13. Wizyta.
Miałam wrażenie, że serce podskoczyło mi do gardła i wywinęło salto. W głowie poczułam ucisk, zaczęłam szybciej oddychać.
Problemy były nieuniknione.
– Ja... Przepraszam, ale... Skąd w ogóle to masz, mamo?
Laura spiorunowała mnie wzrokiem, ale zanim mi odpowiedziała, wzięła głęboki wdech.
– Czy powinnam wiedzieć coś jeszcze poza tym, co przeczytałam?
– Odnośnie czego, mamusiu? – Siląc się na uprzejmości i zdrobnienia, jeszcze bardziej ją denerwowałam, ale wiedziałam, że muszę zachowywać pozory spokoju i stłumić panikę, choć pilnie potrzebowałam pomocy.
Najspokojniej, jak tylko umiała, Laura zapytała:
– Jakie jeszcze sekrety może mieć przede mną moja jedyna córka, skoro umknęło mi coś tak ważnego?
Była tylko jedna rzecz, do której nie doszłam, pisząc pamiętnik.
– Chodzę z Andreasem.
Mama była tak zaskoczona, że zeszyt wysunął jej się z ręki i upadł na podłogę. Zastygła w bezruchu patrząc na mnie szeroko otwartymi ze zdumienia oczami, podczas gdy ja schyliłam się po pamiętnik. Ogarnęła mnie ulga, kiedy znów trzymałam go w ręce.
– To przecudownie! – zawołała nagle, zrywając się z kanapy. Zanim zdążyłam cokolwiek powiedzieć, objęła mnie i mocno przytuliła. Przez chwilę nie mogłam złapać oddechu.
– Zaraz. Mnie. Udusisz – wyszeptałam, a wtedy Laura odsunęła się. Uśmiech wciąż gościł na jej twarzy, chociaż ledwie chwilę wcześniej wyglądała, jakby chciała zamknąć mnie w ciemnej piwnicy i nie wypuszczać do końca życia.
Usiadłyśmy obie na kanapie. Laura swobodnie założyła nogę na nogę, położyła łokieć na oparciu i popijała kawę, czekając aż coś powiem. Tymczasem ja siedziałam nienagannie prosto, przyciskając pamiętnik do kolan. Serce łopotało jak koliber zamknięty w klatce, a dłonie drżały, nawet kiedy je splotłam.
– Więc – zaczęła Laura – od jak dawna ze sobą jesteście?
Zamrugałam zdezorientowana, ale odpowiedziałam:
– Od niedzieli.
– Trzy dni! Fajnie, choć dziwię się, że nie dłużej. Andreas jest taki mądry, ułożony, grzeczny i nie zadaje się z hołotą.
Przez „hołotę" rozumiała większość chłopaków w moim wieku, głównie tych ze szkoły prywatnej.
– Tak, ale...
– Co? Był dla ciebie niemiły?
Wzniosłam oczy do sufitu. Miałam wrażenie, że Laura postradała rozum.
– Nie o to chodzi.
– A o co?
– O ciebie – powiedziałam. – Co się z tobą dzieje? Jak tylko weszłam do domu, nawet mnie nie przywitałaś, za to przeglądałaś mój pamiętnik, czego nie powinnaś robić. Byłaś zła, a kiedy tylko powiedziałam coś innego, nagle się zmieniłaś, jakbym pstryknęła palcami. A poza tym, czemu wróciłaś wcześniej z pracy?
Laura westchnęła, odstawiła kubek kawy i spojrzała mi prosto w oczy.
– Po pierwsze, dzień dobry, kochanie. Po drugie, szef pozwolił mi wrócić do domu wcześniej po tym, jak prawie zemdlałam.
– Dlaczego? – spytałam przestraszona.
– Zapomniałam zjeść śniadania. – Chciałam zapytać, czy zaspała, ale nie dała mi dojść do słowa. – A ponadto, wcale nie jestem zła, co najwyżej zawiedziona tym, że mnie okłamałaś. Gdybyś powiedziała, że wybierasz się na zamek zamiast na nocowanie u Melanie, nie widziałabym w tym żadnego problemu.
Chciałam coś powiedzieć, ale zastygłam całkowicie zszokowana, z wytrzeszczonymi oczami i otwartymi ustami. Laura tylko wzruszyła ramionami i upiła łyk kawy. Kiedy odzyskałam głos, brzmiał on trochę piskliwie:
– Ty... mówisz poważnie?
– Owszem. Dlaczego miałabym się gniewać za to, że spełniłaś marzenie z dzieciństwa? Nie tylko twoje zresztą. Nigdy nikomu tego nie mówiłam, ale sama chciałam iść na zamek, mając piętnaście lat jak ty.
„Ja chyba śnię", pomyślałam. Zamknęłam oczy, usiłowałam oddychać powoli i liczyłam na to, że obudzę się z tego koszmaru. Jednak tak się nie stało. Patrząc prosto przed siebie, zamrugałam kilkakrotnie, ale nadal nic się nie zmieniło – zegar tykał, a Laura siedziała obok na kanapie i czekała na moją odpowiedź.
– Co chcesz wiedzieć o zamku? – zapytałam. Nie przyszło mi to z łatwością, ale w końcu się przełamałam.
Z najszerszym uśmiechem, na jaki mogła się zdobyć, odparła:
– Wszystko!
– Nie wystarcza ci to, co przeczytałaś w pamiętniku? – Uniosłam zeszyt do góry, jakbym chciała przypomnieć jej, że to całkiem cenne źródło wiedzy.
Laura z westchnieniem pokręciła głową.
– Chcę usłyszeć twoją relację i porównać ją do plotek.
Plotki. Oczywiście.
– Naprawdę przejmujesz się tym, co ludzie mówią?
– Cóż, początkowo sądziłam, że są niedorzeczne, ale potem, gdy plotkowało całe miasteczko, zrozumiałam, że coś jest na rzeczy. Dziś rano usłyszałam, jak Walter mówił do Lucasa, żeby zapytał córkę, co wie na ten temat. To podsunęło mi pomysł, że może ty też wiesz co nieco o „nastolatkach, które poszły na zamek i przeżyły", w końcu przyjaźnisz się z Melanie.
Myśl o tym, że Mel mogłaby powiedzieć ojcu prawdę o wyprawie była wprost przerażająca.
– Co pan Goof odpowiedział?
Laura zachichotała.
– Uznał go za wariata, ale obiecał zapytać. Niemniej jednak, kiedy wróciłam do domu i włączyłam komputer, w historii znalazłam twoje ostatnie wyszukiwania. Zaciekawiło mnie, po co szukałaś informacji o zamku, ale potem, kiedy znalazłam twój pamiętnik... Och, nie gniewaj się, leżał na wierzchu – poprawiła się, widząc mój zagniewany wzrok. – Mniejsza, nie przeczytałam całego. Przerwałaś mi, gdy czytałam, jak schodziliście do tuneli. Ale to doprawdy imponujące. Jeśli mieszkańcy Dark Villey dowiedzą się, że te podziemne korytarze istnieją naprawdę, w mieście zapanuje szaleństwo. Wreszcie będzie jakaś atrakcja turystyczna z prawdziwego zdarzenia...
– Mamo! Nikt nie może się o tym dowiedzieć!
Moja nagła zmiana nastroju nie spodobała się Laurze. Skrzyżowała ramiona na piersi i patrzyła na mnie wyczekująco.
– A to dlaczego? – zapytała.
– Obiecałam Frankiemu, że zdradzę jego tajemnicę wyłącznie zaufanym osobom, które nie pozwolą na to, żeby całe Dark Villey wiedziało, kim on jest.
Jeszcze nigdy mama nie była tak rozczarowana.
– Czyli nikomu nie mogę powiedzieć, że to moja córka jest osobą, o której wszyscy plotkują od kilku dni?
Wywróciłam oczami.
– Oczywiście, że nie możesz! Inaczej będziesz odpowiedzialna za pielgrzymkę, która wybierze się na wzgórze.
„Co byłoby bardzo prawdopodobne, gdyby ktoś się o tym dowiedział", dodałam w myślach. Mogłam się założyć, że całe Dark Villey chciałoby zobaczyć potwora, który musiałby się im pokazać, jeśli nie chciał stracić posiadłości.
– W porządku. Nikomu nie powiem. Pod warunkiem...
– Jakim znowu warunkiem? – zdziwiłam się.
– Pod warunkiem, że zaprowadzisz mnie na zamek.
– Kiedy?
Szeroki uśmiech na jej twarzy nie zwiastował niczego dobrego.
– Najlepiej dzisiaj – odparła. – Nie wiem, czy dostanę jutro dzień wolny, dlatego korzystam z okazji.
Pomysł mamy wydawał mi się szalony. Skoro Andreas, który siedział w tej sprawie od samego początku, odmówił wizyty u Frankiego, jak Laura mogła podjąć decyzję tak szybko?
– Mamo, nie jestem pewna, czy to dobry pomysł.
– A czemu nie? Jeśli poznam Frankiego, ocenię, czy możesz odwiedzać go, kiedy zechcesz. Poza tym, według twojego opisu – spojrzała na pamiętnik – zamek jest przepiękny, a ja chciałabym go zobaczyć z bliska.
Laura miała trochę racji. Prędzej czy później, i tak dowiedziałaby się, że dokądś się wymykam, a wtedy pewnie nie byłaby taka miła jak teraz. A gdybym przedstawiła Frankiego mamie, mogliby się nawet zaprzyjaźnić.
Jednak wyprawa na zamek tylko z mamą byłaby nie w porządku wobec Hazel i Andreasa. Moja nowa siostra naprawdę chciała udać się na zamek, ale Andreas... Cóż, miał skrupuły, ale pewnie przełamałby się i poszedł z nami, gdybym odpowiednio go zachęciła. Byłam pewna, że skrycie marzył, aby odwiedzić laboratorium Jonathana, chociaż nie powiedział tego wprost.
– Muszę to przemyśleć – oznajmiłam i wyszłam z salonu.
Gdy tylko bezpiecznie znalazłam się w swoim pokoju, natychmiast zaczęłam szukać kryjówki dla mojego pamiętnika. W prawdzie mama już zapoznała się z jego treścią – co było stresujące, jak i przyniosło mi pewną ulgę – ale musiałam ukryć go przed innymi ludźmi, tak na wszelki wypadek. Ostatecznie schowałam zeszyt w szufladzie ze skarpetkami, gdzie raczej nikt nie zajrzy.
Uporawszy się z tym zadaniem, zdałam sobie sprawę, że następne nie będzie wcale takie łatwe. Moja ostatnia rozmowa z Andreasem nie była przyjemna, a nie wiedziałam, jak zareaguje tym razem.
Z niepewnością wybrałam jego numer i przyłożyłam telefon do ucha. Odebrał po dwóch sygnałach.
– Cześć, El. Właśnie miałem dzwonić, jaki film przynieść.
Podeszłam do okna i spojrzałam na dom White'ów. Naprzeciwko mnie, dwadzieścia metrów dalej, Andreas siedział na parapecie w swoim pokoju i patrzył na mnie z uśmiechem. W jednej dłoni trzymał telefon, a w drugiej plastikowe pudełko z płytą DVD. Nie dostrzegłam jednak tytułu filmu.
– Zmiana planów – powiedziałam.
– Dlaczego?
Mimo dzielącej nas odległości, widziałam, że przestał się uśmiechać. Wzięłam głęboki wdech, aby dodać sobie odwagi.
– Laura chce zaciągnąć mnie na zamek.
– Co takiego?! – zawołał. Omal nie spadł z parapetu. Lądowanie z pewnością nie byłoby przyjemne. – Powiedziałaś jej o zakładzie? O wyprawie? O potworze? O wszystkim?!
– Sama to odkryła.
– Ale jak?!
Opowiedziałam mu historię o tym, jak Laura, sugerując się plotkami, sprawdziła moje wyszukiwania i przeczytała pamiętnik. Andreas był równie zdziwiony jak ja, gdy się dowiedział, że wcale się nie gniewała.
– Jest jeszcze coś – dodałam na koniec. Spuściłam wzrok. – Ona... wie o nas.
Cisza, jaka zapanowała po drugiej stronie słuchawki, wydała mi się dziwna, dopóki nie usłyszałam głuchego huku. Momentalnie podniosłam oczy i spojrzałam w okno Andreasa. Zniknął.
– Andreas? Co się stało?
Odpowiedział dopiero po paru sekundach, ponownie pojawiając się na parapecie. Ze skrzywioną miną masował kolano.
– Z wrażenia spadłem na ziemię.
Zachichotałam, chyba pierwszy raz, odkąd zadzwoniłam do Andreasa. Poprawił mi humor.
– Lepiej zejdź, bo zaraz znowu spadniesz.
– Nie martw się, El. Teraz ułożyłem poduszki.
– OK, jak wolisz.
– Masz mi do przekazania kolejną szokującą nowinę? – odgadł.
Kiwnęłam głową. Chłopak zszedł na dół i oparł się łokciami o parapet. Patrzył na mnie z zaciekawieniem.
– Dobrze, teraz chyba nic mi się nie stanie. Co to za nowina?
– Właściwie to prośba – poprawiłam. – Chciałabym, żebyś poszedł na zamek razem z nami. Boję się, że Laura zrobi coś głupiego.
Andreas westchnął i rzucił mi zrezygnowane spojrzenie.
– El, wiem, że to dla ciebie ważne, a twoja matka jest skłonna zdradzić sekret całemu miasteczku, jeśli jej tam nie zaprowadzisz, ale... sam nie wiem. Czy to na pewno jest taki dobry pomysł? Myślisz, że nikt nie zauważy, jak w biały dzień grupka pomyleńców udaje się na wzgórze? Wtedy dopiero zaczną plotkować.
Siłą rzeczy musiałam przyznać mu rację. Spacer po Dark Villey w okolicach wzgórza zamkowego i Monsters Street zawsze uważano za podejrzany, ale w ostatnim czasie był bardzo ryzykowny.
Co innego spacer podziemnymi korytarzami, o których nikt nie miał zielonego pojęcia.
– Może ludzie wcale nie muszą nas zobaczyć – odezwałam się po chwili.
Andreas sprawiał wrażenie szczerze zdumionego. Zerknął kątem oka na moje podwórko.
– Zamierzasz jechać samochodem?
– Nie. Ale od czego są tunele?
Zastanawiał się przez dłuższą chwilę.
– Załóżmy, że się zgodzę. Co będę z tego miał?
– Pokażę ci laboratorium Jonathana.
Wyszczerzył zęby w szelmowskim uśmiechu, co oznaczało „tak".
Nagle za jego plecami pojawiła się podekscytowana Hazel. Próbowała wyrwać Andreasowi komórkę. Kiedy wspaniałomyślnie podał jej telefon, podskoczyła i zawołała:
– Idę z wami!
Widziałam, jak chłopak próbuje jej powiedzieć, żeby przestała, bo Zenę z pewnością zainteresują te hałasy, ona jednak wyglądała na niewzruszoną. Kiedy wreszcie Andreas odzyskał komórkę, pokręcił głową i szepnął:
– Zachowuje się zupełnie tak jak ty, kiedy miałaś osiem lat.
– Nie przypominam sobie, żebym kiedykolwiek skakała z radości pod sufit.
– Tak? Pamiętam, że prawie zapadła się pod tobą podłoga, gdy Neil powiedział, że zabiera cię do wesołego miasteczka.
– A ja odparłam, że bez ciebie się nie ruszam i wybiegłam z domu, aby zaciągnąć cię do samochodu.
Andreas zaśmiał się, zanim odpowiedział:
– I w ostateczności nigdzie nie pojechaliśmy.
– Przekaż Hazel, że widzimy się za piętnaście minut przed moim domem.
– Jasne, skarbie – odparł i się rozłączył. Przez okno zobaczyłam, jak posłał mi całusa, a zaraz potem zniknął.
Kwadrans później wraz z Laurą wyszłam na ulicę, a z naprzeciwka nadeszli Andreas i Hazel. Na widok tej dwójki mama uśmiechnęła się szeroko – po pierwsze dlatego, że wiedziała, co od niedawna łączy mnie i Andreasa, a po drugie...
– Nawet nie zdawałam sobie sprawy, że jesteście do siebie takie podobne! – powiedziała. Podeszła do Hazel i uścisnęła jej rękę. – Miło cię wreszcie poznać.
Chłopak uśmiechnął się do mnie porozumiewawczo, kiedy moja siostra patrzyła na Laurę zaskoczona.
– Wzajemnie – odparła Hazel.
– El, wiesz jak schodzi się do tuneli? – odezwał się Andreas.
Bacznie przyjrzałam się asfaltowi, który na pierwszy rzut oka wyglądał zwyczajnie, gładka szara powierzchnia pomiędzy wąskimi chodnikami. Na całej długości ulicy znajdowało się kilka studzienek, ale żadna z nich nie była wejściem do podziemi – nie mogła być, inaczej tunele już dawno zostałyby odnalezione.
Nagle w uszach rozbrzmiał mi fragment naszej rozmowy.
„– Można wejść do tuneli z zewnątrz? – spytałam Frankiego.
– Jeśli się wie, jak rozpoznać właz."
Oczywiście, zapomniał wspomnieć, jak on wygląda.
Upewniwszy się, że nie nadjeżdża żaden samochód ani żadna ciekawska sąsiadka akurat nie wygląda przez okno – to byłby szok, gdyby ktokolwiek zobaczył, że przyglądam się asfaltowi, a trzy inne osoby mi kibicują – weszłam na ulicę i podeszłam do miejsca, gdzie, jak mi się wydawało, powinno znajdować się wyjście z tunelu. Stanęłam dokładnie po środku ulicy, w równej odległości od domu mojego i państwa White'ów.
Przed oczami nagle pojawił mi się fascynujący wschód słońca sprzed kilku dni, cień Andreasa krążącego po swojej sypialni i Frankiego stojącego obok mnie. Wówczas zerknęłam sobie przez ramię.
I wtedy je dostrzegłam. Nigdy wcześniej nie zwróciłam uwagi na to, że asfalt w tym miejscu był odrobinę ciemniejszy i miał prawie idealnie okrągły kształt. Spojrzałam dalej i okazało się, że podobne ciemne plamy występują co kilka metrów, w takich samych odstępach jak sznurki zwisające ze sklepienia tuneli.
– Znalazłam!
Andreas, Hazel i Laura natychmiast podeszli do mnie. Przez dłuższą chwilę przyglądali się wskazanemu miejscu, a na ich twarzach malowała się dezorientacja.
– Tam niczego nie ma – stwierdziła mama. Zbliżyła się i jeszcze raz popatrzyła na asfalt ze skupieniem. – Naprawdę nic nie widzę.
– Myślę, że o to chodziło Frankiemu – powiedział Andreas. – Starał się zamaskować wejścia, ukryć je na widoku. Jednak nawet ja ich nie widzę, choć mam świetny wzrok.
Pokręciłam głową i przykucnęłam nad ciemniejszą plamą. Z bliska dostrzegłam cieniutką, ledwie widoczną linię oddzielającą wejście od asfaltu.
– Jak to otworzysz, mądralo? – zapytała Hazel, kucając tuż obok mnie. Zauważyła różnicę, ale Andreas i Laura potrzebowali jeszcze chwili, by ją dostrzec.
Nie zdążyłam odpowiedzieć. Spod ziemi zaczęły dobiegać dziwne odgłosy – chrzęst, szuranie, drapanie i coś na kształt uderzania pięścią o drewnianą powierzchnię. Instynktownie cofnęłam się o kilka kroków, mój oddech przyspieszył.
Nagle właz zapadł się pod ziemię, a w ziejącej dziurze było widać pierwsze szczeble drabinki. Z środka wyłoniła się złocista czupryna, na widok której Hazel zaparło dech w piersi.
– Co ty tu robisz? – spytałam.
Frankie uśmiechnął się szeroko, ukazując kły ostre jak brzytwa, a potem odpowiedział:
– Przyznaj szczerze, Electro, że nie dałabyś rady otworzyć tego wejścia samodzielnie.
Patrzyłam na niego zaskoczona, jak w ciągu dwóch sekund wydostał się na powierzchnię i teatralnym gestem otrzepał się z kurzu. Na chwilę przeniosłam wzrok na pozostałych. Hazel i Laura były w niego wpatrzone, jakby był ósmym cudem świata – oświetlone leniwie zachodzącym słońcem włosy Frankiego prezentowały się uroczo, światło podkreślało rysy twarzy i malowało cienie pod jego oczami. Andreas zaś patrzył na niego, jakby mu zazdrościł, ale ewidentnie był pod wrażeniem jego wyglądu.
– Pewnie tak – odparłam, zakładając ręce na piersi.
Frank podszedł do mamy i ujął jej dłoń, po czym ucałował jej wierzch w iście staromodnym geście. Policzki Laury zarumieniły się.
– Pozwoli pani, że się przedstawię. Nazywam się Frank Rhymes.
– Laura Chip–Gill. Fantastycznie jest móc cię poznać.
Obdarzył ją czarującym uśmiechem i podszedł do Hazel. Pocałował wierzch jej dłoni. Oboje patrzyli sobie w oczy i przez chwilę miałam wrażenie, że między nimi przeleciały iskry, jakby wydarzyło się coś magicznego.
– Jestem Hazel.
– Piękne imię i równie piękna dziewczyna – odparł i jeszcze raz złożył pocałunek na jej dłoni.
Hazel, zawstydzona jak nigdy dotąd, oblała się rumieńcem.
Andreas przyglądał się tej scenie z takim samym zaskoczeniem jak ja, ale jako pierwszy otrząsnął się, gdy Frankie wyciągnął dłoń w jego kierunku.
– Andreas White – powiedział Frank. Uśmiechał się przyjacielsko.
– W rzeczy samej – mruknął Andreas i uścisnął jego rękę.
– Bardzo się cieszę, że mogłem nareszcie poznać rodzinę i przyjaciół Electry. I będzie mi miło, gdybyście poszli za mną do zamku.
Już miałam poprosić go, aby nie mówił o wzgórzu, kiedy znajdował się poza jego obrębem, ale on mnie uprzedził.
– Nie martw się, El. – Wskazał palcem swoje czoło. – Mam wszystko pod kontrolą.
– Frank – zaczęła Laura – może rzeczywiście powinniśmy zejść do tuneli? Jeśli ktoś nas zobaczy...
Kiwnął głową.
– Chodźcie za mną. – Cofnął się o kilka kroków, po czym ostrożnie wszedł do tunelu i... zeskoczył w dół. Gdy się odezwał, jego głos odbijał się echem od kamiennych ścian. – Panie przodem!
Jako pierwsza do tunelu weszła Laura, która chciała jak najszybciej znaleźć się na dole. Potem zeszłam ja, mając w pamięci zawroty głowy, które towarzyszyły mi, gdy schodziłam w dół ostatnim razem. Teraz jednak nic się nie działo.
Następna w tunelu pojawiła się Hazel, która bardzo sprawnie stawiała kolejne kroki na szczeblach drabinki. Lecz w pewnym momencie, gdy już znajdowała się blisko nas, poślizgnęła jej się stopa i... Frankie uchronił ją przed upadkiem na ziemię. W ułamku sekundy Hazel znalazła się w jego ramionach, a chwilę później stabilnie stanęła na twardym podłożu.
– Dziękuję. – Wyglądała na oszołomioną, z trudem łapała oddech, ale przywołała uśmiech na twarz, a Frankie go odwzajemnił.
– Coś mnie ominęło? – spytał Andreas, zjawiając się na dole. Zwinnie zeskoczył z drabinki i przesunął wzrokiem po wszystkich twarzach.
– Frank właśnie uratował mi życie – wyjaśniła Hazel. W jej głosie pobrzmiewała wdzięczność.
Andreas wydawał się zbyt zdumiony, by wykrztusić coś więcej niż podziękowania.
Ruszyliśmy w głąb tunelu. Laura z łatwością przełamała się i zagadywała Frankiego, a ten z ożywieniem odpowiadał na wszystkie jej pytania, czasami rzucając jakiś dowcip. Mama nie czuła się skrępowana w jego obecności, dogadywali się świetnie i prawie nie zwracali na nas uwagi. Prawie, gdyż co jakiś czas Frankie dyskretnie odwracał się do tyłu, aby spojrzeć na nas z uśmiechem na ustach.
Hazel patrzyła na niego niemal bez przerwy, czasami nie słuchała, co do niej mówiłam. Za każdym razem, gdy Frankie się obracał, ona oblewała się rumieńcem, odwzajemniała jego uśmiech i wyglądała na nieobecną duchem. Obserwowałam tę dwójkę zaintrygowana, a co jakiś czas wymieniałam z Andreasem porozumiewawcze spojrzenia.
Wspinając się po schodach prowadzących bezpośrednio do zamku, trzymałam się z tyłu.
– Jak myślisz, co mogą znaczyć ich ukradkowe spojrzenia? – zagadnęłam Andreasa. Mówiłam szeptem, ponieważ Hazel szła zaledwie kilka metrów przed nami.
Złapał mnie za rękę i delikatnie uścisnął moją dłoń. Potem powiedział:
– Twierdzę, że Frankie robi to tylko z grzeczności, a Hazel jest jeszcze za młoda, żeby się zakochać.
– Ona ma piętnaście lat – przypomniałam.
– Żyje na tym świecie od kilku dni, El. Moim zdaniem to tylko zwykłe zauroczenie.
– Mam nadzieję, że się mylisz. – Cieszyłam się z półmroku panującego wokół. Dzięki temu Andreas nie mógł zobaczyć mojej zawiedzionej miny.
Zbliżaliśmy się do wyjścia, kiedy usłyszeliśmy donośny okrzyk zachwytu:
– Ależ tu jest pięknie! – Laura nie mogła wyjść z podziwu. Przyglądała się wszystkiemu, jakby była w muzeum pełnym sztuki. – Te ściany, te kolory, te zdobienia! Cudowne!
Andreas i Hazel z niepewnością rozejrzeli się po zaciemnionym pomieszczeniu, w którym znajdowało się wejście do tuneli, ale gdy wyszli na korytarz, wytrzeszczyli oczy ze zdumienia.
– Pozwólcie, że oprowadzę was po zamku – odezwał się Frankie. Łagodny uśmiech wykrzywiał mu usta, kiedy obserwował Laurę podziwiającą boazerię na ścianach.
Podał rękę Hazel, a ta ujęła ją z zaskoczeniem na twarzy i pozwoliła się poprowadzić. Ruszyli przodem, a Andreas, Laura i ja z lekkim opóźnieniem poszliśmy za nimi do kuchni.
Frankie oprowadził nas prawie jak zawodowy przewodnik. Przez chwilę czułam się, jakbym uczestniczyła w wycieczce klasowej, gdyż Frank mówił o nieznanych mi dotąd faktach – tkaniny na ścianach to w większości delikatny jedwab, który Jonathan osobiście sprowadził prosto z Chin, a zdobienia fasady zaprojektował jakiś wybitny, francuski architekt, ten sam, który nadzorował budowę Wersalu. Co jakiś czas, gdy wchodziliśmy do kolejnego pomieszczenia, jego monolog przerywały westchnienia zachwytu. I nic dziwnego – wnętrze pałacu robiło najlepsze wrażenie o zachodzie słońca, a nie w środku nocy.
Andreas przyglądał się wszystkiemu z chłodnym zainteresowaniem, choć niektóre pomieszczenia naprawdę robiły na nim wrażenie. Wiedziałam, co najbardziej chciał zobaczyć i cieszyłam się równie bardzo jak on, kiedy Frankie powiedział, że idziemy do laboratorium.
Stojąc przed niskimi drzwiami z grubych desek, widziałam, jak podekscytowanie na twarzy wszystkich zgromadzonych. Spodziewałam się podobnych emocji po Andreasie, w końcu on żyje eksperymentami, ale nie po Laurze, która ma z chemią bardzo niewiele wspólnego. Hazel zaś była po prostu ciekawa.
Kiedy drzwi się otworzyły, Andreas szepnął do mnie:
– El, jestem w niebie. – Po czym ruszył przed siebie, by oglądać wszystko, co znajdowało się w środku.
Na długim stole ciągnącym się przez niemal całe pomieszczenie ustawiono wiele wymyślnych przyrządów, o których nawet Andreasowi się nie śniło – powykręcane szklane zlewki, kłębowisko rurek łączących różne naczynia ze sobą, prototyp mikroskopu, wahadła i pompki, niebagatelnych rozmiarów probówki z tajemniczymi substancjami w środku, palnik jakby sprzed stu lat i inne rzeczy, których nie potrafiłam nazwać. Jak wcześniej napomknął Frankie, większości tych sprzętów używał jeszcze Jonathan, a część z nich dokupił Frank już po jego śmierci, ponieważ sam od czasu do czasu lubił spędzać czas w laboratorium.
Na jednej ścianie umieszczono nieduże, trójkątne okienko, przez które można było obserwować, co działo się na dziedzińcu i w miasteczku, a także na niebie, sądząc po misternie wykonanym teleskopie stojącym pod przeciwległą ścianą. Po obu stronach okna stały regały po brzegi wypełnione grubymi tomami będącymi opracowaniami naukowymi i dziełami wielkich badaczy, których naśladował Jonathan, a których nazwisk nie znałam.
Andreas z uwagą oglądał wszystkie urządzenia, pokusił się nawet o to, by ich dotknąć, co bynajmniej nie przeszkadzało Frankiemu.
– Właściwie, Andreasie, byłbym bardzo wdzięczny, gdybyś kiedyś podjął ze mną współpracę naukową – powiedział.
– Mówisz poważnie? – zapytał Andreas, odrywając na chwilę wzrok od szklanej kolby, w której najprawdopodobniej rosła roślina. Oczy lśniły mu z ekscytacji. – To mogłoby okazać się naprawdę zajmujące.
– O tym samym pomyślałem. Łącząc moje wieloletnie doświadczenie ze współczesnymi osiągnięciami nauki, które z pewnością są ci znane, moglibyśmy stworzyć coś przełomowego. To jak?
Bez chwili namysłu Andreas odparł:
– Zgoda.
Resztę popołudnia i wieczór Frankie i Andreas spędzili w laboratorium, a ja, Hazel i mama poszłyśmy do biblioteki – jej zbiory bardzo spodobały się Laurze, ale nie śmiała zapytać o to, czy może pomyszkować trochę między regałami.
W czasie, gdy mama po kolei czytała wszystkie tytuły, ja zagadnęłam Hazel:
– Jak ci się podoba zamek?
– Dużo lepszy niż sobie wyobrażałam. To wszystko przypomina baśń, coś nieprawdopodobnego.
– A Frankie?
Policzki Hazel w ułamku sekundy oblał rumieniec. Zawstydzona, odwróciła wzrok.
– Już wiem, co jest grane! Ty się zauroczyłaś!
– Ciszej, bałwanie! – syknęła. Wychyliła się zza regału, aby sprawdzić, czy Laura nas nie obserwuje. Odetchnęła z ulgą. – Ja...
– Och, Hazel. Nie musisz tego ukrywać.
Rumieńce na jej twarzy stały się bardziej jaskrawe.
– A on... On chyba to odwzajemnia – szepnęła.
Przyjrzałam się jej szczerze zdumiona.
Hazel i Frankie... zakochani w sobie?
– To fantastycznie, siostro! – Objęłam ją ramieniem.
– Tylko nie mów nikomu, nawet Andreasowi. Dobrze?
Skinęłam głową.
Tego dnia, gdy wracaliśmy do domu, Frankie odprowadził nas aż do końca tunelu. I tak jak wcześniej, zerkał na Hazel roziskrzonym wzrokiem. Praktycznie ze sobą nie rozmawiali, ale między tą dwójką wyraźnie tworzyła się jakaś więź. To ją pożegnał jako ostatnią i jako jedyną przytulił na pożegnanie, zanim z powrotem zniknął w tunelach.
Bạn đang đọc truyện trên: AzTruyen.Top