11. Powrót.
Około godziny dziesiątej, w pełni rozbudzona i przebrana w świeże ubranie, chciałam sprawdzić, czy moje przyjaciółki już wstały. Jednak to one odwiedziły mnie pierwsze. Cymbaline, Melanie i Beatrice jak gdyby nic wparowały do mojej sypialni, kompletnie gotowe do wyjścia. Wyglądały jak zawsze, ale coś się zmieniło w wyrazie ich twarzy – ich oczy były puste, jakby straciły sens życia. Przez myśl przemknęło mi pytanie, czy aby na pewno Frankie nie przestraszył ich tak, że postradały rozum.
Moje obawy rozwiały się, kiedy Melanie się odezwała, tonem tak samo wrednym jak zazwyczaj.
– Jak się spało, El?
– Całkiem przyjemnie, choć przez chwilę czułam się, jakbym była księżniczką na ziarnku grochu – przyznałam z uśmiechem. – Też miałyście takie wrażenie?
Nie zamierzałam powiedzieć im o tym, że poznałam Frankiego, zwłaszcza po wyznaniu Melanie. Wtedy straciłam do nich zaufanie.
Nagle zaburczało mi w brzuchu.
– Chodźmy coś zjeść – zaproponowałam. Nie chciałam, żeby zapytały o potwora. Nie przed śniadaniem.
Zgodziły się skinieniem głów. Zanim zeszłyśmy na dół, sprawdziłyśmy w pokojach, czy na pewno niczego nie zostawiłyśmy.
W jadalni usiadłam obok Beatrice, a Mel i Cymbaline zajęły miejsca naprzeciwko. Na stole stały cztery talerzyki z szarlotką – stróżka białego dymu świadczyła o tym, że Frankie upiekł świeże – oraz szklanki i dzbanek napełniony wodą. Zapominając o obecności przyjaciółek, zaczęłam konsumować ciasto, które wręcz rozpływało się w ustach – zatem Frankie się mylił twierdząc, że chłodniejsza jest lepsza niż ciepła.
Dziewczyny nic nie jadły. Obserwując mnie, wyglądały na głodne, ale żadna nie odważyła się spróbować szarlotki.
W połowie mojej konsumpcji ciszę przerwała Melanie.
– Jak ty możesz jeść w takiej chwili? – rzuciła oskarżycielsko, wstając z krzesła. Cymbie i Bea popatrzyły na siebie.
– Jakiej chwili? – spytałam, jak gdyby nigdy nic, odrywając srebrnym widelcem kolejny kęs. Sprytnie udawałam zaskoczoną.
„Nadawałabym się na aktorkę – pomyślałam. – Muszę dokładnie przemyśleć ścieżkę swojej kariery zawodowej."
– Tylko mi nie mów, że nie wiesz, o czym mówię, El. – Groziła mi palcem. – Mnie, Cymbaline i Beatrice nastraszył okropny potwór. Zakładam, że ciebie też, ale nie chcesz się przyznać. I spokojnie jesz ciasto, które wzięło się nie wiadomo skąd. Nie obrzydza cię to?
Przez moment wyglądałam na zamyśloną, ale odpowiedź znałam od razu. Wzruszyłam ramionami i starałam się zabrzmieć bardzo wiarygodnie.
– Nie.
Cymbaline wyglądała na wściekłą. Zerwała się z krzesła, podobnie jak Mel.
– No wiesz!
– Skoro nie tylko mnie zachowanie Electry wydaje się podejrzane – zaczęła Beatrice – może warto zapytać ją o to, co dokładnie wydarzyło się dziś w nocy w jej sypialni, nie uważacie? Nie wierzę, że tak spokojnie sobie spała.
– Dokładnie to samo miałam zaproponować, Bea. – Zgodziła się Cymbie i zwróciła do mnie. – Powiedz szczerze, El, co stało się u ciebie, kiedy my sobie spałyśmy?
Nie miałam gotowej wymówki. Wiedziałam, że będą dociekać, jeśli się pomylę, dlatego zdecydowałam się na prostotę.
– To... to była dość dziwna noc. Po tym, jak potwór przestraszył Cymbaline – zerknęłam na nią; zbladła w okamgnieniu przypomniawszy sobie potwora pod postacią baranów – liczyłam, że nawiedzi mnie Wolters albo coś, o czym nawet bałam się pomyśleć. Ale gdy wróciłam do siebie, zwyczajnie położyłam się na łóżku i myślałam, jak zawsze. Nie wydarzyło się nic nadzwyczajnego. Nie zauważyłam nawet, kiedy zasnęłam. Zanim się obejrzałam, nastał ranek.
Uwierzyły! Uwierzyły od razu!
– A tak poza tym, ta szarlotka jest wyśmienita, musicie spróbować. – Specjalnie wróciłam do tematu jedzenia. Im mniej krępujących pytań, tym lepiej. – Powinnyście coś zjeść, bo wyglądacie mizernie.
– Ja na razie podziękuję – mruknęła Cymbie, krzywiąc się.
Melanie oczywiście skomentowała moją propozycję po swojemu:
– Nie jesteśmy w kafejce! Co, jeśli jedzenie jest zatrute?
Jedynie Bea nie odezwała się, tylko wywróciła oczami.
Wychodząc z zamku, każda z nas miała inne odczucia. Cymbaline nadal wyglądała na przestraszoną, Beatrice wyraźnie się cieszyła, a Melanie jakby odetchnęła z ulgą – jej głupi zakład praktycznie dobiegł końca, poczucie winy niemal zniknęło. Natomiast ja... opuszczałam zamek Frankiego z tęsknotą.
Dopiero po przekroczeniu bramy zdałam sobie sprawę z tego, że zapomniałam o najważniejszym – nie pożegnałam się z nim!
Postanowiłam wziąć sprawy we własne ręce.
– Dziewczyny, ja chyba... zostawiłam ładowarkę od telefonu w swojej sypialni – mruknęłam niepewnie, chociaż to akurat była prawda. Nie pamiętałam, żebym chowała ją do plecaka.
Nie zatrzymywały mnie, ale tylko dlatego, że same nie chciały tam wchodzić.
Niemal biegiem wspięłam się na wzgórze, a potem jak burza wleciałam do zamku bocznym wejściem. Znalazłszy się za drzwiami, zwolniłam – wiedziałam, że czasu mam na pęczki, bo dziewczynom wcale nie uśmiecha się ponowne wejście tutaj, dlatego uważnie obejrzałam zamek jeszcze raz. Wzory na dywanie, którym dokładnie się przyjrzałam, przypominały mi kwiatowe zdobienia bramy.
U szczytu schodów czekał na mnie Frankie, uśmiechając się szeroko. W jasnym świetle dnia był jeszcze ładniejszy niż nocą, choć nie przyjrzałam mu się w pełnej krasie.
– Och – wyrwało mi się, lecz po chwili i ja się uśmiechnęłam.
– Chodźmy się przejść – zaproponował, gdy do niego dołączyłam. – To miło, że postanowiłaś wrócić i się pożegnać.
– Drobiazg – odparłam, rozglądając się po korytarzu. Dopiero teraz zauważyłam, że na suficie na pierwszym piętrze złotą farbą namalowano wymyślne wzorki.
– Zamierzasz powiedzieć o mnie swoim przyjaciółkom? – zapytał bez cienia podejrzliwości w głosie. Kierowała nim zwykła ciekawość.
– Nie zasługują na to, żeby wiedzieć. – Pokręciłam głową. Na chwilę włosy przesłoniły mi widok. – Czy mógłbyś oddać mi moją ładowarkę?
Wiedziałam, że na pewno ją miał. Nie bez powodu trzymałby ręce schowane za sobą.
– Ach, tak. Oczywiście, prawie zapomniałem.
Zwrócił mi ładowarkę, a potem poszedł w stronę galerii portretów. Podążyłam za nim, przyglądając się uważnie obrazom.
– Kiedy pierwszy raz je zobaczyłam, zastanawiałam się, czyje to prace. – Frankie uśmiechnął się szeroko, ale nie odpowiedział. Nie musiał. – Ty je namalowałeś?
– Tak.
– Masz niesamowity talent.
– Odkryłem to dopiero po przemianie. Wcześniej też próbowałem malować, ale wszyscy, którzy oglądali moje prace, mówili, że są ładne. Tylko ładne, nic więcej. Będąc dzieckiem lubiłem to robić, lecz gdy miałem trzynaście lat, Jonathan stwierdził, że nie powinienem marnować płótna, skoro miernie mi to wychodzi. Wtedy dotarło do mnie, że moje prace otrzymywały opinie „ładnych", żebym nie czuł się beztalenciem. Postanowiłem dać sobie spokój.
– To nie do pomyślenia, że Jonathan był aż tak wredny.
– Cóż, taki miał charakter – powiedział obojętnie. – Ale gorzko pożałował swoich słów, kiedy wkrótce po przemianie namalowałem jego portret. Oniemiał, widząc efekt końcowy. Zwłaszcza, że malowałem zupełnie z pamięci.
– Nie dziwię mu się – wskazałam na portret. – To wygląda jak zdjęcie cyfrowe.
– Nie do końca. Jeśli przyjrzeć się uważniej, wyraźnie widać ślady pędzla.
Przybliżyłam się do portretu Jonathana i ujrzałam długie, zdecydowane pociągnięcia pędzla.
– A kiedy namalowałeś resztę?
– Malowanie wypełniało mi czas po tym, jak okazało się, że muszę zrezygnować z zajęć, które uwielbiałem robić przedtem. Zamykałem się w swojej sypialni, rozstawiałem sztalugę, rozkładałem cały warsztat i oddawałem się sztuce. Byłem potworem od trzech miesięcy, kiedy powstał portret Jonathana. Po miesiącu zacząłem malować portret króla, ponieważ planował złożyć nam wizytę.
– Kim są te kobiety koło niego? – zapytałam, wskazując dwie panie w identycznych, białych sukniach, stojące po obu jego stronach. Jedna z nich miała obojętną, ściągniętą twarz, za to druga promieniała radością.
– Ta z lewej to królowa Katarzyna, jego żona. A po prawej stoi pierwsza kochanka króla.
– Mogłam się domyślić.
– To nie było oczywiste, niewiele osób o tym wie. Karol był kiepskim królem, ale jeszcze gorszym mężem.
– Dość kontrowersyjny obraz – zauważyłam. – Król go widział?
– Nie. Odwołał swoją wizytę bez szczególnego powodu.
– Może to i lepiej.
Spojrzałam na ostatni obraz.
– Kiedy namalowałeś Rosemary?
– Krótko po tym, jak zobaczyłem ją na balu. Nie mogłem przestać o niej myśleć. Chciałem ofiarować jej ten portret w dniu ślubu, ale... wiesz, co było dalej.
Ze smutkiem pokiwałam głową. Widziałam wyraz jego twarzy, kiedy o tym wspominał – słaby uśmiech, który wykrzywiał mu usta, zgasł jak płomień świecy.
W chwili, gdy miałam zapytać, dlaczego jestem tak podobna do Rosemary, rozległ się zaniepokojony krzyk Cymbaline.
– Electra! Znalazłaś już tę ładowarkę?!
– Powinnaś już iść – powiedział.
Przyznałam mu rację. Schodząc po schodach, odwróciłam się do niego i powiedziałam:
– Miło było cię poznać. Do zobaczenia, Frankie.
– Wpadnij kiedyś – zawołał za mną, kiedy zniknęłam z jego pola widzenia.
„Oczywiście, czemu nie?", pomyślałam, wiedząc, że mnie słyszy. Nie mogłam powiedzieć tego na głos ze strachu, że któraś z koleżanek mogła mnie podsłuchiwać.
Znalazłszy się z powrotem na powietrzu, powitała mnie Melanie:
– Nareszcie!
Powstrzymałam się od komentarza i ruszyłam prosto przed siebie, w kierunku domu. Ponownie mijając bramę odwróciłam się po raz ostatni w stronę majestatycznej budowli. Frankie stał na pierwszym piętrze i uśmiechał się do mnie przez okno.
Przez całą drogę powrotną nie nawiązałyśmy rozmowy dłuższej niż pół minuty. Wracałyśmy w ciszy. Dołującej ciszy. Najwidoczniej Frank dostarczył im dreszczyk emocji, który trzymał je przez wiele godzin – na szczęście poza lekkim oszołomieniem nie wyglądały, jakby ich psychika uległa zniszczeniu.
Rozstałyśmy się po przejściu przez Monsters Street. Ja i Cymbie skręciłyśmy w prawo, a Bea i Mel poszły w lewo.
Cymbaline sprawiała wrażenie zadowolonej, kiedy się rozdzieliłyśmy. Zapytałam, dlaczego.
– Melanie działała mi już na nerwy. Ale jestem pewna, że szybko nie rzuci żadnego równie głupiego zakładu, o ile w ogóle – wyjaśniła.
Przyznałam jej rację.
Z poczucia przyjacielskiej troski odprowadziłam Cymbie praktycznie pod same drzwi jej domu. Przypominała trupa – jej naturalnie blada skóra stała się wręcz blada, a błękitne tęczówki puste – bałam się, że lada moment zemdleje. Delikatnym półuśmiechem podziękowała mi za dobroduszność. Odwzajemniłam go i odeszłam.
Wybiło południe, kiedy wreszcie znalazłam się w domu. Z pewnym zaskoczeniem odkryłam, że mama była nieobecna – pewnie wybrała się na szybkie zakupy, bo jej samochód nie stał na podjeździe. Z olbrzymią ulgą zasiadłam w wygodnym fotelu w salonie i przymknęłam na chwilę oczy, by naprawdę poczuć, że wróciłam.
„Jak dobrze być w domu!", pomyślałam.
Nagle ktoś zadzwonił do drzwi. Spodziewałam się, że mama wróciła z zakupami i chce, abym jej pomogła. Jednak po chwili dotarło do mnie, że to niedorzeczne – Laura nie miała pojęcia, że wróciłam już z „nocowania u Melanie".
Ucieszyłam się znacznie bardziej, widząc przed drzwiami osobę, którą najbardziej chciałam w tamtej chwili zobaczyć.
Andreas.
Odetchnął z ulgą, kiedy wychyliłam się zza drzwi – w końcu był jedyną osobą spoza naszej czwórki, która wiedziała o wypadzie na wzgórze. Mógł więc podejrzewać najgorsze – moją śmierć. Miał zapadnięte policzki, podkrążone oczy i blada twarz, oznaki nieprzespanej nocy.
Bez słowa rzuciłam mu się na szyję.
– Tak się bałem, że nie żyjesz! – szepnął mi do ucha i przytulił mnie mocniej. Brakowało mi tchu.
– Żyję. Ale zaraz zginę tragicznie przez uduszenie, jeśli mnie nie puścisz – rzuciłam żartobliwie.
– Jasne. – Rozluźnił uścisk, a potem spojrzał ponad moim ramieniem w głąb korytarza. – Twoja mama jest w domu?
– Nie, wyszła gdzieś.
– Może my też pójdziemy na spacer? Na przykład do parku.
Jego propozycja wydała mi się kusząca, nawet jeśli nie miałam siły iść. Wolałam porozmawiać z nim o wszystkim poza domem, gdzie mama mogła na nas wpaść albo, co gorsza, podsłuchiwać. Jednak nie byłam pewna, czy rozmawianie o sekretach zamku w parku pełnym ludzi nie byłoby równie ryzykowne.
– Brzmi super.
Odpowiedział mi uśmiechem.
Zanim jednak wyszliśmy, wróciłam na chwilę do swojego pokoju, aby przebrać się i ułożyć włosy tak, by nie przypominały rudego, ptasiego gniazda – rano nie zwróciłam zbytniej uwagi na fryzurę.
– Nawet nie wiesz, jak bardzo się o ciebie martwiłem, kiedy rozstaliśmy się przed twoim domem, tuż po tym fatalnym pocałunku. Czułem, jakby zabrakło połowy mnie. Wiem, że teraz powinienem się wytłumaczyć ze wszystkiego, co się stało wczoraj, ale... ach, ćwiczyłem przemowy całą noc i nadal nie wiem, jak zacząć – mówił jak nakręcony, odkąd wyszliśmy z domu i skierowaliśmy się w stronę parku.
– Wiem o tym.
Spojrzał na mnie podejrzliwie.
– Co?
– Widziałam, jak o czwartej nad ranem krążyłeś po pokoju i rozmawiałeś sam ze sobą – wyznałam.
Andreas był tak zszokowany, że omal nie wszedł wprost pod koła samochodu. W odpowiedniej chwili złapałam go za łokieć. Kobieta idąca po drugiej stronie ulicy spojrzała na nas z dezaprobatą.
– To niemożliwe. Hazel spała, na pewno mnie nie widziała. Więc jak...?
– Wyjaśnię ci we właściwym czasie – odparłam. – Na razie spróbujmy dotrzeć do parku w jednym kawałku.
Zaśmiał się, ale skupił wreszcie swoją uwagę na drodze. Zwykle, gdy się koncentrował na konkretnym zadaniu, wyglądał poważnie i zaciskał szczęki. Tym razem jednak przypominał luzaka, rzadko widywałam go tak swobodnego.
Park przy Madison Avenue był jednym z moich ulubionych miejsc w miasteczku. Wszechobecna zieleń koiła zmysły, pozwalała pomyśleć i najwidoczniej bywała inspirująca, gdyż spacerując po parku często widywałam natchnionych malarzy, szkicowników i poetów, recytujących swoje twory z myślą, że ktoś ich słucha.
Znalazłszy się pomiędzy drzewami, zdałam sobie sprawę, że dawno nie mnie tam nie było. Kierując się wraz z Andreasem w stronę najbardziej skrytej części parku, nieopodal muszli koncertowej, gdzie raz na kilka miesięcy występowały zespoły folkowe, napotkałam na swojej drodze wielu mieszkańców miasteczka, którzy patrzyli na pływające w stawie łabędzie albo najzwyczajniej przechadzali się alejkami – ostatecznie, co ciekawego można było robić w niedzielę?
Tuż za sceną rozciągała się przestrzeń gęsto porośnięta drzewami, gdzie przeciętni mieszkańcy Dark Villey zapuszczali się dość rzadko. Najczęściej przychodzili tu ludzie, którym pies zerwał się ze smyczy, albo tacy, którzy z różnych powodów chcieli pobyć sami.
Tak jak my. Nikt specjalnie nie zainteresował się dwójką nastolatków, którzy nagle skręcili z alejki w ledwie widoczną ścieżkę wydeptaną na trawie, a potem okrążyli muszlę i zniknęli – nikogo podobny widok nie dziwił.
– Nareszcie cisza – powiedział Andreas sadowiąc się w cieniu pod drzewem. Oparł się o pień, ręce założył za głową. Siadłam tuż obok niego, podkulając kolana i otaczając je ramionami. – To... od czego zaczynamy?
Pytanie, choć pozornie proste, było podchwytliwe. Należało zacząć od tego, co najważniejsze. A zatem od czego? Musiałam rozważyć, czy najpierw powinniśmy porozmawiać o mojej wyprawie na zamek, o Frankiem i o tunelach biegnących pod całym miastem, czy też w pierwszej kolejności należało wyjaśnić to, co działo się między nami. Miałam mętlik w głowie.
– Nie wiem – szepnęłam. Patrzyłam na drzewo rosnące dwa metry przede mną. Z jakiegoś powodu wolałam unikać kontaktu wzrokowego z Andreasem.
Chłopak wyprostował się i westchnął.
– Obiecajmy sobie, że będziemy szczerzy, dobrze?
Przystałam na to skinieniem głowy.
– Twoja przygnębiona mina bardzo mi się nie podoba – mruknął, po czym przysunął się bliżej i otoczył mnie ramieniem w zwykłym, przyjacielskim geście. Delikatnie się uśmiechnęłam. – No, teraz lepiej.
Odważyłam się na niego spojrzeć. Para błyszczących, niebieskich oczu wpatrywała się we mnie z niewielkiej odległości.
– Chyba ja powinienem zacząć – stwierdził po przedłużającej się chwili ciszy. Odrobinę bałam się tego momentu, czułam przyspieszone bicie mojego serca. – Musisz wiedzieć, El, że wszystko, co zeszłej nocy wyznałem Hazel, było prawdą. Od dłuższego czasu zbierałem się na odwagę, żeby powiedzieć ci, co czuję, ale bezskutecznie. Dopiero stworzywszy klona coś drgnęło mnie do działania. Wprawdzie nie planowałem tego pocałunku, ale chyba się cieszę, że nastąpił. – Niepewnie uniósł kącik ust. – Nie wiem, jak to wyglądało z twojej perspektywy, ale kiedy rozmawiałem z Hazel na poddaszu, czułem się tak, jakbym rozmawiał z tobą. Patrząc na nią, na jej twarz identyczną jak twoja, ciągle miałem przed oczami ciebie i to chyba pomogło mi się przełamać. Miałem jednak skrytą nadzieję, że ona zachowa w tajemnicy to, co powiem. Choć może to i lepiej? Kiedy Hazel uświadomiła mi, że podsłuchiwałaś, poza lekką paniką, poczułem wielką ulgę. Wprost nie mogłem się doczekać, żeby porozmawiać z tobą w cztery oczy i zapytać... – Przerwał nagle i ujął moje dłonie. Skórę miał nieco szorstką, co było wynikiem lat eksperymentów, nie zawsze udanych.
– Tak?
– Czy zostaniesz moją dziewczyną?
Spodziewałam się, że to pytanie kiedyś padnie, lecz nie znałam na nie odpowiedzi. Nigdy nie byłam jedną z tych nastolatek, które zmieniają chłopaków jak rękawiczki, które zbierają doświadczenia, które najzwyczajniej się bawią. Związki traktowałam poważnie, tak jak kiedyś nauczyła mnie mama – jeśli coś się zepsuje, należy próbować to naprawić, a nie od razu wymieniać na inny model (szkoda tylko, że Neil nie przyswoił sobie podobnych treści). Po rozwodzie rodziców obiecałam sobie, że mój pierwszy chłopak będzie kimś, na kim będę mogła polegać równie bardzo, jak na moim przyjacielu z dzieciństwa. Los najwyraźniej chciał, aby jednym i drugim był dla mnie Andreas.
– Tak!
Twarz chłopaka rozjaśnił szeroki uśmiech, który uwielbiałam. Zanim się spostrzegłam, Andreas przytulił mnie mocno i wyszeptał do ucha coś na kształt „Dziękuję". Przez krótką chwilę siedzieliśmy bez ruchu, w kompletnej ciszy. Otaczały nas drzewa dające przyjemny cień. Z oddali dobiegał szum przejeżdżających samochodów.
Siedząc po turecku, naprzeciwko Andreasa, który delikatnie rysował kciukiem kręgi wewnątrz mojej dłoni, zastanawiałam się, jak poruszyć temat zamku. Czy warto było psuć tak romantyczny moment opowieścią o potworze, który dopuścił się wielu zbrodni, ale nawrócił się i opowiedział mi historię swojego życia?
Mój problem rozwiązał się sam.
– Skoro już jesteśmy przy tym temacie – zaczął Andreas, nie odrywając wzroku od moich dłoni – to wyjaśnisz mi wreszcie, co miałaś na myśli mówiąc, że mnie widziałaś?
– To dzięki tunelom. Biegną pod całym Dark Villey.
Podniósł wzrok.
– A ja sądziłem, że tylko mi się przewidziało.
– Ty też mnie widziałeś? – zdziwiłam się.
– Nie. Ale tydzień temu widziałem, jak jakiś facet szedł ulicą i nagle zapadł się pod ziemię. Dosłownie. W miejscu, gdzie zniknął, znalazłem tylko urwany kawałek sznura. Żadnej studzienki kanalizacyjnej ani dziury w ziemi. Wydawało mi się, że mam halucynacje.
„Frankie", pomyślałam od razu.
– Jak wyglądał?
– Nie przyglądałem mu się uważnie, ale pamiętam, że był ubrany na czarno. Kaptur zasłaniał twarz, więc nie widziałem tylko trochę blond włosów i...
– Blond? – powtórzyłam. – A był wysoki?
– Tak, wyższy ode mnie... Czekaj, znasz go?
Uśmiechnęłam się pod nosem.
– Zatem widziałeś potwora z zamku.
Andreas przez chwilę wpatrywał się we mnie z niedowierzaniem, które potem zmieniło się w ciekawość. Puścił jedną moją broń i zaczął pocierać brodę.
– Poznałaś go?
Kiwnęłam głową.
– Wcale nie jest taki straszny, jak go wszyscy opisują.
– To morderca! – zawołał. Uciszyłam go szybko, rozglądając się, czy przypadkiem nikt nas nie zauważył. – Wybacz, ale jakoś nie mogę w to uwierzyć.
– Słyszałeś o tym tajemniczym darczyńcy z Dark Villey?
– Anthony Change? – odgadł.
– Właśnie. To on.
– Zatem na zamku mieszka jakiś strasznie dziany gość, który raz na jakiś czas wpłaca datki dla biednych i wyje do księżyca jak głupi? Ten Anthony wydaje mi się podejrzany.
– Ma na imię Frank – zaznaczyłam.
– A więc Anthony to...
– Pseudonim.
– Już się pogubiłem – oznajmił Andreas, marszcząc czoło.
Wyciągnęłam rękę do przodu i pogłaskałam go po policzku.
– Zatem przygotuj się na opowieść pełną strachu i sensacji, wątków historycznych i romantycznych...
Przerwałam, gdy Andreas pochylił się w moją stronę. Niespodziewanie zaparło mi dech w piersi. Nasze twarze dzieliły milimetry, w jego niebieskich oczach widziałam rosnącą ekscytację.
– Romantycznych, powiadasz?
Kiedy poczułam na swoich wargach nacisk jego ust, kompletnie zapomniałam, co zamierzałam odpowiedzieć. Zamknęłam oczy i oddałam się pocałunkowi bez reszty. Chciałam być bliżej, oplotłam dłońmi kark Andreasa, a on przyciągnął mnie do siebie tak, że usiadłam na jego kolanach. Moje serce przyspieszyło, oddech stał się urywany, ale nie przejmowałam się tym. Wspomnienie wczorajszego pocałunku, który doprowadził nas oboje do rozpaczy, zniknęło, zastąpione nowym, dużo bardziej emocjonującym.
– Nawet nie wiesz, jak bardzo chciałem to zrobić – mruknął. Musnął moje wargi jeszcze raz, a potem niechętnie odsunął się. Położyłam głowę na jego ramieniu, wciąż siedząc mu na kolanach. Ręce Andreasa spoczywały na moich plecach, zaplecione w silnym uścisku.
– Kocham cię – szepnęłam.
Andreas zaczął cicho chichotać. Bawił się moimi włosami.
– Chyba nie dosłyszałem. Możesz powtórzyć?
Podniosłam głowę.
– Kocham cię, wariacie – odparłam głośniej, po czym zmierzwiłam mu czuprynę, śmiejąc się jak szalona. Odpłacił się tym samym.
Nasze wygłupy przerwał niespodziewany deszcz. Niebo było zasnute chmurami w niewielkim stopniu, ale gdy zaczęło padać – najpierw lekko, a nagle bardzo intensywnie – zerwaliśmy się z ziemi i wraz z innymi mieszkańcami miasteczka przebywającymi wówczas w parku szybkim krokiem zmierzaliśmy w stronę domu. Trzymaliśmy się za ręce, co początkowo trochę mnie dziwiło, ale potem zaczęło mi się nawet podobać.
Przestało padać akurat, kiedy wkroczyliśmy na Old-city Street.
– Przelotny deszcz jest najbardziej zdradliwy – stwierdził Andreas, przeczesując palcami mokre włosy. – Najpierw psuje ci plany na popołudnie z najpiękniejszą dziewczyną, jaką znasz, a potem znika równie nagle jak się pojawił.
Poczułam, że się rumienię.
– Lepiej chodźmy do domu.
W chwili, gdy wchodziliśmy na moje podwórko, mama wyszła z domu. Powitała nas ciepłym uśmiechem i zbiegła po schodkach w stronę samochodu, w którym zostawiła zakupy. Wraz z Andreasem pomogliśmy jej wnieść siatki do domu, a po tym, jak Laura skończyła narzekać na pogodę, poszliśmy do mojego pokoju.
– Twoja mama wygląda na zmęczoną.
– Dziwisz się? W tym tygodniu prawie jej nie widziałam.
– Może powinienem już pójść i pozwolić ci z nią porozmawiać? Jest niedziela, pewnie chciałaby spędzić ten czas z tobą.
Andreas mówił bardzo do rzeczy. O czym mogła marzyć zapracowana kobieta, która prawie w ogóle nie widuje swojej jedynej córki, po całym tygodniu pracy?
– Chyba masz rację. Ale może najpierw opowiem ci o zamku?
Chłopak zaśmiał się. Podniósł się z krzesła, podszedł do mnie i pocałował w czoło.
– Jeszcze będzie okazja.
Razem zeszliśmy na dół, gdzie panowała dziwna cisza – zawsze, gdy mama była w domu, hałasowało jakieś urządzenie. Ani czajnik, ani pralka, ani mikrofala, ani telewizor, zupełnie nic. Wydało mi się to trochę podejrzane.
– Dokąd idziecie, dzieciaki? – Głos Laury dobiegał z góry. Spojrzałam schody, mama właśnie po nich schodziła.
Zdziwiłam się, widząc ją wystrojoną. Rude włosy, prostsze i krótsze niż moje, upięła w koński ogon i założyła czarną sukienkę, która od wieków kurzyła się w szafie. Jednak niekoniecznie zdawała sobie sprawę z tego, że srebrna kopertówka gryzie się z różowymi butami na obcasie.
– A ty, mamo? – spytałam. Laura zareagowała prychnięciem.
– Pierwsza zadałam pytanie.
Na szczęście Andreas miał już gotową odpowiedź. Nieco prowokacyjnie złapał mnie za rękę.
– Wybieraliśmy się do laboratorium. Chciałem pokazać El mój najnowszy wynalazek.
– Nie ma sprawy. Przyda jej się towarzystwo.
– Dowiem się, dokąd idziesz?
Laura wahała się przez krótką chwilę. Przygryzła dolną wargę.
– Impreza firmowa z okazji urodzin szefa. Wolałabym zostać w domu, ale obecność jest obowiązkowa.
– W takim razie idź – mruknęłam. Mama nie raz mi mówiła, że John Mayer to wyjątkowo wymagający szef, któremu lepiej nie podpadać.
– Dziękuję za pozwolenie – rzuciła kpiarsko, przejrzała się po raz ostatni w lustrze, po czym minęła nas w korytarzu i wyszła. Nie wsiadła do samochodu.
Spojrzałam na Andreasa odrobinę zaskoczona.
– Nie mówiła mi, że wybiera się do Mayera na przyjęcie.
– Może zapomniała? – zasugerował.
– Nie sądzę. O takich rzeczach mówi mi zawsze. Widziałeś wyraz jej twarzy.
– Być może nie chciała powiedzieć ci, że znowu zostaniesz sama w domu?
– Przekonamy się. Ale dowiem się, jeśli coś ukrywa.
Andreas wywrócił oczami, a potem objął mnie ramieniem i zaprowadził do salonu.
– To jednak nie idziemy do laboratorium? – spytałam, siadając na kanapie. Chłopak usiadł tuż obok.
– Nie. Ale możesz poprosić Hazel, żeby przyszła tutaj. Z pewnością chętnie wysłucha opowieści o Anthonym...
– Frankiem – poprawiłam go odruchowo. – OK, już ją wołam.
Dzwonek do drzwi przeszkodził mi w skupieniu się – telepatyczna więź z klonem wymagała wielkiej koncentracji, aby połączyć się ponownie. Poprosiłam Andreasa, by sprawdził, kto przyszedł, a sama spróbowałam jeszcze raz. Zupełnie zbędnie, jak się okazało.
– Co tutaj robisz, Hazel? – zaskoczony głos Andreasa niósł się korytarzem.
– Wołaliście, więc przyszłam – odparła. Wydawała się urażona. Gdy zjawiła się w salonie, przyglądała mi się zdumiona. – Mam dla ciebie radę, El. To, że ty się odcięłaś, nie znaczy, że ja też to zrobiłam.
– Uznam, że to znaczy „Miło cię widzieć po powrocie z niebezpiecznej misji" – mruknęłam.
– Dla ciebie nie była niebezpieczna, skoro potwór pozwolił ci się poznać. Na dodatek jest taki przystojny...
Andreas spojrzał na Hazel z ukosa, zanim wrócił na swoje miejsce na kanapie, tuż przy moim boku. Chwilę później i ona usiadła, po czym niespodziewanie rzuciła mi się na szyję.
– Miło cię widzieć – powiedziała.
– No dobrze – zaczął Andreas – skoro już jesteśmy w komplecie, może Electra zacznie w końcu opowieść? Mam dziwne przeczucie, że dużo się działo.
– Zatem słuchajcie uważnie.
Opowiadanie historii zaczęłam od wizyty w domu Theresy Hungary, co okazało się dość emocjonującym fragmentem. Gdy tylko Andreas dowiedział się o tym, że zjawa wznieciła pożar, zaczął zastanawiać się na głos, jak to właściwie możliwe – Hazel rzuciła żartobliwie, że właśnie włączył mu się tryb „naukowiec".
Płynnie przeszłam do części o pięknych ogrodach, a potem, opisując wnętrze zamku, przypomniało mi się, że robiłam zdjęcia, aby im pokazać. Czym prędzej poszłam na górę po aparat i komórkę. Jednak gdy chciałam pokazać fotografie Andreasowi i Hazel, spotkało mnie niemiłe zaskoczenie. Wszystkie zdjęcia zostały skasowane! Ocalało jedynie kilka fotek z sesji w barokowych sukniach.
– Nie wybaczę mu tego.
– Przynajmniej zostawił wiadomość – zauważyła Hazel, powiększając jedyne zdjęcie, które pozostało na karcie aparatu, lecz jego autorem był ktoś inny. – Nie mogę tego rozszyfrować.
Wzięłam od niej aparat i bacznie przyjrzałam się fotografii. Przedstawiała kartkę papieru, na której ktoś o wyjątkowym charakterze pisma napisał dwa zdania czarnym atramentem.
Te zdjęcia nie mogły nigdy ujrzeć światła dziennego, toteż je skasowałem. Mam nadzieję, że mi wybaczysz, Electro. Frank Rhymes.
– Ten gość chyba ma dużo kompleksów – stwierdził Andreas. – Dziwne, że w ogóle pozwolił ci zdradzić komukolwiek swój sekret.
– Postąpiłbyś podobnie, gdybyś tak jak on przez ponad trzysta lat wiódł żywot samotnego potwora straszącego miasteczko. Trudno jest ponownie zbudować zaufanie do ludzi po tak długim czasie, prawda?
Wzmianka o wieku potwora skutecznie powstrzymała go przed komentarzem. Wraz z Hazel czekał na ciąg dalszy opowieści, a kiedy nastąpił, słuchał bardzo uważnie.
Starałam się nie pominąć żadnego drobiazgu. Szczegółowo przedstawiłam relację Frankiego z księciem Jonathanem, szalone eksperymenty, w wyniku których został potworem (ta część bardzo zainteresowała Andreasa, ale nie śmiał mi przerwać) oraz umiejętności, które dzięki temu zyskał – przy okazji mowy o możliwości zmiany postaci, opisałam dokładnie ataki na Melanie, Beatrice i Cymbaline. Z kolei historia Rosemary wciągnęła Hazel, która nie mogła uwierzyć, że Jonathan odważył się zrobić coś takiego.
– Przecież był księciem! Gdzie jego honor?
Andreas wyraźnie spochmurniał.
– Żeby zabić kobietę, którą się kocha... To nie do pomyślenia!
– Jonathan najzwyczajniej zazdrościł Frankiemu – uznała Hazel. –On jest szarmancki, wyjątkowy i przystojny, podczas gdy tamten... o, matko!
Porozumiewawczo spojrzałam na Andreasa. Był pełen podziwu.
– A właściwie dlaczego wybrał akurat ciebie, El? – zainteresował się. – Dlaczego nie Beatrice chociażby?
– Frank najwyraźniej uznał, że mam szczere intencje i nie przyszłam do zamku nie dla sławy, ale dla prawdy.
– I ją poznałaś. Jako jedyna w miasteczku.
Uśmiechnęłam się pod nosem.
– Tylko dzięki tobie. Ty podsunąłeś mi ten pomysł – mruknęłam, dotykając policzka chłopaka.
– Znowu te czułości. Lepiej zostawię was samych – jęknęła Hazel i wyszła z salonu.
Andreas zaśmiał się, a wkrótce potem i ja zaczęłam chichotać.
– Ona tak na poważnie?
– Chyba tak – odparł. Nagle położył mi dłoń na plecach, przyciągnął bliżej, a kiedy nasze twarze znalazły się bardzo blisko siebie, wyszeptał: – I zdecydowanie ma rację.
Chwilę później całował mnie powoli i czule, głaszcząc moje włosy. Tykanie zegara ucichło, jakby czas się zatrzymał i pozwolił nam bez skrępowania zająć się sobą.
Romantyczny moment przerwało pukanie do drzwi. Jak poparzeni, odsunęliśmy się od siebie, dysząc. Zanim zdążyłam cokolwiek zrobić, zauważyłam Hazel mknącą korytarzem. Otworzyła drzwi.
– Wcześnie wróciłaś, mamo – powiedziała, maskując zaskoczenie.
Laura!
Sytuacja zaczęła się komplikować. Z pewnością stało się coś ważnego, skoro zdecydowała się wrócić przed dwudziestą. Mało tego, jak miałam wytłumaczyć jej obecność klona, o którym nie miała zielonego pojęcia?
– To przyjęcie okazało się katastrofą! – poskarżyła się Laura. Słyszałam przez ścianę, jak z ulgą zrzuca z siebie buty na obcasie. – Żona szefa podpaliła mu marynarkę, zapalając świeczki na torcie, a księgowa wpadła na stół i wylała na siebie wszystkie możliwe napoje, łącznie z drogim szampanem, który czekał na toast w wysokich szklankach. Chyba nie pojawi się jutro w pracy.
Z każdym krokiem mamy moje serce przyspieszało. Była coraz bliżej. Stając w drzwiach do salonu, pisnęła. Odwróciła się na pięcie i poszła w stronę drzwi wejściowych. Po chwili wróciła, pchając Hazel przed sobą. Wraz z Andreasem zerwaliśmy się z kanapy – całe szczęście, nic już nie zdradzało, że się całowaliśmy.
– Co tu się dzieje, El? – Laura zwróciła się do klona.
Hazel podeszła do nas i spojrzała najpierw na nas, potem na Laurę.
– Andreas stworzył maszynę do klonowania. A to jest mój klon, Hazel – powiedziała, wskazując na mnie.
– Chyba ci się coś pomyliło – zauważyłam.
– Wcale nie!
– Nie możesz się pode mnie podszywać.
– Kłamiesz, Hazel.
– Jestem Electra.
– Puknij się w czoło – palnęła, a potem pokazała mi język. Po raz pierwszy miałam ochotę uderzyć ją w twarz.
Laura wyglądała na zdezorientowaną. Opadła na fotel, kompletnie wyczerpana. Chyba bolała ją głowa.
– Andreasie?
– Wszystko pod kontrolą – odparł.
Po chwili wypchnął nas na korytarz i zaprowadził do kuchni, gdzie spojrzał na nas rozczarowany.
– Co wy wyprawiacie?
– Też się zastanawiam. Hazel? – zwróciłam się do klona.
Przez chwilę milczała, wbiła wzrok w buty – wyglądała, jakby czuła się winna. Dopóki nie wyprostowała się i z dumną miną powiedziała:
– No co? To mnie Laura zobaczyła jako pierwszą, dlatego musiałam udawać, że jestem Electrą, tak czy nie?
Niechętnie przyznaliśmy jej rację.
– Zatem jak to odkręcimy?
Wychyliłam się tak, aby zobaczyć, co się działo w salonie.
– Wydaje mi się, że nie musimy. Mama zasnęła, pewnie nie będzie pamiętać tego zajścia. A nawet jeśli, jakoś jej to wytłumaczę – powiedziałam.
Andreas i Hazel zgodnie kiwnęli głowami.
– Robi się późno – stwierdził. – Powinienem wracać do domu, zanim Zena 2 zacznie się niepokoić.
Pożegnałam ich kilka minut później.
Wróciłam do kuchni, ponieważ mój brzuch domagał się czegoś do jedzenia. Wówczas zdałam sobie sprawę, że ostatnie, co jadłam, to kawałek ciasta, jeszcze na zamku. Zachłannie zjadłam cztery kanapki z serem.
Gdy zajrzałam do salonu, Laura właśnie się obudziła. Przyciskała dłoń do czoła i mamrotała coś niewyraźnie.
– Jak się czujesz?
– Podaj mi aspirynę, kochanie.
Kilka minut po zażyciu leku mama oznajmiła, że czuje się lepiej. Na jej twarz powróciły kolory.
– Co za szalony dzień, El! – powiedziała, siadając na kanapie. – Rano za nic nie mogłam przegonić stada ptaków z mojego samochodu, musiałam jechać na myjnię. A gdy byłam w sklepie, nastąpiła przerwa w dostawie prądu. I wtedy usłyszałam, jak jakieś panie rozmawiały o czymś z ożywieniem.
– O czym? – zapytałam znudzona. Chociaż z wielką chęcią wróciłabym do pokoju, starałam się grać rolę dobrej córki; w końcu dawno nie rozmawiałyśmy.
Jednak jej odpowiedź mnie zmroziła.
– Jedna z nich twierdziła, że świat się kończy i prąd wysiada, ponieważ coś musiało się stać na zamku, skoro potwór nie ryczał tej nocy. A druga ze śmiechem stwierdziła, że tamta przesadza. Z kolei trzecia staruszka podsunęła pomysł, że mogło dojść do kolejnego morderstwa.
Zaśmiałam się nerwowo.
– Że niby ktoś miałby pójść na zamek?
Laura przyjrzała mi się uważnie, mrużąc oczy, ale odpowiedziała łagodnie:
– Żadna nie powiedziała tego wprost, ale pewnie wszystkie miały to na myśli. Zabawne, o jakich głupotach potrafią rozmawiać sześćdziesięciolatki.
Przypomniałam sobie, jak wyglądała kilka lat temu, gdy dowiedziała się, że dwóch nastolatków udało się na wzgórze. Gdyby znała prawdę, za nic nie uznałaby jej za „zabawną".
– A jak ci minęła reszta dnia, mamo?
Za wszelką cenę próbowałam zmienić temat. Laura nie zdawała sobie z tego sprawy, ale zaczęła się śmiać.
– Przecież już ci opowiadałam. Byłam na katastrofalnej imprezie firmowej.
– Ach, no tak – mruknęłam, choć nie mogłam przypomnieć sobie żadnego szczegółu.
– A ty, El? Co dzisiaj robiłaś?
Nigdy nie sądziłam, że będę musiała skłamać w żywe oczy własnej matce. Niestety, nie miałam wyboru – nie mogła dowiedzieć się o mojej wyprawie na zamek; nie po tym, co właśnie mi powiedziała.
– Tuż po tym, jak wróciłam z nocowania, przyszedł do mnie Andreas. I cały dzień spędziliśmy razem.
Laura ziewnęła. Wyglądała na zmęczoną, jakby nie spała dobrze od kilku dni.
– Rozumiem. – Pokiwała głową. Miałam wrażenie, że zaraz ponownie ziewnie i obwieści, że zamierza położyć się spać, kiedy nagle ożywiła się. – Ach, byłabym zapomniała! Chciałam o czymś z tobą porozmawiać.
Nerwowo przełknęłam ślinę. Czułam się okropnie spięta, a mimo to próbowałam utrzymywać pozory normalności.
– Tak? O czym?
– Wydaje mi się, że Andreas się w tobie podkochuje.
W duchu odetchnęłam z ulgą. Przynajmniej nie zamierzała ze mną rozmawiać o zamku.
– Naprawdę tak myślisz? – Moje policzki płonęły.
– Widziałam, jak na ciebie patrzył, skarbie. Powinnaś już zwracać uwagę na takie szczegóły, jesteś nastolatką.
Wstała z kanapy i poszła w kierunku schodów, zostawiając mnie osłupiałą w salonie. Jeszcze nigdy nie rozmawiałyśmy o chłopakach, a nigdy nie sądziłam, że ona sama podejmie ten temat. Chyba dobrze się złożyło, że skończyła mówić równie szybko, jak zaczęła.
Bạn đang đọc truyện trên: AzTruyen.Top