Prolog - czyli jak skomplikować sobie życie🌹

Nić to rodzaj cienkiego sznureczka ze skręconych włókien.

Nasze życie jest utkane. I teraz uważaj: Jeśli wydaje ci się, że kogoś obchodzi twoja nić, to wciąż żyjesz w kłamstwie. W świecie nici i włókien każdy dba o siebie. Do czasu...

Na początku jest tylko jedno włókno. Z czasem, gdy nabieramy doświadczenia, kolejne włókna przyłączają się mimowolnie. I teraz spróbuj sobie wyobrazić, że idziesz przed siebie, stąpając właśnie na takiej cieniutkiej nici. Powiedzmy, że jest śliczna pogoda, bo w końcu to twoja wyobraźnia i pogoda musi mimowolnie cię słuchać. Świeci słońce, jest bezwietrznie, żebyś przypadkiem nie spadł. Wydaje się wręcz idealnie i w tym momencie następuje zespolenie. Kątem oka dostrzegasz po swojej prawej niewielką sylwetkę, która biegnie w twoją stronę jak taran, najprawdopodobniej nie zamierzając się zatrzymać. Nie masz nawet czasu na unik. Człowiek rozkłada ręce i rzuca się na ciebie jak kleszcz na świeżo opaloną łydkę. Jego nić splata się z twoją z prędkością światła, jakby były do tego stworzone od samego początku istnienia, a on uczepia się twoich pleców, zaciskając palce na twojej głowie. Mimowolnie niszczy ci fryzurę i wydziera się głośno do twojego ucha, a jego krzyk jest tak porażający, że poza wyobraźnią mógłby rozsadzić czyjąś głowę. Ledwo udaje ci się złapać równowagę i wydaje ci się, że tuż pod twoimi znoszonymi trampkami pęka nić. Ostatecznie jednak wciąż jesteście w powietrzu. Teraz, oprócz noszenia własnych problemów, musisz utrzymać również te jego. Czujesz jak długi palec sunie po twojej twarzy, starając się wyśledzić każde możliwe miejsce, co zdecydowanie zbyt mocno gryzie się z przenikliwym krzykiem, który wciąż dudni w twoim uchu. Z czasem krzyk przemienia się w zmysłowy szept...

1.07.2019r.
Wilmington, Karolina Północna
godz. 7:59 i 59 sekund

Pov. C. C. W.

- Więc tak: Mój ojciec to kanalia, za dwa miesiące mam przejąć po nim firmę, więc musimy się pospieszyć. Naszym celem jest zniechęcenie go do tego stopnia, by przekazał pałeczkę mojemu młodszemu bratu. Z racji tego, że nie straciłem w oczach ojca od wielu lat, postanowiłem wyciągnąć ciężką artylerię. Płacę trzy tysiące miesięcznie, jeśli tylko zgodzisz się udawać mojego narzeczonego... - oznajmiłem, dosypując do kawy jeszcze jedną łyżeczkę cukru. Zdecydowanie niepotrzebną łyżeczkę, bo i tak już dawno przesłodziłem.

To pewnie ze stresu...

Podniosłem wzrok na mężczyznę, który był najprawdopodobniej moją ostatnią szansą. Blondyn przeszył mnie swoim spojrzeniem do tego stopnia, że nawet nie zorientowałem się, gdy zdecydowanie za mocno zacząłem obijać łyżeczkę o brzegi porcelanowej filiżanki, zakłócając w barze poranną ciszę. W końcu przyłożyłem kubek do ust, aby wziąć jeden zbawienny łyk. Skrzywiłem się jednak momentalnie, gdy moje kupki smakowe utwierdziły mnie w przekonaniu, że kawa faktycznie jest za słodka. Prędko odłożyłem filiżankę na stolik. W momencie, gdy mój rozmówca przygryzł dolną wargę, przełknąłem ślinę. Już otworzył buzię i trwał tak przez kilka sekund, aby wreszcie się odezwać.

- Twoje usta mówią, ale ja nic nie słyszę... onieśmielony... twoją urodą... - wymruczał kokieteryjnie, specjalnie zniżając głos do zmysłowej chrypki. Przerwał na dłuższą chwilę, a ja siedziałem tam... jak tykająca bomba zegarowa, która może wybuchnąć z każdym kolejnym jego słowem. W momencie, gdy poczułem, jak jego dłoń tuż pod stołem wędruje w górę mojego kolana, moja noga drgnęła, wprawiając stolik w ruch. W ostatniej chwili przytrzymałem go rękami, by kawy wylało się jak najmniej. Zależało mi na niej. Bardzo. Ponownie nawiązałem kontakt wzrokowy z chłopakiem, gdy ścisnął palcami moje udo. - ... Mam jedno pytanie... Dajesz od razu czy najpierw muszę zaprosić cię na randkę?

W tym momencie moja powieka drgnęła. Na jego usta wkradł się obleśny uśmiech, a ja przeczesałem jedynie kosmyki palcami.

- Wynocha - nakazałem spokojnie acz kategorycznie.

- To dajesz czy...?

- WYNOCHA! - krzyknąłem, jak na mnie może trochę zbyt głośno.

Spuściłem wzrok na kartę dań, zdając sobie sprawę, że wszyscy zebrani momentalnie odwrócili głowy w stronę naszego stolika. Mężczyzna jak poparzony zerwał się z krzesła, przy tym już do końca niechcący przewracając moją filiżankę.

Przekląłem pod nosem niezadowolony, śledząc go wzrokiem do samych drzwi. W końcu westchnąłem i zrezygnowany oparłem łokcie na stoliku. Ułożyłem brodę na dłoniach. Wpatrywałem się przez chwilę w szybę i znikającą za zakrętem sylwetkę mężczyzny.

Czemu nikt nie traktuje mnie na poważnie...?

Zdawałem sobie sprawę z tego, że to co mówię brzmi co najmniej dziwnie. Nikt normalny nie prosi ludzi o takie rzeczy, ale można było powiedzieć, że byłem po prostu zdesperowany!

- Penne con spinaci e pollo i Fra Diavolo dla pana - usłyszałem po swojej prawej. Gwałtownie podniosłem wzrok, napotykając przed oczami uśmiechniętą twarz kelnera. Mężczyzna odłożył dwa pełne talerze na mój stolik i ponownie uśmiechnął się do mnie promiennie. Sposób, w jaki wymówił nazwy włoskich dań, przyprawił mnie o przyjemne dreszcze w okolicach karku. Jego ciemna karnacja doskonale grała z czarnymi włosami, a górne guziki od białej koszuli wręcz krzyczały, aby je odpiąć! Był nieco niższy ode mnie. Jego, zapewne szorstki, zarost tak doskonale okalał kształtną szczękę i idealne kości policzkowe. Z pochodzenia pewnie Włoch, zatrudniony w jednym z najlepszych barów w mieście.

Chodzący ideał.

- Jeszcze zupa - w tej samej chwili poczułem jak coś niesamowicie gorącego wylewa się prosto na moje spodnie, a miska ląduje tuż przy moim stole.

Usłyszałem odgłos tłuczonej porcelany. Kiedy poczułem jak ciecz przenika materiał moich spodni, syknąłem z bólu, gwałtownie podnosząc się z krzesła.

- Dorian! - wrzasnął kelner, karcąco uderzając towarzysza w tył głowy. - Przepraszam za niego... - próbował mnie jakoś uspokoić, a ja jedynie patrzyłem, jak wrzątek ścieka po mojej nogawce. - ... Nie stój jak słup soli, tylko pomóż! - krzyknął ponownie. - Daj panu lód! Jeszcze raz przepraszam... To po prostu... Dorian... - mruknął zupełnie tak, jakby zdanie "To po prostu Dorian" miało wszystko wyjaśnić... - No rusz się!

Poczułem jak niewielka dłoń oplata palce wokół mojego nadgarstka i zaczyna ciągnąć za sobą w nieznanym kierunku. Niski mężczyzna przeprowadził mnie przez całą jadalnię i agresywnie wepchnął do jednego z pomieszczeń znajdujących się zaraz przy kasie. Momentalnie poczułem ogromny chłód, który dopadł moje ciało tak szybko, jak chłopak wcisnął mi w ręce jeden worek lodu. Znajdowaliśmy się w chłodni.

Patrzył na mnie. Ale nie tak zwyczajnie "patrzył" . Nie patrzył w sposób, w jaki obcy mężczyzna taksuje wzrokiem drugiego mężczyznę. Jego turkusowe oczy śledziły każdy skrawek mojej twarzy tak dokładnie, iż wydawało mi się, że wywierci mi w niej dziurę. Zero niepewności i tego charakterystycznego skrępowania przy nowo poznanej osobie. Po chwili jednak zmarszczył czoło i zawstydził się lekko, odwracając wzrok. Nerwowo poprawił krótkie, kasztanowe włosy, zaczesane na lewą stronę, ale kilka niesfornych kosmyków i tak wystrzeliło do góry spod jego dłoni. Był niższy ode mnie o co najmniej głowę, a mimo to biła od niego niesamowita pewność siebie. W końcu złożył ręce na klatce piersiowej. Światło lampy padało na jego jasną, wręcz porcelanową skórę, uwydatniając prawie niewidoczne piegi rozrzucone na nagiej powierzchni rąk i twarzy.

- Przyłóż... - mruknął, bezwstydnie zjeżdżając spojrzeniem wprost na moje krocze.

Na początku nieco zszokowany powędrowałem za jego wzrokiem. Jednak po kilku sekundach przeniosłem oczy na jego twarz i zmarszczyłem brwi z oburzenia.

- Przyłóż, ja nie patrzę - oznajmił z powagą w głosie, po czym odwrócił się do mnie tyłem.

Przez chwilę obserwowałem tył jego głowy, jego białą koszulę i splątane sznurki od zielonego fartucha, zapominając o bólu w dolnych partiach ciała.

Mój garnitur był brudny. Nie mogłem tak wyjść na miasto.

Nie wiedziałem, jak się za to wszystko zabrać. Co zrobić z workiem oraz z dłońmi. I kiedy myślałem, że już gorzej być nie może, chłopak spojrzał na mnie przez ramię, przyciskając usta do barku i niekontrolowanie parskanął cichym śmiechem, utwierdzając mnie w przekonaniu, że ta sytuacja jest naprawdę komiczna.

- Nie śmiej się - zbeształem go, zdejmując z siebie marynarkę.

- Dlaczego?

- To nieuprzejme.

- Moja chłodnia nie zna tego słowa - mruknął z zadowoleniem, opierając sie o jedną z szafek tak, aby być przodem do mnie.

Posłałem mu niedowierzające spojrzenie, po czym zmierzyłem wzrokiem swoją brudną koszulę i spodnie. Westchnąłem przeciągle.

- Masz coś na przebranie? - spytałem niepewnie.

- Mam.

Zerknąłem na niego, licząc na to, że sam coś zaproponuje, ale on jedynie, przygryzł dolną wargę, wpatrując się w ścianę za moimi plecami. Chyba się zawiesił...

- A może mógłbym...

- Pewnie znajdzie się coś w kamperze... Zaparkowałem go na zapleczu - oznajmił, podnosząc się do góry i otwierając drzwi na zewnątrz.

Po chwili wyszedł bez słowa. Z lekkim wahaniem wybiegłem za nim, a zabrawszy z mojego stolika torbę i położywszy na blacie odpowiednią kwotę za niedojedzone zamówienie, podążyłem za kasztanową czupryną, znikającą w tylnym wyjściu. Opuściłem lokal i wyszedłem na niewielki parking. Dorian właśnie podrzucił do góry niewielki kluczyk i skierował się do żółtego kampera zaparkowanego zaraz przy czarnym Mercedesie. Już po chwili szarpnął za drzwiczki i wślizgnął się do środka bez większych problemów. Mnie przyszło to już zdecydowanie ciężej. Schyliłem się z powodu wysokiego wzrostu i pokracznie wgramoliłem do pojazdu.

- Masz - po chwili w moich rękach wylądowały wyblakłe jeansy.

Dorian wygodnie rozsiadł się na miejscu kierowcy i wskazał głową na siedzenie pasażera. Niepewnie usiadłem, po czym odpiąłem pierwszy guzik od koszuli.

W tym samym momencie usłyszałem znajomy dźwięk charakterystyczny dla blokowania drzwi. Zdążyłem jedynie podnieść wzrok i dostrzec jak niewielki dzyndzel tuż przy mojej szybie znika we wgłębieniu.

- Potrzebuję tych pieniędzy... - mruknął, kiedy nasze spojrzenia się spotkały.

Prześledziłem wzrokiem każdy skrawek jego twarzy w poszukiwaniu choć cienia kpiny.

- Ile wiesz? - zapytałem jedynie, wpatrując się w jedną z jego dłoni, która momentalnie spoczęła na przetartej kierownicy.

- Podsłuchałem całkiem sporo... Ale chciałbym poruszyć temat trzech tysięcy za miesiąc.

- Płacę w gotówce...

- Z wyprzedzeniem?

- Z wyprzedzeniem.

Dostrzegłem, jak na jego twarz wkrada się jednostronny uśmiech.

- Wchodzę w to - oznajmił niezwykle zadowolony.

Zamrugałem kilkakrotnie, z trudem zdejmując z siebie białą koszulę. Odetchnąłem, a oparwszy głowę o siedzenie, jeszcze raz dokładnie prześledziłem wzrokiem jego twarz. Trwaliśmy w ciszy przez kilka sekund. Na zewnątrz było 25 stopni, a w kamperze było tak duszno, że można się było ugotować. W końcu przetarłem czoło wierzchem dłoni.

- Clarence Constantine Watson - bez zastanowienia wyciągnąłem rękę w stronę człowieka, który mógł zmienić moje życie wręcz diametralnie.

- Dorian... Dorian Bane.

Uścisnął ją spokojnie. I trzymał. Może nawet trochę za długo. Nawet na pewno. A ja z tym faktem nie zrobiłem kompletnie nic.

- Dorian! - z transu wybudził nas donośny, przytłumiony głos. Chłopak prędko opuścił szybę po mojej stronie. W momencie, gdy łysy mężczyzna w średnim wieku wcisnął głowę do samochodu przez moje okno, podskoczyłem lekko w miejscu. - Co ty do cholery robisz?!

- Odwożę tego mężczyznę do domu - Bane uśmiechnął się niewinnie, odpalając silnik kampera.

- Nie, nie, nie, posłuchaj mnie uważnie, dzieciaku! Kiedy znowu pozwoliłem ci tutaj pracować, ustaliliśmy sobie coś!

- Tak, mam nie urywać się z pracy podczas swojej zmiany.

- Właśnie! A co teraz robisz?!

- Na pewno nie urywam się z pracy, Mike - parsknął Dorian, wlepiając wzrok przed siebie.

- Po pierwsze: Nie jesteśmy na ty! Po drugie: Jeśli zaraz nie wysiądziesz z tego auta...

- Szefie, to już ostatni raz, obiecuję. Ten mężczyzna ma mokry garnitur...

- Bo?!

- Bo wylałem na niego zupę! - chłopak wyrzucił ręce w powietrze.

- Świetnie, Dorian, robisz postępy! - warknął sarkastycznie pracodawca, opierając dłonie w oknie.

- Przecież każdemu mogło się zdarzyć! Alejandro też kiedyś wylał zupę!

- Bo na niego wpadłeś, idioto!

Widziałem jak Bane gwałtownie chwyta kierownicę. Czułem, że był już bliski wybuchu. Jednak byłem zbyt nieśmiały, by wtrącać się do rozmowy.

- Przepraszam, szefie... ale teraz nie mogę wysiąść z tego auta. Po prostu nici czasami zmieniają kierunek...

Spojrzałem na chłopaka z lekkim zdziwieniem, a kiedy zauważył, że na niego patrzę, prędko odwrócił wzrok na mężczyznę.

- Znakomicie, Bane, możesz dalej pleść te swoje bzdury albo chociaż raz zrobić to, czego ktoś od ciebie wymaga!

- Odwożę tego mężczyznę do domu...
I to moje ostatnie słowo - zakończył chłopak, wciskając plecy w siedzenie.

Pracodawca gwałtownie oderwał się od okna, po czym przyłożył dłoń do twarzy, przejeżdżając po niej mozolnie.

- A ja cię kurwa zwalniam, Dorian - przerwał ciszę. - Już drugi raz... Kurwa! - wrzasnął, po czym kopnął z całej siły butem w bok samochodu.

- Cholera, Mike! Zniszczysz mi karoserię! - Bane wybuchnął wręcz automatycznie, uderzając pięścią w kierownicę.

- Spokojnie - zainterweniowałem, chwytając go za nadgarstek. Chłopak momentalnie spojrzał na mnie zakłopotany, po czym delikatnie uwolnił rękę i zaczął wycofywać kamper z miejsca parkingowego.

Po drodze oczywiście zdążył zahaczyć o czarnego Mercedesa, stojącego tuż obok.

- Jesteś, kurwa, ZWOLNIONY!

- Pieprz się, Mike! - warknął, po czym prędko podniósł szybę.

Z parkingu wyjechaliśmy dosyć szybko. O ile nie liczyć tych wszystkich niepotrzebnych zderzeń z otoczeniem. Później trwaliśmy w ciszy przez długi czas. Po tym, jak podałem mu swój adres, nie odzywał się ani słowem tylko jechał. A ja... potrzebowałem rozmowy, bo jakby nie patrzeć, zwolnili go trochę przeze mnie. Czy na pewno wszystko było między nami w porządku?

- Przepraszam - usłyszałem po swojej lewej cichy głos. Spojrzałem na chłopaka pytająco. - Za... ten cały cyrk. - Bane wciąż patrzył na drogę. - Mike trochę wytrącił mnie z równowagi... Na co dzień... taki nie jestem... - mruknął, mrużąc oczy, jakby samemu nie do końca dowierzając w swoje słowa.

- Rozumiem - oznajmiłem, uśmiechając się lekko pod nosem. - Ja też przepraszam, nie musiałeś mnie odwozić... Straciłeś przeze mnie pracę.

- I tak jej nie lubiłem - parsknął cicho, zerkając w moją stronę.

Znowu zapadła ta krępująca cisza, która wisiała między nami w powietrzu jak gilotyna.

- Szukałeś narzeczonego na portalu randkowym dla gejów? - do moich uszu nagle dobiegło jego pytanie.

- Tak, ale chyba nikt nie wziął mnie na poważnie...

- Badania potwierdzają, że na portalach randkowych pięćdziesiąt procent mężczyzn to zboczeńcy... Wiem, bo sam kiedyś miałem konto na takim jednym, nazywałem się "TurkusowyDywersant"... - chłopak parsknął, ale chwilę potem urwał, bo najprawdopodobniej musiałem wyglądać na naprawdę spłoszonego. - ... Spokojnie, nie jestem zboczony, a nawet gdybym był, to nic ci nie zrobię, bo jesteś ode mnie wyższy o głowę - uśmiechnął się rozbrajająco, a ja przygryzłem wargę ze zdenerwowania. - Zaczynasz już żałować, prawda? Wsiadłeś do kampera z nieznajomym... Faktycznie, słabo, ale jeśli to coś pomoże, to powiem ci coś o sobie... będziesz miał nade mną przewagę. Mam dwadzieścia cztery lata, zawsze spalam się na słońcu, w wieku pięciu lat wypadłem z drugiego piętra... Przeżyłem... i najprawdopodobniej byłem nieplanowany...

- Dorian? - wydusiłem, nie mogąc już dłużej wytrzymać.

- Tak?

- Jesteś sentymentalistą? - zapytałem. Jego głębokie, jasne tęczówki momentalnie przeszyły mnie na wylot.

- Nigdy nie byłem... A ty?

Ja?

- Nigdy... - mruknąłem, wlepiając wzrok w ulicę.

Hej, hej, hej!
Jest i prolog 💖 Witam serdecznie starych i nowych czytelników ;* To dopiero druga książka na moim profilu, ale mam nadzieję, że się przyjmie💗 Liczę na to, że bohaterowie i historia przypadnie wam do gustu ^^

To kto zostaje na dłużej?

Pozdrawiam cieplutko, kochani 🌹
Do usłyszenia ;D

Bạn đang đọc truyện trên: AzTruyen.Top