12. Plotki.
Poniedziałek rozpoczął się okropną ulewą. Deszcz padał bez przerwy od kilku godzin, a niskie ciśnienie spowodowało u mnie ból głowy, co wydawało się niemożliwością – dotychczas zawsze byłam odporna na zmianę pogody. Humor poprawił mi dopiero kubek kakao – wręcz fantastyczny dodatek do fasolki.
– Kakao? – usłyszałam wesoły głos.
Podniosłam wzrok i zobaczyłam Andreasa stojącego w kuchennych drzwiach. W jego włosach błyszczały krople deszczu, ale poza tym miał suche ubranie.
– Jak wszedłeś do środka?
– Drzwi wejściowe były otwarte – odparł, siadając na krześle naprzeciwko mnie.
Zrobiłam dla niego kakao, zastanawiając się, czy na pewno mama zamknęła za sobą drzwi. Może zbyt spieszyła się do pracy?
– Czemu zawdzięczam tak wczesną wizytę?
– Cóż, Hazel obraziła się na mnie za wczoraj i zabroniła mi wejść do laboratorium, więc przyszedłem tutaj.
– A tak naprawdę? – Podałam mu kubek i wróciłam na miejsce.
Wiedziałam, że ściemniał – laboratorium było dla niego świątynią, musiałby ją zniszczyć, żeby się tam nie dostać.
– Chciałem cię zobaczyć.
Uśmiechnęłam się delikatnie i spojrzałam mu prosto w oczy. Inaczej niż twierdziła Laura, ja nie widziałam w nich nic szczególnego, poza intensywnymi niebieskimi tęczówkami, błyszczącymi jak dwa szafiry. A może po prostu nie miałam jeszcze wystarczającej wprawy w rozpoznawaniu cudzych spojrzeń?
– Miło. Ciebie też fajnie widzieć.
W ciszy wypiliśmy kakao, a kiedy zmywałam kubki, Andreas zaczął mi opowiadać o dziwnych plotkach, które usłyszał od Zeny 2.
– Podobno pół miasteczka żyje już tym, że w sobotnią noc potwór nie odezwał się, co ponoć miało miejsce po raz pierwszy w historii, dasz wiarę?
– A co z drugą połową miasteczka?
– Pewnie ich to nie interesuje. – Wzruszył ramionami. – Nie sądzisz, że to dziwne? To znaczy ta sprawa z potworem...
– Czy zamiast tego, w miasteczku nie było słychać krzyków nastolatek?
– Nie.
– Dziwne. Sądziłam, że Melanie krzyczała tak głośno, że słychać ją było w całym Dark Villey.
Andreas uśmiechnął się łobuzersko.
– To było niegrzeczne. Chociaż nie wątpię, że prawdziwe.
Wzruszyłam ramionami.
– Laura też wspominała coś o plotkach.
Po krótce zrelacjonowałam mu wczorajszą rozmowę z mamą.
– Naprawdę powiedziałaś jej, że ktoś mógł pójść na zamek? Ty?!
– To było głupie z mojej strony, wiem o tym. Ale gdybym nic jej nie odpowiedziała, pewnie zaczęłaby coś podejrzewać.
– Mogłaś powiedzieć coś innego – stwierdził. – Cokolwiek!
– Oj, nie unoś się. Na razie jest dobrze. Jeśli wszystko będzie dobrze, nie dowie się o wyprawie jeszcze przez długi czas. Albo i nigdy.
Andreas spojrzał na mnie jakby mówił „Miejmy taką nadzieję".
Resztę dnia spędziliśmy w salonie. Siedząc tuż obok siebie, oglądaliśmy film na DVD – jak zwyczajna para nastolatków. Wszystko było normalnie, dopóki w mojej głowie nie odezwał się głos Hazel.
„Spytaj Andreasa, gdzie trzyma swój szampon do włosów."
Niemal podskoczyłam, gdy ją usłyszałam.
„Co ty robisz w mojej głowie?!"
„To, co ty w mojej."
„Ale jak się tu dostałaś? Wyłączyłam swój komunikator."
„Najwidoczniej nie."
Gdybym rozmawiała z Hazel na żywo, wywróciłabym oczami.
„Naprawdę mam go zapytać o szampon?"
„Oczywiście, że nie. Chciałam tylko wreszcie się do ciebie dobić."
„Po co?"
„Możesz go zapytać, czy pójdziemy do Frankiego?"
– Postradałaś rozum?!
Nie zdawałam sobie sprawy, że powiedziałam to na głos, dopóki nie odezwał się Andreas:
– Sądzisz, że Rose powinna skoczyć za burtę?
Patrzyłam na niego z ukosa, próbując zrozumieć, o czym mówił. Gdy spojrzałam na ekran, wszystko nabrało sensu – oczywiście, oglądaliśmy „Titanica".
– Oczywiście, że nie. Zakończyłaby swoje życie marnie, zamarzając w lodowatej wodzie.
– Więc czemu tak krzyknęłaś?
– Eee... – Brakowało mi sensownego wyjaśnienia. Musiałam powiedzieć mu prawdę. – To przez Hazel.
– Hazel? – zdziwił się.
– Tak. Chciała ze mną pogadać.
Andreas spojrzał na mnie zaniepokojony.
– Akurat teraz? Chyba nie zniszczyła niczego w laboratorium?
„Zniszczyłaś?"
„Nie przypominam sobie."
„To znaczy, tak czy nie?"
„Nie wiem."
– Chyba nie.
– Chyba?
Wzruszyłam ramionami. Z rezygnacją pokręcił głową, włosy przesłoniły mu widok. Odgarnęłam je czułym gestem, a wtedy popatrzyliśmy sobie prosto w oczy.
– Więc o czym chciała porozmawiać?
Zebranie się na odwagę zajęło mi kilka sekund.
– Pytała, czy pójdziemy na zamek.
– Nie ma mowy!
Cóż, spodziewałam się odmowy. Ale on wyglądał, jakbym zaproponowała mu coś dużo gorszego.
– A właściwie dlaczego? Frankie z pewnością nie miałby nic przeciwko temu.
– Nie jestem przekonany.
– Dlaczego? – powtórzyłam z naciskiem. – Jestem pewna, że byłby wniebowzięty, mogąc wreszcie pogadać z jakimś facetem.
Andreas westchnął. Znów spojrzał mi w oczy, jego szafirowe tęczówki pociemniały.
– Mam kilka powodów.
– Wymień je. – Skrzyżowałam ręce na piersi, dając mu do zrozumienia, że mówię poważnie.
– W porządku. – Powtórnie westchnął i zaczął wyliczać na palcach. – Frankie wydaje mi się podejrzany. Boję się, że nie zaakceptuje kogoś innego niż ty. Ledwie go znamy. Nie mówiąc już o tym, że może okazać się oszustem.
– Nie ufasz mi? – zapytałam.
Widziałam, jak mocno zacisnął szczęki, zanim mi odpowiedział. Miał twarde spojrzenie.
– To jemu nie ufam, El.
Wróciliśmy do oglądania filmu. Choć siedziałam obok niego, czułam dystans, jaki zaistniał między nami. Nie trzymaliśmy się za ręce, nie położyłam głowy na jego ramieniu. Ale tak naprawdę nie byłam zła – nie mogłam być, skoro on po prostu się bał. Dla niego Frankie wciąż był potworem.
Nie próbowałam przekonać go do swoich racji, bo wiedziałam, że prędzej czy później zmieni zdanie. Pozostawało czekać.
Resztę dnia spędziłam sama. Gdy skończył się film, Andreas dostał SMS-a od Zeny 2, żeby koniecznie wrócił do domu, bo coś zepsuła i potrzebuje pomocy – jak się później dowiedziałam, próbowała zrobić pranie i pomyliła pralkę z suszarką. Chłopak wprawdzie próbował naprawić urządzenie, ale ostatecznie stwierdził, że potrzebują nowej.
Tymczasem Hazel, odkąd dowiedziała się, że Andreas nie zgodził się na wyprawę do zamku, zaszyła się w jakimś pokoju i praktycznie cały dzień czytała książkę. Nawet nie zauważyła, że nastała noc, i była zdziwiona, że jej szukali.
Odkąd Andreas wyszedł – opuścił mój dom będąc w dobrym humorze, ale nie pytałam go o prawdziwe uczucia – próbowałam znaleźć sobie ciekawe zajęcie. Ugotowałam jakiś szybki obiad, posprzątałam w pokoju, a potem bezczynnie siedziałam na łóżku.
Dotychczas nie prowadziłam pamiętnika – sądziłam, że to zajęcie dla rozmarzonych dziewczyn, takich jak Beatrice, które na cienkich kartkach opisują swoje fantazje o przystojnych chłopakach, historie szkolnych miłości, a czasami i każdy osobny dzień swojego nudnego życia (jakby pisanie o tym, co się zjadło na obiad, miało je jakoś urozmaicić). Dlatego gdy w mojej głowie pojawił się pomysł, aby spisać ostatnie wydarzenia, nie od razu chciałam go zrealizować. Po pierwsze dlatego, że nigdy nie byłam dobra w opisywaniu wspomnień, nawet ustnie. A po drugie, gdyby mój pamiętnik wpadł w niepowołane ręce... Wolałam o tym nie myśleć.
Wybrałam stary, brązowy zeszyt i usiadłam przy biurku.
Zaczęłam pisać.
Początkowo sklecenie dobrego, poprawnego gramatycznie zdania przychodziło mi z trudnością. Ale z czasem, gdy zdałam sobie sprawę, że piszę pamiętnik, a nie wypracowanie dla pani Wolters, wyluzowałam i pisanie od razu zrobiło się przyjemniejsze. Z każdą kolejną stroną czułam się bardziej radosna – mogłam przelać na papier wszystkie moje przemyślenia, spostrzeżenia, myśli, opinie i nikt nie mógł ich zakwestionować. Opis zamku pochłonął mnie najbardziej, chciałam z największą dokładnością oddać wszystko, co zapamiętałam, aby czytając tę relację po latach przypomnieć sobie jak najwięcej.
Nie zwracałam uwagi, ile czasu zajęło mi pisanie pamiętnika. Za oknem ciągle było szaro, deszcz siąpił jednostajnie – określenie pory dnia graniczyło z niemożliwością. Dopiero powrót mamy uświadomił mi, jak dużo czasu spędziłam przy biurku.
– Co robisz, El? – zapytała, pojawiając się w drzwiach mojego pokoju. Była wyczerpana, opierała się o futrynę i walczyła z opadającymi powiekami.
– Szkicuję.
Nie do końca było to kłamstwo – opisując pierwsze pojawienie się Frankiego uznałam, że scharakteryzowanie go słowami byłoby niemal niemożliwe, dlatego postanowiłam go sportretować na pustej stronie zeszytu. Nie byłam szczególnie utalentowana, ale szkic wyszedł naprawdę dobrze.
Tylko że Laura nie mogła tego zobaczyć.
– Pokażesz mi, jak skończysz?
– Może.
Mama uniosła brew, kiedy zauważyła moje wahanie. Bałam się, że podejdzie i sprawdzi, co tak naprawdę robię. Na szczęście tylko pokręciła głową, ziewnęła i poszła w stronę swojej sypialni. Nie pytała o nic więcej.
Tamtej nocy miałam dziwny sen.
Idąc ulicą, byłam otoczona przez śmiech – ludzie dookoła wytykali mnie palcami, śmiali się i rzucali w moim kierunku niemiłe uwagi. Nie wiedziałam, czego dotyczyły, ale zbiorowe naśmiewanie się przyprawiło mnie o rozpacz. Zamiast iść dalej, zawróciłam i pobiegłam do domu, łzy wypełniały mi oczy.
Otoczenie zmieniło się w mgnieniu oka – znalazłam się w laboratorium Andreasa, chłopak przytulał mnie i pocieszał.
– Oni wiedzą... Całe miasteczko wie... Nie ma nikogo, komu możemy już zaufać... – powtarzał szeptem, a ja szlochałam mu w ramię.
– Będziecie musieli zamieszkać z dala od ludzi, razem ze mną. – Głos Frankiego dobiegał jakby z oddali, nigdzie go nie widziałam.
Sceneria rozmazała się, a laboratorium Andreasa zmieniło się w mój salon. Szyderczy śmiech, który przyprawiał mnie o ciarki, odbijał się od ścian, a co jakiś czas docierał do mnie płacz.
Neil.
Nie wiedziałam, co robił w moim domu, ale byłam pewna, że nie powinno go tu być. Nie, kiedy Laura siedziała na kanapie, zwinięta w kłębek, a łzy płynęły po jej policzku. Kiedy mnie zauważyła, kazała uciekać. Wtedy Neil zaśmiał się jeszcze głośniej...
Obudziłam się z dudniącym sercem. Pot spływał mi po czole i karku, mocząc plecy mojej koszulki. Z przerażeniem rozejrzałam się dookoła, a widok znajomych ścian nieco mnie uspokoił.
To był tylko koszmar.
Deszcz przestał padać w środku nocy, a poranne słońce zachęcało do wyjścia z domu. Wówczas w mojej głowie zrodził się pomysł, aby odwiedzić miejsce, w którym dawno nie byłam, a które zwykle świeciło pustkami. Muzeum Dark Villey.
Po śniadaniu spotkałam się z Andreasem. Moja nagła chęć zwiedzania muzeum zaskoczyła go, ale zgodził się iść ze mną, gdy wyjaśniłam mu swoje powody.
– Zatem chcesz dowiedzieć się wszystkiego o zamku na przestrzeni lat? Nie wystarczy ci to, co powiedział Frank?
– Wiedzę najlepiej zdobywać z różnych źródeł – odparłam. – Sam mnie tego nauczyłeś.
Muzeum znajdowało się na drugim końcu miasteczka, więc droga zajęła nam blisko godzinę. Po drodze Andreas pokazywał mi zdjęcia z Tajlandii, które przysłali mu rodzice.
– Nieziemskie widoki.
– O, tak! Chciałbym kiedyś zobaczyć je z bliska, ale...
– Nienawidzisz podróżować.
Pokiwał głową ze smętną miną.
– Samo pakowanie walizek mnie przeraża. Wyobraź sobie mnie w samolocie lecącym kilometry nad ziemią. Albo w dusznym autokarze bez klimatyzacji. Nie mówiąc o stresie, kiedy musisz porozmawiać z kimś, kto nie zna angielskiego.
Zaśmiałam się krótko.
– Zawsze myślałam, że nie lubisz jeździć z rodzicami ze strachu, że zarazisz się jakąś egzotyczną chorobą.
– To też – przyznał. – Ale przede wszystkim boję się uczucia zagubienia, kiedy odwiedza się dane miejsce po raz pierwszy.
– Będąc z kimś, komu się ufa, nigdy nie można poczuć się zagubionym – mruknęłam. Andreas przyznał mi rację, po czym niespodziewanie złapał mnie za rękę.
– Albo z kimś, kogo się kocha – dodał pogodnie. Uniósł nasze splecione dłonie i złożył pocałunek na moich palcach. – Powinienem cię przeprosić.
– Za co?
– Wczoraj, kiedy pytałaś mnie o pójście na zamek... Nie powinienem był tak gwałtownie zareagować.
– Nie gniewam się.
Andreas momentalnie się rozchmurzył, a szeroki uśmiech zagościł na jego twarzy. I ja się uśmiechnęłam, choć z pewnym wahaniem.
Pierwszym, co uderzyło mnie, kiedy zbliżyliśmy się do muzeum, był tłum ludzi przed budynkiem. I z pewnością nie byli to turyści podziwiający zabytkową, secesyjną fasadę gmachu – nikt obsesyjnie nie robił zdjęć, próbując uchwycić każdy detal. Ludzie skupili się w małych grupkach, rozmawiali między sobą w skupieniu. Kiedy mijaliśmy ich, kierując się w stronę wejścia do muzeum, moich uszu dobiegły strzępki wypowiedzi: „cztery dziewczyny", „zamek Dark Villey", „sobotnia noc", „potwór", „podobno przeżyły"...
Oszołomiona, spojrzałam na Andreasa, a on tylko pokręcił głową i pociągnął mnie w stronę schodów. Wspięłam się po nich pospiesznie, a kiedy w końcu znalazłam się w środku, odetchnęłam z ulgą. Tuż za drzwiami znajdowała się wnęka, w której panował półmrok i cisza. Schowałam się w niej i przytuliłam do Andreasa.
– Oni wiedzą. Oni naprawdę wiedzą, że ktoś był na zamku i przeżył – wyszeptałam. Byłam załamana, a on czule głaskał mnie po włosach, co odrobinę ukoiło moje nerwy.
Przypomniałam sobie swój sen – wytykali mnie palcami, szydzili, śmiali do rozpuku... Mieszkańcy Dark Villey plotkowali i najwyraźniej wiedzieli więcej niż wczoraj. Wtedy wszystkich interesowało, że potwór nie ryczał w sobotnią noc. Dopisali resztę tej bajeczki. Ciekawe, ile osób zdawało sobie sprawę, że plotki były w niemal stu procentach prawdziwe.
– Plotki nigdy nie są miłe dla tych, kogo dotyczą – stwierdził Andreas. Nie przestawał gładzić moich włosów. – Nie przejmuj się, El. Wkrótce przestaną plotkować, wszystko pójdzie w niepamięć.
– A jeśli dowiedzą się, że to prawda? Że cztery głupie nastolatki wybrały się na wycieczkę i...
Nie pozwolił mi dokończyć. Niespodziewanie złączył nasze usta. Pocałunek z zaskoczenia sprawił, że zapomniałam, co chciałam powiedzieć. Nie widziałam racjonalnego powodu, dla którego Andreas mi przerwał – on najwyraźniej miał.
– Było blisko – szepnął, odsuwając się ode mnie. – Facet, który właśnie wszedł do muzeum, patrzył jakbyś spadła z księżyca.
– Mówiłam za głośno?
Andreas kiwnął głową z grymasem na twarzy.
„Głupia" – pomyślałam – „Prawie wydałaś swój sekret!"
Zrezygnowana pokręciłam głową i zaproponowałam, żebyśmy po prostu poszli dalej.
Muzeum nie było wielkie, zajmowało tylko jedno piętro budynku, gdyż tyle w zupełności wystarczyło, by pomieścić eksponaty przeznaczone dla zwiedzających. Pozostałe kondygnacje zajmowało miejscowe archiwum, w którym – zdaniem niektórych mieszkańców – znajdowały się dużo ciekawsze zbiory.
Kupiliśmy bilety i ruszyliśmy na poszukiwania czegoś ciekawego z broszurką poświęconą najnowszej kolekcji obrazów w ręce.
– Nie spodziewałem się takich tłumów – powiedział Andreas, kiedy wychodziliśmy z pomieszczenia, w którym przedstawiono, jak wyglądało Dark Villey u schyłku XVI wieku, kiedy miasteczko zostało założone. – A nawet nie ma południa.
– Mam dziwne wrażenie, że to przez te plotki.
Chłopak tylko pokręcił głową.
– Może przyciągnęły ich obrazy z National Gallery? W końcu to prawdziwa rzadkość zobaczyć je poza Londynem.
– I wszyscy zmierzaliby w kierunku wystawy zatytułowanej „Dark Villey w czasach Stuartów"? – spytałam.
Wystawa, o której wspomniałam znajdowała się tuż przed nami, w największym pomieszczeniu w całym muzeum. Poza obrazami i starymi dokumentami pochodzącymi z XVII wieku, z okien rozciągał się widok na wzgórze zamkowe. Nad przeszklonymi gablotami pochylało się mnóstwo ludzi, a pomimo wyraźnego zakazu, część z nich robiła zdjęcia eksponatów. To zdecydowanie nie była wycieczka – zwiedzający nie wyglądali na ciekawych, lecz podejrzliwych, a ponadto brakowało przewodnika.
Nerwowo przełknęłam ślinę. Andreas wyglądał na zaintrygowanego, przybrał swoją minę myśliciela.
– Od czego chcesz zacząć poszukiwania? – spytał szeptem.
Rozejrzałam się po pomieszczeniu. Obrazy przedstawiające zamek na różnych etapach budowy – jeden był niemal identyczny jak ten w domu Theresy Hungary – wydały mi się znacznie mniej ciekawe od schowanych za szkłem, odrobinę wyblakłych dokumentów opatrzonych królewskimi pieczęciami. Przy tych jednak zgromadziły się tłumy.
– Rozdzielmy się. Ja sprawdzę wystawy po prawej, ty po lewej – odszepnęłam. – Szukajmy wzmianki o Frankiem.
– Bardziej prawdopodobne, że znajdziemy słowo „potwór" niż jego prawdziwe imię.
– W tym rzecz. Frank powinien być wspomniany w oficjalnych dokumentach. Jeśli tak nie jest, zacznę podejrzewać, że ktoś specjalnie zatuszował jego istnienie.
Chłopak przytaknął mi z pewnym wahaniem, ale przystał na moją propozycję. Wmieszał się w tłum po lewej stronie, a ja zwinnie przecisnęłam się przez grupkę po prawej.
Pożółkłe, cienkie kartki papieru wyglądały, jakby ktoś kilkakrotnie zgniótł je w kulkę, wrzucił do pralki, a potem wywinął na lewą stronę. Choć potrafiłam rozszyfrować kaligrafię, z tych akt nie mogłam przeczytać zbyt wiele. Mimo to nie poddawałam się i powoli rozpoznawałam niektóre z dokumentów.
Akt nadania ziemi księciu Jonathanowi. Dokument poświadczający o tym, że Jonathan sprawował władzę w Dark Villey. Zezwolenie na budowę rezydencji. Pozwolenie na budowę tuneli pod miastem...
Czy mieszkańcy miasteczka wiedzieli o podziemnych korytarzach, które ciągnęły się pod całym Dark Villey? Frankie twierdził, że nie. Jednak, czy taki mocny dowód – opatrzony królewską pieczęcią – nie powinien być podstawą do poszukiwań?
– Tunele to tylko legenda, moje dziecko – usłyszałam czyjś głos dobiegający zza moich pleców.
Odwróciłam się i zobaczyłam wysoką, elegancko ubraną blondynkę. Miała mniej więcej trzydzieści lat i wyglądała na całkiem miłą. Jeśli wierzyć plakietce przypiętej do koszuli, nazywała się Natalie Jameson i pracowała w muzeum.
– Tak?
– Widzę, z jakim zaciekawieniem przyglądasz się tym niewiele wartym kartkom papieru. I choć nie potrafię zaprzeczyć ich wiarygodności, to prawda jest taka, że tunele, o których mowa, nigdy nie powstały. – Uśmiechnęła się niepewnie.
– Tak pani sądzi? – odparłam. Jakimś cudem opanowałam drżenie głosu.
Kobieta sprawiała wrażenie, jakby lada moment miała wybuchnąć śmiechem.
– Ja to wiem! Jako kustoszka tego muzeum mam dostęp do takich informacji. Wszystko jest potwierdzone.
Pokiwałam głową ze zrozumieniem. Jej pewność siebie wydawała się śmieszna, zwłaszcza dla osoby, która wiedziała, że tunele istnieją; z trudem powstrzymałam parsknięcie.
– Jeśli mogę panią o coś spytać... – zaczęłam.
– Oczywiście.
– Co pani myśli o plotkach, które obecnie krążą po miasteczku?
Uśmiech zniknął z twarzy pani Jameson. Wyglądała, jakby nagle zdwoiła czujność.
– To tylko plotki. Ale moim zdaniem ktoś niedawno był na wzgórzu. I wrócił z niego cały i zdrowy. Pozostaje tylko znaleźć tę osobę, gdyż stanowi cenne źródło informacji.
– Dlaczego by nie zorganizować specjalnej ekspedycji naukowej?
Moja rozmówczyni natychmiast zwęziła oczy, jakby podejrzewała mnie o coś złego. Niemniej jednak odpowiedziała:
– Bez wiedzy nabytej przez ostatnich śmiałków, nie uda się podejść potwora. W końcu kiedyś będzie trzeba go zabić.
Powoli pokiwałam głową. Miałam nadzieję, że nic nie zdradzało tego, jak moje serce przyspieszyło. Kiedy wspomniała o zabiciu potwora, chciałam krzyknąć „Nie!", ale powstrzymała mnie tylko myśl o tym, że mogłabym zdradzić tajemnicę Frankiego.
Rozejrzałam się dookoła, próbowałam odnaleźć Andreasa w tłumie po drugiej stronie pomieszczenia. Niestety, nigdzie go nie widziałam.
– Zastanawia mnie też ten tłum w muzeum – powiedziałam.
– Tak, w ostatnich dniach zauważamy bardzo duży wzrost popularności. I bynajmniej nie jest on spowodowany nową, tymczasową wystawą – odparła pani Jameson. Zerknęła na zegarek. – Muszę cię przeprosić, ale mam ważną sprawę do załatwienia.
Szybkim krokiem poszła w stronę wyjścia. W ciągu kilku sekund zniknęła mi z oczu.
Wróciłam do przeglądania dokumentów, ale nie mogłam się skupić. Moją uwagę rozpraszała ostatnia rozmowa z panią kustosz.
„Będzie trzeba go zabić."
Nie mogłam do tego dopuścić. Choć wiedziałam, że pomysł pani Jameson był szalony i z góry skazany na niepowodzenie, jakiś uparty głosik w mojej głowie ciągle powtarzał, że jeśli się powiedzie, a Frankie zginie, to będzie moja wina.
– To najgłupszy pomysł, jaki kiedykolwiek słyszałem. A żyję dość długo. – Kolejny głos odezwał się za moimi plecami. Brzmiał trochę kpiąco. I znajomo.
Nie musiałam się odwracać, żeby stwierdzić, kto to. Stanął obok mnie, ubrany w dżinsy i ciemną bluzę z kapturem, która zasłaniała mu twarz. Gdy ją odchylił, dostrzegłam kosmyk złocistych włosów.
– Co ty tu robisz? – syknęłam.
Frankie uśmiechnął się, odsłaniając przydługie kły. W duchu liczyłam na to, że nikt nie zwrócił na niego uwagi. W końcu pojawił się znikąd.
– Plotek najlepiej się słucha tam, gdzie najwięcej plotkarzy. Siedzenie w zamku wydaje się dziwne, kiedy jest się w centrum uwagi. A poza tym, chciałem cię znowu zobaczyć.
Byłam zszokowana, z jaką swobodą mówił o rzeczach, które powinny pozostać tajemnicą.
– Doprawdy? Znudziło ci się życie księcia i postanowiłeś spotkać się z pospólstwem?
Nikt nawet na niego nie spojrzał, kiedy zaśmiał się głośno, lecz jego śmiech nie przebił się przez gwar panujący w pomieszczeniu. W pewnym momencie poczułam się jak w ulu.
– Królewskie życie porzuciłem dawno temu. Powiedzmy, że jestem na emeryturze.
– Powiedział koleś mieszkający w najpiękniejszym pałacu, jaki w życiu widziałam – mruknęłam, wywracając oczami.
– Powinnaś zobaczyć Wersal. I Vaux-le-Vicomte. A gdybyś czasem zawitała do Austrii, koniecznie odwiedź Schӧnbrunn...
– Dzięki, zapamiętam.
Zerknęłam na dokument dotyczący budowy tuneli. Szukałam jakiś dat, szczegółów planu, nazwisk architektów, ale nic nie znalazłam.
– Nie powinnaś przejmować się tym, co powiedziała Natalie. Ona ma trochę nierówno pod sufitem.
– Dlaczego tak myślisz?
– Jest żądna władzy. Najchętniej sama wprowadziłaby się do zamku, nie pytając mnie o zgodę.
Zachichotałam. Mężczyzna stojący obok mnie rzucił mi spojrzenie pełne pogardy.
– Plotkuje już całe miasteczko, prawda? – zapytałam.
Frankie się skrzywił i pokiwał głową.
– Nie mam pojęcia, kto zaczął plotkować. Ale niektóre wersje są równie niedorzeczne co ciekawe – stwierdził, unosząc kącik ust w figlarnym uśmieszku. Po chwili spoważniał i dodał: – Ktoś na ciebie czeka. Chyba powinienem już iść.
Obejrzałam się do tyłu, żeby sprawdzić, o kim mówił, ale kiedy spojrzałam na niego z powrotem – Frankie zniknął. Przez chwilę miałam wrażenie, że mi się przewidziało i rozmawiałam sama ze sobą. Ale karteczka, która jakimś cudem pojawiła się w mojej zaciśniętej dłoni, upewniła mnie w przekonaniu, że nie zwariowałam. Rozwinęłam mały zwój papieru i przeczytałam wiadomość:
„Do zobaczenia wkrótce. Frank R."
– Znalazłaś coś?
Niemal podskoczyłam, słysząc głos Andreasa.
– Nie za wiele – odparłam. Spojrzałam na chłopaka, który pojawił się w miejscu, gdzie wcześniej stał Frankie. – A ty?
– Coś mam. Ale nie jestem pewien, czy tego szukałaś.
Złapał mnie za rękę i przeprowadził przez tłum na drugą stronę pomieszczenia. Zatrzymaliśmy się przed gablotką opatrzoną – jakże oryginalnym – tytułem „Tajemniczy potwór". Za szkłem znajdowało się coś na kształt wywiadu z księciem Jonathanem. Przeczytałam go pospiesznie i rozpoznałam jeden fragment – kilka dni temu znalazłam go na stronie internetowej poświęconej zamkowi:
„Na pytanie o swoje najnowsze odkrycie, książę Jonathan odpowiada: Zyskałem nowego sługę, a sługa ten służy mi lojalnie, poddaje się wszystkim mym eksperymentom. Choć nie jest człowiekiem, ludzką skórę przywdział, a na balach nie wyróżnia się spośród tłumu. Jednak strach o własne życie nieraz zmusza mnie do określania go mieniem potwora. Bynajmniej, to nie jego wygląd człowieka przeraża, lecz myśl o tym, do czego jest zdolny."
– Przynajmniej nie nazwał go obiektem – powiedziałam.
– Dlaczego jednak „sługa"? Czemu nie podał jego imienia? – dociekał Andreas.
– Może Jonathan chciał zapobiegawczo ukryć prawdziwą tożsamość potwora, by nie osądzili go o zabójstwo członka własnej rodziny?
– Bardzo prawdopodobne.
W muzeum spędziliśmy dużo czasu, analizując kolejne dokumenty, lecz niestety, w żadnym nie natknęliśmy się na wzmiankę o Frankiem. Wróciliśmy do domu, kiedy zbliżała się druga.
Andreas musiał wracać do siebie, ponieważ Hazel prosiła go o pomoc ze zrozumieniem kilku zagadnień z chemii – zaczęła uczyć się na własną rękę – ale obiecał, że wpadnie wieczorem i wspólnie obejrzymy jakiś film.
Wchodząc na podwórko, zrozumiałam, że coś jest nie tak. Samochód Laury stał na podjeździe, choć mama powinna być o tej porze w pracy. Wątpliwe, żeby wróciła na obiad.
– Wróciłam! – zawołałam, zamykając za sobą drzwi. Odpowiedziała mi głucha cisza. Może mama spała?
Zajrzałam do salonu i nagle chciałam zapaść się pod ziemię.
Laura wcale nie spała – sądząc po kubku kawy stojącym przed nią, nie zamierzała paść ze zmęczenia. Ze skupioną miną przeglądała jakąś książkę. Słysząc, jak gwałtownie wciągnęłam powietrzem, przeniosła wzrok na mnie. Jej pełne złości spojrzenie nie zwiastowało niczego dobrego.
– Może łaskawie wyjaśnisz mi, co to jest? – zapytała, unosząc do góry zeszyt w brązowej okładce. Mój pamiętnik.
Bạn đang đọc truyện trên: AzTruyen.Top