniósł brew jakby mi nie wierzył. Ale stało się, już po chwili mops w szaleńczym tempie próbował ukatrupić święcący punkcik. Na twarz robota wkradł się lekki uśmiech. Wiedziałam, że mu się spodoba. To bawiło każdego. Najwyraźniej wielkie roboty z kosmosu również.
- A jak się to nazywa? - spytał Steve wskazując na mopsa- Nosi jakieś imię?
- Koleś.
- Co?
- Nie ty, że koleś. Że pies Koleś! Moja mama go tak nazwała.
- Dlaczego?? - zdziwił się
- Bo stwierdziła, że będzie fajnie wydzierać się za kimś na chodniku: ''Ej, Koleś!''
- Twoja mama to naprawdę miła kobieta - stwierdził ponownie
- No ba! W końcu moja! - westchnęłam i wtedy
- Charlie...? Charlie...! - wołała mama.
Vehicon w pośpiechu założył maskę i wyprostował się wtórując wielkości drzewu. Koleś natomiast pobiegł jej na spotkanie i zaczął popiskiwać skarżąc się... lub domagając jedzenia. Matka wyszła na ogórek wymachując tabletem i telefonem.
- Nie uwierzysz! Nie odbierają! Osobiście tam pojadę i wygarnę im krytyczną jakość obsługi klienta! No w jakich my czasach żyjemy?! Co to ma być?! - spała matka i dopiero teraz spostrzegła, że robot stoi w ogródku- Co to tu dalej robi?!
- Apf, sprawdzałam czy może przypadkiem nie działa...?
- A działa?
- Nieee... wiem?
- Nie dość, że przysyłają nie to co trzeba, to jeszcze popsute jest?! Ale coś się tam chyba się tam świeci...? - mruknęła matka przyglądając się wścibskim wzrokiem V-kształtnej przyłbicy. Steve patrzył na nas skamieniały jak posąg... i w sumie bardzo dobrze robił.
- Wydaje ci się - odparłam
- Nie ma jakiejś instrukcji obsługi?
- Marzenie. - westchnęłam rozmarzona
- To niech wraca do fabryki! Gdzie go wyprodukowali?
- Chiny - odparłam bez zastanowienia
- Ah! To daleka drogę będzie miał... Hmmm, ale pewnie na Chińskie polecenia reaguje... - dumała podenerwowana matka. Wskazała agresywnie ulicę ręką- Tam. Jest. Ryż. Idź sobie!!
- Mamo...
- Niestety nie wiem jak jest po Chińsku ''idź i nie wracaj''!
- Mamo, ale ja to załatwię, ok? - powiedziałam z miłym uśmiechem
- Skarbie, poradzę sobie. - odparła matka idąc po miotłę, która opierała się o szopę na narzędzia. Chwyciła szczotę jak kij bejsbolowy i zaczęła wygrażać ostro Vehiconowi- Mam za małą kuchnię!! A poszedł!! Sio! Sio! Sio! Sio! Poszedł stąd!
Dlaczego ja nie nagrałam jak wielki robot z kosmosu daje się przegonić kobiecie z miotłą? Przecież to byłby hit. Walczyłam z wybuchem śmiechu, obserwując ich z daleka. Steve, rad nie rad, przekroczył płot i stanął na ulicy. Odwrócił się i patrzył na moją matkę, z lekko opuszczoną głową.
- Tak, tak! Bardzo fajnie! Tam sobie możesz zostać...! - odparła moja mama, trzymając w pogotowiu miotłę- Ooooo, ale kochanieńki, ty się przesuń, bo rzucasz cień na moje kwiaty! ...no. Wspaniale, tam 'se' stój! Żegnam. - rzekła mama i podeszła do mnie wręczając mi miotłę- Odłóż ją na miejsce...
- Spoko... tylko mamo - powiedziałam na odchodnym- Idę na spacer.
- Niby po co?
- Pozwiedzać?
- Zwiedzasz maciupkie miasto od dwóch tygodni??
- Tak... spodobało mi się. - odparłam ze szczerym uśmiechem- Tak tu cicho i spokojnie... jak na wsi, tylko takiej zakurzonej. W sensie z kurzem, nie z kurami...
- I nie poznałaś kogoś przypadkiem...?
- Niestety - zaśmiałam się i zaczęłam się obracać z rozpostartymi rękoma- Dalej wolna! Tak!
- Charlie, nigdzie dzisiaj nie wychodzisz! Nic tylko przyjemności ci w głowie..! Najpierw obowiązki, a później dopiero przyjemności, tak? Pomożesz mi posprzątać w domu, ojciec dzisiaj przyjeżdża, a łazienka sama się nie umyje...
- I podłogi i okna, mops, co jeszcze?! - warknęłam
- Okna niedawno myłam... nie jest tak źle.
- Yhyy...
- Po za tym zjadłaś jakieś śniadanie?
- Um, taaak... - skłamałam
- Marsz do kuchni i to już! - westchnęła matka, która byłą już na rezerwie cierpliwości- Kochanie, śniadanie to najważniejszy posiłek dnia... Ile razy ci to już mówiłam?
- Pierdyliard razy...?
Po śniadaniu udało mi się wymknąć bez podejrzeń, bo wzięłam ze sobą Kolesia. Steve'a znalazłam w drugiej równoległej ulicy do mojej. Fioletowo-czarny wehikuł zastrzygł lusterkami, przez co miałam dziwne uczucie bycia obserwowaną. Czy możliwe, że Transformery patrzą przez lusterka...? Dziwaczne. Skoro wszystkie są skierowane do tyłu, to jak patrzą do przodu?? Powinni tyłem jeździć, to byłoby logiczniejsze... w pewnym sensie.
Kiedy tylko zbliżyłam się do wehikułu lusterko przechyliło się w dół wywołując u mopsa szok, a następnie na mnie. Widząc swe odbicie nie mogłam się powstrzymać by zmarszczyć lekko nos i przymrużyć oczy z niezadowolenia. Nie lubiłam być ''monitorowana''... i zawsze się krzywiłam bądź machałam do sklepowych kamer by ich operator miał bekę.
- Czemu tak długo cię nie było?
- Szczerze...? Myślałam, że nie przyjedziesz.
- No ja bym nie przyjechał? - odparł obruszony- Komandor zabronił mi przywozić cię na Nemesis, ale nic nie mówił o tym, że ja nie mogę przyjechać do ciebie...!
- Moja szczwana bestia, bardzo dobrze kombinujesz! Tak się stęskniłeś?
- N-nie...!
- Ahmmm... to szkoda, bo ja bardzo.
- Naprawdę?
- Może - zaśmiałam się
- Pojedziemy gdzieś razem?
Dlaczego poczułam tak mocny ból w piersi, gdyż musiałam odmówić.
- Huuuummm... - zawyłam
- No co kurwa zrobiłem!?
- Niee! Po prostu nawet nie wiesz jak bardzo chciałabym pojechać...! Ale mój ojciec dziś przyjeżdża, a jako że robi to rzadko, muszę pomóc mamie ogarnąć dom... - westchnęłam gubiąc wzrok w chodniku
- ...apf, nie no w porządku, rozumiem. - odparł
Odetchnęłam z ulgą, że nie się nie pogniewał. Po Decepticonach można było się spodziewać dosłownie wszystkiego! ...nawet focha.
Uśmiechnęłam się smutno. Aż tak mi zależało na przyjaźni z wielkim robotem z kosmosu? Tak, stwierdziłam po chwili wewnętrznej kontemplacji. Odciągnęłam Kolesia, który zbyt podejrzanie obwąchiwał felgę Steve'a.
- ...gdyby ci się jednak udało po mnie wpaść jutro, to byłoby super.
- Postaram się. - obiecał- W takim razie... do zobaczenia Charlie.
- Pa, Steve...
Silnik uruchomił się i pomrukiwał cicho niczym uśpiona bestia. Ja ruszyłam w drogę powrotną, wraz z drepczącym szczęśliwie mopsem. Wtem usłyszałam czyjś gwizd. Uniosłam głowę, gdyż miałam zwyczaj obserwowania chodnika w zamyśleniu. Z przeciwka lazł jakiś ''zaliczacz'', typ podrywacza- ciasny bezrękawnik, przeciwsłoneczne okulary i kilkudniowy zarost. Facet uśmiechnął się ukazując, już z daleka widoczne perliste ząbki, a ja przymrużyłam oczy. No, ja mam nadzieję, że ten gwizd był do moje psa, syknęłam w duchu.
Nie dana mi była konfrontacja z gostkiem, gdyż z boku mignął mi tylko fioletowy cień. Silnik ryknął na całą ulicę, kiedy wehikuł wyskoczył na chodnik ku zdziwieniu faceta... i w sumienie tylko jego.
Żywo przerażony mężczyzna w szaleńczym tempie rzucił się w pobliskie krzaki, unikając potrącenia. Wóz gwałtownie powrócił na jezdnię, ponownie demonstrując moc swego silnika. W powietrzu unosiły się tylko siarczyste przekleństwa i echo fioletowego wehikułu.
Ryknęłam śmiechem tak głośno, że chyba mi nie przystało. Mops obejrzał się szczerząc i tak już wielkie gały, patrząc na mnie jak na wariatkę... Dalej rżałam, no ale nie mogłam się powstrzymać! Dopiero moja własna dłoń na ustach pomogła mnie uciszyć.
- Powinieneś się od niego uczyć...! - powiedziałam cicho do mojego psa obronnego, który wciąż gapił się na mnie wzrokiem mówiącym ''chcę zmienić właścicielkę''
________________________
Uwielbiam ten gif x'3
Yeeeey, kolejny rozdział z nami!
Brawa dla starych bywalców, że wytrzymują oraz dla nowych, że czytają...!
AWWWWWW Dziękuję, że jesteście ;*
FF ma ponad 6 tysięcy wejść *.* a więc następnego rozdziału spodziewajcie się na dniach <3 w końcu musi być nagroda!
Bạn đang đọc truyện trên: AzTruyen.Top