34. ,,Przyglądałem się tobie, jesteś wszystkim, co widzę.''

[28 marca 2017]

Dziękuję, że wciąż jesteście! <3

Na wstępie jeszcze powiem, że pojawiły się dwa rysunki w moim szkicowniku ''Cute Vehicon'' oraz ''Eyes of fury(Steve)'' nawiązujące do optyk głównego bohatera ff.

  Piosenkę Drake - Hold On We're Going Home ft.Majid Jordan dałam, bo strasznie mi się podoba moment kiedy śpiewa I got my eyes on you, you're everything that I see.

______________________________________

Charlie aż podskoczyła przestraszona... po czym się zaśmiała. Schowałem twarz w jednej dłoni, bo w drugiej musiałem ją trzymać. Odsunąłem dziewczynę na całą odległość skonsternowany.

- A to niby czemu? - wykrztusiła

- Bo... bo sobie tego nie życzę! - burknąłem

Pokiwała rękoma bezsensu. Może to było bez sensu, ale...Dobra, dość! Spuściłem ją na ziemię z bezpiecznej odległości i kiedy już miałem podnieść maskę, ta zagrodziła mi do niej dostęp. Dosłownie. Skoczyła na maskę i trzymała całą sobą, zadowolona.

- A-a-a! - pokiwała paluszkiem- Nie ma!

- Odsuń się! - warknąłem tupiąc nogą

- Nie pozwalam!

- Kurrrwaaaa mać! No!

- Ha! - sapnęła triumfalnie pokazują na mnie- Teraz jesteś wkurzony, już się nie rumienisz!

Możliwe. Zdałem sobie sprawę, że marszczę brwi i warczę z wściekłości. Może zbytnio skupiłem uwagę na odzyskaniu maski...

- Mała, uparta, wredna, AGGGHH! - fuknąłem

***Charlie***

Vehicon warknął zirytowany. Wiedząc, że ze mną nie wygra a zabić nie może, odszedł naburmuszony i usiadł kilkanaście metrów dalej... oczywiście plecami do mnie.

Ja pierdziele. Wielki robot z kosmosu, a zachowuje się jak dziecko! Parsknęłam i zaczęłam z trudem ciągnąć maskę w jego stronę. Zmachana postawiłam ją obok nogi cona, ten jednak nie zareagował. Siedział śmiertelnie obrażony, patrząc na wszystko spod byka. Naburmuszony po pachy, to żeś narobiła Charlie, brawo ty. Fochman aktywowany. Na kolana i błagaj o przebaczenie wielkiego obcego.

- Steve... - zaczęłam spokojnie.- Steeeeve... - jęknęłam żałośnie. Westchnęłam ciężko i pogłaskałam go po ręce- Steve, nie fochaj, nooooo, Steve... Jezu co z twoją ręką?!

Robot wzdrygnął się i zabrał rękę przyglądając się jej, wciąż rozgniewanymi optykami.

- No co kurwa, przecież jest!

- Ale co z nią się dzieje!? Z lakierem?! - sapnęłam w szoku 

Bo jakby nie patrzeć na niedawno podłączonych kończynach działo się coś niepokojącego- mianowicie zaczęły pojawiać się rysy i lekkie otarcia. Sam proces widocznie nie był bolesny, ale zaskakujący jak najbardziej. Przynajmniej dla mnie, Vehicon nie przejął się tym zbytnio. Zgarbiony, skrzyżował ręce na piersi pokazując jak bardzo ma focha.

- To normalnie - burknął

- A-ale czemu?!

Steve spojrzał na mnie rozgniewany. Intensywnie krwistoczerwone optyki miał przymrużone, a brwi mocno ściągnięte. 

- A jakbym wyglądał w wehikule?? Tu porysowany, tu wcale. Każdy durny węglowiec by ogarnął, że coś jest nie tego. - prychnął- Kamuflaż kurwa. 

Wielki robot z kosmosu odwrócił się, by na mnie nie patrzeć. Pokiwał głową, patrząc na morze spod byka. Poczułam ciężar w sercu, nie chciałam by się na mnie gniewał...

- Steve... Przepraszam, no ale... - mówiłam cichutko i najłagodniej jak tylko potrafiłam- Dlaczego się tak chowasz?

- Po prostu oddaj maskę. - bąknął 

- Oddam, ale porozmawiajmy...

- Po co?? - burknął

- Bo chcę wiedzieć... Jesteś moim strażnikiem no i... chyba powinniśmy czuć się swobodnie w swoim towarzystwie, no nie? Wytłumacz mi po co to robisz...?

Vehicon znów pokiwał głową, niechętny i naburmuszony. Na jego twarzy nie gościł już tyle gniew co... właściwie nie wiedziałam co. Nie spokój, nie smutek... jakby wszystko naraz i nic. Rozbicie. A ja z tego powodu czułam żal, któremu chciałam zaradzić. 

- Czemu ukrawasz twarz pod maską? Przy mnie tego nie musisz robić. Steve, przecież rumieńce nie są złe... - robot odrzucił wzrok gdzieś na bok, westchnęłam- Czemu. To. Robisz...? - dociekałam

- ...bo jestem brzydki.

- Co? - żachnęłam się nie dowierzając. Chyba się przesłyszałam.- Kto ci to niby powiedział?

Vehicon otworzył na chwilę optyki szerzej i zaciął się, orientując iż powiedział za dużo. Za moment wzruszył ramionami, dalej patrząc wszędzie indziej niż na mnie.

- Lord Megatron kazał nosić nam te maski, to nosimy. - odrzekł wymijająco

- To nie była odpowiedź na moje pytanie... K t o? - Steve wymamrotał coś niezrozumiale- Głośno i wyraźnie!

- ...komandor.

- Ten krzyworyj?! - sapnęłam wściekle- Jak on śmiał tak powiedzieć! OH! Słuchaj, wielkoludzie...! - zaczęłam wdrapywać się po jego nodze- Dobra, daj mi chwilę, to może potrwać.

Czasami żałowałam, że nie miałam przy sobie przenośnego sprzętu wspinaczkowego. Na szczęście mogłam liczyć na litość ze strony Steve'a. Szpony delikatnie uniosły mnie w powietrze i ustawiły na schowku, gdy ten oparł się ręką za plecami. Złapałam równowagę, bo pancerz robota z kosmosu był dziwnie wyprofilowany. 

- Podziękować. A teraz wracając! Nie wiem dlaczego w ogóle się przejąłeś co mówił ten dupek. Masz taką śliczną buźkę! I najpiękniejsze oczy jakie w życiu widziałam...! A moje oczy już wiele cudów świata widziało, ale takiego czegoś... jeszcze nie. Po prostu whoah!

- Tylko tak mówisz - burknął dalej patrząc gdzie indziej- Z litości.

- Patrz na mnie, jak do ciebie mówię! - tupnęłam nogą w jego pierś. Spojrzał po chwili, bardzo niechętnie- Dlaczego niby tak sądzisz?

- ...komandor mówi, że ludzie są fałszywi.

Załamałam ręce. Myślałam, że wybuchnę albo zacznę wyrywać sobie włosy. Jeszcze raz usłyszę o Starscreamie a uduszę go gołymi rękoma! I wcale nie będzie mnie obchodziło to, że jest wielkim robotem z kosmosu, który nie oddycha.

- No wiesz co, Steve! Boże... Steve. - westchnęłam załamana- Ty zastanów się co ty myślisz. Co ci iskra mówi, a nie jakiś niedorobiony komandor.

- To wcale nie jest takie łatwe...

Vehicon westchnął spuszczając wzrok olśniewających optyk. Wywróciłam oczami i uniosłam mu z trudem łeb za brodę

- Nie łatwe! Na mnie się patrz i odpowiadaj czy kłamię!? Bo, co jak co, ale ja jestem osobą szczerą do bólu... Teraz nagle miałabym kłamać?

Con myślał intensywnie w milczeniu. Tym razem już utrzymując kontakt wzrokowy Steve zaprzeczył lekko ruchem głowy. Uśmiechnęłam się usatysfakcjonowana. Chyba Vehicon powoli zaczął jarzyć, że Starscream nie jest jakimś świętym, a jego słowa to nie przykazania. Cofnęłam się kładąc ręce na biodra. Steve sięgnął po maskę, lecz jej nie założył, tylko skrobał w niej lekko szponem, zamyślony. Na policzki Vehicona znów wkradły się delikatne rumieńce.

- Naprawdę uważasz, że mam ładne optyki...? - spytał nieśmiało

- Najpiękniejsze, Steve - odparłam pewnie.- Najpiękniejsze.

***przeszłość***

Gdy po raz pierwszy odzyskałem świadomość byłem zagubiony. I choć wydarzyło się to już dawno temu... wspomnienia nakryte były mgłą, nie oznaczało to, że zapomniałem.

Było to dla mnie traumatyczne wspomnienie. Jedno z pierwszych jakie pamiętam...

Bałem się. Nie wiedziałem kim jestem. Gdzie jestem. Kim oni są...? Co się dzieje?

Nie wiedziałem nawet czym byłem. Dlaczego miałem trzy palce, a z tyłu nóg koła... i na plecach też koła?! Drżałem ze strachu, czując monotonny ból głowy. Miotałem się przez... miałem wrażenie wieczność, nim przyszli inni.

Nie wiedziałem kim byli, ich twarze nie miały wyrazu. Tylko świeciły złowrogo. Kiedy podchodzili do mnie, broniłem się na wszelkie sposoby, wtedy odpuszczali. Nie pozwalałem im się wywlec z tego pomieszczenia, gdyż było ono jedyne, które znałem. Wyklinałem ich i wrzeszczałem ''ZOSTAWCIE MNIE'', więc zostawiali. Lecz kiedy pytałem... odpowiedź nie nadciągała. Nie nadciągała...

Byłem sam. Nie było nikogo by mógł mi wyjaśnić co się stało. Kim byłem? Co się tu działo? Gdzie byłem...? Przez przypadek uraziłem się w głowę i poczułem intensywniejszy ból. Odszukałem dłonią źródła- prawa strona głowy. Różniła się fakturą od lewej... byłem ranny? Dlaczego? Co się stało? Dlaczego nic nie pamiętałem?

Któregoś razu, śluza się otworzyła a w progu stanęła postać tak potężna iż nie mieściła się w niej. Była przynajmniej dwukrotnie większa ode mnie, srebrno-fioletowa, o wyrazie twarzy jakby chciała mnie zabić. Na sam jej widok myślałem, że umrę ze strachu. Jednakże nic złego się nie stało, złowroga postać uśmiechnęła się jakby zadowolona i zamknęła przedsionek.

I byłem sam... znów sam i sam... Po czasie pokusiłem się nawet by walić w gródź by mnie wypuszczono... powiedziano: kim jestem? Gdzie jestem? Kim oni byli?

Dlaczego miałem ranę z boku głowy? Może ona miała coś w wspólnego z tym, że nie pamiętałem...?

- Jak to nie możecie sobie poradzić!? - wrzasnął ktoś za żeliwnymi drzwiami.- Dajcie przejść komandorowi!

Wtedy postać z metalowymi skrzydłami stanęła w otwartym przejściu i na jasnym tle tworzyła niesamowity kontrast... W porównaniu do innych co przychodzili, ta postać była szczupła i zgrabna, jakby mord nie leżał w jej naturze. Przybysz rzucił coś w moim kierunku. Cofnąłem się zaskoczony, z chwilą ogarniając czym był przedmiot... był nie duży, srebrny z charakterystycznym wcięciem.

- C-co to jest?

- Maska, durniu!

Po raz pierwszy usłyszałem czyjś głos. Byłem wstrząśnięty, ale również... Wewnątrz mnie rozbłysła nadzieja, że m o ż e, kimkolwiek była ta osoba, odpowie mi na moje pytania. I choć bałem się, nie ufałem, byłem przeciwny... coś kazało mi wołać o pomoc do właśnie do tego kogoś, kto przemówił. Bo może wytłumaczyłby mi... kim jestem?

- Maska...? - powtórzyłem z bolesnym odczuciem, że w środku mej piersi coś bije- Po co?

- Jak to po co? Bo jesteś brzydki! Zakładaj ją i chodź!

Byłem taki...? Skoro on tak mówił, to pewnie tak było i może rzeczywiście powinien był założyć maskę.

- Idziesz czy nie!?

Zerkałem to na postać, to na maskę. Możliwe, że nie miałbym więcej możliwości dowiedzenia się kim jestem. Nie miałem zbytnio wyboru... Przytaknąłem w końcu i założyłem maskę na twarz, a ta zdawała się być wręcz wykrojona na mnie.

Błądziliśmy wśród identycznych korytarzy, wśród istot, zdawać by się mogło podobnych do mnie... Ten, który przemówił, od czasu do czasu, odzywał się mówiąc co mijamy- zabiegówka, magazyn, mostek. Nie rozumiałem, wciąż nie rozumiałem. Żal rozrywał mnie na części... chciałem wiedzieć kim byłem. I choć nie wiedzieć czemu, musiałem komuś wyrzucić swój smutek. Wyżalić się i czułem, że mogłem to zrobić właśnie wtedy. Komandorowi Starscreamowi, jak przedstawił się i jako jedyny słuchał i tłumaczył mi.

- Nie wiem kim jestem... - jąkałem smutno- Błagam powiedz mi...!

- Rozejrzyj się - wskazał długim szponem- Jesteś Vehiconem. Wy wszyscy jesteście klonami, nie pamiętasz?

- Nic nie pamiętam...

- Nic, a nic? - dopytywał. Zaprzeczyłem ruchem głowy, którą zwiesiłem smutno. Komandor ze współczującą miną pogłaskał prawy bok mej twarzy- Mój biedaku, musiałeś naprawdę mocno oberwać skoro straciłeś pamięć... A więc będę twoim przewodnikiem, nie musisz się niczego obawiać, wszystko ci wytłumaczę.

- ...naprawdę?

- Oczywiście! - odrzekł uśmiechnięty, kładąc szponiastą łapę na moim barku i potrząsając pokrzepiająco- Nie musisz się już niczego bać, spokojnie, jesteś wśród swoich, Decepticonów.

I jak obiecał, tak też zrobił, jako jedyny się o mnie zatroszczył. Powiedział wszystko- kim były Decepticony. Czym groziła niesubordynacja. Wytłumaczył zakres prac, które wykonujemy. Jak brzmiał Decepticoński kodeks oraz hierarchia na statku. Kto był naszym wrogiem, a także przestrzegał ciągle przed mieszkańcami planety, do której zmierzał Nemesis. 

***Steve***

Przytuliłem się do Charlie starając się nie rumienić, ale chyba słabo mi to wychodziło. Ale miałem to gdzieś bo niesamowicie cieszyłem się, że wciąż tu była... nawet kiedy byłem bez maski! Wraz z maską miałem wrażenie, że zrzuciłem z siebie jakiś ciężar... gdyż tak naprawdę obawiałem się jej reakcji od dłuższego czasu. 

Prędzej czy później by się dowiedziała. I bałem się, że może będzie krzyczeć, uciekać krzywić się, nie wiem, bać... ale nic z tych rzeczy się nie wydarzyło. To był tak kuriozalny a zarazem prawdziwy strach... strach przed reakcją węglowca na mój widok. Aż miałem ochotę się skarcić w iskrze, ale jakoś nie potrafiłem, bo było mi w obecnej chwili zbyt przyjemnie. Dziewczyna odsunęła się i spojrzała mi w optyki uśmiechając się  miło. Tak miło, że mi też robiło się miło. 

- Nawet nie wiesz jak się cieszę, że znowu widzę twoją buźkę. - powiedziała cicho

Uśmiechnąłem się i zamrugałem kilka razy myśląc intensywnie. 

- ...czekaj chwile... o czym ty pierdolisz? Jak to znowu??

Charlie zamarła w szoku i złapała się za usta, cofając panicznie... aż zleciała z piskiem z wysokości, która c h y b a by jej nie zabiła. Opierałem się na łokciach, więc nie miała wysoko do ziemi-piasku. Przechyliłem głowę i szybko odlazłem ją na dole. I co? Miałem rację. Nie dość, że nic jej nie było to już uciekała w popłochu! Szkoda tylko, że wyciągnąłem rękę i już ją miałem. Heh, plusy bycia dużym. 

- Piasek mi w oczy leci!

- Tłumacz się! 

- Apf, pfy, bo no, pfff, ja, nie!

Pokiwałem lekko dłonią co bardzo się nie spodobało dziewczynie... ale mi tak. Hehe, zupełnie nie wiem czemu trzymanie ludzi do góry nogami tak mnie bawiło. Strasznie się rzucają wtedy. 

- Mów bardziej po ludzku, bo c h y b a nie rozumiem.

- Nie powiem!

Wzruszyłem ramionami. Zacząłem w takim razie trząść moim człowieczkiem, czego odpowiedzią były piski i stęknięcia przepełnione oburzeniem. 

- Powiem! Powiem! - zaczęła krzyczeć, toteż przestałem i okręciłem dłoń by nie była już do góry nogami. Odgarnęła włosy z twarzy i jęczała płaczliwym głosikiem- No bo ja no przepraszam! Przepraszam! Byłam taka ciekawa, przecież wiesz! Nie gniewaj się na mnie! W zabiegówce już nie dałam rady się oprzeć, ja wiem, że ciekawość to pierwszy stopień do piekła, ale no przepraaaaszam!

- ...zabiegówka? KNOCKOUT!!! - sapnąłem, a Charlie zakryła twarz dłońmi- A mnie o pomoc przy polerowaniu prosił! 

- Nie, błagam nie mów mu, że się zdradziłam, nieeeeeee... przepraszam, ja przepraszam! Przyznaję się do winy, to jak cud w zasadzie! Przepraszam... z całego serduszka! Ja nie chcę żebyś się gniewał, przepraszam!

- Noo już, spokój(!)

- ...nie gniewasz się?

Gniewam się? Hmmm w sumie z jednej strony trochę tak, z drugiej nie, więc tak jakby się neutralizowało. Po za tym... powiedziała, że mam ładne optyki, no i nie potrafiłem się na nią gniewać. 

- Nie gniewam - odparłem z uśmiechem

- ...serio? - odetchnęła z ulgą- UUFF... ale to czemu tak zareagowałeś?

- Bo... bo myślałem, że się mnie wystraszysz? - odparłem wskazując szponami wolnej dłoni na swoją twarz- Węglowcy tak łatwo się płoszą...!

Charlie parsknęła i pokiwała głową.

- Ja nie z tych! - odparła dumnie- Byłam na to gotowa, w końcu wytrzymałam z tobą dwa tygodnie i... - urwała nagle i spojrzała na swoją lewą rękę, po czym zaczęła rzucać się jak szalona- O Boże!

- Co się stało?

- Sernik! SERNIK!

- Hę?

- Sernik! Miałam upiec ciasto! Bo ojciec przyjeżdża! Na miłość Boską, Steve! Muszę do domu szybko! 

- No to jedziem! - odparłem wstając niezwłocznie i nadając do Nemesis- Soundwave, przyślij nam most.

***Charlie***

Szczerze. Nie sądziłam, że Steve ukrywał potęgę swego silnika. A przynajmniej czegoś co umożliwiało wielkim robotom prucie po jezdni z prędkością, która zawstydziłaby nie jedną wyścigówkę. Jakby nie patrzeć wehikuł Vehicona miał kształty sportowej bestii. Silnik natomiast wydawał ryk, który wprawiał powietrze w drganie, jakby za wszelką cenę chciał pokazać kto dzisiejszej nocy rządzi na pustynnej szosie. 

Tak więc, drogę do domu przebyłam w niemym szoku, wpijając paznokcie w fotel z obawy, że samochód zaraz oderwie się od jezdni i odleci. Całe szczęście udało mi się przekonać Decepticona by zwolnił na terenie zabudowanym. Z trudem a z trudem, ale dotarłam do domu w jednym kawałku. Wysiadając, poczułam jakie miałam miękkie nogi. Wsparłam się o dach by się nie przewrócić. Odetchnęłam starając uspokoić tętno. Uśmiechnęłam się patrząc w puste budynki, wystawione na sprzedaż. Po dłuższej chwili wspólnego milczenia musiało nastąpić pożegnanie...

- Papa, Steve...

- Kawy na noc.

Potrzebowałam chwili by zrozumieć o czym mówił. Mój mózg lekko mulił w godzinach nocnych.

- Pchły na noc?

- ...być może

- Hahahaha, ale najpierw mówi się 'dobranoc'. Później tamto i kończy 'karaluchy pod poduchy'.

- Dobranoc, karaluchy pod poduchy.

- Haha, ale jeszcze 'pchły na noc'!

- No coś się uparła na te pchłeły! Przecież nie są fajne!

- AAHAAA - pacnęłam się w czoło- I dlatego życzyłeś mi ''kawy na noc''?

- Tak.

- Oooo! - jęknęłam słodko- Ale no... kawa pobudza.

- No i kurwa zajebiście! - zawył Steve, a ja prawie nie wybuchłam śmiechem. Aż miałam ochotę go przytulić by się nie fochnął znowu... ale mogłoby to trochę głupio wyglądać dla osób trzecich, których raczej nie było..

- Oj, Steve, oj ty! Nie denerwuj się tak, bo ci kabel pęknie... i co ja wtedy zrobię bez swojego strażnika? - zaśmiałam się i poklepałam go po dachu- Muszę lecieć, bo sernik sam się nie upiecze... dziękuję za odwózkę...!

- Nie ma za co... do zobaczenia! 

- Mam taką nadzieję...

Oby niecny plan komandora nie wypalił... może to złe komuś życzyć niepowodzenia, ale teraz życzyłam mu tego z całego serca. Ale no cóż... okaże się. Nie pozostało mi nic jak czekać... czekanie nie było moją najsilniejszą stroną. 

________________________

Przekopując internet łatwo napotkać się na info o dość... bliskiej relacji Vehicona Steve'a z komandorem Starscream'em, jakkolwiek to brzmi( ͡° ͜ʖ ͡° ) 

(tak, ja też to znalazłam; błąkałam się wystarczająco długo XD). Róbcie co chcecie, myślcie co chcecie, ale ja postanowiłam przedstawić inną historię. Mam nadzieję, że ta trochę inna wersja wytłumaczy wam ''uległość i ślepe posłuszeństwo'' naszego Vehicona wobec komandora (wykluczając zauroczenie ( ͡° ͜ʖ ͡° ) czy lofsy) X'D



Bạn đang đọc truyện trên: AzTruyen.Top