6. Zwierzenia.
Melanie była zawiedziona, kiedy oświadczyłam, że nie pójdziemy do laboratorium, które koniecznie chciała pokazać mi i Beatrice, ale wzmianka o tym, że właśnie tam może czaić się potwór, przekonała ją do zmiany zdanie. Ja z kolei odczuwałam ulgę. Może i poddasze było wspaniale wyposażone, a mój drogi przyjaciel na pewno dałby wszystko, by mieć to laboratorium tylko i wyłącznie dla siebie, lecz ja nie miałam zamiaru ryzykować powrotu złych wspomnień sprzed kilku godzin, które jak lawina zalałyby mój umysł, gdybym tylko znalazła się na górze.
W gruncie rzeczy nie były takie złe, ale... Ach, sama nie wiem, co o tym myśleć. To był wyjątkowo słaby pocałunek. Jednak nie potrafiłam przestać o nim rozmyślać, gdyż nie mogłam pojąć jednej rzeczy – dlaczego?
Dlaczego Andreas tak postąpił? Od zawsze mówił mi otwarcie o swoich uczuciach i ilekroć go pytałam, w kim się zakochał, wymieniał imię naszej koleżanki z klasy. Hannah Flory nie wyróżniała się niczym szczególnym – no, może poza tym, że była najpopularniejszą dziewczyną w szkole, dopóki nie przyjechały Cymbaline, Melanie i Beatrice. Andreas nigdy nie rozmawiał z Hannah, ponieważ nie mógł się do niej dostać, a sam twierdził, że nie miał szans na przebicie się, bo zawsze otaczał ją tłum wielbicieli, przeważnie płci męskiej. Może jednak Andreas przestał się nią interesować, kiedy publicznie wyznała, że woli dziewczyny?
I ot tak, nagle, zacząłby zakochiwać się we mnie?
Nigdy wcześniej się tak nie zachowywał – był jak zwykle oczytany, uprzejmy, zabawny, chwilami nawet sarkastyczny, ale najwidoczniej coś musiało się zmienić. Nie znaczy to, że utracił te cechy, a raczej zyskał nowe, jak większa pewność siebie czy flirciarski sposób mowy. Być może zaczął oglądać nudnawe romanse o przystojnych amantach – musiał przecież wyćwiczyć się w takim zachowaniu, skoro dziś popołudniu zdobył się na to, by mnie pocałować.
Nie, to nieprawda. Andreas nie mógł się zmienić tak nagle, praktycznie z dnia na dzień. Może ten gest miał miejsce pod wpływem impulsu? Jakiegoś nagłego pragnienia, tchnienia?
Moją wewnętrzną wojnę z myślami zauważyły pozostałe koleżanki, które, w pełni gotowe do snu, siedziały razem ze mną na szerokim łóżku w moim pokoju. Usiadłyśmy w kole, aby ustalić zasady, jak postępować w razie, gdyby przyszedł „idealny sługa". Podczas gdy one głośno dyskutowały nad tym, czy lepiej skryć się pod kołdrą czy też uciec, ja zastanawiałam się, jaki dać matce pretekst do wyprowadzki, albo coś w tym stylu.
Nie wiedzieć dlaczego, to rozwiązanie wydało mi się całkiem sensowne. W każdym razie, dużo lepsze niż całkowite zerwanie kontaktu z Andreasem.
– Hej, co z nią? – zapytała Cymbaline, wskazując na mnie.
– Nie mam pojęcia. – Bea wzruszyła ramionami, po czym zaczęła machać mi dłonią przed oczami. – Halo, ziemia do Electry!
– Ach! Co, gdzie, jak?! O, to tylko wy. Co za ulga...
Melanie wzniosła oczy do sufitu.
– Electro, co się dzieje? Wyłączyłaś się czy co?
– Tylko na momencik – wyjaśniłam speszona, zakładając pasmo rudych włosów za ucho.
– Momencik, tak? – powtórzyła Melanie, zniecierpliwiona. – Siedzimy tu dobre dwadzieścia minut, a ty się nie odezwałaś ani słowem. Wyjaśnisz nam łaskawie, o co chodzi?
„O Andreasa", miałam powiedzieć, ale ugryzłam się w język.
– To długa historia, może później wam to opowiem. A na razie... – zaczęłam się rozglądać, żeby coś wymyślić. Mój wzrok padł na poduszkę. – Chciałabym się przespać, więc...
– Na prawdę nie chcesz wiedzieć, co ustaliłyśmy w razie ataku potwora? – przerwała mi Beatrice. Była oburzona. – To może zaważyć na twoim życiu.
– Sądzę, że chyba nie będzie mi to potrzebne. – Zamilkłam na chwilę, udając zamyśloną. – Tak, na pewno nie będzie. A teraz idźcie do siebie.
– Skąd masz taką pewność? – spytała przebiegle Cymbaline.
– Mam takie przeczucie. Ostatnimi czasy moja intuicja mnie nie zawiodła. A z resztą, to ja dowodzę tą wyprawą, zapomniałyście?
Może i myliłam się wczoraj co do tego, że Andreas potknął się specjalnie, wchodząc do kabiny. I być może wcale nie miałam racji podejrzewając, że potwór nas nie odwiedzi tej nocy, ale nie mogłam powiedzieć o tym przyjaciółkom. Zabiłyby mnie na miejscu.
– Tu się dzieje coś bardzo dziwnego, i bardzo tajemniczego. Ale skoro nie chcesz nam powiedzieć, to twój wybór. Nie, to nie. Chodźcie, omówimy resztę w moim pokoju – zaproponowała Melanie. – Dobrej nocy życzę, El.
– Dzięki – mruknęłam ponurym tonem i dałam nura pod cienką kołdrę. Kładąc się, pokazałam język w kierunku zamykających się drzwi, niczym rozwydrzona dwulatka.
Tak naprawdę wcale nie chciało mi się spać. Leżałam na plecach i patrzyłam w sufit. W mojej głowie tłoczyły się myśli, których nie sposób było wyrzucić. I nie myślałam tylko o Andreasie, lecz o wszystkim, co mi się dzisiaj przydarzyło.
Byłam w zamku Dark Villey, opuszczonym budynku, gdzie nikt nie mieszka od blisko czterystu lat – nie licząc potwora; wciąż jednak prawdopodobna była teoria o nowych mieszkańcach zamku. Znajdowałam się w miejscu, gdzie wszystko powinno się sypać, psuć, niszczeć, a tymczasem każda rzecz, od desek na podłodze po kanapy w salonie na górze, wygląda na nową, niemalże nieużywaną. Nie zapominając o instalacjach, których w siedemnastym wieku z pewnością nie było – ciepła, bieżąca woda i prąd.
Jak to możliwe? Nie wiedziałam, jak odpowiedzieć na to pytanie.
Co chwila nerwowo sprawdzałam godzinę na telefonie (częste używanie latarki szybko wyczerpywało baterię – całe szczęście tuż obok szafki nocnej znalazłam gniazdko, jego obecność była zbawieniem).
Przez pewien czas docierały do mnie dźwięki kłótni Melanie z Beatrice. Sprzeczały się o to, czy warto schodzić w dół powoli, czy lepiej uciekać, jakby się paliło. Cymbaline przysłuchiwała się temu wszystkiemu ze złością, aż w końcu wybuchła i krzyczała na Beatrice, że ma takie beznadziejne pomysły.
– Jak mogło ci coś tak absurdalnego przyjść do głowy?!
Potem było już tylko gorzej.
Wściekła Bea wybiegła z sypialni Mel bez słowa pożegnania, przeszła przez pokój Cymbaline i przyszła do mnie. Gdy zatrzasnęła drzwi, oparła się o nie, ciężko oddychając. Próbowała się opanować i, nie zwracając uwagi na moją obecność, zaczęła mamrotać przekleństwa. Odchrząknęłam, a dopiero wtedy odwróciła głowę.
– Och, wybacz Electro. Myślałam, że śpisz.
– Nie spałam.
– Przepraszam. Wszystko słyszałaś?
Kiwnęłam głową. Speszona Beatrice wbiła wzrok w podłogę.
– Nawet nie wiedziałam, że Cymbaline potrafi się tak okropnie wydzierać. Zawsze była taka cicha i spokojna.
– Zgadzam się. Nikt jej o to nie podejrzewał.
– Chcesz usiąść? – zaproponowałam. – Cała się trzęsiesz.
Bea przycupnęła na brzegu łóżka.
– Co w końcu ustaliłyście?
– Praktycznie nic. Samo BHP: trzeba przede wszystkim zachować spokój, krzyknąć i przyjść do twojego pokoju. Było także spięcie między nami w tej kwestii, czy to na pewno będzie dobre rozwiązanie z tym krzyczeniem, bo możemy albo spłoszyć potwora, albo bardziej go zdenerwować. Uznałyśmy jednak, że to będzie odpowiednie wyjście, bo przynajmniej nic nam nie zrobi, jeśli się wystraszy.
– Tylko tyle?
– Niełatwo coś ustalić, skoro ciągle się kłócimy. Jedna jest opozycją drugiej, jeszcze trzecia się w to wszystko miesza i wychodzi kaszanka. A co ty o tym myślisz?
– A przedyskutowałyście, co trzeba zrobić, jeśli drzwi z jakiegoś powodu nie zechcą się otworzyć?
– Nie, nad tym nie myślałyśmy – przyznała zaskoczona.
– Zawsze możesz tam wrócić. Posłuchaj, nadal rozmawiają – zamilkłyśmy na chwilę, by nasłuchiwać. – Idź do nich, przeproś za swoje zachowanie i porozmawiajcie o tym.
– Tak myślisz?
– Tak właśnie myślę – oznajmiłam. – No, idź już, chyba zaraz się rozejdą.
– OK. Dzięki za radę i znów przepraszam, jeśli cię obudziłyśmy.
– Nie przepraszaj, to nie wasza wina. Zmykaj już.
Znowu zostałam sama, i dobrze. Zostało mi do przemyślenia wiele kwestii, do których potrzebuję samotności.
To całe zamieszanie, które działo się ledwie za dwoma ścianami, wcale mnie nie obchodziło. Miałam własny plan na wypadek odwiedzin stwora. Hm... A brzmiał on mniej więcej tak – „Panikuję, bo nie mam żadnego planu!".
Aby nie zadręczać się myślami o tym, co raczej nieuniknione, postanowiłam skupić się nad kwestią, która dotyczy tylko mnie samej.
Hazel z początku nie wiedziała, że się z nią komunikuję, dlatego potajemnie podsłuchiwałam ich rozmowę. Czułam się dziwnie, ale nie powstrzymało mnie to. Skąd mogłam wiedzieć, co Andreas chciał jej powiedzieć?
Choć byłam kilka kilometrów od nich, słyszałam każde ich słówko bez najmniejszych zakłóceń, zupełnie jakbym stała tuż obok.
Oboje jeszcze nie spali. Minęła już jedenasta, a oni nadal znajdowali się w laboratorium – Hazel leżała w łóżku polowym, które przygotował dla niej Andreas, zaś on sam patrzył w duże okno, z którego widok padał na zamek Dark Villey. Miał smutną twarz, co klon zobaczył w jego odbiciu w tafli szkła. Hazel współczuła mu z całego serca, nie mogła patrzeć, jak się męczy.
– Andreas...
– Tak? – wyszeptał.
– Chciałabym iść wreszcie spać. Czy mogę wiedzieć, co mi chciałeś powiedzieć?
– Jasne. Zamyśliłem się... Więc co chciałabyś wiedzieć?
– To ty mi powiedz! – Poirytowana Hazel usiadła na łóżku. – Kilka godzin temu mówiłeś, że coś chcesz mi powiedzieć, ale poczekasz, aż Electra będzie daleko stąd. Nie słyszę jej, więc myślę, że śpi. Powiesz mi w końcu, co chciałeś mi przekazać, czy poczekasz z tym do rana?
Jej ton nie spodobał się Andreasowi, co zobaczyłam – za pośrednictwem oczu Hazel – w odbiciu na szybie. Wzdrygnął się, ale nie odwrócił się.
– Najpierw się uspokój, Hazel. Proszę. A teraz upewnij się, czy Electra na pewno nas nie słyszy.
Hazel zasępiła się na moment. Już wiedziała, że połączyłam się z nią, ale nie wiedziała, jak ma postąpić – skłamać, czy powiedzieć Andreasowi prawdę.
„Proszę cię, nie piśnij ani słówka!" – błagałam ją bezgłośnie. Ukryty przekaz mojej wypowiedzi mówił, że jeśli Hazel zniszczy mi taką sytuację, to przysięgam, że gdy tylko wrócę do domu, uduszę ją własnymi rękami.
Na szczęście Hazel domyśliła się, o co mi chodzi, więc po chwili powiedziała do Andreasa:
– Nie, nie słyszy nas.
– To dobrze.
Wyraźnie mu ulżyło.
Powoli odwrócił się w jej stronę. Wyraz jego twarzy niemal zmroził mi krew w żyłach. Andreas – wybitny wynalazca, z zamiłowania chemik, fizyk i biolog, przejawiający zainteresowanie matematyką, informatyką i wszystkim, co wiąże się z logicznym myśleniem i eksperymentami – miał bladą twarz mokrą od łez i podkrążone oczy. Wyglądał na człowieka udręczonego wspomnieniami, przepełnionego smutkiem. Po raz drugi miałam ochotę wrócić do domu, przytulić go i powiedzieć, żeby się nie martwił. Choć byłam pewna – niemal tak samo jak tego, że na zamku mieszka potwór – że Andreas zachowywał się tak z mojego powodu.
– Posłuchaj, chciałbym opowiedzieć ci pewną bliską memu sercu historię, która dotyczy El i mnie. Proszę, posłuchaj uważnie.
Hazel kiwnęła głową.
„Zamieniam się w słuch."
– No dobrze – westchnął, siadając obok niej. – Znam Electrę od dzieciństwa i jest mi niezwykle bliska, bardziej niż ktokolwiek na świecie. Zawsze imponowała mi swoją odwagą, a kiedy ją o coś poprosiłem, choć najczęściej były to prośby o pomoc w eksperymentach, zawsze chętnie mi pomagała, nie odmówiła mi ani razu. Nawet, gdyby to coś miało zaszkodzić jej życiu, tak jak ostatnie próby klonowania, jej to nie obchodziło. Była przy mnie, świętowała ze mną każdy sukces, pocieszała przy porażce, próbowała nawet doradzać mi, co mogło pójść nie tak, choć sama nie miała pojęcia o tak wielu rzeczach – uśmiechnął się blado na to wspomnienie. – Tak naprawdę zawsze byliśmy razem, nie pamiętam dnia, który spędzilibyśmy osobno...
Bla, bla, bla... Andreas wyraźnie się rozkręcał i czułam, że jego wykład potrwa bardzo długo. Schlebiało mi to, że tak bardzo mnie wysławiał, jaka to ja jestem odważna, dzielna, i tak dalej. Kiedy skończył swój kilkuminutowy wywód o moich wybitnych zdolnościach, przeszedł do wspominania naszych wspólnych przygód, które niezawsze miały szczęśliwe zakończenie.
Andreas zaczął od tego, jak mając zaledwie sześć lat wymknęliśmy się rodzicom i poszliśmy do parku. To był maj, jego urodziny, a Zena i Patrick urządzili fantastyczne przyjęcie z balonami i ogromnym tortem. Podczas gdy dorośli rozmawiali, a inne zaproszone dzieciaki w naszym wieku, których Andreas nie lubił bardziej niż gotowanej marchewki, beztrosko bawiły się w chowanego, ja i on schowaliśmy się pod stołem i opracowaliśmy plan ucieczki. Przecisnąwszy się między prętami w płocie, gdy nikt nie patrzył, przemknęliśmy do głównej drogi. Aby dostać się do parku, należało przejść przez Madison Avenue, niezwykle ruchliwą i z całą pewnością niebezpieczną dla dzieci. Uważając na przejściach dla pieszych – Andreas oczywiście nie pominął tego, że jako starszy członek naszej małej paczki, to on pilnował, abym nie wpadła pod samochód – w końcu dotarliśmy do celu, gdzie spędziliśmy przynajmniej godzinę, zanim nasi rodzice nas znaleźli. I całe szczęście, że przybyli dość szybko, ponieważ mój przyjaciel o mały włos nie podjął decyzji o pływaniu z łabędziami. Rodzice naturalnie byli wściekli i zabronili nam się widywać. Jednak już pierwszego dnia udało nam się obejść zakaz – pomiędzy oknami naszych pokoi, które znajdowały się idealnie naprzeciwko siebie, rozwiesiliśmy linę i z jej pomocą przesyłaliśmy sobie listy. Nasze sypialnie dzieliło tylko dwadzieścia metrów, więc czasem, gdy nie chciało nam się bazgrać na kartkach, po prostu wołaliśmy siebie nawzajem i potrafiliśmy rozmawiać przez długie godziny. Ostatecznie, po dwóch tygodniach rodzice znieśli zakaz.
Mając osiem lat nieźle zaleźliśmy za skórę dwóm koleżankom z naszej klasy. Judy Alken i Una Bober były najlepszymi przyjaciółkami, odkąd odkryły, że chemia to ich wspólna pasja. Oczywiście jedynym ich konkurentem był Andreas, który wówczas opanował wszystkie nauki ścisłe na poziomie co najmniej siódmej klasy. Una i Judy rywalizowały z nim, choć miały świadomość, że ich szanse były nikłe. Gdy nauczyciele ogłosili w naszej szkole konkurs „Mały chemik" polegający na najciekawszym doświadczeniu w wykonaniu ośmiolatków (wciąż sądzę, że wymagali od nas zbyt wiele), zgłosiły się tylko dwie grupki – Judy i Una oraz ja i Andreas. W dniu konkursu odkryłam, że koleżanki przygotowały dokładnie ten sam eksperyment, co my – sublimacja suchego lodu. Co więc wymyślił Andreas? Postanowił improwizować. Chwilę przed naszym pokazem udaliśmy się do pracowni chemicznej i „pożyczyliśmy" kilka składników, których przeznaczenia do końca nie znaliśmy, chociaż Andreas upierał się, że wie. Koniec końców wygraliśmy konkurs, tworząc na oczach wszystkich uczniów maź, która nie brudziła rąk ani żadnej powierzchni, była niezwykle plastyczna i pachniała różami. W nagrodę pojechaliśmy na wycieczkę do Muzeum Nauki w Londynie, której Una i Judy okropnie nam zazdrościły, a same przestały być przyjaciółkami, ponieważ jedna zrzucała na drugą winę za niepowodzenie – a rozpad ich przyjaźni zapoczątkował wrogość między nami.
Czy opowiadanie klonowi o tym, jak mając dziewięć lat wywołaliśmy niezły pożar smażąc rybki z akwarium miało jakikolwiek sens? Oczywiście, że nie, ale Andreas i tak opowiedział tę żałosną historię.
Pewnego dnia, podczas lekcji przyrody, mój przyjaciel chciał przeprowadzić nowe, dziwne doświadczenie. Chciał spróbować, czy piekąc na ogniu rybkę akwariową będzie ona smakować tak samo, jak ta wędzona ze sklepu. Korzystając z tego, że siedzieliśmy w ostatniej ławce i mieliśmy obok siebie kantorek, a nauczycielka nagle wyszła, ponieważ „ktoś" wezwał holownik po jej samochód, który rzekomo źle zaparkowała, zaczęliśmy doświadczenie. Klasa była zajęta swoimi sprawami, więc nikt nie zwrócił uwagi na to, że niespodziewanie blat naszego stolika zaczął płonąć, a nasza rybka wraz z nim. Poruszenie wywołało się, gdy siedzącej przed nami Yvette York zaczęły się palić włosy. Biedaczka, straciła pół długości blond kłaków i do końca roku nosiła perukę. Sala od przyrody spłonęła niemal doszczętnie. Nie mogłam się doliczyć, ile wozów strażackich przyjechało, ale według mnie przesadnie dużo jak na gaszenie jednej sali. Oczywiście dyrektor wiedział, że to my wywołaliśmy pożar, lecz śmiał się, gdy poznał przyczynę. Naszą karą było sprzątanie nowego akwarium do końca roku.
Andreas opowiadał wszystkie historie bardzo szczegółowo i z zaangażowaniem godnym narratora jakiejś powieści przygodowej. Wciąż nie rozumiałam, co te wszystkie opowieści wnoszą do sprawy, aż do momentu, kiedy przyjaciel wspomniał o tym, jak w siódmej klasie wszyscy plotkowali, że jesteśmy parą, którą wcale nie byliśmy – wiadomo, nowa szkoła, ludzie, których dotąd nieznaliśmy, a nasza przyjaźń wyglądała na bardzo zażyłą, więc wystarczyło, że jedna osoba wypowiedziała na głos to, co o nas myśli, i sensacja gotowa. I prawdę powiedziawszy, aby ucieszyć tłum, przez pewien czas udawaliśmy parę.
– Gdy emocje opadły, a nasi znajomi się uspokoili, bo obwieściliśmy, że to wszystko było na pokaz, Electra wyglądała na odrobinę rozczarowaną i jakby... nieszczęśliwą. Podobało jej się, jak graliśmy zakochanych, tylko po to, by zadziwić innych. Sama mi kiedyś wyznała, że chciałaby mieć takiego czarującego, ładnego i inteligentnego chłopaka, jakim jestem ja, chociaż nigdy wprost nie wyznała, że jest we mnie zakochana. To znaczy... nie wiem, czy to prawda... może się mylę. Nie potrafię powiedzieć, czy mam rację, ale... od tamtej pory coś zmieniło się w jej zachowaniu. Może przez to, że wkrótce potem poznała te... dziwne dziewczyny z wielkich miast? Nie... nie jestem w stanie powiedzieć tego na pewno – zamilkł na moment. Musiał opanować swoje emocje, ponieważ okropnie plątał mu się język.
Rzeczywiście było to tak po mnie widać? Być może ja sama siebie oszukuję i skrycie kocham Andreasa od wielu lat, a wszystko to dotarło do mnie dziś popołudniu? Cieszyłam się, że Andreas mnie nie słyszał. Kto wie, jakie jeszcze tajemnice chciał zdradzić Hazel.
– Mieliśmy wtedy jedenaście czy dwanaście lat, nikt z nas nie był do końca świadomy, czym jest miłość, co znaczy kochać kogoś z wzajemnością. Mogę się założyć, że większość dzieciaków kojarzyła to z bukietami róż, różowymi serduszkami i miłością po grób. Ale nie El.
Andreas znowu zamilkł, jakby o czymś zapomniał.
– Wyznanie Electry zaskoczyło mnie. Odpowiedziałem jej, że może pewnego dnia znajdzie kogoś, kogo szuka. I za każdym razem jak poruszaliśmy tematy, kto i w kim się podkochuje, milczała albo twierdziła, że na razie nikt nie jest dla niej odpowiednio dobry. Ja wymieniałem zazwyczaj moją koleżankę imieniem Hannah, bo ona pierwsza przychodziła mi na myśl, jako ta rzekomo najlepsza w całej szkole. Nigdy nie chciałem się przyznać, że nikogo nie kocham. Jednak niedawno zacząłem o tym rozmyślać i doszedłem do wniosku, że musi być ktoś taki. – Kolejna pełna napięcia pauza. – Gdy przedwczoraj Electra zapytała mnie, czy powinna przyjąć wyzwanie... Ach, to był olbrzymi cios prosto w serce. Biła się z myślami, widziałem to wyraźnie. A potem zapytała, jak ja postąpiłbym na jej miejscu.
– I co powiedziałeś? – zapytała zaciekawiona Hazel, która dotychczas nie przerwała mu ani razu.
– Nie bez trudu wydusiłem to, że poszedłbym. Powiedziałem też, żeby nie traktowała tej wyprawy jak wyzwania, lecz jako okazję do odkrycia prawdy. Ja... ja wierzę, że jej się to uda, nawet jeśli nikt tego jeszcze nie dokonał. To była naprawdę niełatwa decyzja, zarówno dla niej, jak i dla mnie. Nie straciłaby wiele, gdyby odmówiła. Ale perspektywa tego, co może zyskać okazała się ważniejsza niż lęk przed śmiercią. Nie mam żalu do El, zawsze była ciekawa świata, żądna przygód. A poza tym, stworzyłem ciebie, Hazel. Gdyby nie maszyna, pewnie znacznie trudniej byłoby mi na to przystać.
W jego wypowiedzi nie pasował mi jeden szczegół.
– Andreasie, przecież wiesz, że prosząc ciebie o radę, El wiedziała już, jakie są wady i zalety tej wyprawy. Może oczekiwała, że przemówisz jej do rozumu?
– Pozwoliłem jej iść, bo... bo miałem przeczucie, że inna decyzja unieszczęśliwiłaby ją.
– Jak to? Na pewno nie miałaby ci tego za złe.
Andreas prawie się uśmiechnął.
– Widzisz, Hazel... Od pewnego czasu Electra jest dla mnie kimś więcej niż tym, kim zawsze była. Odkąd pamiętam traktowałem ją jak prawdziwą przyjaciółkę. Zawsze mogłem na nią liczyć. Nikt jeszcze nie był mi tak bliski. Całe życie żałowałbym, gdyby ostatnie wydarzenia potoczyłyby się inaczej. Gdyby przeze mnie miała ją ominąć przygoda życia, cierpiałbym dwa razy bardziej niż ona – wyznał. Hazel spojrzała na niego, jakby nie rozumiała, co Andreas do niej mówi. – Może wreszcie powiem to wprost. Electra jest dla mnie całym moim życiem. Ja... Kocham ją! Uświadomiłem to sobie całkiem niedawno i od tamtego czasu wiem, że coś się we mnie zmieniło. I chciałbym, żeby El się o tym dowiedziała. Jak tylko wróci z zamku, wyznam jej to osobiście, ale jeśli nie... Ten jeden, niewinny pocałunek, kiedy wychodziła do zamku, wynikał z tego, że za wszelką cenę chciałem ją zatrzymać tutaj, przy sobie. To trochę samolubne, ale wtedy naprawdę dotarło do mnie, jakie niebezpieczeństwo ją czeka; jakbym wcześniej miał klapki na oczach. I chociaż mogłem jej o tym powiedzieć, nawet jeśli nie mogła już się wycofać, to ja... pocałowałem ją. Nie mam wątpliwości, że to był odruch, emocje, które od wielu dni nie dawały mi spokoju. Nie wiem, jak powinienem się z tego wytłumaczyć. Nie chcę jej okłamywać.
Zapadła krótka cisza. Andreas zwiesił głowę, co najprawdopodobniej znaczyło, że wyznał już wszystko. Natomiast na twarzy Hazel stopniowo pojawiał się uśmiech.
– Sądzę, że już nie musisz się tłumaczyć.
– Co masz na myśli? – Andreas spojrzał na Hazel z ukosa, nie podnosząc głowy. Początkowo był zdziwiony, a po chwili jego twarz stała się biała jak kreda. – Hazel, błagam, tylko mi nie mów, że Electra podsłuchuje.
– W porządku, nie powiem.
Andreas zaczął oddychać szybciej. Nagle zerwał się i podszedł do okna, z którego mógł zobaczyć zamek. Położył dłoń na szybie i westchnął z utęsknieniem.
Nawet nie zauważyłam, kiedy zrobiłam to samo, chociaż dłuższą chwilę zajęło mi, żeby odszukać wzrokiem dom Andreasa.
On mnie... kocha.
Andreas mnie kocha!
To było jak najwspanialszy sen. Miałam ochotę wykrzyczeć to tak głośno, że ta wieść niosłaby się echem po całym zamku. Po tym odkryciu moje myśli szalały, a serce zabiło szybciej. Wiedziałam już, dlaczego podejrzewałam, że Andreas zmienił się od naszego ostatniego spotkania. I miałam świadomość, czemu zareagował tak, a nie inaczej, kiedy sobie poszłam – ta prawda, wbrew pozorom, była gorzka jak kawa. Zaledwie kilka godzin temu byłam na niego wściekła, ale teraz czułam, że unosiłam się, latałam bez skrzydeł. Mało tego, miałam wrażenie, że jego wyznanie uczyniło mnie silniejszą i odważniejszą niż dotychczas.
– Nie jest zła? – spytał. Wciąż sprawiał wrażenie, jakby za chwilę miał zemdleć. Jeszcze nigdy nie widziałam go w takim stanie.
– Dlaczego miałaby być? – odparła Hazel.
„Powiedz mu, że to było urocze", poprosiłam ją w myślach.
– I sądzi, że twoje wyznanie było słodkie.
Andreas uśmiechnął się, tak jak lubię najbardziej. Jednak chwilę później zmienił wyraz twarzy na trochę poważniejszy i odwrócił się z powrotem do Hazel.
– Electra jeszcze nie śpi i podsłuchiwała całą naszą rozmowę, tak?
– Tak.
– Na pewno nie kłamiesz?
– Nie – odparła Hazel. – Trochę wiary, człowieku. Electra jeszcze żyje, a ty strasznie panikujesz.
Wyglądało na to, że Andreas odetchnął z ulgą.
– Och... Co u niej? Jak jest na zamku? Widziała już potwora?
– Cóż, do tej pory Melanie wszczęła kilka kłótni, ale poza tym jest spokojnie.
– To było do przewidzenia – wtrącił Andreas, ale z uwagą słuchał dalej.
– Sam zamek zaskakuje. Wszystko w środku aż bije świeżością i czystością. Ktoś zainstalował prąd i bieżącą, ciepłą wodę. Natomiast jeśli chodzi o potwora, dziewczyny jeszcze go nie spotkały.
– I oby tak się nie stało – mruknął, a potem coś do niego dotarło. – Zaraz... prąd i woda w siedemnastowiecznej budowli?
– I to ciepła – przypomniała. – Nie wiadomo, kto to zrobił, ale znał się na rzeczy, skoro bez problemu można naładować telefon, a w każdym pomieszczeniu świecą się żarówki.
– Fascynujące – szepnął do siebie Andreas. Znałam ten ton głosu – używał go, gdy jego eksperyment udał się bez zastrzeżeń, co wydawało mu się podejrzane. – No cóż, reszty dowiem się jutro. Przekaż proszę Electrze, że życzę jej dobrej nocy.
– Naturalnie.
– Dobranoc – wyszeptałam. Szyba, która znajdowała się zaledwie kilka centymetrów przed moim nosem, zaparowała, kiedy posłałam całusa w stronę Andreasa.
Hazel oczywiście przekazała to wszystko chłopakowi. Ucieszył się i już miał wychodzić, kiedy nagle zawrócił i zapytał:
– Chwila, moment! Rozmawiałaś telepatycznie z Electrą, choć jest w odludnym Dark Villey Castle kilka kilometrów stąd?
– Tak. – Klon kiwnął głową.
– Nic nie kręcisz?
– Nic a nic.
– Interesujące. Sądziłem, że to niemożliwe na taką odległość. – Zamilkł na chwilę, kalkulując coś. Po chwili powiedział: – Dobranoc, Hazel.
Wyszedł z laboratorium, mrucząc coś pod nosem, ale rumieńce i uśmiech nie zniknęły z jego twarzy.
Wróciłam do swojego łóżka i rozmawiałam z Hazel jeszcze przez kilka minut. Opowiadała mi o różnych rzeczach, które przydarzyły jej się, odkąd poszłam na zamek – omal nie stłukła wielkiego okna w laboratorium podczas zabawy piłką i natknęła się w kuchni na Zenę 2, która aż pisnęła na jej widok – ale nie było nic, co by mnie interesowało. Wyglądało na to, że Andreas rzeczywiście chciał poczekać z wyznaniem, aż zasnę.
„Co mu odpowiesz?", zapytała znienacka Hazel, tuż przed tym, jak chciałam się pożegnać.
Odpowiedź na jej pytanie w gruncie rzeczy stanowiła odpowiedź na wyznanie Andreasa. Odpowiedź, której nie byłam pewna.
„Muszę to przemyśleć."
„Nad czym tu się zastanawiać? Przecież znacie się od dziecka. Powinnaś wiedzieć, czy go kochasz, czy nie."
Jak na kogoś, kto był na tym świecie od zaledwie dwóch dni, Hazel sprawiała wrażenie osoby niezwykle rozeznanej w kwestii ludzkich uczuć. Niemniej jednak miała rację.
„Chyba... tak", odparłam po dłuższej chwili.
Hazel nie odpowiedziała, nie byłam nawet pewna czy mnie usłyszała. Być może usnęła, kiedy nie odzywałam się przez kilka minut. A może wyczekiwała mojej odpowiedzi, ale zrezygnowała widząc, że zbliża się północ?
Północ!
Bạn đang đọc truyện trên: AzTruyen.Top