14. Sumienie.
7 września 2015 r.
Drugi tydzień szkoły zapowiadał się nieciekawie, podobnie jak poprzednie deszczowe dni. Obudziłam się przed siódmą z koszmarnym bólem głowy - brzydka pogoda i niskie ciśnienie nigdy nie były moimi sprzymierzeńcami.
Laura już nie spała. Siedziała w kuchni pochylona nad parującym kubkiem kawy. Podkrążone oczy i włosy w nieładzie sprawiały, że wyglądała na starszą i zmęczoną, jakby nie mogła zasnąć przez całą noc. Na jej twarzy odmalowało się zdziwienie, kiedy mnie zobaczyła.
- Czemu wstałaś tak wcześnie?
- Jest prawie siódma. A poza tym, głowa mi pęka.
Mama bez słowa wstała, podała mi tabletkę i zaczęła przygotowywać śniadanie. Po chwili odezwała się:
- Martwię się o Hazel.
Gdy wczoraj wieczorem odwiedziliśmy Frankiego (podobnie jak przez ostatnie trzy tygodnie), moja sklonowana siostra zachowywała się dziwniej niż dotychczas. Śledziła wzrokiem każdy ruch księcia, była nieobecna myślami i czasami znikała mi z oczu - akurat w czasie, gdy Frank również gdzieś się chował. Zgodnie z moimi podejrzeniami, odkąd pierwszy raz przyprowadziłam ją do zamku, Hazel i Frankie systematycznie stawali się sobie coraz bliżsi.
Z tego powodu, kiedy schodziliśmy w dół, aby tunelami wrócić do domu, Hazel - trzymając za rękę Frankiego - zapytała, czy mogłaby zostać przez jakiś czas na wzgórzu.
Nasze reakcje były różne. Choć wiedziałam od samego początku, co się kroi, byłam nieco zaskoczona, ale naturalnie nie miałam nic przeciwko. Andreas wyglądał z jednej strony na szczerze zdumionego, a z drugiej na rozczarowanego. Z grzeczności zapytał Frankiego, czy taka sytuacja nie będzie dla niego niekomfortowa. Zaprzeczył.
Natomiast Laura milcząco przytaknęła. Wtedy nie mogłam odgadnąć jej prawdziwych uczuć, ale teraz, będąc świadkiem tego, jak nieprzytomnie wbijała jajko na patelnię, zdałam sobie sprawę, że dopadły ją wątpliwości.
- Nie musisz się martwić - odparłam. - Frankie z pewnością nie zrobi jej krzywdy. Jest uczciwy, dobrze gotuje i na pewno się o nią zatroszczy.
- Ale ona jest jeszcze taka młoda! - jęknęła Laura, odwracając się w moją stronę. Przez chwilę przyglądała się uważnie mojej twarzy z zatroskaną miną, zanim wróciła do robienia jajecznicy. - Jest dużo młodsza od ciebie, chociaż fizycznie w ogóle się nie różnicie. Polubiłam ją jak rodzoną córkę, a teraz czuję się, jakbym wydawała ją za mąż!
Mimowolnie parsknęłam śmiechem.
- Oj, mamo. Hazel nie zostanie tam na zawsze. Po prostu chce dać Andreasowi kilka dni wytchnienia, zwłaszcza, że musiała się ukrywać, kiedy jego rodzice wrócili z wakacji. Pewnie byliby niesamowicie zdziwieni, gdyby ją zobaczyli.
Laura z westchnieniem przyznała mi rację, po czym podała śniadanie. Przez kilka minut jadłyśmy w ciszy. Raptem mama zapytała:
- Czy twoja szkoła też ciągle żyje plotkami?
- Tak jak całe miasteczko od blisko miesiąca - powiedziałam, siląc się na lekki ton. Ale wiedziałam, że w moim głosie pobrzmiewała histeria, którą mama dobrze rozumiała.
Chociaż minęło dużo czasu odkąd wraz z Melanie, Cymbaline i Beatrice poszłam na zamek, a potwór ten jeden raz w historii nie zaryczał w środku nocy, mieszkańcy Dark Villey wciąż żyli tym wydarzeniem. Wydawałoby się to absurdalne, gdyby nie to, że ludzie ciągle wymyślali nowe, głupie teorie mające wyjaśnić to zjawisko. Szkolnymi korytarzami także niosły się plotki, równie ciekawe i pełne fikcji jak te opowiadane przez staruszki na rynku. Uczniowie z ożywieniem dyskutowali między sobą, wymieniając z kolegami spostrzeżenia i zasłyszane wersje opowieści. I choć innym wydawało się to nawet śmieszne, mnie te plotki strasznie irytowały. Andreas pierwszego dnia szkoły niemal wychodził z siebie, żeby jakoś mnie pocieszyć, ale odpuścił, kiedy zrozumiał, że niepotrzebnie ściągał na siebie uwagę innych.
- Ludzie tak łatwo sobie nie odpuszczą - stwierdziła Laura, beztrosko wymachując widelcem. - W tak dziwnej mieścinie jak Dark Villey rzadko dzieje się coś sensacyjnego. Jestem pewna, że niedługo o tym zapomną.
- Mam taką nadzieję.
Chwilę później mama zerwała się z krzesła i wyszła z kuchni, po drodze mówiąc coś, że już późno i nie chce spóźnić się do pracy. Pożegnałam ją, ale chyba mnie nie usłyszała.
Gdy minęła ósma, czekałam na Andreasa, krążąc pod drzwiami. Ciągle bawiłam się swoim krawatem od mundurka, czułam się trochę poddenerwowana. Plotki zniechęcały mnie do pójścia do szkoły, niemniej nie stchórzyłam - za celowe omijanie zajęć lekcyjnych groziła kara. W duchu liczyłam na to, że po weekendzie większość uczniów zapomni albo znajdzie sobie inny temat do rozmowy.
Dzwonek do drzwi sprawił, że podskoczyłam w miejscu. Otworzyłam Andreasowi, a on wszedł do środka. Wyglądał na nieco zdezorientowanego, ale widząc moje roztargnienie, zapytał:
- Boisz się iść do szkoły?
- Nie. Są inne rzeczy, którymi powinnam się przejmować, choć szkoła jest wśród nich - odparłam, zakładając czarną marynarkę. Deszcz przestał pasać, ale na zewnątrz było wystarczająco chłodno, aby wziąć ją ze sobą. Andreasowi najwyraźniej wystarczała biała koszula z długim rękawem.
Chłopak spojrzał na mnie z troską.
- Plotki?
- Tak. Ale nie musisz znowu stawać na rzęsach, żeby poprawić mi humor.
Wyszliśmy z domu. Jak tylko znaleźliśmy się w drodze do szkoły, Andreas objął mnie ramieniem i niespodziewanie pocałował w czoło.
- Jak myślisz, czy wyglądamy jak para? - spytał.
- Boisz się takiego szumu, jaki był w siódmej klasie? - odparłam ze śmiechem.
Andreas wywrócił oczami i zmierzwił mi włosy.
- Dobrze wiesz, że uczniom jedenastej klasy nikt nie podskoczy. Ale zastanawia mnie reakcja twoich przyjaciółek.
W zeszły wtorek, gdy zaczęła się szkoła, po raz pierwszy od wyprawy na zamek spotkałam się z Melanie, Cymbaline i Beatrice. Na większości lekcji zawsze siedziałam z jedną z nich i od czasu do czasu rozmawiałyśmy, ale żadna nie poruszała tematu naszej wakacyjnej przygody. Gdy raz zagadnęłam Mel, omal nie zaczęła krzyczeć - mówiła jednak na tyle głośno, że nauczycielka zwróciła jej uwagę. Stwierdziłam, że coś było nie tak, ale przestałam drążyć temat.
Nie byłam jednak pewna, czy zauważyły, że chodziłam z Andreasem - wydawały się nieobecne od początku roku szkolnego, a od incydentu z Melanie i z powodu plotek niemal w ogóle przestały zwracać na mnie uwagę.
- Cóż, wkrótce się dowiemy. - Ścisnęłam jego dłoń, kiedy przekraczaliśmy bramę szkoły.
Tłum dzieci z młodszych roczników kłębił się na boisku, grupki dziewczyn chichotały coś między sobą, niektórzy gonili się wzajemnie, a nauczyciele obserwowali to wszystko z obojętną miną.
- El! - usłyszałam za sobą zdyszany głos. - Andreas! Poczekajcie na nas!
Odwróciliśmy się do tyłu. W naszym kierunku biegły Mel i Bea, a Cymbie człapała za nimi, jakby całkiem straciła chęć do życia. Gdy wszystkie trzy wreszcie do nas dołączyły, dowiedziałam się dlaczego.
Blada, ściągnięta twarz, wystające kości policzkowe, sine cienie pod oczami i ubranie, które wisiało na niej prawie jak na wieszaku, sprawiały, że Cymbaline wyglądała na słabą. Nie miałam pojęcia, kiedy tak bardzo schudła ani dlaczego nie zauważyłam tych zmian wcześniej, ale byłam przerażona.
- Cymbie, dobrze się czujesz? - zapytałam, biorąc ją za rękę. Wyrwała ją z uścisku, choć widziałam, że nie przyszło jej to łatwo.
- Jest w porządku - odpowiedziała z mocą.
- Kłamiesz - odezwała się Melanie. Potem zwróciła się do mnie. - Od kilku tygodni Cymbie zachowuje się, jakby coś ją ugryzło. Boi się wszystkiego...
- Zawsze tak było - wtrąciła Bea, za co Melanie spiorunowała ją wzrokiem. Cymbie nijak tego nie skomentowała.
- A na domiar złego - kontynuowała Mel - prawie całkiem przestała jeść.
Spojrzałam na nią zszokowana, a potem przeniosłam wzrok na Cymbaline. Patrzyła w dół, ale nie wyglądała, jakby cokolwiek zrobiło na niej wrażenie.
- Możemy pogadać? - Niechętnie skinęła głową.
Odeszłyśmy kilka metrów dalej i schowałyśmy się za murem szkoły. Na horyzoncie widziałam tylko Andreasa, który jakoś znosił ciekawskie spojrzenia Melanie i Beatrice wymierzone w jego stronę - żadnych nauczycieli w zasięgu mojego wzroku. Stanęłam twarzą w twarz z Cymbaline, spojrzałam jej głęboko w oczy i spytałam:
- Wyglądasz naprawdę kiepsko, Cymbie. Czy dzieje się coś złego? Coś, o czym powinnam wiedzieć jako twoja przyjaciółka?
Przygryzając wargę, odparła:
- Chciałam się odchudzić.
- Jakoś nie jestem przekonana, czy mówisz prawdę. - Ostra nuta, która niezamierzenie pojawiła się w moim głosie, sprawiła, że Cymbie drgnęła, jakby została spoliczkowana. Obniżyłam więc ton. Położyłam jej dłoń na ramieniu. - Proszę, nie okłamuj mnie. Wiesz, że możesz powiedzieć mi wszystko.
Niespodziewanie wybuchła płaczem.
- To wyłącznie twoja wina! - rzuciła oskarżycielsko w moją stronę, po czym odepchnęła mnie najmocniej jak umiała i na oślep ruszyła w drugą stronę.
Chciałam ją dogonić, ale tuż za mną pojawił się Andreas zaalarmowany tym, co się stało. Delikatnie złapał mnie za ramiona.
- Nie idź. Cymbaline ma swój rozum. Na pewno zaraz wróci, bo lada moment zaczynają się lekcje. I my również powinniśmy wejść już do szkoły.
Z westchnieniem pozwoliłam mu się objąć i zaprowadzić do sali, gdzie jak zwykle punktualnie pojawiła się już pani Wolters i zaczęła okropnie nudną lekcję angielskiego. Nie wiedziałam nawet, jaki temat podyktowała.
Jednak nie mogłam skupić się na nudnych wykładach nauczycielki. Byłam przygnębiona wyznaniem Cymbaline. „To wszystko twoja wina" - jej słowa odbijały się echem w mojej głowie, pogarszając ból, który towarzyszył mi od rana. Nie mogłam jej rozgryźć. Co ja zrobiłam, skoro Cymbaline otwarcie mnie o to oskarżała?
Z zamyślenia wyrwał mnie szept Andreasa.
- Chyba wiem, co jest z Cymbaline.
- Tak? Co?
Zanim nachylił się do mojego ucha po raz kolejny, uważnie rozejrzał się po klasie. Pani Wolters pisała coś na białej tablicy. Nuciła pod nosem i wyjątkowo nie zwracała uwagi na uczniów - całkiem dobrze się złożyło, bo ona nie tolerowała żadnego sposobu komunikacji między uczniami, tak więc szepty, tajne sygnały i wiadomości pisane na karteczkach nie wchodziły w grę.
- Jedno słowo: anoreksja.
- Co? - Obróciłam głowę, żeby na niego spojrzeć i...
- Panna Chip zapewne chciałaby się podzielić z nami swoimi przemyśleniami na temat „Romea i Julii", czyż nie? - usłyszałam obrażony głos Dawn Wolters i przeklęłam się w duchu. Nie chciałam jej podpadać, nie w ostatniej klasie.
- O czym miałabym mówić? - odparłam z przekąsem. Kilka osób w klasie zachichotało, rozpoznałam też śmiech siedzącej za mną Beatrice, która była w mojej grupie na angielskim. Andreas tylko westchnął.
Wolters wyglądała na wzburzoną, ale najspokojniej jak tylko umiała, powiedziała:
- Wyjdź na środek klasy i powiedz, jak twoim zdaniem powinna zakończyć się książka.
„Romeo i Julia" było naszą lekturą na wakacje, której oczywiście nie przeczytałam - po pierwsze, miałam dużo ciekawsze zajęcia, a po drugie, szkolne lektury z reguły są nudne i trudne. Byłam pewna, że zepsuję całą prezentację, a pani Wolters zorientuje się, że nie przeczytałam książki i będzie miała podstawy, by traktować mnie jeszcze gorzej. Niemniej jednak zmusiłam się stanąć przed całą klasą, choć nie wiedziałam nawet, jak zacząć. Zazwyczaj, gdy byłam zmuszana do odpowiedzi, zawsze miałam coś do powiedzenia. Jednak tym razem dopadła mnie trema i niepewność. Niby jak miałam w ciągu kilku sekund wymyślić alternatywne zakończenie tej klasycznej historii, skoro kojarzyłam tylko jeden fakt - oboje na końcu umarli.
Wzięłam głęboki wdech, by ukoić nerwy.
- Jak wszyscy wiemy - zaczęłam - Romeo i Julia byli nieszczęśliwymi kochankami i zakończyli swoje życie w tragiczny sposób, co moim zdaniem było niesprawiedliwe. Szekspir nie powinien pozwolić, by spotkał ich taki los.
- Jak przypuszczam, masz pomysł na zakończenie z „happy endem"? Nawet jeśli to tragedia? - prychnęła Wolters i, jak gdyby prowokacyjnie, usiadła na moim miejscu. Andreas zajmujący krzesło obok wyglądał, jakby zaraz miał zwymiotować.
W tamtym momencie miałam ochotę przyznać się przed całą klasą, że nie przeczytałam tej książki i nie miałam bladego pojęcia, jakie postaci pojawiały się w końcowych aktach ani jak mogłam wykreować zakończenie.
Wtedy dostrzegłam płomień nadziei - złotowłosego chłopaka, który patrzył na mnie błyszczącymi, czarnymi oczami i który (z nieznanych mi powodów) przybrał postać Josha Harrisona, kolegi, który nie pojawił się w szkole tego dnia. Frankie siedział w ostatniej ławce, jak na nieuka przystało prawie leżał na blacie biurka. Wystarczyło jedno jego spojrzenie, a nagle, jak za dotknięciem magicznej różdżki, poznałam dogłębnie treść „Romea i Julii" - najwidoczniej mógł nie tylko kontrolować czyjeś emocje, ale i wpływać na cudzą pamięć. Byłam mu niewysłowienie wdzięczna za pomoc.
- Czyż nie zastanawiało pani nigdy, co by się stało, gdyby Julia wybudziła się z letargu wcześniej, gdy Romeo i Parys walczyli ze sobą na cmentarzu?
Nauczycielka wyglądała na zaintrygowaną. Przybrała pozę myśliciela i wbiła we mnie ciekawski wzrok, ale nie odezwała się. Inni uczniowie również skupili się na tym, co zamierzałam powiedzieć.
- Gdybym ja była autorką dramatu, tak właśnie potoczyłaby się akcja. W czasie walki Julia przebudziłaby się, a widząc ich walczących, stanęłaby pomiędzy nimi. Miała świadomość, że śmierć Parysa ściągnęłaby srogie konsekwencje na oba zwaśnione rody. Natomiast śmierć Romea byłaby dla niej olbrzymim ciosem prosto w serce, więc nie mogła pozwolić na żadną z nich. Stanęłaby więc przed wyborem między prawdziwą miłością a wymuszonym ślubem, a więc między tym, czego pragnęła a tym, co jej rodzice uważali za słuszne.
- Ale Romeo i Julia byli już małżeństwem - wtrąciła Wolters.
- Pomyślałam również o tym. Dlatego Julia po wielu rozterkach wybierze Romea i razem z nim ujawni swoją miłość przed rodzicami, co ostatecznie pogodzi zwaśnione rody.
- Całkiem oryginalne - stwierdziła nauczycielka. - Niemniej jednak jest to tragedia, więc spodziewałam się czegoś w tym guście. Jeśli więc nie masz nic więcej do powiedzenia...
- Ależ mam - zaprzeczyłam. Kątem oka zerknęłam na Frankiego. Ten lekko kiwnął głową, jakby dawał mi swoje pozwolenie. - Wymyśliłam drugą wersję, tym razem tragiczną.
- Tak?
- Parys nie podda się tak łatwo i kiedy Julia oświadczy, że zostaje z Romeem, wpadnie w złość. Będzie chciał zadać śmiertelny cios, zabić ukochanego Julii. I w momencie, kiedy zamachnie się mieczem, dziewczyna obroni Romea własnym ciałem i zostanie ranna. Padną wulgarne słowa, na jaw wyjdą tajemnice Romea, za które umierająca Julia go znienawidzi. Kiedy będzie konać w jego ramionach, Romeo postanowi się zemścić. Zabije Parysa, a potem będzie wiódł długie życie na wygnaniu.
W sali zapadła cisza. Uczniowie patrzyli na mnie zaskoczeni, Andreas uśmiechał się i dyskretnie pokazał mi dwa uniesione kciuki, natomiast Frankie na powrót stał się sobą i zniknął po kilku sekundach. Wcześniej dostrzegłam na jego twarzy coś na kształt radości wymieszanej z dumą.
Pani Wolters zerwała się z krzesła i zrobiła kilka kroków w moją stronę. Gdy znalazła się dwa metry ode mnie, przystanęła i zaczęła klaskać.
- Nie spodziewałam się, że ktoś, kto nie przeczytał lektury, wymyśli tak świetne zakończenia - oznajmiła. Spojrzałam na nią zszokowana.
„Skąd ona to wie?!", pomyślałam. Już chciałam ją o to zapytać, kiedy zadzwonił dzwonek ogłaszający koniec lekcji. Z ulgą wróciłam po swoją torbę i wyszłam z sali jako jedna z pierwszych.
- Czekaj! - Andreas dogonił mnie po chwili. - Co teraz masz?
- Zajęcia artystyczne, a ty?
- Geografię - odparł znudzony. Nie lubił tego przedmiotu, zdecydowanie bardziej wolał przyrodę, na której mógł popisywać się do woli i zaskakiwać nauczyciela. - Cymbaline chyba jest w twojej grupie, prawda?
Przytaknęłam. Na dźwięk imienia koleżanki przed oczami stanął mi obraz jej zapłakanej twarzy. Nerwowo przełknęłam ślinę.
- Nie wiem, czy się pojawi - stwierdziłam. - A nawet jeśli, pewnie nie będzie chciała ze mną rozmawiać.
- Spróbuj - zachęcił Andreas. - Ona choruje, a jeżeli nikt jej tego nie uświadomi, może się to źle skończyć.
- Wiedziałam, że „anoreksja" nie oznacza nic dobrego.
Andreas odprowadził mnie do pracowni artystycznej, która znajdowała się obok geograficznej, w której miał mieć lekcję. Po drodze krótko scharakteryzował mi chorobę, o której mówił i wyjaśnił mi swoje podejrzenia.
- Moim zdaniem Cymbie się głodzi, i to od dłuższego czasu - oznajmił. Mimo gwaru panującego na korytarzu, słyszałam jego szept bardzo wyraźnie. - Potrzeba kilku tygodni, aby stracić tak dużo masy ciała.
- Cymbie od zawsze była szczupła - zauważyłam. - Jednak te zmiany są naprawdę niepokojące.
- Jest coś jeszcze. Przed waszą wyprawą było wszystko normalnie, tak? - Kiwnęłam głową. I naraz zrozumiałam, co chciał mi powiedzieć.
Na początku sierpnia Cymbaline była zdrową, rumianą blondynką, trochę strachliwą, ale bardzo pogodną. I zawsze mówiła prawdę. Minął niecały miesiąc, a ona gwałtownie straciła na wadze, przestała się uśmiechać i nie umiała już szczerze ze mną porozmawiać. Musiałam zgodzić się z Andreasem - to wszystko z powodu zamku.
- To wszystko przeze mnie - szepnęłam. Przygryzłam wargę, żeby powstrzymać łzy. - Gdybym nie zgodziła się na ten głupi zakład, potwór by jej nie przestraszył, a Cymbaline...
- Mogę wiedzieć, dlaczego mnie obgadujecie?
Cymbie zupełnie niespodziewanie pojawiła się tuż przed nami. Miała pochmurną twarz, dłonie oparła na biodrach.
- Cymbie, ja...
- Nie tłumacz się. Wiem, co chciałaś powiedzieć.
- Chcielibyśmy ci pomóc - odezwał się Andreas. Spojrzałam na niego z ukosa. Miał zaciętą minę, co oznaczało, że nikt nie powinien go zignorować (z doświadczenia wiedziałam, że nie warto). - Cymbaline, wiele osób zauważyło, że się zmieniłaś, ale niekoniecznie w dobrym kierunku. Pozwól nam sobie pomóc, inaczej te zmiany zajdą za daleko i stanie się coś złego.
Cymbie, ku zdziwieniu mojemu i Andreasa, prychnęła. Wycelowała we mnie przeraźliwie chudy palec.
- Najpierw mi szkodzisz, a teraz wraz ze swoim chłopakiem usiłujesz te szkody naprawić? Daruj sobie, to doprawdy żałosne. - Odwróciła się na pięcie i weszła prosto do sali, zostawiając mnie zszokowaną na środku korytarza. Inni uczniowie rzucali w moim kierunku zaciekawione spojrzenia, ale mijali mnie bez słowa. O dziwo, nikt nawet nie chichotał.
Zadzwonił dzwonek, który spowodował popłoch dookoła. Otrząsnęłam się z szoku i zerknęłam na Andreasa.
- Do zobaczenia za godzinę - mruknął. Przelotnie pocałował mnie w czoło i odszedł w kierunku swojej sali.
Wcisnęłam się do pracowni artystycznej jako jedna z ostatnich osób i usiadłam przy sztaludze w kącie sali, przy oknie. Zwykle obok mnie siadała Cymbaline i rozmawiałyśmy ze sobą niemal bez przerwy. Tym razem jednak ona wybrała miejsce z przodu, skazując mnie na samotność.
- Albo na moje towarzystwo - usłyszałam nad sobą. Zaszurało odsuwane krzesło i obok mnie pojawił się Josh... a raczej Frankie, który znowu przebrał się za mojego kolegę. Nikt inny nie zwrócił uwagi na jego zagadkową obecność.
- Fajnie. Przynajmniej nie będę musiała słuchać nauczyciela i jego nudnych wykładów o kolorach. On nawet nie rozróżnia bordowego od granatowego.
Chłopak zaśmiał się i odchylił lekko na krześle.
- Pan Samson jest daltonistą, choć się do tego nie przyznaje.
Z trudem powstrzymałam parsknięcie.
- Coś takiego! Dlaczego on w ogóle nas uczy, skoro nie rozpoznaje kolorów?
Frankie wzruszył ramionami.
- Prawdę mówiąc, nie wiem. - Niecierpliwie odgarnął włosy, które wpadły mu do oczu. - Och, ten chłopak powinien iść do fryzjera.
- Zdecydowanie.
Rozejrzałam się po klasie. Inni uczniowie byli zajęci rozmową, niektórzy szkicowali coś na kartkach płótnach ustawionych na ich sztalugach. Cymbie jako jedyna siedziała sama, z nikim nie rozmawiała i tępo patrzyła na ścianę.
- A tak w ogóle, co robisz w szkole? Nie boisz się, że kogoś zdziwi twój widok? I co z Hazel?
- Muszę zorientować się w sytuacji - odparł. Delikatny uśmiech, który jeszcze przed chwilą wykrzywiał jego usta, zgasł nagle, czyniąc twarz Frankiego poważną i zdeterminowaną.
- To znaczy?
- Czuję się winny. Stan Cymbaline niepokoi mnie nawet bardziej niż ciebie. Gdybym pomyślał, zanim ją przestraszyłem...
W tym momencie do sali wszedł nauczyciel. Pan Samson wyglądał na niezwykle poruszonego, jakby stało się coś niecodziennego. Roztargniony jak zwykle, sprawdził listę obecności i zwrócił się do klasy z pytaniem:
- Znacie najnowsze plotki?
- Te o potworze, sir? - zapytał ktoś siedzący z przodu.
Pan Samson kiwnął głową.
- Zatem słyszeliście z pewnością, że ktoś ostatnio widział potwora poza zamkiem.
Przez klasę przetoczył się szmer głosów pełnych niedowierzenia i rosnącej ekscytacji. Tylko ja i Frankie milczeliśmy, wymieniając zszokowane spojrzenia.
Zerknęłam na Cymbaline. Dotychczas wpatrzona w ścianę przed sobą, na wzmiankę o potworze, wzdrygnęła się i osłupiała spojrzała na nauczyciela.
Pan Samson uciszył klasę.
- Planowałem dziś zacząć rozmowę o stosowaniu światłocienia, jednak pod wpływem ostatnich wydarzeń zmieniam temat. Waszym dzisiejszym zadaniem będzie stworzenie prawdopodobnego wizerunku potwora z Dark Villey Castle.
„To są chyba jakieś żarty", pomyślałam sobie. Frankie w odpowiedzi znacząco pokręcił głową.
Chwilę później uczniowie wzięli się do pracy. Siedziałam w idealnym miejscu, aby wiedzieć, co robią inni. Niektórzy przedstawiali potwora jako diabła, inni jako zombie, jeszcze kolejni jako półprzeźroczystego ducha, a pozostali poszli po rozum do głowy i usiłowali narysować wilkołaka. Tylko Cymbaline zastanawiała się przez dłuższy czas. W końcu wzięła ołówek i naszkicowała coś, co z daleka wyglądało jak chmury albo... baranie rogi. Rysowała w ogromnym skupieniu, jakby nic nie było jej w stanie przeszkodzić.
Jednak zanim skończyła, jej ręka wystrzeliła do góry. Nauczyciel podszedł do niej, a po krótkiej wymianie zdań Cymbie pospiesznie wyszła z sali.
- Wszystko z nią w porządku? - szepnęłam do Frankiego. Oderwał na chwilę wzrok od portretu, który tworzył i spojrzał na mnie.
- Źle się poczuła, choć to bardziej dyskomfort psychiczny niż ból brzucha.
- Mam nadzieję, że będzie lepiej.
Wrócił do pracy. Zerknęłam na jego płótno i oniemiałam.
Frankie stworzył swój autoportret - te same rysy twarzy, połyskujące włosy namalowane złotą farbą, dumne spojrzenie czarnych oczu. W ciągu zaledwie trzydziestu minut jego dzieło było dopracowane niemal w stu procentach, podczas gdy ja stworzyłam tylko szkic wilka wyjącego do księżyca (należało zachować pozory normalności). I nawet się przy tym nie ubrudził.
- Zwariowałeś? Jeśli nauczyciel to zobaczy...
- Tak, panno Chip?
Pan Samson zupełnie niespodziewanie pojawił się tuż przede mną i patrzył na mnie zza okrągłych okularów. Musiał już podejść do każdego ucznia w sali i czekał, aż pokażę mu swoją pracę.
- Pytałam Josha, dlaczego przedstawił potwora jako człowieka - skłamałam.
Nauczyciel wydawał się szczerze zdumiony, niemal zszokowany. Przeniósł wzrok ze mnie na Frankiego, który - jako Josh - wydawał się nie zauważyć przybycia nauczyciela. Jakby nigdy nic jeździł cienkim pędzelkiem po płótnie.
- Odpowie pan na pytanie, panie Harrison?
Frankie westchnął i wywrócił oczami, dokładnie tak jak postępował wiecznie znudzony Josh. Bez słowa odwrócił swoje płótno w stronę pana Samsona.
Nauczyciel ze świstem wciągnął powietrze. Kilku gapiów spojrzało na niego, ale chyba nikt nie zwrócił uwagi na obraz.
- Nie do wiary...
Ciąg dalszy jego wypowiedzi zagłuszył dzwonek oznaczający wyczekiwaną przez wszystkich przerwę na lunch.
Pan Samson jeszcze przez chwilę patrzył to na obraz, to na Josha, a potem bez słowa odwrócił się na pięcie i poszedł w stronę biurka.
- Chyba będę miał kłopoty - szepnął do mnie Frankie, na powrót stając się sobą, kiedy wychodziliśmy z sali. - Powinienem już wracać, ale muszę jeszcze z wami porozmawiać. Proszę, przyprowadź Andreasa na nieużywany korytarz piętro wyżej. Będę na was czekał - obiecał i zniknął, zanim zdążyłam mrugnąć.
Nie minęło pięć sekund, a usłyszałam za sobą inny głos:
- Czy to był...?
Andreas szedł w moją stronę, wyraźnie zdezorientowany.
Milcząco skinęłam głową.
- Co on tutaj robi?
- Chodź. Wyjaśnię ci wszystko później. - Chwyciłam go za rękę i pociągnęłam w stronę schodów.
Korytarz, o którym wspomniał Frankie, był używany tylko wtedy, gdy sale na dole uległy zniszczeniu lub były remontowane. Nie byłam tam, odkąd dwa lata temu w pracowni chemicznej doszło do jakiejś awarii i część zajęć odbywała się u góry. Zazwyczaj zapuszczali się tam ci, którzy chcieli ominąć jakąś lekcję albo pary chcące pobyć ze sobą sam na sam. Brak kamer oznaczał pełną prywatność. Frankie najwidoczniej wszystko starannie zaplanował.
Zgodnie z obietnicą, czekał na nas. Oparł się o parapet i spoglądał przez okno na dziedziniec.
- Co robisz w szkole, stary? - spytał Andreas. Zdziwiła mnie taka poufałość, ale z drugiej strony ostatnio spędzali ze sobą dużo czasu, pracując w laboratorium na zamku.
Frankie odwrócił się w naszą stronę. Mimo półmroku panującego na korytarzu - jedynym oświetleniem było szare światło wpadające przez brudne okna - widziałam jego uśmiech, błyszczący i ostry jak brzytwa. Jednak nie było w nim nic nieprzyjaznego.
- „Kto sumienie posiada, niech cierpi, skoro zdał sobie sprawę z pomyłki", jak napisał Dostojewski. A ja popełniłem wielki błąd i teraz muszę go naprawić.
- Jaki błąd? - zdumiał się Andreas.
Frank westchnął i oparł się o ścianę, jakby uleciały z niego resztki sił. Wbił wzrok w podłogę.
- Miesiąc temu, kiedy Electra wraz z Cymbaline, Melanie i Beatrice przyszły na zamek, nie powinienem był nikogo przestraszyć. Wtedy wydawało mi się to idealnym rozwiązaniem - pewna dawka strachu, jaki im zaserwowałem, miała mi dać pewność, że nie pojawią się więcej na zamku, że nie będą węszyć. A tak naprawdę zachowałem się szczeniacko, zresztą jak przez ostatnie ponad trzysta lat. Wiem, że powinienem je przeprosić, szczególnie Cymbaline, gdyż ucierpiała najbardziej, ale... - westchnął ciężko i przez chwilę zastanawiał się, jakich słów użyć. - Nie mogę tak po prostu im się pokazać. Uciekłyby z krzykiem, nie mówiąc już o tym, do jakich rozmiarów urosłyby te głupie plotki. Konsekwencje byłyby ogromne. Miasteczko oszalałoby!
- Więc co zamierzasz zrobić? - spytałam. Rozumiałam ból, który pobrzmiewał w jego głosie, ale niekoniecznie chciałam słuchać, jak użalał się nad sobą.
- Chciałbym poprosić was o przysługę.
- Mamy przeprosić je w twoim imieniu? - żachnął się Andreas. - Chyba nie oczekujesz, że to zadziała.
- Wcale na to nie liczyłem - zaoponował Frankie. Podniósł wzrok i skierował go w moją stronę. - Miałem raczej nadzieję, że Electra powie im prawdę.
- Nigdy nie zamierzałam zdradzić Cymbaline, Beatrice i Melanie prawdy o zamku. I nie zapowiada się, że złamię to postanowienie. - Otworzył usta, jakby chciał coś powiedzieć, ale stanowczo mu zabroniłam. - Frankie, sam powiedziałeś, że to ja zadecyduję, komu zdradzę twój sekret. Pamiętasz? Tylko tym, którzy zasługują na to, by wiedzieć. A one nie zasługują.
Przez moment pomiędzy mną i Frankiem panowała cisza. Mierzyliśmy się wzrokiem. Nie odczuwałam jednak żadnej zmiany w nastroju - Frank najwidoczniej zrezygnował z korzystania ze swoich manipulacyjnych zdolności. Poddał się po chwili, widząc, że nic nie wskóra.
- W porządku - oznajmił spokojnym tonem. - Gdybyś jednak zmieniła zdanie, będę ci wdzięczny. - Jednym ruchem otworzył okno na oścież, jakby to była torebka cukierków. - Do zobaczenia później - dodał i zniknął, zanim zdążyliśmy odpowiedzieć. Okno, którym wyszedł, zamknął za sobą szczelnie, jakby nie było ruszane.
Wymieniliśmy z Andreasem zdziwione spojrzenia.
- Wyglądał, jakbym go uraziła.
Ruszyliśmy w dół po schodach, żeby zdążyć dotrzeć na stołówkę zanim wydadzą ostatnią porcję pizzy. Andreas przezornie złapał mnie za rękę, na wypadek, gdyby ktoś zastanawiał się, co robiliśmy na nieużywanym korytarzu.
- Musiałby być niesamowitym głupcem, żeby obrazić się na pierwszą osobę, z którą rozmawiał od stuleci - odparł chłopak. - Ale z drugiej strony rozumiem go. To poniekąd z jego winy Cymbaline jest taka jak teraz. A on stara się to naprawić.
Nauczyciel, którego właśnie minęliśmy na korytarzu spojrzał na nas zdziwiony. Musieliśmy ściszyć głos.
- Wiem, o co mu chodzi. Ale nie mogę tak po prostu wygadać się dziewczynom, że poznałam potwora.
- A właściwie dlaczego? - zainteresował się Andreas. - Czemu twierdzisz, że one nie zasługują na to, żeby wiedzieć?
Przed oczami pojawiło mi się wspomnienie tamtej pamiętnej nocy i wstrząsające wyznanie Melanie. Wówczas straciłam zaufanie, nie tylko do niej, ale do wszystkich trzech przyjaciółek.
- Wyznanie było testem. Dla mnie. Chciały sprawdzić, czy jestem szalona.
- Co takiego?! - Mało brakowało, a Andreas zderzyłby się z drzwiami stołówki. W odpowiednim momencie odciągnęłam go na bok. - I wciąż im ufasz, tak?
- Rzecz w tym, że nie. Skąd mogę wiedzieć, czy nikomu nie zdradzą tego, co powiem im o Frankiem?
Andreas wyglądał jakby chciał rzucić jakąś ripostę, ale powstrzymał się, widząc dokąd go prowadziłam. Zamiast tego obdarzył mnie błagalnym spojrzeniem, ale nie odezwał się.
Stolik w kącie stołówki był niemal pusty - co dziwne, zazwyczaj oblegały go tłumy, gdyż nauczyciele rzadko sprawdzali, co uczniowie przy nim robili. Tamtego dnia siedziały przy nim tylko Beatrice, Melanie i Cymbaline, skupione przy jednym jego krańcu. Zdziwiło mnie to tym bardziej, że zawsze, odkąd zamieszkały w Dark Villey, zajmowały stolik centralnie na środku stołówki.
- No ale zjedz chociaż trochę - powiedziała Melanie do Cymbaline, podsuwając jej pod nos talerz z frytkami. Na ich widok Cymbie natychmiast odwróciła głowę.
- Zachowujesz się jak dziecko - stwierdziła Beatrice. - Poczekaj tylko, aż Electra przyjdzie, a wtedy... - Rozejrzała się dookoła, a kiedy dostrzegła mnie i Andreasa idących w ich stronę, nieco się zmieszała. - O wilku mowa.
Usiadłam obok Melanie, a Andreas zajął miejsce naprzeciwko, tuż obok Cymbaline, która aż wytrzeszczyła oczy, gdy nas zobaczyła. Beatrice siedząca u szczytu stołu zgromiła ją wzrokiem, ale to nie powstrzymało Cymbie. Z całą siłą i rosnącym gniewem, uderzyła pięścią w stół i zapytała:
- Dlaczego wszyscy jesteście przeciwko mnie?
Spojrzeliśmy po sobie zdziwieni.
- Wcale nie jesteśmy - zaprzeczyła Mel.
- Chcemy tylko, żebyś coś zjadła, albo zagłodzisz się na śmierć - wtrąciłam. Cymbaline skierowała w moją stronę płonący wzrok.
- Bredzisz. Nic mi nie będzie, jeśli nie zjem jednej porcji cuchnących frytek...
- Ale ty nic nie jesz! - przerwała jej Bea. - Spójrz na siebie, wyglądasz prawie jak potwór!
Cymbie zbladła, choć myślałam, że bardziej już się nie da. Ze świstem wciągnęła powietrze. Gdy je wypuściła, wstała i odeszła od stolika, nie mówiąc nic. Usiłowała zgrywać obrażoną, uniosła wysoko podbródek i szła prosto przed siebie, nie zwracając uwagi na nasze nawoływania.
- I co zrobiłaś? - warknęłam do Beatrice.
- No co? To prawda!
- A nie pomyślałaś, że nie wolno przypominać jej o tym, przez co przeszła? - odezwał się Andreas. Mówił trochę za głośno, ale zdawał się tego nie zauważyć. Dopiero gdy kopnęłam go w piszczel pod stołem, ściszył głos. - Ej, to bolało. - Wzruszyłam ramionami. - To może ty im to wytłumaczysz, mądralo?
Z westchnieniem spełniłam jego prośbę.
- Cymbaline choruje. Popada w anoreksję i jest coraz gorzej. A to wszystko przez zamek.
Melanie i Beatrice natychmiast wbiły wzrok w blat stolika.
- Czyli jest tak jak myślałam. - Mel podkradła z talerza Cymbaline jedną frytkę i wsadziła ją sobie do ust. Przeżuwała ją w skupieniu ze smętną miną.
- A skąd w ogóle macie takie przypuszczenia? - zainteresowała się Beatrice, patrząc podejrzliwie to na mnie, to na Andreasa. - Jesteście tak dobrymi obserwatorami?
- Właściwie... tak, całkiem dobrymi - odparł chłopak, odrobinę zdezorientowany.
- Ach tak? Więc dlaczego nie zauważyliście, jak my zniosłyśmy atak potwora?
Melanie przestała jeść frytkę. Zerknęła na Beatrice zdziwiona. Ja zaś spojrzałam z ukosa na Andreasa. Wpatrywał się w nią twardym wzrokiem.
- Myślicie, że wszystko jest w porządku? - kontynuowała. Z każdym słowem mówiła coraz szybciej i głośniej. Na szczęście zagłuszał ją szum rozmów prowadzonych w stołówce. - Jesteście w błędzie. Atak potwora odbił się na psychice nas wszystkich. Cymbaline ucierpiała najbardziej, bo przestała jeść, ale to nie oznacza, że my czujemy się lepiej od niej. A zachowanie El jest wprost irytujące, kiedy udaje, że niczego nie dostrzega.
- Beatrice, wystarczy... - wtrąciła Mel, ale ona puściła jej uwagę mimo uszu.
- Zupełnie tak, jakby była ślepa. Albo jakby w czasie wyprawy na zamek zdarzyło się coś, o czym nie wiemy, i o czym nie chce nam powiedzieć!
- Wystarczy! - zawołała w końcu Melanie, wstając od stołu.
Nagle przez stołówkę przetoczyła się fala zszokowanych okrzyków. W pierwszej chwili pomyślałam, że wszyscy tak zareagowali z powodu gwałtownego zachowania Melanie. Jednak kiedy część uczniów zerwała się z miejsc i skierowała w stronę drzwi, zrozumiałam, że stało się coś innego. Nikt nie zwracał uwagi na to, co się działo przy naszym stoliku. Za to mały tłum ludzi zgromadził się przy wejściu.
- Powinniśmy zobaczyć, co się stało - rzucił Andreas i wstał.
Wraz z Melanie i Beatrice podążyłam za nim. Nie było łatwo przebić się przez wciąż powiększającą się gromadę uczniów, ale gdy wreszcie nam się udało, wszyscy stanęliśmy jak wryci.
Na progu stołówki leżałanieprzytomna Cymbaline.
Bạn đang đọc truyện trên: AzTruyen.Top