20. Zakończenie.
Do końca dnia czułam się jak w transie. Gdy Frankie i Hazel wyszli ze szkoły – tak po prostu, frontowymi drzwiami, niezauważeni przez nikogo – razem z Andreasem odpuściliśmy sobie stołówkę i resztę lunchu spędziliśmy w ciszy i spokoju na wyłączonym z użytku korytarzu. Rozmawialiśmy o błahostkach, z całej siły unikając tematu Melanie i jej zdrady.
Lekcje upłynęły mi zaskakująco szybko, nawet godzina w hali sportowej, którą musiałam spędzić w obecności Melanie i Beatrice, a bez Andreasa. Unikałam ich spojrzenia, unikałam rozmowy, zupełnie jakby w ogóle nie istniały. Bea pewnie nie do końca rozumiała, dlaczego nagle przestałam się do niej odzywać, za to Melanie, która ciągle coś do niej szeptała, z pewnością sprzedała jej jakąś historyjkę. Postanowiłam się nie wtrącać – obie były siebie warte, a więc przekonanie Beatrice, że Mel się myli, graniczyło z cudem. Na myśl, że kiedyś się z nimi przyjaźniłam robiło mi się niedobrze.
Na szczęście WF był moją ostatnią godziną. Z ulgą opuściłam mury szkoły, próbując nie myśleć o tym, że jutro będę musiała tam wrócić.
Andreas czekał na mnie przy bramie. Pocałował mnie w policzek na powitanie. Trzymając się za ręce, szliśmy w kierunku domu.
Rozmawialiśmy akurat o jego nauczycielu informatyki, kiedy zza rogu wyszedł Neil. Nie wiedziałam, co robił w tej okolicy. Nie był w pracy, nosił zwykłe ubranie, co zdziwiło mnie jeszcze bardziej. Jedyne, czego pragnęłam w tej chwili, to odwrócić się na pięcie i wrócić do domu inną drogą, ale powstrzymał mnie Andreas.
– Nie wygłupiaj się.
Ze spuszczonymi głowami minęliśmy Neila, a ten... najwyraźniej nas nie zauważył. Specjalnie czy przypadkiem – nieważne. Liczyło się to, że uniknęliśmy rozmowy z...
– Hej! Zatrzymajcie się natychmiast! – usłyszeliśmy krzyk dobiegający zza naszych pleców.
„Pogratulować refleksu", pomyślałam sobie. Mimo wszystko szliśmy dalej, dopóki Neil nas nie dogonił.
– Co tutaj robicie?
– A nie widać? – odpowiedziałam pytaniem na pytanie, prezentując swój mundurek.
Neil cmoknął, wyraźnie rozbawiony.
– I mimo takiej tragedii poszliście do szkoły. Urocze.
– Jakiej tragedii? – spytał Andreas, udając niepoinformowanego, co spowodowało, że Neil zaczął się śmiać jak opętany. Przechodnie po drugiej stronie ulicy spojrzeli na niego jakby urwał się z księżyca.
– Och, doprawdy? A jeszcze wczoraj płakaliście, że zabiłem waszego przyjaciela potwora. Czyżby coś się zmieniło? Tak szybko pogodziliście się z jego śmiercią?
Zacisnęłam dłoń w pięść, gotowa jej użyć w każdej chwili.
– Jesteś mordercą, Neil – wysyczałam przez zaciśnięte zęby. – Wstyd mi, że kiedyś nazywałam cię swoim ojcem.
Ścisnęłam mocniej dłoń Andreasa, odwróciłam się i ruszyłam prosto przed siebie, nie zwracając uwagi na nawoływania Neila. Zwolniłam dopiero, gdy zawołał:
– Wiesz, że już nigdy nie będzie tak jak dawniej. Zniszczyłem ci życie i jestem z tego powodu cholernie zadowolony!
Długo się nie zastanawiając, pokazałam mu środkowy palec.
– No, no! – odezwał się Andreas. – Nie wiedziałem, że umawiam się z taką ostrą dziewczyną. Przystopuj troszeczkę, kochanie.
– Słyszałeś, co powiedział ten... ten...?!
Kiwnął głową.
– Każde słowo. Ale nie przejmuj się, dzisiaj wieczorem tego pożałuję.
– Mam nadzieję, że razem z Frankiem opracowaliście dobry plan.
W końcu znaleźliśmy się na naszej ulicy. Odetchnęłam z ulgą, zatrzymując się przed swoim domem.
– Mogę wpaść i objaśnić ci wszystkie szczegóły – zaproponował Andreas. Nagle przyciągnął mnie do siebie i pocałował znienacka, krótko i łapczywie.
– Oczywiście – odparłam. – Zaparzę kawę, herbatę, ogarnę pokój, zamiotę strych, a ty w tym czasie idź się przebrać.
Na jego twarzy dostrzegłam coś na kształt strachu pomieszanego z niepewnością.
– Cóż, nie jestem pewien, czy to dobry pomysł.
– Dlaczego? – Spojrzałam na niego ze zdziwieniem. – Coś nie tak?
– Moi rodzice... – zaczął, ale zaraz potem westchnął. – Zresztą, nieważne. Są przecież w pracy. Zaraz wrócę.
Przeszedł przez ulicę, wszedł na posesję i z ogromną siłą zatrzasnął furtkę.
„Dziwne", pomyślałam przechodząc przez podwórko. „Andreas nigdy się tak nie zachowuje, chyba że stanie się coś naprawdę poważnego."
„Może to ta sama rzecz, która trapi go od rana?", odezwała się Hazel. Nie zdążyłam się jeszcze przyzwyczaić do tego, że potrafi odnieść się do moich rozmyślań w dowolnym momencie, toteż słysząc jej głos podskoczyłam w miejscu i upuściłam klucze.
„To znaczy?"
„Frankie mówił, że Andreas pokłócił się z rodzicami. Nie wiem, z jakiego powodu,
„Biedaczek. Mam nadzieję, że uda mi się go jakoś pocieszyć."
„Na twoim miejscu w ogóle bym go o to nie pytała, jeśli sam nie będzie chciał rozmawiać na ten temat."
„Dzięki za informację. I proszę, nie strasz mnie tak następnym razem."
„Przykro mi, nic na to nie poradzę."
Byłam niemal stuprocentowo pewna, że w tym momencie wzruszyła ramionami.
Weszłam do domu mrużąc oczy. Korytarz oświetlały snopy popołudniowego światła – słońce, które wyjrzało zza chmur po całym dniu chowania się, wlewało się przez kuchenne okno i odbijało się od lustra wiszącego w przedsionku. Odnotowałam w myślach, żeby poprosić Laurę o to, by coś z tym w końcu zrobiła.
Dziesięć minut później siedziałam w kuchni, czekając na Andreasa. Sącząc powoli kawę z mlekiem, przeglądałam ostatnie wiadomości.
Nie było kolorowo – sprawą zainteresowały się lokalne media, a post Neila polubiły już dziesiątki tysięcy osób, dwa razy więcej niż rano, a niektóre komentarze były wręcz bolesne.
„Wreszcie ktoś odważył się skrócić smycz tym dzieciakom!"
„I bardzo dobrze! Niech mają nauczkę, a potwór niech zgnije pod ziemią!"
„Gdzie, do diabła, jest policja?"
Poczułam ogromną chęć odpisania na te wszystkie komentarze, jednak powstrzymała mnie myśl, że jedynie pogorszę sprawę. Tylko tego by brakowało, żeby zaostrzyć konflikt.
W drzwiach kuchni pojawił się Andreas.
– Jestem już – oznajmił. Mruknęłam coś w odpowiedzi, a wtedy zapytał: – Coś się stało?
W odpowiedzi tylko pokazałam mu telefon. Uważnie przeczytał artykuł, po czym poważnym tonem powiedział:
– Mamy poważny kłopot. Spójrz tylko.
Pokazał mi jeden najnowszych z wpisów. Autorem był John Mayer, szef mojej mamy.
„Ta ruda już u nas nie pracuje" – głosił komentarz.
– O, nie – szepnęłam. Dolna warga zaczęła mi drżeć. – Tyle się dziś wydarzyło, a teraz jeszcze to. Tak nie powinno być, to niesprawiedliwe...
Andreas podszedł do mnie i przytulił. Szepcząc, że wkrótce wszystko będzie dobrze, głaskał mnie po głowie. Właśnie dlatego lubiłam być blisko niego – cokolwiek by się nie działo, zawsze umiał sprawić, że się uśmiechnęłam, a smutki szybko znikały. Zostać dziewczyną najlepszego przyjaciela to była najlepsza decyzja mojego życia.
Wtulona w jego ramiona, nie usłyszałam, kiedy drzwi się otworzyły. Laura stanęła w kuchni nieco zdziwiona tym, co zastała.
– Co jej jest? – zapytała Andreasa.
– Dużo dzisiaj przeżyła. Z tego stresu popłakała się już raz drugi, a jak dowiedziała się, że wylali cię z pracy...
– Nie wylali. Sama odeszłam – sprostowała mama.
Uniosłam głowę i spojrzałam na nią zszokowana.
– Jak to?
Mama nalała sobie kawy z ekspresu do kubka i odparła ze spokojem:
– Miałam dość docinek kolegów, a humorki szefa stały się nieznośne.
– I co teraz?
– Jak to co? – zdziwiła się. – Idziemy na zamek i pokażemy wszystkim, że Neil to skończony dupek.
Mimowolnie się zaśmiałam.
– A praca?
Laura obojętnie wzruszyła ramionami i wyszła z kuchni. Najwidoczniej nie przejmowała się pracą tak bardzo jak sądziłam.
– Obejrzymy jakiś film? – zaproponował Andreas. – Mamy dużo czasu do wieczora.
Kiwnęłam głową. Seans filmowy z kimś, do kogo mogłam się przytulić, był świetnym pomysłem. Potrzebowałam relaksu, by ukoić zszargane nerwy.
***
– Mini-maraton francuskich komedii i duża pizza z serem. Odwieczny sposób na to, żeby cię uszczęśliwić – stwierdził Andreas, przeciągając się na kanapie.
W salonie panował półmrok – wieczór zapadł już dawno, a odrobinę światła zapewniała poświata bijąca od telewizora. Laura jakiś czas wcześniej wyszła z pokoju, bo przypomniała sobie o jakichś dokumentach, które pilnie musiała wypełnić. Byliśmy więc tylko we dwoje, całkiem blisko siebie.
– Zapomniałeś o tajnym składniku – szepnęłam.
– Ach, tak?
W odpowiedzi delikatnie złączyłam nasze usta, napawając się chwilą. Andreas powoli pogłębiał pocałunek, położył dłoń na mojej talii i przyciągnął mnie bliżej. Dotknęłam jego policzka i byłam prawie gotowa, by usiąść mu na kolanach, kiedy nagle ktoś zapukał do drzwi. Odskoczyłam od niego przestraszona. Bałam się, że mama obserwowała nas oparta o futrynę. Gdy pukanie się powtórzyło, zrozumiałam, że ktoś stał na zewnątrz.
– Już idę! – zawołałam, wstając z kanapy.
– Kto to może być o tej porze? – zapytał Andreas szeptem.
Wzruszyłam ramionami i wyszłam z salonu. Czułam na sobie jego spojrzenie.
Choć zbliżała się dziesiąta, a na dworze było dość chłodno, Frankiemu i Hazel nie przeszkadzało to w założeniu cienkich, letnich koszulek i dżinsowych spodni do kolan.
– Sądziłam, że to my mieliśmy przyjść do zamku, a nie zamek do nas – powiedziałam, zamykając za nimi drzwi.
– Właściwie – nie.
– Bez niego ani rusz – dodała Hazel, wskazując Frankiego.
– Co to znaczy? – spytałam, patrząc to na nią, to na niego.
W odpowiednim momencie zza drzwi wyłonił się Andreas. Miał trochę zakłopotaną minę.
– Zapomniałem jej powiedzieć.
– Mniejsza. O co chodzi? – spytałam, obrzucając Andreasa dezaprobującym spojrzeniem. Uśmiechnął się do mnie przepraszająco.
– Ponieważ nie możecie dostać się do zamku niezauważeni, postanowiłem wam pomóc – wyjaśnił Frankie, uśmiechając się delikatnie.
Kiwnęłam głową.
W korytarzu pojawiła się mama z uśmiechem na ustach.
– Gotowi do drogi?
***
Czułam się nieco nieswojo, kiedy Frankie niósł mnie na rękach do zamku, lecz nie z powodu pędu i chłodnego wiatru chłoszczącego moją twarz w trakcie biegu (który, swoją drogą, był całkiem ekscytującym przeżyciem). Dziwne uczucie powodowała bliskość – moje dłonie oplatały jego szyję, a on przyciskał mnie do swojej piersi. Nie miałabym z tym większego problemu, gdyby nie świadomość, że Frankie był z Hazel, a ją traktowałam jak ukochaną młodszą siostrę, o którą chciałam się troszczyć najlepiej, jak umiałam.
– Mogę zadać ci osobiste pytanie? – spytałam, kiedy zbliżyliśmy się do Monsters Street. Chłopak zwolnił, a bieg zmienił się w trucht.
– Oczywiście.
– Co tak naprawdę czujesz do Hazel?
– Dlaczego pytasz? – Doskonale wiedziałam, że zadał to pytanie bardziej z grzeczności niż z ciekawości, gdyż zawsze znał moje intencje zanim zdążyłam je wypowiedzieć. Niemniej wydawał się zainteresowany.
– Wydajecie się sobie naprawdę bliscy, chociaż tak krótko się znacie. Wasze czułe gesty, spojrzenia... Wszyscy je zauważają. Poza tym, tymczasowo mieszkacie ze sobą, co tylko daje do myślenia.
– Daje do myślenia? – powtórzył.
– Wiesz, o co mi chodzi. Wyglądacie na zakochanych, ale nie tak, jak większość nastolatków. To raczej coś poważniejszego.
Zanim Frankie odpowiedział, zwolnił kroku i ostrożnie postawił mnie na ziemi. Najwidoczniej uznał, że mieliśmy jeszcze trochę czasu, by porozmawiać – byłam ostatnią osobą, która potrzebowała dostać się do zamku, a do północy została jeszcze dobra godzina. Niespiesznie ruszyliśmy w kierunku bramy, a wtedy odchrząknął.
– Nigdy nie sądziłem, że znowu będę się czuł tak, jak dziś. Spędziłem w samotności tyle długich lat, straciłem młodość na rozpacz po stracie Rosemary. Nieraz bałem się, że już nigdy nie zdołam się zakochać tak mocno jak wtedy. Dopóki nie poznałem Hazel. Ona jest kimś wyjątkowym, odkąd została stworzona, co samo w sobie czyni ją kimś niespotykanym.
– Przecież jest taka sama jak ja, w każdym calu – zauważyłam.
– Chodzi o coś więcej niż wygląd czy charakter – stwierdził. – Owszem, nie można wam odmówić niezwykłej urody i wspaniałego, choć nieco wybuchowego temperamentu, co ma swoje wady i zalety. Ale jak oboje dobrze wiemy, Hazel ma pewne braki. Żyje pośród nas dopiero miesiąc, wiele musi się jeszcze nauczyć, a to najwspanialsza rzecz na świecie być jej nauczycielem, patrzeć jak się rozwija... Duma i wzruszenie towarzyszące mi zawsze, gdy coś osiąga, sprawiają, że kocham ją jeszcze bardziej.
Zaskoczyła mnie troska w jego głosie. Nie sądziłam, że jakiś chłopak byłby zdolny mówić w tak cudowny sposób o swojej dziewczynie. Chociaż z drugiej strony to był Frankie – zawsze umiał powiedzieć coś, co wzruszyłoby innych.
Zatrzymaliśmy się przed zamkiem, a Frankie otworzył drzwi, przepuszczając mnie przodem. Wewnątrz było naprawdę ciepło, rozsunęłam zamek bluzy.
– Jesteś urodzonym mówcą. Piękna przemowa – powiedziałam po chwili, kiedy wspinaliśmy się na pierwsze piętro. W środku panował półmrok, więc szłam blisko poręczy.
– Dziękuję. – Uśmiechnął się nieśmiało, a wtedy zauważyłam urocze dołeczki w jego policzkach. Mogłabym przysiąc, że jeszcze niedawno ich tam nie było, na pewno rzuciłyby mi się w oczy. Chyba że cień płatał mi figle o tak późnej porze.
– Jedno tylko mnie zastanawia. Jak Hazel to wszystko postrzega?
Uśmiechnął się nieco szerzej, jakby podpuszczająco.
– Sama ją zapytaj.
Skierowaliśmy się w stronę dawnego gabinetu Jonathana, z którego dobiegały niezrozumiałe strzępy rozmowy i tylko nikła poświata – ze względów bezpieczeństwa zdecydowano, że będziemy pracować przy małej lampce stojącej w kącie pokoju. Mama, Andreas i Hazel pochylali się nad zdjęciami rozłożonymi na biurku. Większość z nich przedstawiała muzeum albo szkołę i całe mnóstwo nieznanych mi ludzi. Andreas zauważył mnie jako pierwszy. Wziął do ręki dyktafon, który leżał na brzegu biurka i podał mi go.
– Dobrze, że jesteś. Posłuchaj tego uważnie.
Włączył nagranie, zanim zdążyłam o cokolwiek zapytać. Na początku słyszałam szum i trzaski, a po chwili dwóch mężczyzn, których głosów nie rozpoznawałam, zaczęło rozmowę, nie do końca wyraźną.
– Tak, widziałem – szum – to chyba jakiś żart, nikt normalny nie uwierzy, że są prawdziwe – szum – mówię ci, stary, że Neil nie zrobiłby tego, żeby się pogrążyć – szum – potwór na pewno nie żyje – szum – bredzisz, to fotomontaż, kiepska przeróbka – szum – przecież Neil miał tylko jedną córkę – kolejny szum, po którym nagle odezwała się jakaś kobieta, której głos wydawał mi się znajomy – panowie, jest sposób, by się przekonać – szum – muzeum dostało pozwolenie na wkroczenie na posesję – szum – wyprawa rusza w przyszły poniedziałek. – Nagranie dobiegło końca.
Zszokowana, przesunęłam spojrzeniem po wszystkich obecnych, zatrzymując wzrok na Frankiem.
– Natalie Jameson – odpowiedział na moje niezadane pytanie.
– Kustoszka muzeum – dodała Hazel, nie odrywając oczu od sterty zdjęć.
– Pięknie – mruknęłam.
Mama pokazała mi jedno ze zdjęć.
– To ta blondynka, zgadza się?
– Tak. Znasz ją?
– Była dziewczyną Neila, zanim poznał mnie – wyjaśniła. – Nie wiem, czy to ma jakiś związek z obecną sprawą, ale pamiętam, że długo nie mogła przeboleć tego, że ją zostawił. Choć, z drugiej strony, niewiele straciła.
– Może nadal jej zależy mimo upływu czasu? – zasugerował Andreas.
– Wątpię. Minęło dwadzieścia lat – stwierdził Frankie.
– Moim zdaniem chce skorzystać z okazji. Skoro Neil „zabił potwora", otworzył jej furtkę do tego, by poznać prawdę. To wielka gratka, nie tylko dla niej zresztą.
– El może mieć rację. To całkiem prawdopodobne. – Hazel wyglądała na zaniepokojoną.
– A ci mężczyźni, z którymi rozmawiała? Kim są? – zapytałam.
Wzruszyła ramionami.
– Jacyś przypadkowi ludzie z muzeum. Poszliśmy tam zaraz po szkole.
– Muzeum. Centrum plotek Dark Villey – wtrąciła Laura żartobliwym tonem. Wszyscy jej przytaknęli.
– Dlatego tam poszliśmy. W środku był tłum ludzi. I wszyscy rozmawiali tylko o jednym. I o ile większość była zdania, że zdjęcia są prawdziwe, a potwór zginął, znaleźli się i tacy, którzy podważali ich autentyczność.
Hazel na przemian z Frankiem jeszcze przez chwilę zdawała relację z wizyty w mieście – była bardzo podekscytowana, bo to było jej pierwsze wyjście poza obręb mojej ulicy i zamku, więc opowiadała wszystko ze szczegółami. Póki ktoś nie wspomniał, że zbliża się północ.
Zapanowało drobne zamieszanie. Wszyscy zaczęli się krzątać, potykając się w ciemności o własne stopy, odrobinę spanikowani i przejęci tym, co wkrótce miało nastąpić.
Razem z Hazel zostałam oddelegowana na balkon. Miałyśmy obserwować miasteczko i alarmować, gdybyśmy zauważyły coś niepokojącego. Jak tylko znalazłam się na zewnątrz, natychmiast zasunęłam bluzę i otoczyłam się ramionami. Ta noc była wyjątkowo chłodna.
– Zaskakujące, jak spokojnie ludzie mogą spać, kiedy myślą, że tej nocy nic ich już nie obudzi – mruknęła Hazel, opatulając się dzierganym swetrem. – Jest tak cicho i spokojnie...
Oparłam się łokciami o barierkę i rozejrzałam się po okolicy. Latarnie oświetlały ulice miasteczka, tworząc złocistą łunę. Taki widok robił na mnie wrażenie za każdym razem.
– Mogłabym patrzeć na to co wieczór – stwierdziłam. – Mogę z tobą porozmawiać?
– Wiem, o co chcesz zapytać. Słyszałam twoją rozmowę z Frankiem.
– Jak to jest, że możesz podsłuchiwać moje myśli, kiedy tylko chcesz, a ja miewam z tym problemy?
Zachichotała w odpowiedzi i stanęła obok mnie, opierając się o balustradę.
– Uczyłam się od najlepszego.
Zerknęłam na nią kątem oka. Starała się zamaskować uśmiech, ale zdradzały ją myśli.
– Kochasz go.
Kiwnęła głową, uśmiechając się. W bladym świetle księżyca przebijającego się przez chmury, zauważyłam coś na kształt rumieńców oblewających jej twarz. Nie miałam już żadnych wątpliwości.
– Jest jeszcze coś. Zdecydowałam, że zostanę na zamku.
Zanim zdążyłam powiedzieć, że to wspaniale, Hazel z cichym okrzykiem wskazała na coś znajdującego się pod nami. Podążyłam za jej wzrokiem i dostrzegłam cień przemieszczający się szybko z jednego miejsca w drugie. A potem spojrzałam do góry.
Na dachu był wilk – olbrzymi, z błyszczącą sierścią i żółtymi ślepiami, w których odbijał się księżycowy blask. Przemieszczał się z jednej krawędzi na drugą, jakby szukał idealnego miejsca. W końcu oparł się przednimi łapami o brzeg najbliżej miasteczka, powoli uniósł swój łeb i...
Rozległo się donośne wycie, które rozniosło się echem na cztery strony świata. W miasteczku na pewno je słyszeli.
Z początku byłam przerażona, a serce zaczęło mi bić szybciej. Chciałam się wycofać, schować w środku. Zrobiłam nawet dwa kroki do tyłu, a wtedy ktoś złapał mnie za rękę. Najpierw pomyślałam, że Hazel chciała dodać mi otuchy. A potem ktoś szepnął mi do ucha:
– Jestem przy tobie, nie musisz się już bać.
Odwróciłam się. Zobaczyłam Andreasa i w jednej chwili rzuciłam mu się na szyję.
– Gdzieś ty się podziewał?
– Musiałem coś załatwić.
Cmoknął mnie w czoło i lekko oparł brodę na mojej głowie. Zaczęliśmy się delikatnie kołysać, dzieląc chwilę sam na sam, choć czułam na sobie spojrzenie Hazel i mamy, która również pojawiła się na zewnątrz.
– Patrzcie! – zawołała nagle Laura.
Obróciłam się i oniemiałam.
Dotychczas w miasteczku jedyne światło dawały latarnie uliczne. Domy były pogrążone w ciemnościach, wszyscy mieszkańcy spali. Teraz zaczęły się zapalać kolejne światła, w każdym domu, a niektórzy ludzie nawet podchodzili do okien. Gdybym mogła przyjrzeć im się bliżej, pewnie zauważyłabym wyrazy zdziwienia i dezorientacji na ich twarzach.
– Udało się – szepnęłam. A zaraz potem dodałam głośniej: – Kurka wodna, naprawdę się udało!
Andreas z radości przytulił mnie mocniej, a Hazel klasnęła w dłonie. Wtem wycie ucichło, a chwilę potem na balkonie pojawił się Frankie.
– To było niesamowite móc usłyszeć to z bliska – powiedziała Laura. – Choć, muszę przyznać, nieco przerażające.
– O to chodzi – odparł Frankie i jednym ruchem przyciągnął Hazel do siebie. Dziewczyna zachichotała. – Ludzie muszą wiedzieć, że w miasteczku jest ktoś, z kim nie warto zadzierać. Inaczej nie daliby mi spokoju.
– Więc teraz wszystko będzie jak dawniej?
Frankie spojrzał na mnie z uśmiechem, ale to Hazel odpowiedziała na pytanie.
– Dawniej to przeszłość, która nigdy nie wróci. Teraz może być tylko lepiej.
Słowa Hazel rozbrzmiewały w mojej głowie jeszcze przez dłuższy czas, kiedy całą paczką świętowaliśmy nasz mały tryumf. Dawno nie widziałam wszystkich razem takich roześmianych i beztroskich – po prostu szczęśliwych. Na ten widok i ja się uśmiechnęłam.
Bạn đang đọc truyện trên: AzTruyen.Top