19. Zdrada.

Gdy tylko znalazłam się w środku, poczułam się przez chwilę tak, jakbym znowu stanęła oko w oko z ojcem, otoczona przyjaciółmi, a z każdej płaszczyzny spoglądały moje oczy. Korytarz był pełen mnie – ktoś wydrukował dziesiątki albo i setki zdjęć, które Neil wrzucił do sieci, i okleił nimi drzwi, ściany, tablice ogłoszeń... Na domiar złego wszyscy na mnie patrzyli, niektórzy wytykali palcami, szydzili. Byli też tacy, co na mój widok uciekali lub chowali się za plecami kolegów. Miałam ochotę krzyknąć, jednak wiedziałam, że to tylko pogorszy sytuację. Jedyną dobrą rzeczą w tamtym momencie była obecność Andreasa, który szedł blisko mnie i ciągle szeptał do ucha podnoszące na duchu słowa.

– Będzie dobrze – wyszeptał w chwili, gdy stanęliśmy obok sali, w której miałam mieć pierwszą lekcję. Niestety, bez niego.

– A co, jeśli...

– Electra!

„Błagam, tylko nie one!", pomyślałam i zamknęłam oczy. W tamtej chwili najbardziej na świecie pragnęłam, aby to był tylko zły sen.

„Potwierdzam. To Melanie i Beatrice", odezwał się w mojej głowie głos Hazel.

„Skąd to wiesz?"

„Widzę."

Natychmiast otworzyłam oczy i w pośpiechu rozejrzałam się dookoła, szukając jej. Zobaczyłam Melanie. Szła w moją stronę zostawiając w tyle Beatrice. I nigdzie ani śladu Hazel.

„Żarty sobie robisz?! Nie możesz tu być... O ile w ogóle tu jesteś."

Nie odpowiedziała.

Melanie stanęła tuż przede mną, odepchnęła nawet Andreasa, który usiłował mnie zasłonić. Przypominała aktywny wulkan, gotowy wybuchnąć w każdej chwili.

– Co ty sobie myślisz?! – spytała wzburzona, nie zwracając uwagi na gapiów, którzy akurat przechodzili korytarzem. Oskarżycielsko skierowała palec w moją stronę. – Jakie jeszcze tajemnice kryjesz? Kontaktujesz się z kosmitami? Masz w domu składowisko broni? A może przespałaś się z księciem?!

– I ja o tym nie wiem? – wtrącił Andreas usiłując rozładować atmosferę. Jednak jego kiepski żart w niczym nie pomógł. Beatrice, która chwilę wcześniej pojawiła się obok nas, posłała mu niedowierzające spojrzenie.

„A właściwie, dlaczego nie?", spytała nagle Hazel.

– To nienajlepszy moment – odparłam.

Dopiero po chwili zdałam sobie sprawę, że powiedziałam to na głos. I tylko skomplikowałam całą sytuację.

– Jak to „nienajlepszy moment"? A kiedy zamierzałaś nam powiedzieć? – burknęła Melanie. Opuściła palec, skrzyżowała ręce na piersi.

– O czym ty w ogóle mówisz?

– Nie udawaj, że nie wiesz. – Spiorunowała mnie wzrokiem.

Próbowałam odegrać niewinną, może nawet głupią, byle tylko uniknąć jej oskarżeń.

– Cóż, zaczęłaś od kosmitów, a skończyłaś na nierealnym romansie, więc nie wiem. – Wzruszyłam ramionami. Wyszłoby bardziej wiarygodnie, gdybym nie była taka spięta.

– Nie udawaj, że...

– Melanie, daj jej spokój – odezwał się Andreas. – Słuchaj, to nie jest pora na roztrząsanie takich tematów. Nie na oczach całej szkoły.

Mel obdarzyła go lodowatym spojrzeniem.

– Ty też jesteś na tym zdjęciu. I jesteś równie winny co ona.

– Więc dlaczego krzyczysz tylko na nią?

– Ponieważ to ona była moją przyjaciółką. Razem poszłyśmy do tego przeklętego zamku, więc mam prawo wiedzieć, co się dzieje!

Między nami zapadła głucha cisza. W duchu dziękowałam za to, że mówiła ciszej niż wcześniej (a może ochrypła?). Gdyby usłyszał to ktoś spoza naszej czwórki...

Szkolny dzwonek zabrzmiał i zapoczątkował popłoch na korytarzu. Uczniowie pospiesznie oddalali się w kierunku swoich klas, tylko kilka osób posłało nam spojrzenia wyrażające zainteresowanie. Byłam niemal pewna, że wszyscy już plotkowali – o zdjęciach, o całym tym zamieszaniu. O mnie.

Niepewnie spojrzałam na Andreasa, potem na Beatrice, a w końcu na Melanie. Wyglądała na przerażoną, chyba doskonale zdawała sobie sprawę z tego, że powiedziała za dużo i na jakie niebezpieczeństwo nas naraziła.

– Melanie... – zaczęłam.

Przerwała mi uniesieniem dłoni. Liczyłam, że coś powie, może nawet przeprosi, jednak odwróciła się na pięcie i ruszyła przed siebie, w kierunku toalet. Beatrice, niewiele myśląc, ruszyła za nią.

Andreas aż gwizdnął z wrażenia.

– Ale się porobiło.

– Sama nie wiem, czy to dobrze, czy raczej fatalnie.

– Obstawiałbym tę drugą opcję – stwierdził z kwaśnym uśmiechem. Objął mnie ramieniem.

– Myślisz, że ktoś ją usłyszał?

– Miejmy nadzieję, że nie. – Przelotnie pocałował mnie w czoło. – OK, muszę spadać, jeśli nie chcę mieć problemów.

– Do zobaczenia za godzinę.

Oddalił się, a ja podeszłam do drzwi od sali. Nikt przed nią nie stał, nie zauważyłam też, by ktokolwiek wchodził do środka. Nacisnęłam klamkę – zamknięte. Czyżby zmiana planu?

Całe szczęście korytarzem szedł Josh, z którym miałam mieć teraz historię.

– Hej! Josh, zaczekaj!

Zatrzymał się i spojrzał na mnie zaskoczony.

– O, cześć – rzucił bez entuzjazmu. – Co tam?

„Nie, tym razem to nie Frankie", pomyślałam sobie. Gdyby znowu przyjął jego postać, pewnie przyznałby się do tego.

– Wiesz, gdzie teraz mamy lekcję?

– Nauczycielka się pochorowała, więc kazali nam przejść do biblioteki. Choć, szczerze mówiąc, wolę spędzić całą godzinę w toalecie niż tam.

– Jak kto woli. Dzięki.

Chciałam odejść, ale złapał mnie za rękę. Skinął głową na zdjęcie wiszące na ścianie. Miałam ochotę zedrzeć je – i wszystkie inne – ale przyrzekłam sobie zachowywać się normalnie.

– O co chodzi z tymi plakatami? Pytałem już tylu osób, a nikt nie chciał mi powiedzieć.

„Błogosław swoją niewiedzę."

– Głupi żart. Jakiś dzieciak wkleił przypadkowe zdjęcia do edytora, posklejał je ze sobą i wywołał sensację mówiąc, że spotkałam potwora z zamku... Josh, dlaczego się śmiejesz?

– Ludzie bywają okrutni, co?

– Nawet nie wiesz, jak bardzo.

Odeszłam w stronę biblioteki, zastanawiając się, czy on naprawdę był niedoinformowany, czy tylko sobie żartował i chciał zobaczyć moją reakcję.

Poinformowawszy nauczycielkę-bibliotekarkę o swoim przybyciu i wysłuchawszy, że nie powinnam spóźniać się na lekcję, nawet jeśli jest to zastępstwo, zaszyłam się wśród książek. Inni uczniowie siedzieli w grupkach przy stolikach, rozmawiali, względnie coś czytali, ale natychmiast przestawali, gdy przechodziłam obok nich. Zupełnie jakby mnie odtrącali. Nieco urażona, schowałam się za ostatnim regałem. Usiadłam pod ścianą i od niechcenia przyglądałam się tytułom książek przede mną. Znajdowałam na dziale poświęconym historii – nuda, ale przynajmniej adekwatnie do przedmiotu, którego powinnam się teraz uczyć.

– Mogę się przyłączyć?

Wspaniały głos, który rozpoznałabym wszędzie, sprawił, że odwróciłam głowę. Na widok Frankiego uśmiechnęłam się z ulgą.

– Raźniej cierpieć we dwoje – odparłam.

Usiadł obok mnie, stykaliśmy się ramionami. Przez chwilę w ciszy patrzyliśmy na regały uginające się pod ciężarem książek, których prawdopodobnie nikt nie czytał. Zastanawiałam się nad sensem gromadzenia książek poświęconych starożytnym Grekom, europejskim mocarstwom i wojnom sprzed lat – były ich setki, a uczniowie sięgali po nie tylko z przymusu. Można by rzec, że to marnotrawstwo pieniędzy.

W końcu spytałam Frankiego:

– Myślisz, że jutro wszystko wróci do normy? Że ludzie przestaną wytykać mnie palcami? Że Melanie i Beatrice będą ze mną rozmawiać tak jak dawniej?

– Jeśli wszystko pójdzie zgodnie z planem.

– A jeśli nie? Jeśli ludzie nam nie uwierzą?

Odpowiedział dopiero po chwili.

– Uwierzą. Czuję to. Rzadko jestem czegoś tak bardzo pewny.

– Skąd to wiesz?

Zaśmiał się cicho.

– Właśnie to kocham w ludziach. Niepewność. Strach przed tym, co przyniesie przyszłość często skłania was do zmiany planów, zmusza do refleksji. Ja przez kilkaset lat zdążyłem przemyśleć już niejedną kwestię, prawie nic nie potrafi mnie zaskoczyć.

– Powiedział facet czytający ludziom w myślach – mruknęłam.

– Postrzegam to nieco inaczej.

– Jak?

Spojrzałam na niego ze zdziwieniem. Wpatrywał się w regał przed sobą. Uśmiech na jego twarzy sprawił, że wyglądał jak jeden z tych aktorów, w których zakochują się wszystkie kobiety. Trudno było uwierzyć, że zaledwie kilka godzin temu Frankie wykrwawiał się na śmierć postrzelony z broni mojego ojca.

– Myślisz, że dzięki temu potrafię przewidzieć, co się stanie. Błąd – mogę jedynie założyć, że tak się stanie, jeśli człowiek, którego podsłuchuję, nie zmieni decyzji. Na tym polega cała zabawa.

– Nie sądziłam, że to powiem, ale... Sprawiasz wrażenie pewnego siebie arystokraty, który nigdy się nie myli.

– To musi być trochę nużące. Wiesz, że cokolwiek mnie nie zapytasz, nigdy nie usłyszysz „nie wiem".

– Na twoim miejscu spytałabym o to Hazel.

Frankie zaśmiał się, tym razem głośniej, a po chwili jego dobry humor udzielił się także mnie. Czułam, jak wszystkie troski związane ze szkołą odchodzą na drugi plan, a ja mogę zwyczajnie spędzić czas z przyjacielem.

– Electra? Wszystko z tobą w porządku? – usłyszałam piskliwy głos. Uderzył mnie jego prześmiewczy ton.

Judy Alken stała niedaleko razem z Yvette York. Frankie zniknął bez ostrzeżenia, a ja jeszcze przez chwilę śmiałam się sama do siebie. Wcześniej były jednymi z pierwszych osób, które wskazały mnie palcem, gdy weszłam do szkoły. Jakby tego było mało, nie byłam z żadną z nich w dobrych relacjach – jednej zniszczyłam relację z przyjaciółką, a drugiej podpaliłam włosy. Nic dziwnego, że patrzyły na mnie jak na kogoś, kto postradał rozum.

– Z czego się śmiejesz? – spytała Judy.

Nerwowo przełknęłam ślinę, zastanawiając się, jak wybrnąć z tej sytuacji.

– Cóż...

– Całkiem postradała rozum – mruknęła Yvette.

– Wcale nie – zaprotestowałam. – Po prostu... Właśnie przeczytałam śmieszny żart na telefonie.

Nie wyglądały na przekonane. Judy już miała gotową ripostę.

– Używanie telefonów w szkole jest zabronione.

– Podobnie jak żucie gumy, panno York.

Bibliotekarka pojawiła się znikąd. Na dźwięk jej donośnego głosu Judy i Yvette aż podskoczyły w miejscu. Pani Adams spojrzała na nie z pogardą.

– Proszę natychmiast się tego pozbyć i wrócić na swoje miejsce.

– A co z Electrą? – mruknęła Yvette.

– Porozmawiam z nią.

Odeszły ze spuszczonymi głowami, a pani Adams odprowadziła je wzrokiem.

– Proszę pani, ja...

– Nie tłumacz się, dziecko. – Spojrzała w moją stronę i uśmiechnęła się pogodnie. Chwilę potem jej twarz zaczęła się rozmywać. – Przecież nikt nie przyłapał cię na korzystaniu z telefonu.

Frankie, szczerząc się, odrzucił na bok długą, szarą spódnicę i za wielką bluzkę z dużym dekoltem, które miała na sobie bibliotekarka. Najwidoczniej bardzo mu ulżyło, kiedy na powrót znalazł się w swoim ciele, ubrany w zwykłą koszulkę i dżinsy.

– Napędziłeś mi stracha.

– Improwizowałem – oznajmił, siadając tam, gdzie wcześniej. – Gdyby mnie zobaczyły, pewnie nie skończyłoby się to ciekawie.

– A pani Adams?

– Jak gdyby nigdy nic siedzi za biurkiem i czyta wiadomości. Ach, gdybyś tylko mogła usłyszeć, jak Yvette i Judy zastanawiają się, jak to jest możliwe...

– Przecież możesz mi powiedzieć – zauważyłam. – Mamy jeszcze czas, a raczej nikt nie zapuści się na koniec biblioteki.

– Obawiam się, że czasu mamy niewiele.

– Jak to? Już koniec lekcji?

– Za pięć minut.

Jęknęłam w duchu. Za kilka minut miałam znowu zobaczyć ludzi, którzy będą się ze mnie śmiać, traktować jak kretynkę i – co gorsza – kolejną lekcją była matematyka, na którą zazwyczaj chodziłam z Andreasem, Cymbaline i Melanie. Zapowiadała się długa godzina.

– Mel będzie mnie unikać najbardziej jak to możliwe, prawda? – spytałam szeptem. Z przejęcia nie mogłam zdobyć się na nic więcej.

– Przeciwnie. Usiądzie przy tobie i będzie usiłować wydusić z ciebie jak najwięcej informacji.

– A jej wybuch przed lekcją?

– Była zszokowana. Beatrice już przemówiła jej do rozumu.

Zerknęłam na niego. Frankie wyglądał poważnie, trudno było wyczytać jakiekolwiek emocje z jego twarzy.

– Jesteś pewien, że tak się stanie? – spytałam ostrożnie.

Z westchnieniem obrócił się w moją stronę, tak że siedzieliśmy niemal naprzeciwko siebie. Złapał mnie za rękę, ale unikał mojego spojrzenia, mimo że nasze twarze znajdowały się dosyć blisko.

– Nie. Nie mogę być tego pewien. Humorki Melanie zmieniają się szybciej niż pogoda za oknem. Teraz może i jest spokojna, ale kiedy cię zobaczy...

– Może znowu zacząć kipieć gniewem. Sądzisz, że powinnam powiedzieć jej, jak było naprawdę?

W końcu spojrzał mi w oczy.

– Hm... Wydaje mi się, czy wczoraj mówiłaś, że Melanie nie zasługuje na to, by wiedzieć?

Zachichotałam cicho. Nie chciałam, by znowu ktoś mnie usłyszał.

– Masz rację. Na razie jeszcze jej nie powiem. Muszę się upewnić, że na nowo mogę jej zaufać.

– Więc co zamierzasz zrobić? – spytał z powagą. Wtem przyszedł mi do głowy świetny pomysł... – Nie, zamiana miejscami nie wchodzi w grę, jeśli to chciałaś zaproponować.

– To nie fair.

– Świat nie jest fair. Powinnaś to już wiedzieć.

Westchnęłam. W jednej chwili przypomniałam sobie wszystkie okropne momenty, które ostatnio przeżyłam. Większość z nich miała miejsce w ciągu ostatnich dwudziestu czterech godzin.

– Muszę iść, zanim Hazel zrobi coś głupiego.

– Więc jednak tu jest? Gdzie?

– Czeka na mnie na nieużywanym korytarzu.

– Cały ten czas? – zdziwiłam się. – Musi jej się strasznie nudzić.

– Nie. Poprosiłem ją, żeby zajęła się pewną sprawą.

Pokiwałam głową. Chwilę później zadzwonił dzwonek ogłaszający początek migracji między salami. Frankie zerwał się na równe nogi, a potem pomógł mi wstać.

– Niech zgadnę, ty teraz znikasz, a ja mam iść grzecznie na matematykę i nie zwariować?

– Dokładnie. Widzimy się na długiej przerwie – oświadczył i rozpłynął się w powietrzu.

Wyszłam ze swojego kąta, minęłam uczniów leniwie podnoszących się z krzeseł, aż w końcu znalazłam się na korytarzu. Zamiast kurzu unoszącego się w powietrzu, poczułam zapach frytek, które właśnie zaczynali smażyć w stołówce. Jednak jeszcze lepsze było uczucie czystości. Ktoś pozdejmował zdjęcia i usunął ze ścian wszystkie moje podobizny.

– Tutaj jesteś – usłyszałam za sobą.

Odwróciłam się i ujrzałam Andreasa. Bez słowa przytuliłam się do niego. Stałam tak, obejmując go, przez kilka nieskończenie długich sekund. W końcu westchnęłam i odsunęłam się, by zobaczyć wyraz jego twarzy – ten piękny, niepowtarzalny uśmiech, którego widok przyspieszał bicie mojego serca za każdym razem.

– Coś się stało?

– Nic, co by mnie zasmuciło. Popatrz tylko! – Wykonałam szeroki gest ręką, ukazując mu niemal sterylne, ceglane ściany. – Zniknęły. Zdjęcia zniknęły!

Jakiś dzieciak przechodzący obok nas prychnął, ale gdy posłałam mu mrożące krew w żyłach spojrzenie, niemal natychmiast zawrócił. Andreas zareagował śmiechem.

– Chyba wiem, kto to zrobił – powiedział.

Spojrzałam na niego, a potem podążyłam za jego wzrokiem. Na szczycie schodów prowadzących na nieużywany korytarz nad nami dostrzegłam rudowłosą postać, która machała mi z uśmiechem.

– Hazel – szepnęłam. Chciałam podejść i uściskać ją serdecznie, ale Andreas złapał mnie za rękę.

– Nie teraz. Nie mogą zobaczyć was razem.

Pokiwałam głową. Chwilę później Hazel zniknęła.

Rozmawiając o błahostkach, przeszłam z Andreasem do sali, w której mieliśmy mieć matematykę. Melanie stała przed drzwiami, oparta o filar. Słysząc, że się zbliżamy, uniosła głowę. Najwidoczniej czekała na nas.

– Możemy porozmawiać? – spytała cichym głosem. Zerknęła na Andreasa. – Na osobności.

Chłopak już chciał zaprotestować, ale powstrzymałam go uniesieniem dłoni.

– W porządku – powiedziałam.

Odeszłam z Melanie kilka metrów na bok. Andreas odprowadził nas wzrokiem, widocznie niezadowolony.

– O czym chciałaś pogadać?

Mel przygryzła wargę, niepewna od czego zacząć.

– Co znaczą te zdjęcia?

– Jakie zdjęcia?

Spojrzała na mnie spode łba.

– Doskonale wiesz, o czym mówię, El. Nie udawaj głupiej.

Wywróciłam oczami.

– Więc wierzysz w fotomontaż?

– Fotomontaż? – powtórzyła zaskoczona.

Potaknęłam i opowiedziałam jej nieco naciąganą historię o tym, jak to Neil wpadł na pomysł upokorzenia mnie i mojej mamy. O dziwo, Mel uwierzyła w tę historyjkę.

– Wykorzystał plotki, by stać się sławnym? – W odpowiedzi tylko kiwnęłam głową. Wtedy zadzwonił dzwonek, ratując mnie przed kolejną serią pytań.

Z niewysłowioną ulgą weszłam do klasy, usiadłam obok Andreasa i oparłam głowę na jego ramieniu, całkowicie zrezygnowana. W oczekiwaniu na nauczyciela zrelacjonowałam mu szeptem całą rozmowę, a potem wszystkie swoje obawy. Słuchał ich uważnie, co jakiś czas kiwając głową i głaszcząc mnie po plecach. Po raz kolejny w życiu dziękowałam za to, że siedzieliśmy w ostatniej ławce – nikt na nas nie patrzył, nikt nas nie słyszał, a nauczyciel zazwyczaj miał w nosie tych, co siedzieli na końcu.

Kiedy pan Michaels opadł na krzesło i otarł z czoła pot – najwyraźniej napisanie kilku przykładów na tablicy sprawiało mu trudność – zaczął rozglądać się po klasie.

– White! Przestań podrywać pannę Chip i pokaż tym półgłówkom, jak poradzić sobie z algebrą – zawołał. Nie pierwszy raz nazwał uczniów w ten sposób.

Klasa zaczęła chichotać, ale Andreas jedynie pokręcił głową. Ignorując nieprzyjemne komentarze podszedł do tablicy i bez dłuższego namysłu napisał rozwiązania, wprawiając nauczyciela w stan zachwytu. Pan Michaels najwyraźniej uwielbiał go chwalić, gdyż po raz kolejny byłam świadkiem jego wywodu pod tytułem „Patrzcie, podziwiajcie i bierzcie przykład z Andreasa". I wszystko byłoby po staremu, gdyby ktoś siedzący z przodu nie powiedział:

– Idąc tym tropem, my również mamy odwiedzić potwora z zamku i udawać, że to nie my, tak?

Nie byłam pewna, kto to powiedział, ale na wstępie odrzuciłam Mel – zaledwie kilka minut wcześniej sprzedałam jej naszą oficjalną wersję. Chyba nie była taka głupia, by wrócić do wcześniejszych podejrzeń.

Andreas, który właśnie szedł do ławki, znieruchomiał w połowie kroku. Posłałam mu zszokowane spojrzenie, niepewna, co zaraz nastąpi. Czy powinien coś powiedzieć? Czy może ja powinnam się odezwać i kolejny raz wciskać kit o przerabianym zdjęciu? A może oboje powinniśmy zdać się na los i liczyć, że znowu Frankie uratuje nam wszystkim tyłki?

Na szczęście nasz wybawca znalazł się migiem.

– Panno Goof, co też pani bredzi? – Nauczyciel zwrócił się do niej dość surowym jak na niego tonem.

– Mówię tylko, że on nie jest taki wspaniały, jak pan mówi. Widział pan zdjęcia? Słyszał pan plotki? To wszystko jest grubymi nićmi szyte, każdy o tym wie. Teraz, kiedy prawda wyszła na jaw, Andreas i Electra próbują ją zatuszować. Ale czy ktoś wierzy w te brednie o fotomontażu?

W jednej chwili coś we mnie pękło. Pretensjonalny ton głosu mojej byłej najlepszej przyjaciółki był jak cios prosto w serce.

– Melanie – szepnęłam do Andreasa, kiedy ten w końcu zajął swoje miejsce. Jej imię było jak jad, który drażnił język – wyplułam je z ust jak najszybciej.

– Zdradziła nas – mruknął w odpowiedzi. – To do niej podobne.

Ukryłam twarz w dłoniach. Dużo wysiłku włożyłam w opanowanie emocji.

– Kompletnie nie rozumiem, dlaczego to zrobiła. Przecież... przecież...

Jak zwykle czujny Andreas natychmiast objął mnie ramieniem. Chęć płaczu odeszła w mgnieniu oka. Nie musiał nic mówić. Wystarczyło, że był obok.

– W jaki sposób twój monolog odnosi się do lekcji matematyki? – usłyszałam pana Michaelsa, wyraźnie zdenerwowanego. – Być może kilka osób w tej sali poprze pani teorię, panno Goof, jednak wolałbym nie poruszać tego tematu na moich zajęciach.

– Sam pan zaczął temat mówiąc, że Andreas jest wzorem do naśladowania – prychnęła Melanie. W tamtej chwili miałam ochotę podejść i uderzyć ją w twarz na oczach wszystkich.

Nauczyciel nie dawał za wygraną.

– Owszem, ale to moja prywatna opinia dotycząca jego zdolności matematycznych i szybkiego rozwiązywania problemów. – Potem zwrócił się do reszty klasy. – Czy ktoś jeszcze ma jakieś obiekcje?

Odpowiedziała mu jedynie cisza.

– Świetnie. W takim razie wracajmy do zajęć.

Akurat w chwili, gdy wziął do ręki kredę, zabrzęczał dzwonek. Z rezygnacją wrócił za biurko, a uczniowie w mgnieniu oka opuścili salę. Wszystkim spieszyło się na lunch.

– Zaczekajcie, wy oboje – powiedział nauczyciel, kiedy razem z Andreasem przechodziliśmy obok niego, kierując się w stronę drzwi. – Chciałbym z wami porozmawiać.

Niepewnie zerknęłam na Andreasa. Nie odwzajemnił spojrzenia. Patrzył na nauczyciela, a z jego twarzy nie mogłam odczytać żadnych emocji.

– O czym? – zapytałam.

– Mam nadzieję, że nie czujecie się obrażeni tym, co powiedziała Melanie.

„Obrażeni?", pomyślałam. „Jestem na skraju wytrzymałości, lada moment wydłubię oczy tej zdrajczyni, a ty pytasz, czy jesteśmy tylko obrażeni?". Po raz pierwszy cieszyłam się z tego, że moje myśli znały wyłącznie dwie osoby.

– Mogę zaraz wezwać ją z powrotem i kazać was przeprosić – dodał.

– Nie sądzę, aby to było konieczne – odezwał się Andreas. – I tak zamierzaliśmy z nią porozmawiać w czasie lunchu.

– Jak sobie chcecie.

– Czy to wszystko, proszę pana?

Pan Michaels spojrzał na mnie ze współczuciem w oczach.

– Ciekawi mnie tylko, dlaczego tak wiele osób wierzy w to, że jednak poszliście na zamek. Dla mnie to są totalne brednie, wymyślone przez osoby szukające sensacji. Przykro mi, że padliście ofiarą takiej okropnej intrygi.

– Cóż, świat nie jest idealnym miejscem – skwitował Andreas.

– Otóż to. A teraz zmykajcie na przerwę, dzieciaki.

Pożegnawszy się, wyszliśmy z sali nieco zdziwieni. Skierowaliśmy się w stronę schodów prowadzących na nieużywany korytarz, gdzie mieliśmy spotkać się z Frankiem i Hazel. Całe szczęście, większość uczniów tłoczyła się właśnie na stołówce, więc nikt nas nie zauważył.

– Tego się nie spodziewałem.

– Pan Michaels był dziś zaskakująco wyrozumiały. Sądzisz, że Frankie...?

Andreas stanowczo pokręcił głową.

– Wątpię. Wyglądało na to, że mówił szczerze.

– Gdyby jeszcze zaczął dbać o siebie, może mogłabym go polubić.

Szczery śmiech Andreasa wypełnił moje uszy i sprawił, że się uśmiechnęłam. Na chwilę zapomniałam o niemiłych doświadczeniach dnia dzisiejszego... Dopóki nie podbiegła do mnie Hazel, żeby mnie przytulić. Miała dobre chęci, próbując mnie pocieszyć, ale tylko pogorszyła moje samopoczucie.

– Chcesz o tym pogadać?

Kiwnęłam głową i wraz z nią odeszłam dalej, w głąb korytarza, podczas gdy Frankie i Andreas rozpoczęli jakąś nadzwyczaj interesującą dyskusję. Usiadłam pod ścianą, jakbym nagle całkiem opadła z sił, a Hazel podsunęła mi pod nos kanapkę.

– Zjedz coś, wyglądasz bardzo blado – powiedziała z troską, jakiej spodziewałabym się u siostry. Właśnie w takich chwilach dziękowałam sobie, że zgodziłam się na ten eksperyment.

– Dziękuję. – Wzięłam od niej kanapkę. – Nawet nie wiesz, jak kiepsko się czuję.

– Tak bardzo ci współczuję.

– Jeśli jeszcze raz dzisiaj ktoś wspomni o zdjęciach, plotkach, wyprawie na zamek albo czymkolwiek z tym związanym w mojej obecności, to chyba zwariuję. Ale dziękuję ci za to, że zerwałaś te straszne plakaty. Przynajmniej jest trochę łatwiej znosić to wszystko.

– Chociaż tyle mogłam zrobić.

Przez chwilę w ciszy przeżuwałam kanapkę.

– Melanie zachowała się jak świnia. Najpierw wyciągnęła od ciebie fakty... no, w każdym razie oficjalną wersję, a potem przy wszystkich podważyła jej wiarygodność. Nie jestem pewna, czy tak powinna zachować się prawdziwa przyjaciółka.

– Nie jest już moją przyjaciółką – wtrąciłam ponuro.

– A co z pozostałymi? Co z Beatrice i Cymbaline?

– Pewnie staną po stronie Melanie. I dobrze, przynajmniej poznałam prawdę, przejrzałam wreszcie na oczy.

Hazel uśmiechnęła się smutno.

– Nie martw się nimi. Fałszywymi przyjaciółmi nie warto się przejmować. – Spojrzała przed siebie, w kierunku Frankiego rozmawiającego z Andreasem. – Ale pamiętaj, El, że masz jeszcze nas. Jesteśmy twoimi przyjaciółmi. Tyle razem przeszliśmy. Jednemu z nas nawet uratowałaś życie. Kochamy cię, nigdy o tym nie zapominaj.

Odpowiedziałam jej uśmiechem, najszczerszym i najszczęśliwszym, na jaki mogłam się zdobyć. Pozwoliłam swobodnie płynąć łzom, które od jakiegoś czasu czekały na swoją kolej – trudno określić, czy to łzy szczęścia. Nie potrafiłam wydobyć z siebie żadnych słów. W ciszy objęłam Hazel – moją siostrę i najprawdziwszą przyjaciółkę – i trwałyśmy tak przez dłuższy czas.

Bạn đang đọc truyện trên: AzTruyen.Top