Epilog

Bardzo wyraźnie pamiętam pierwszy raz, gdy trafiłam do szpitala. Miałam wtedy dziesięć lat i wraz z Andreasem założyłam się, kto szybciej wdrapie się na drzewo w moim ogrodzie. Często tak robiliśmy – mogliśmy godzinami ukrywać się między rozłożystymi gałęziami, a on uwielbiał prowadzić różne badania na liściach i korze. Lecz pewnego dnia w czasie wspinaczki ułamała się pode mną jedna z gałęzi, a w rezultacie z hukiem spadłam na ziemię.

Diagnoza – złamana lewa ręka. Jedyną przyjemną rzeczą tamtego dnia była obecność Andreasa, który uparł się, że pojedzie ze mną do szpitala. Towarzyszył mi przez cały czas, gdy zakładali mi gips, a potem pomagał mi praktycznie we wszystkim także w domu. Ani Laura, ani Neil nie powiedzieli mu, żeby sobie poszedł. I choć początkowo chyba nie byli z tego zadowoleni, ostatecznie zabrali nas oboje do lodziarni.

Wtedy szpital wydawał mi się miejscem pełnym ruchu, a niebiesko-zielone ściany tworzyły niekończący się labirynt korytarzy. Przychodząc tu teraz, odniosłam wrażenie pustki – poza pielęgniarką, która wskazała mi drogę do pokoju, w którym leżała Cymbaline, nie natknęłam się na nikogo innego.

Zanim otworzyłam drzwi, zawahałam się. Bałam się, jak Cymbie zareaguje na mój widok. Nie uprzedziłam jej, że przyjdę. Mogła nie być w nastroju do rozmowy, tym bardziej, że przy naszym ostatnim spotkaniu nieco się posprzeczałyśmy.

Wzięłam głęboki wdech i zapukałam. Cichy pomruk dobiegający zza drzwi chyba oznaczał „Proszę wejść". Niepewnie weszłam do środka.

Cymbaline siedziała na łóżku z kroplówką i stale patrzyła w okno. Nie odwróciła wzroku, dopóki się nie odezwałam.

– Cześć.

Niechętnie na mnie spojrzała i... wytrzeszczyła oczy.

– Hej, ja... Nie spodziewałam się ciebie tutaj, El.

– Stwierdziłam, że wpadnę zobaczyć, jak się czujesz. – Usiadłam w nogach jej łóżka. Była sama na Sali, więc mogłam z nią rozmawiać bez skrępowania.

Cymbaline siliła się na uśmiech.

– Nie wiem, dlaczego ciągle mnie tu trzymają. Wszystkie parametry są dobre, a mimo to nie chcą wypuścić mnie do domu. Zamiast tego karmią mnie tłuczonymi ziemniakami i fasolą. Gdy wreszcie stąd wyjdę, pewnie nie zmieszczę się w mundurek.

Przyjrzałam się uważnie jej twarzy. Kiedy ostatni raz ją widziałam, nie od razu zauważyłam, że przeraźliwie schudła. Teraz zmiana była bardziej widoczna – szpitalna piżama wisiała na niej jak na wieszaku, ramiona i odsłonięte obojczyki sprawiały wrażenie kanciastych, wręcz ostrych, a niebieskie oczy osadzone w wychudzonej twarzy wyglądały na ogromne. Może i czuła się lepiej, ale nie byłam skłonna w to uwierzyć.

– Nie obraź się, Cymbie, ale obawiam się, że spędzisz tu jeszcze kilka dni.

Westchnęła z rezygnacją.

– Doktor też tak mówi. I beznadziejnie się z tym czuję, wiedząc, że trafiłam tu z powodu własnej głupoty...

– Nie – przerwałam jej. – To po części moja wina. Nie powinnam była zgodzić się na ten głupi zakład. Wtedy potwór by cię nie wystraszył, a ty nie...

– To nie jest główna przyczyna – stwierdziła. – Tak naprawdę doszłabym do siebie po tamtym ataku. Po kilku dniach i nieprzespanych nocach pewnie zapomniałabym o tym, gdyby moja mama nie podała na obiad baraniny.

Przez chwilę patrzyłam na Cymbaline bez słowa, szybko mrugając. Kompletnie nie wiedziałam, co powiedzieć.

– I tak czuję się winna i mam nadzieję, że mi wybaczysz.

Wyjęłam z torebki czekoladę – mleczną z nadzieniem truskawkowym, którą uwielbiała – i podsunęłam jej pod nos. Przyjęła tabliczkę z uśmiechem.

– Wybaczam ci, El. Tak naprawdę nie obwiniam cię za nic, ale za czekoladę zrobię wszystko. Mam tylko nadzieję, że... – zamilkła nagle, jakby bała się dokończyć.

– Że co?

Wzięła głęboki oddech.

– Mam tylko nadzieję, że nie poszłaś tam z powrotem.

Między nami zapadła cisza. Unikałam jej spojrzenia, jednak kątem oka zauważyłam, że odłożyła czekoladę na szafkę obok, a potem splotła dłonie z rezygnacją.

– A więc to prawda? – spytała cicho.

Westchnęłam.

– Te plotki...

– Wiem, o czym ludzie mówią. Nie chcę słuchać twoich tłumaczeń. Chcę jedynie wiedzieć, czy naprawdę tam poszłaś. To chyba prosta odpowiedź.

Wiedziałam, że powinnam jej powiedzieć prawdę, zasługiwała na nią – w przeciwieństwie do Melanie i Beatrice. Tylko jaką mogłam mieć pewność, że zachowa tajemnicę?

– Tak – odparłam po chwili ciszy. – Tak, to prawda. Poszłam tam z powrotem.

Cymbaline w zamyśleniu kiwnęła głową.

– Rozumiem.

– Jeśli chcesz, mogę ci o wszystkim opowiedzieć – zaoferowałam.

– Daruj sobie. Nie chcę znać szczegółów.

Spojrzałam na nią ze zdziwieniem. Miała nieodgadniony wyraz twarzy.

– Ale nie powiesz niczego Melanie ani Beatrice, prawda?

Pokręciła głową.

– Nie. Obie zaczynają mi działać na nerwy. Jeszcze jak się dowiedziałam o tym, co ci wczoraj zrobiła...

– Tak?

– Oczywiście. Beatrice informuje mnie o wszystkim na bieżąco. Nie uwierzysz, ale porządnie nawrzeszczała na Melanie, gdy ta streściła jej waszą rozmowę. Do głowy by mi nie przyszło, że przy całej klasie powie takie niemiłe rzeczy, nawet jeśli nieświadomie mówiła prawdę.

Empatia w głosie Cymbie sprawiła, że poczułam się głupio – nigdy jej nie doceniałam za szczerość, nawet jeśli czasem brała stronę Melanie albo okazywała strach z byle jakiego powodu. Mogłam być spokojna o to, że nikomu nie zdradzi tajemnicy.

– Dziwne. Wczoraj zachowywały się jak zwykle. Poza tym, że nie odezwały się do mnie ani słowem. – Przypomniałam sobie wczorajszy WF, kiedy unikały mojego spojrzenia bardziej niż piłki podczas gry w zbijaka.

– Może powiedziała jej wszystko po szkole? Nie wiem. W każdym razie się do siebie nie odzywają.

Rozmawiałyśmy jeszcze przez chwilę o szkole, o reakcji wszystkich na mój widok wczoraj i dzisiaj – oklaski i przeprosiny ze strony niektórych były o stokroć lepsze od szydzenia – a także o książce, którą rodzice dali Cymbaline, żeby nie nudziła się w szpitalu. Wówczas drzwi bez ostrzeżenia otworzyły się i weszły przez nie Melanie i Beatrice. Na ich widok zrzedła mi mina.

– Ty tutaj? – spytała Melanie, patrząc na mnie z nieskrywanym zaskoczeniem.

– Mogę ci zadać to samo pytanie. – Starałam się, by nie zabrzmiało to wrogo.

– Przyszłam odwiedzić przyjaciółkę.

– Otóż to. A ja właśnie wychodzę.

Wstałam i powoli ruszyłam w stronę drzwi. Mijając Melanie, rzuciłam jej spojrzenie pełne pogardy. Już miałam wyjść, kiedy usłyszałam głos Beatrice:

– Melanie, zdaje się, że miałaś coś powiedzieć.

Cichy jęk niezadowolenia wyrwał się z ust Mel, ale po chwili, kiedy nacisnęłam na klamkę, odezwała się.

– El, zaczekaj. Chciałabym z tobą porozmawiać.

Niespiesznie obróciłam się do tyłu, dodając tej scenie odrobinę dramaturgii.

– Tak?

– Ja... Chcę cię przeprosić. Za wszystko. Myliłam się co do ciebie, niesłusznie oskarżyłam cię o to, że poszłaś na zamek, obraziłam cię przy wszystkich... Strasznie mi głupio.

Kątem oka zerknęłam na Cymbaline, która mrugnęła do mnie porozumiewawczo. Beatrice zaś piorunowała wzrokiem Melanie z założonymi rękami.

– Tylko tyle masz mi do powiedzenia?

– Teraz już ci wierzę. Nie ty jesteś oszustką, tylko Neil. I przykro mi, że tak podstępnie wykorzystał ciebie i twoją mamę.

– Przeprosiny przyjęte – odparłam.

Melanie odetchnęła z ulgą, a wzrok Beatrice złagodniał. Cymbaline dyskretnie pokazała mi dwa kciuki do góry.

– Czy to znaczy, że znowu się kumplujemy i będzie tak jak dawniej?

Chciałam powtórzyć jej słowa Hazel, ale uznałam, że nie zrozumieją ich przekazu. Zamiast tego powiedziałam do wszystkich:

– Tylko nigdy więcej wyzwań.

Wszystkie przystały na to bez żadnego protestu.

***

Niedługo po tym, jak wróciłam do domu, poszłam do Andreasa. Nie powiadomiłam go, że przyjdę, chciałam mu zrobić niespodziankę.

Furtkę otworzyła mi Zena, jeszcze zanim wcisnęłam odpowiedni guzik domofonu. Uśmiechnęła się do mnie przyjacielsko, chociaż wyglądała na zdenerwowaną – znałam mamę Andreasa na tyle dobrze by wiedzieć, że gdy krąży bez celu po podwórku, to zawsze oznacza, że pokłóciła się z mężem albo synem. Z nadzieją, że nie chodziło o tego drugiego, zapytałam, czy jest w domu.

– Tak, oczywiście. Wejdź, złotko. – Zamknęła za mną furtkę. Gdy ruszyłyśmy w stronę domu, dodała: – Andreas jest w laboratorium. Ale nie uprzedzał mnie, że przyjdziesz.

– Nie wie o tym.

Pokiwała głową.

Weszłyśmy do środka. Mama Andreasa zatrzymała się przy wejściu do kuchni, a kiedy zaczęłam się wspinać po schodach na górę, zawołała za mną:

– Przekaż mu, że kolacja będzie w pół do ósmej.

– Oczywiście.

Cała klatka schodowa i poddasze były skąpane w zachodzącym słońcu. W samym laboratorium słońce odbijało się od szklanych powierzchni, a drobinki kurzu tańczyły w powietrzu. Wchodząc tam, odniosłam wrażenie pustki. Brakowało tam czegoś istotnego, czegoś, co jeszcze niedawno było nieodłączną częścią tego pomieszczenia.

Dłuższą chwilę zajęło mi dojście do tego, co to było. Andreas najwyraźniej zrobił porządki i przeniósł maszynę do klonowania w inne miejsce. Teraz jaśniejszą plamę na podłodze zasłaniało łóżko polowe, na którym do niedawna sypiała Hazel. On sam siedział na nim i z uwagą przeglądał jakiś zeszyt.

Nie zauważył, że przyszłam, dopóki nie usiadłam obok niego.

– Cześć – powiedział, rozchmurzając się na mój widok. Otoczył mnie ramieniem i delikatnie pocałował w czubek głowy. – Wiesz, strasznie się za tobą stęskniłem przez ostatnie trzy godziny.

Zachichotałam. Położyłam głowę na jego ramieniu.

– Musiałeś się strasznie nudzić.

– Jeśli kłótnię z rodzicami uważasz za nieemocjonującą rozrywkę, to owszem, wręcz umierałem z nudów – odparł z uśmiechem na ustach. Jednak wiedziałam, że wcale nie było mu do śmiechu.

– To dlatego Zena była taka poddenerwowana.

Andreas westchnął ciężko i zamknął oczy. Przestał się uśmiechać.

– Jak źle było?

Nie odpowiedział od razu. Przez chwilę myślałam, że nie chciał nic mówić, a potem nagle przysunął się bliżej i od niechcenia zaczął się bawić moimi włosami.

– Bardzo źle. Zaczęło się wczoraj rano, kiedy przyszedłem się przebrać w mundurek przed szkołą. Oboje byli w domu, więc moje przybycie nie umknęło ich uwadze. Spytali, gdzie byłem przez całą noc. Wyjaśniłem, że razem z tobą do późna oglądaliśmy filmy i zasnąłem na kanapie. Chyba tego nie łyknęli, bo zaczęli narzekać, że mogłem chociaż zadzwonić. – Zamilkł na moment, jakby próbował zebrać myśli. – A zanim wyszedłem, mama znalazła zdjęcie Neila, na które natrafiła, przeglądając Internet. Pokazała je tacie, a on... Cóż, domyślili się, że kłamałem. Zażądali wyjaśnień, ale odmówiłem i wtedy wpadli w szał. Wyszedłem z domu trzaskając drzwiami, zanim zdążyli je zablokować. Przez cały dzień miałem ogromne wyrzuty sumienia. Jeszcze nigdy nie okłamałem ich w tak ważnej sprawie. Kiedy po szkole nie chciałem wrócić do domu to z obawy przed tym, że któreś z nich było w środku i zabroniłoby mi wyjść. Bałem się, co mogli zrobić. Przebrałem się szybko, żeby przypadkiem na nich nie wpaść, gdyby wcześniej wrócili z pracy i poszedłem prosto do ciebie. Oczywiście zauważyli moją nieobecność i wydzwaniali co kilka minut. Odebrałem tylko raz, zanim razem z twoją mamą przyszedłem na balkon. Poprosiłem ją, żeby potwierdziła, że jestem z nią, że jestem bezpieczny po drugiej stronie ulicy. Nie chciałem skonfrontować się z nimi sam. Jeszcze przypadkiem chlapnąłbym coś, czego nie powinni wiedzieć albo zacząłbym się z nimi kłócić, a to... to by mnie załamało. Ciężar kolejnego kłamstwa był nie do zniesienia, ale przyrzekłem sobie, że to ostatni raz.

– Mogłeś powiedzieć prawdę – szepnęłam. Pokręcił głową.

– Nie byłem na to gotów. A dla nich to pewnie byłby szok. Dlatego wieczorem, gdy z pomocą Frankiego dostałem się do zamku, poprosiłem go, żeby pomógł mi rozwiązać ten problem. Zgodził się. I kiedy było już po wszystkim, a mieszkańcy dowiedzieli się, że potwór jednak żyje, wróciłem do domu z nadzieją, że zaraz wszystko wróci do normalności. Na szczęście tak było. Rodzice nie robili awantury, że przyszedłem tak późno w nocy, nie pytali, gdzie byłem ani z kim, a o zdjęciu nawet nie wspomnieli. Jakby kompletnie zapomnieli. Cieszyłem się z tego, aż do czasu, gdy rodzice wrócili z pracy. Poprosiłem tatę, żeby pomógł mi znieść maszynę do klonowania do piwnicy. Nie odmówił, ale przez całą drogę po schodach w dół ciągle pytał, co wiem o plotkach i o zdjęciu. Był podejrzliwy, a to w jego przypadku zawsze zwiastuje kłótnię. Spokojnie wyjaśniłem, że to fotomontaż i Neil zrobił to, żeby upokorzyć ciebie i twoją mamę, bo taka była oficjalna wersja. Spytał więc, co ja robię na tym zdjęciu. Kiedy milczałem przez dłuższy czas, powiedział, że początkowo również uważał fotografię za nieprawdziwą, dopóki nie zdał sobie sprawy, że poza Laurą i tobą jest jeszcze jedna rudowłosa. Wtedy połączył fakty i zrozumiał, że jestem w to zamieszany, bo tylko ja potrafię tworzyć klony. Oczywiście nie mogłem już polegać na Frankiem i liczyć, że znowu wymaże mu pamięć.

– Tak mi przykro...

– To jeszcze nie wszystko. Tata powiedział mamie, że odkrył prawdę kryjącą się za tym zdjęciem, a ona była zszokowana. Traciła panowanie nad sobą, gdy nie odpowiedziałem na pytanie, kim jest ten blondyn. A kiedy zdała sobie sprawę, że są dwie wersje tej historii, wyszła na dwór, żeby pomyśleć. I od godziny krąży w tę i z powrotem po podwórku. Jestem pewien, że jak wróci, będzie znowu zadawać pytania.

– Chyba powinieneś powiedzieć im całą prawdę. O zamku, o Frankiem, o Hazel. O nas. – Spojrzałam na niego. W czasie swojego monologu Andreas cały czas miał zamknięte oczy. Teraz je otworzył, a jego tęczówki jarzyły się błękitem. Patrzył na mnie i lekko się uśmiechał. Dotknął mojego policzka.

– Chyba tak zrobię.

– Mam iść z tobą?

Zamiast odpowiedzieć, Andreas objął moją twarz dłońmi i przybliżył się. Jego śliczne, niebieskie oczy przyglądały mi się uważnie. Na świecie nie było chyba nic cudowniejszego.

– Byłoby wspaniale – odparł w końcu.

Potem złączył nasze usta w słodkim, żarliwym i pełnym namiętności pocałunku. Niespiesznie pieścił moje wargi, rozkoszując się każdą sekundą.

Naszą chwilę sam na sam przerwał głuchy trzask i brzęk przesuwanego szkła. Odwróciłam głowę i dostrzegłam małego, burego kota, który przechadzał się po stole laboratoryjnym. Andreas niemal natychmiast zerwał się z miejsca i zdjął zwierzaka za stołu, zanim ten strąciłby coś na podłogę.

– Nie mówiłeś, że przygarnąłeś kota – powiedziałam. Podeszłam do niego i pogłaskałam zwierzę po głowie. Kot przestał się wyrywać z rąk Andreasa i zaczął mruczeć. – Jest uroczy.

– Mama przyniosła go do domu dzisiaj popołudniu. I chyba zdążył się już zadomowić, skoro skacze po wszystkich meblach.

Odstawił kota na podłogę, a ten z uniesionym ogonem pomaszerował w stronę schodów. Andreas podniósł z ziemi książkę, która upadła. Wystawała z niej cienka kartka papieru.

– Co to?

Bez słowa otworzył książkę, ukazując mi całe mnóstwo podobnych kartek zapisanych w większości drobnym i zamaszystym pismem, a na niektórych zauważyłam swój charakter – zdecydowanie bardziej koślawy.

– Czyja to korespondencja?

– Wychodzi na to, że Hazel. Dosyć często ona i Frankie wymieniali ze sobą listy, choć nie wiem, w jaki sposób. Schowała wszystkie kartki do książki od chemii. Pewnie liczyła, że ich nie znajdę.

Wzięłam do ręki dwie delikatne kartki. Na każdej widniał znajomy podpis: Frank R. Nie odważyłam się jednak czytać wiadomości, uszanowałam ich prywatność.

– Nic dziwnego, że tak prędko zdecydowała się zostać na zamku na dłużej.

Andreas zerknął na mnie kątem oka, odkładając książkę na półkę w specjalnie wybranym miejscu. Nigdy nie rozgryzłam systemu, według którego układał książki, ale z pewnością nie był przypadkowy.

– Sądziłem, że chciała zostać tylko na kilka dni.

– Też tak myślałam. Do wczoraj.

Skinął głową ze zrozumieniem i podszedł do dużego panoramicznego okna. Stanęłam obok niego, a wtedy położył dłoń na moim biodrze, przyciągając mnie bliżej. Andreas patrzył przed siebie na wzgórze zamkowe w oddali, za którym było schowane zachodzące słońce. Widok zapierał dech w piersiach, czynił okolicę niezwykle malowniczą.

– Myślisz, że jest szczęśliwa? – spytał nagle.

– Hazel go kocha. Z wzajemnością. Wydaje mi się, że tworzą udany związek.

Uśmiechnął się szeroko.

– A my? Myślisz, że nasz związek jest udany?

– Jest idealny – stwierdziłam. Delikatnie wspięłam się na palce i cmoknęłam go w usta, kontynuując to, co przerwał nam kot.

Dzieląc z nim chwilę sam na sam myślałam o tym, jak bardzo zmieniło się moje życie w ciągu minionych kilku tygodni.

Wszystko było zupełnie inne – przyjaciółki nadszarpnęły moje zaufanie, ale wspaniałomyślnie postanowiłam dać Melanie, Beatrice i Cymbaline drugą szansę; Andreas awansował z rangi najlepszego przyjaciela z dzieciństwa na chłopaka i wcale nie żałowałam, że podjęłam taką, a nie inną decyzję; zyskałam siostrę, z którą mogłam dzielić troski i rozmawiać o wszystkim, nawet jeśli ta mieszkała po drugiej stronie miasteczka; po tym, jak Laura rzuciła pracę, szybko znalazła nową, lepiej płatną i przyjemniejszą, dzięki czemu zaczęłyśmy spędzać razem więcej czasu; jednak najważniejsza była świadomość, że pozostawałam jedną z niewielu osób w całym Dark Villey, które poznały prawdę o potworze z zamku i były gotowe bronić tej tajemnicy ze wszystkich sił. Zastanawiając się, czy kiedykolwiek moje życie stanie się takie jak kiedyś, doszłam do wniosku, że już nic nie będzie takie samo. Nie, odkąd poznałam Frankie'go.

Koniec

Bạn đang đọc truyện trên: AzTruyen.Top