3. Klon.

Następnego ranka znowu obudził mnie dzwoniący telefon. Tym razem Cymbaline, która prawdopodobnie była na nogach już od siódmej, nie pozwalała mi się wyspać. Odebrałam, lecz zanim zdążyłam się przywitać i zapytać, czemu niepokoi mnie w pół do ósmej, zalała mnie fala wyzwisk.

– Jak ty w ogóle to sobie wyobrażasz?! Nawet nie podejrzewałam, że jesteś na tyle głupia, żeby się na to zgodzić! Myślałam, że to Melanie przegięła, rzucając ci tak durne wyzwanie. Najwidoczniej się myliłam. Co ty sobie myślałaś?!

– Spokojnie, Cymbaline...

– Nie przerywaj mi! Wiesz, że możemy tam zginąć?! To nie jest zwykłe wyjście na basen, ale śmiertelnie poważna wyprawa, która może zniszczyć nam życie!

– Wcale nie musisz tam iść – zauważyłam. – Możesz zostać, a ja pójdę na zamek z Melanie i Beatrice...

– Mel powiedziała, że idziemy wszystkie razem, bo to byłoby nie w porządku wobec reszty, gdyby któraś z nas odpuściła.

– Przykro mi.

– Nie powinnaś była się zgadzać – burknęła i rozłączyła się.

Właśnie trafiłam na listę wrogów Cymbaline. Miałam tylko nadzieję, że Laura nie słyszała mojej rozmowy, inaczej nie wyszłabym z domu do końca życia.

Po śniadaniu złożonym z resztek wczorajszego obiadu udałam się do Andreasa.

Jego dom różnił się od mojego pod każdym względem. Modernistyczny budynek z końca lat dziewięćdziesiątych był najnowszym, jaki wybudowano przy Old-city Street, podczas gdy mój dom był najstarszym, prawdopodobnie pamiętającym jeszcze czasy księcia Jonathana. Nowoczesne kształty i duże okna sprawiały, że wyglądał okazale, co również interesowało turystów. Ogrodzenie odstawało od reszty nie mniej niż cały dom, ponieważ nie było żywopłotem ani płotkiem ze sztachet. Całą posesję monitorowano, a bramę – stale zamkniętą, otwierano jedynie na żądanie właścicieli.

Nacisnęłam guzik domofonu dwukrotnie, gdyż często się psuł i zawsze istniało ryzyko, że nie zadziała. Po trzech sygnałach usłyszałam znajomy, pieszczący uszy głos.

– Podaj hasło.

Legitymował mnie w ten sposób odkąd skończyliśmy dziesięć lat. Hasło było jedno – niezmienne i niezawodne:

– Złote rybki.

Usłyszałam ciche buczenie, a furtka otworzyła się na oścież. Podczas gdy ja powoli szłam w stronę domu, Andreas wyszedł na werandę. Jego twarz rozjaśnił uśmiech, kiedy stanęłam obok niego.

– Gotowa na eksperymenty?

– Jasne. Co tym razem na tapecie?

Nie odpowiedział, dopóki nie weszliśmy do środka. Dopiero zamknąwszy drzwi, położył dłoń na moim ramieniu w przyjacielskim geście, spojrzał mi głęboko w oczy i odrzekł:

– Wiem, że możesz twierdzić, że ryzyko jest zbyt duże, tym razem jednak...

– Klonowanie? – odgadłam.

Andreas niepewnie skinął głową.

– Słuchaj, Jesteś wyjątkowo inteligentny jak na ucznia jedenastej klasy, co do tego nie mam wątpliwości. Ale dotychczas udało ci się wyłącznie sklonować storczyka twojej mamy. Próby z ludźmi zawsze kończyły się klapą. Raz byłam umazana sadzą, potem topiłam się w zielonej mazi, a nawet poraził mnie prąd! Nie chcę tym razem trafić do szpitala, jeśli coś pójdzie źle.

Strzepnęłam jego dłoń ze swojego ramienia i skierowałam się do drzwi, ale złapał mnie za rękę. Zanim się obejrzałam, przyciągnął mnie do siebie i nie chciał puścić. Jeszcze nigdy nie byłam tak blisko niego, a co za tym idzie – nie czułam się skrępowana tak jak w tamtej chwili.

– Nie wiem, czym sobie zasłużyłem na taki ton, ale uwierz mi, że teraz na pewno się uda.

Delikatnie wyplątałam się z jego objęć. Skrzyżowałam ręce na piersi i spojrzałam na niego podejrzliwie.

– Skąd taka pewność?

– Pokażę ci.

Zaprowadził mnie schodami na pierwsze piętro. Drzwi do jednego z pokoi były otwarte, wyraźnie słyszałam odkurzacz. Gdy przyjrzałam się bliżej, z zaskoczeniem odkryłam, że to Zena.

– Mówiłeś mi, że twoi rodzice wyjechali.

– Owszem, dziś rano przysłali mi fotkę z Tajlandii.

– Więc co Zena robi tutaj? – zapytałam, patrząc na niego. Uniósł jeden z kącików ust w szelmowskim uśmiechu. – Sklonowałeś własną matkę?!

– Uwierz lub nie, ale sama podrzuciła mi ten pomysł.

– Nie chcieli zostawić cię samego, żebyś nie wysadził domu w powietrze, prawda? – Przytaknął, a ja powoli pokręciłam głową. – Wiesz przecież, że klonowanie jest zabronione.

– Nie będzie problemów, jeśli nikt się nie dowie, prawda?

Niechętnie skinęłam głową.

– A gdybym się zgodziła? Po co byłby ci mój klon?

– Po pierwsze, wybierasz się do Dark Villey Castle. Musisz mieć przykrywkę. Po drugie, czuję się samotny, kiedy ty całe dnie spędzasz na rzucaniu wyzwań miastowym koleżankom. Chciałbym się z tobą częściej kontaktować. A poza tym już wcale nie musiałabyś pomagać mi w eksperymentach, bo wiem, że nie zawsze ci to się podoba. Przysięgam, że twojej kopii nie stanie się nic poważnego... – mówił dalej, ale go nie słuchałam.

Wtem przyszła mi do głowy świetna myśl. Skoro miałabym własnego klona, czemu ja miałabym narażać się na śmierć? To bez wątpienia był dobry pomysł, ale musiał być jakiś haczyk – w końcu klony to wymysł Andreasa.

– To byłoby świetne! – mruknęłam sama do siebie, a chłopak przerwał swój wywód.

– Co?

– Ach, ciekawe, czemu sam na to nie wpadłeś. Przecież klon mógłby mnie zastąpić i pójść do zamku.

Jego zasmucona mina nie zwiastowała niczego dobrego.

– Jak by ci to powiedzieć, Electro... Brałem to pod uwagę, na samym początku, kiedy tylko powiedziałaś mi o wyzwaniu. Ale nowe klony są jak małe dzieci – muszą nauczyć się wielu rzeczy, zanim zrobią coś samodzielnie. W prawdzie proces nauki trwa krótko, zaledwie dwa tygodnie, ale to nie wystarcza, żeby klon był dostatecznie przygotowany do życia. Zena 2 jeszcze nie nadaje się do pracy z innymi ludźmi, cały czas próbuję ją uczyć nowych rzeczy, ale na razie... – wskazał na pokój, w którym sprzątała.

– I tak muszę iść na noc do zamku?

Mój zapał zgasł jak płomień świecy, kiedy skinął głową.

– No dobrze. Przekonałeś mnie, masz dobre argumenty. Nie mam nic do stracenia.

Smutną dotąd twarz chłopaka rozświetlił uśmiech, który za każdym razem przyspieszał bicie mojego serce. Zniewalający uśmiech, w którym byłam zakochana od wielu lat.

– Super, że się zgodziłaś! Chodźmy, szkoda czasu. Ten proces trochę trwa. – Złapał mnie za rękę i pociągnął w kierunku schodów prowadzących bezpośrednio na poddasze.

Na samą myśl o jego laboratorium ciarki przeszły mi po plecach z ekscytacji.

Rodzice Andreasa bardzo dbali o jego wykształcenie oraz rozwijanie zainteresowań. Z tego powodu Patrick i Zena zorganizowali mu na poddaszu wyśmienicie wyposażone laboratorium, pełne najlepszego, choć kosztownego sprzętu, co znacznie uszczupliło ich domowy budżet. Wspierali go w każdej inicjatywie, ale dotychczas nie brali udziału w jego eksperymentach – aż do niedawna, kiedy Zena poddała się klonowaniu. Dla niego byli gotowi wyprowadzić się nawet na Antarktydę, jeśli pomogłoby mu to w doświadczeniach. Każdy sukces Andreasa cieszył ich i pogłębiał wiarę w to, że wkrótce zrobi wielką, naukową karierę – i ja w to nie wątpiłam, aczkolwiek niekontrolowane doświadczenia na ludziach nie wzbudzały mojej sympatii.

– Naprawdę brak mi słów. To znakomity plan – pochwaliłam go, gdy wspinaliśmy się na górę. – Jesteś przyjacielem.

– A ty jesteś moją najlepszą przyjaciółką – powiedział, specjalnie przeciągając głoski w słowie „najlepszą". A potem niespodziewanie mnie przytulił. Rzadko okazywał mi taką czułość.

Zanim się spostrzegłam, staliśmy już na poddaszu.

Gdy tylko przekroczyłam próg laboratorium, zdałam sobie sprawę, że dawno mnie tu nie było. Prócz probówek, zlewek i innych rureczek stała tam nowa, jeszcze nieznana mi maszyna. Błyszcząca, owalna konstrukcja miała dwie komory wielkości człowieka połączone ze sobą wieloma przewodami. Obie posiadały szklane drzwi, zamykane na solidny zamek. W środku zapewne nie było za wiele słychać z zewnątrz. Andreas zadbał jednak o wszystkie szczegóły – precyzyjnie podpisał każdy przycisk i dźwignię. Gdzieś w głębi schowany był mikrofon, na bocznej ścianie znajdował się duży monitor, klawiatura oraz tajemnicza szklana płytka, a obok niej... maszynka do mielenia? Chciałam zapytać, do czego służy, ale zamiast tego zadałam inne, mniej kłopotliwe pytanie.

– Co mam zrobić?

– Wejdź do komory i poczekaj. Zaraz wrócę.

Nie minęło pół minuty, a Andreas stał przede mną w białym kitlu i lateksowych rękawiczkach. Strój laboratoryjny pasował do niego jakby się w nim urodził, nie potrafiłam sobie nawet wyobrazić w czymś innym – chodził tak ubrany prawie cały czas. Był młodym geniuszem, toteż musiał wyglądać jak geniusz. Zagapiona w niego, nie zauważyłam, że wszedł do kabiny. Z zadumy wyrwał mnie dopiero jego głos, tak wspaniały jak uśmiech.

– No dobrze. Zaczynajmy. Raczej nie powinno cię boleć.

Nie odpowiedziałam, czekałam na dalszy ciąg. Chciałam, żeby wszystko pozostało niespodzianką do samego końca. Jednak kiedy Andreas wspiął się na palce – byliśmy niemal równego wzrostu, co czasami go irytowało – i zaczął grzebać mi we włosach, nie mogłam powstrzymać się przed zapytaniem, co robi.

– Potrzebny mi twój włos, najlepiej z cebulką – oznajmił Andreas, nie przestając przerzucać moich włosów na prawo i lewo, jakby starał się dotrzeć do skóry. – Masz strasznie gęstą czuprynę, El.

Wzruszyłam ramionami, przez co część włosów rozsypała się na boki, niszcząc to, co Andreas starał się ułożyć. Chłopak westchnął i ponownie stanął płasko na nogach, aby spojrzeć mi w oczy.

– Utrudniasz mi pracę, kochana.

– Przepraszam.

W odpowiedzi zmierzwił mi włosy, a potem zaczął się śmiać.

– Teraz sam sobie przeszkadzasz – zauważyłam. Chciałam wyglądać na obrażoną, lecz udzielił mi się jego humor i również zaśmiałam się. – W ten sposób nigdy nie uda ci się mnie sklonować.

– Niekoniecznie. Mam to, co chciałem.

Zaprezentował mi skręcony miedziany włos z malutką kuleczką na jednym końcu. Po chwili bezceremonialnie wrzucił go do dziwnego urządzenia, które wyglądało jak maszynka do mielenia.

Andreas obrócił się w stronę komputera. Szybko wstukał coś na klawiaturze, a na ekranie zawitały różne cyfry, układające się w bardzo długie liczby.

– Te wszystkie dane pochodzą z jednego włosa, dasz wiarę?

– Niesamowite. – Byłam pod wrażeniem. – Czego jeszcze potrzebujesz, by stworzyć klona?

– Jeden etap za nami. Zostały jeszcze cztery.

– Dobrze. Co mam zrobić teraz?

– Przyłóż palce do czytnika. Zyskam wtedy odciski palców, co znaczy, że to będą nie tylko linie papilarne, ale też wystarczająca ilość naskórka. – Wskazał szklaną płytkę.

Posłusznie dotknęłam jej wszystkimi palcami. Urządzenie przypominało mi profesjonalny sprzęt rodem z filmu science-fiction, gdzie, aby dostać się do jakiegoś tajnego pomieszczenia, trzeba potwierdzić swoją tożsamość.

Powierzchnia płytki dziwnie zapulsowała. Pod moimi dłońmi przejechała gruba, niebieska linia, podobna do tej w kserokopiarce. Na ekran komputera zawitały rozmaite informacje. Andreas zdumiony pokiwał głową, jednak pełen był zadowolenia. Delikatnie zebrał mój pozostały na płytce naskórek i wsypał go do małej, wysuwanej ze ściany szufladki.

– Kolejne dwa etapy zaliczone. Teraz część wizualna.

– Co to znaczy?

– Klon musi wyglądać jak ty, dlatego maszyna zrobi ci zdjęcia. Potem będziesz musiała coś powiedzieć, by Electra 2 mówiła tak samo – powiedział, jednocześnie wciskając jakiś guzik na klawiaturze komputera, po czym wyszedł z kabiny i stanął za szczelnie zamkniętymi, szklanymi drzwiami.

Pierwszy raz, odkąd przyszłam do Andreasa, zaczęłam panikować. Nie chciałam zostać sama, zamknięta w ciasnej komorze. Nie miałam klaustrofobii, ale wiedziałam, jak się to może skończyć, nie do końca wierzyłam w zapewnienia chłopaka. Po chwili moje lęki ustąpiły miejsca zaskoczeniu, gdyż nagle w kabinie zrobiło się ciemniej, ponieważ szklane drzwi przyciemniły się automatycznie. Ze ściany wysunęło się urządzenie, które zaczęło robić mi zdjęcia ze wszystkich stron i perspektyw. Czułam się dziwnie i niezręcznie podczas tej sesji, co przeczy temu, że od dziecka pragnęłam być w centrum zainteresowania, co znaczy, że często stałam przed obiektywem.

W tajemniczych okolicznościach owo coś przypominające aparat zniknęło, równie szybko, jak się pojawiło, a szyba z powrotem stała się przejrzysta. Gdy zerknęłam na zamieszczony po mojej lewej stronie ekran wcześniej wspomnianego komputera, były tam wszystkie moje zdjęcia, co do jednej. Cóż, wyszłam całkiem ładnie, chociaż moja zaskoczona mina psuła niektóre ujęcia.

Zerknęłam na przyjaciela z zakłopotaniem. Do tej pory, w każdej jego maszynie, centrum sterowania znajdowało się na zewnątrz. Tym razem komputer był w środku i to ja musiałam nim sterować. Wtedy pojawił się problem – nie potrafiłam posługiwać się zainstalowanym programem.

Andreas stał przed maszyną i trzymał w rękach szary karton z napisem „WCIŚNIJ Ctrl+M+Enter". Nie wyjaśnił, co się wtedy stanie.

Ze ściany wysunął się mikrofon. Znowu na niego spojrzałam. Obrócił karton, a moim oczom ukazał się napis głoszący „POWIEDZ COŚ. KLON MUSI MÓWIĆ TAK JAK TY". Niepewnie pochyliłam się w stronę mikrofonu i wzięłam głęboki wdech, by się opanować. Odrobinę mniej spięta powiedziałam „Hej!". Myślałam, że to nie wystarczy, ale widząc, jak chłopak z zadowoleniem pokazuje dwa kciuki w górę, uśmiechnęłam się. Mikrofon schował się automatycznie.

Czekałam, co Andreas tym razem pokaże mi na kartonie, lecz on nie napisał nic więcej. Zamiast tego, otworzył drzwi kabiny.

Wchodząc do środka, potknął się o próg i stracił równowagę. Leciał prosto na mnie, a ja byłam zbyt sparaliżowana, żeby jakoś zareagować, złapać go. Wpadł na mnie z impetem i popchnął na ścianę, która znajdowała się jakieś trzydzieści centymetrów za mną.

Jego twarz znalazła się kilka milimetrów od mojej. Opieraliśmy się o siebie czołami, nasze nosy zetknęły się czubkami. Oboje dyszeliśmy, zaskoczeni i oszołomieni.

Wpatrywaliśmy się w siebie jeszcze jakąś chwilę. Jego twarz nadal była dość blisko mojej, a moje myśli wariowały pod wpływem nadzwyczajnego spojrzenia Andreasa – w jego najpiękniejszych na świecie, błękitnych oczach dostrzegłam zarówno lekkie zakłopotanie, jak i coś na kształt radości i podniecenia.

W pewnej chwili zaczęłam szybciej mrugać i magiczna atmosfera prysła jak bańka mydlana. Andreas pewnie też to poczuł. Pomógł mi stanąć prosto, w odpowiednim miejscu, po czym odchrząknął.

– Przepraszam, jestem taki... niezdarny.

– Nie da się ukryć. Może wróćmy już do klonowania? – odparłam szybko, zmieniając temat.

– Właśnie – mruknął. Przeczesał włosy palcami, minę miał nieco skwaszoną. – Zechcesz czynić powinność i pociągnąć za dźwignię?

– Oczywiście. Z największą przyjemnością. – Zwróciłam głowę w stronę komputera. Tuż po lewej stronie monitora znajdowało się kilka przycisków i dźwigni. – Ale... która to jest?

Cóż, niezapytanie w tej sytuacji wydawało się co najmniej głupie. Chociaż Andreas podpisał wszystkie dźwignie, nie mogłam znaleźć właściwej. Chłopak uprzejmie wskazał mi tę właściwą.

– OK, raz kozie śmierć – szepnęłam. Andreas zaśmiał się krótko.

Pociągnęłam za wajchę.

Z początku nic się nie działo. Rozmaite cyferki na ekranie komputera zmieniały się co kilka sekund, a w prawym górnym rogu pojawiały się miniatury moich zdjęć. Chwilę później usłyszałam własny głos, płynnie przechodzący z piskliwego w cichy. Przypominało to profesjonalne miksowanie piosenki, tylko że niezbyt przyjemne dla uszu.

Przestało być miło, gdy wszystkie żarówki zamontowane przy sklepieniu zaczęły niespodziewanie gasnąć i mrugać. Zaniepokojona, spojrzałam na Andreasa. On w odpowiedzi tylko złapał mnie za rękę i ścisnął ją lekko.

Zrozumiałam, że nie powinno się tak dziać. Mimo że próbował mnie jakoś uspokoić, na nic zdały się jego starania. Pulsujące, ostre światło przyprawiało mnie o silny ból głowy, niemal migrenowy. W większości przypadków mdlałam z tego powodu, i ten raz nie był wyjątkiem. Białe błyski nagle zastąpiła ciemność.

– El, słyszysz mnie? Obudź się, proszę. – Jak przez mgłę usłyszałam przestraszony głos. Czyjaś dłoń lekko klepała mnie w policzek.

Otworzyłam oczy. Rozejrzałam się dookoła – wszystko było rozmazane, ale udało mi się ustalić, gdzie jestem. Półleżałam z uniesionymi nogami, opartymi na kolanach Andreasa, a moja głowa spoczywała na jego ramieniu. Siedział tuż obok mnie, w głębi kabiny, stykaliśmy się biodrami. Nadal trzymał moją dłoń.

Widząc, że reaguję, odetchnął z ulgą. Zadarłam głowę, aby móc mu się przyjrzeć. Miał poważną minę.

– Trochę kręci mi się w głowie – poskarżyłam się.

Andreas kiwnął głową. Wciąż uważnie mi się przyglądał.

– Byłaś nieprzytomna prawie pięć minut – poinformował mnie. – Podać ci aspirynę?

– Nie trzeba, za moment powinno mi przejść.

– Nie pamiętam, czy zdarzało ci się wcześniej zemdleć od trzymania mnie za rękę. – Andreas wyszczerzył się.

Wywróciłam oczami, ale mimo to się uśmiechnęłam.

– Kiepski żart.

– Twój uśmiech mówi coś innego.

Zanim zdążyłam odpowiedzieć, zaczął mnie łaskotać. Mój chichot wypełnił całe laboratorium. To była jedna z taktyk Andreasa –twierdził, że najlepszym lekarstwem na wszystko jest śmiech.

– Wystarczy!

Minęło jeszcze kilkanaście sekund zanim przestał.

– Powinieneś był mnie uprzedzić, że oświetlenie będzie mrugać.

Andreas chyba się nie spodziewał, że to powiem.

– Tak nie powinno się dziać. Kiedy klonowałem Zenę, wszystko było w porządku. Zupełnie nie rozumiem, co się stało z maszyną.

– Mogły wyniknąć z tego jakieś kłopoty?

– Zaraz się przekonamy. Chcesz poznać Electrę 2?

Moje chwilowe zaniepokojenie działaniem maszyny błyskawicznie przemieniło się w podniecenie.

– Jeszcze pytasz?

– Dawno nie miałaś tak błyszczących oczu – stwierdził.

Zdjęłam nogi z jego kolan, wyprostowałam się i stanęłam pewnie na nogach na zewnątrz maszyny. Przestało mi się kręcić w głowie. Andreas siedział jeszcze przez chwilę na metalowej podłodze kabiny, przyglądając mi się. Potem przeniósł wzrok na duże, panoramiczne okno, które było największą ozdobą laboratorium – wychodziło na wzgórze Dark Villey, za którym wisiało popołudniowe słońce, równie pomarańczowe i płomienne jak moje włosy. Widok idealny, gdyby nie dachy sąsiednich domów.

– Jakoś nie potrafię wyobrazić sobie ciebie na zamku.

– Cóż, możesz spróbować zwizualizować moją ucieczkę stamtąd.

Podałam mu rękę. Chwycił ją i stanął obok mnie.

– Zamierzasz uciec i zostawić tam koleżanki?

– Obawiam się, że tak się to skończy, kiedy natkniemy się na potwora. A z resztą, nie powinnam się tym martwić. Nie teraz. Zobaczmy w końcu El 2, zżera mnie ciekawość.

Przed drugą komorą stałam dobre kilka minut, i to z rozdziawionymi ustami. Nie wiem, co mnie tak zadziwiło – czy to, że eksperyment Andreasa wreszcie się udał czy to, że klon był jak moje lustrzane odbicie. Jakimś cudem Electra 2 była nawet ubrana tak jak ja. Mój przyjaciel cierpliwie przyglądał się raz mnie, raz mojej kopii – czekał pewnie, aż przemówię albo otworzę drzwi.

Niespodziewanie klon się poruszył i otworzył swoje duże oczy, śliczne, błyszczące i brązowe. Można było w nich zobaczyć przebłyski prądu – aby ją ożywić, potrzebna była energia elektryczna. Cofnęłam się o krok, odrobinę przestraszona.

– Andreasie... Co robimy? – wyszeptałam.

– Otwórz drzwi. Zapas tlenu może się niedługo skończyć. Ona przecież oddycha – przypomniał mi.

Ostrożnie dotknęłam klamki, jakbym się bała, że porazi mnie prąd, jak przy którymś z poprzednich eksperymentów.

Electra 2 wyraźnie była zniecierpliwiona, ponieważ kiedy stanęłam z nią oko w oko, zamiast się przywitać, powiedziała tylko:

– Nareszcie!

To nie było zbyt miłe, ale pomyślałam sobie, że to przecież druga ja. Gdybym zamieniła się z nią miejscami, pewnie powiedziałabym to samo. Postanowiłam zrobić pierwszy krok i przedstawiłam się. Mówiłam powoli, jakby przede mną stała kosmitka.

– Cześć. Jestem Electra Chip, mam piętnaście lat i jestem tak jakby... twoim pierwowzorem.

–Wyluzuj! I przestań się wygłupiać. Rozumiem, co do mnie mówisz, nie jestem niedorozwinięta – odpowiedziała El 2 z lekką arogancją w głosie.

– Och... – wyrwało mi się. – To jak się czujesz? – zmieniłam temat. Nic bardziej sensownego nie przychodziło mi do głowy.

– Jestem trochę skołowana. Opowiesz mi, co się stało? Gdzie ja w ogóle jestem? Który mamy rok?

Andreas odchrząknął. Nie chciał, aby go ignorowano. Kiwnęłam głową, jakbym zezwalała mu na odezwanie się.

– Dziękuję. Więc od początku... Witaj Electro 2, nazywam się Andreas White. Jeśli zechcesz, wyjaśnię ci wszystko, czego nie rozumiesz. Dodam jeszcze, że ja i El będziemy cię przez kilka najbliższych dni uczyć, jak masz się zachowywać, co robić, i tak dalej.

– Będę się starać – obiecała, po czym zrobiła swój pierwszy krok. Chwilę później wyszła z komory.

Resztę piątkowego popołudnia, wieczór oraz całą sobotę spędziłam w domu White'ów, szkoląc Electrę. Uczyła się bardzo szybko, niemal czułam się zazdrosna. Odnosiłam wrażenie, jakby ona to wszystko już wiedziała i tylko poszerzała swoje umiejętności. W ciągu dwóch dni pochłonęła więcej wiedzy ogólnospołecznej niż ja z Andreasem w czasie kilku lat. Poznała też podstawy matematyki, nauk ścisłych, sztuki, języka niemieckiego i byłam prawie pewna, że jej umysł chłonął to wszystko jak gąbka.

Sprawdziłam swoją teorię podczas testu, który ułożył Andreas. Sprawdzian opierał się na zagadnieniach, które wpajaliśmy El 2 – a właściwie Hazel, bo wybrała sobie takie imię.

Zgodnie z naszymi oczekiwaniami wyniki na testach były identyczne. Przy okazji odkryłyśmy pewną ważną umiejętność łączącą mnie i Hazel – potrafiłyśmy porozumiewać się telepatycznie.

Kiedy pisałyśmy test, siedziałyśmy na przeciwnych krańcach poddasza – dzieliło nas jakieś dziesięć metrów. Andreas zadbał o to, żebyśmy nie spisywały odpowiedzi. Mimo to, gdy ja zaznaczyłam A, klon również wybrał A. Nasze błędy także niczym się nie różniły. Mało tego, Hazel odziedziczyła mój charakter pisma.

Wraz z moją nową siostrą i Andreasem rozważałam różne opcje. Hazel wyznała, że słyszała w swojej głowie myśli, które nie należały do niej. Na początku jej nie wierzyłam, ale przyznałam jej rację po tym, jak odezwała się w mojej głowie:

„El, widziałam twoją kartkę. Miałam przed oczami kopię swojego testu, tyle, że napisaną czarnym długopisem – ja przecież pisałam niebieskim."

Andreas skomentował to niecodzienne zjawisko jednym słowem:

– Fascynujące!

Potem mamrotał coś do siebie niezrozumiale, ciągle chodząc w tę i z powrotem, energicznie gestykulując rękoma. Popatrzyłam na Hazel ze skrzywioną miną i wybuchłam niekontrolowanym śmiechem. Ona spojrzała na mnie, a wyraz jej twarzy był taki sam.

„Zupełnie jakbym patrzyła w lustro", pomyślałam sobie.

Oczywiście nie uszło to uwadze Andreasa.

– Co...?

– Nic takiego – odparłam pospiesznie.

Wywrócił oczami.

– Nie dość, że czytają sobie wzajemnie w myślach, to jeszcze śmieją się bez powodu. Chyba nigdy nie zrozumiem kobiet.

Podeszłam do Andreasa i położyłam mu dłonie na ramionach.

– Zapamiętaj, że kobiet się nie rozumie.

– Kobiety się kocha – dokończyła Hazel.

Znów zaczęłyśmy się śmiać.

Chłopak uśmiechnął się blado i otworzył swój czerwony notes, w którym zapisał swoje ostatnie osiągnięcie naukowe – klonowanie.

Bạn đang đọc truyện trên: AzTruyen.Top