12| Tylko mi nie mów, że będziesz tęsknił🌹

Pov. C. C. W.

- "Ja, Dorian..." - jego słowa rozniosły się po kuchni, a już po chwili cisza zawisła w powietrzu. W końcu Bane wrócił do krojenia pomidora. - ... A co jest dalej?

- To nieważne - mruknąłem, przypatrując się mu i wciąż siedząc przy stole. - Ja złożę całą przysięgę małżeńską, ty jedynie wypowiesz pierwsze słowa...

- A potem ucieknę sprzed ołtarza i złamię ci serce? - spojrzał na mnie przez ramię.

- Plus: skompromitujesz słynną rodzinę Watsonów.

- Nawet jeśli to tylko gra, to wciąż jest strasznie okrutne - parsknął cicho, zsuwając kawałki pomidora z deski do miski z sałatką. - Nikt nie chciałby zostać rzucony przed ołtarzem.

Podrapałem się lekko po karku. Po chwili westchnąłem cicho, mimowolnie zawieszając spojrzenie na jego biodrach. W niebieskim fartuszku Tessy wyglądał naprawdę wdzięcznie.

Clarence, opanuj się!

- Jak w ogóle doszło aż do ślubu? Nie było go w umowie - mruknął kasztanowowłosy, zabierając się za smażenie jajek.

- Na tamtej kolacji z rodziną rzuciłem, że pobieramy się w następnym miesiącu... Potem Carol odwiedziła mnie w firmie i zaapelowała, że zorganizuje nam wesele. Wybrałem już miejsce i większość dekoracji, nawet projekt tortu i... - chłopak odwrócił się w moją stronę, po czym oparł o blat. Już po chwili przeszył mnie spojrzeniem w ten swój intrygujący sposób. - ... Znaczy... Jeśli się na to nie piszesz... bo to trochę wiele i faktycznie nie było tego w umowie... To... Jak chcesz się wycofać, ja zrozumiem...!

- Nie, Ren - uśmiechnął się lekko. - To nawet lepiej. Ostatnio w moim życiu nie działo się nic ciekawego i... no wiesz, ślub z tobą to będzie miła odskocznia, ale... to strasznie duże wydatki dla ciebie... - skrzywił się lekko, bawiąc palcem wskazującym od lewej ręki. - ... i dla mnie. Obawiam się, że nie mam wystarczająco...

- Ja za wszystko zapłacę, nie przejmuj się tym - zapewniłem go prędko.

- Nie mogę się na to zgodzić - Dorian zaprzeczył głową, składając ręce na piersi.

- A ja nie zgadzam się na to, abyś wydawał na to coś ze swoich oszczędności.

Patrzyliśmy sobie w oczy, próbując nawzajem przeszyć tego drugiego spojrzeniem. Bane zmarszczył brwi, by już po chwili uśmiechnąć się jednostronnie. Lubiłem kiedy to robił.

- Dominant z ciebie - mruknął zadziornie. Zarumieniłem się lekko, zdając sobie sprawę, że rzadko kiedy udaje mi się postawić na swoim. - Zgoda, ale mam jeden warunek.

- Jaki?

- Zaparkuję kamper pod sądem.

- Co? - zamarłem, momentalnie sztywniejąc.

- Zaparkuję pod budynkiem i jak wyjdę w środku ceremoni od razu wyjadę z miasta...

Patrzyłem na niego w osłupieniu, opierając się o stół w niewygodniej pozycji.

- Coś tak nagle ucichł? - Bane uśmiechnął się krzywo, po czym odwrócił w stronę patelni.

- Po prostu... zaskoczyłeś mnie.

- Naprawdę? Znasz mnie już trochę, wiesz, że lubię przenosić się z miasta do miasta...

- Nie o to chodzi, ja... - przełknąłem cicho ślinę, odwracając wzrok na krzesło obok. - ... Wyjedziesz tak bez... pożegnania?

- Pożegnamy się kilka godzin wcześniej - oznajmił lekko.

Nie wiedziałem jak mam się zachować. Dorian był lekkoduchem. Nie przywiązywał się ani do miejsc ani do ludzi. Jak miałem z nim rozmawiać, aby nie pomyślał, że liczę na coś więcej? To wszystko było tylko umową i mieliśmy wrócić do codzienności, ale to chyba nie przekreślało naszej przyjaźni..?

Prawda?

Miałem nieodparte wrażenie, że w momencie, gdy to wszystko się skończy, nie będę potrafił go od tak po prostu puścić. Zwłaszcza teraz, gdy znam go na tyle dobrze i wiem, że ma za sobą trudną przeszłość, którą chcę poznać.

- Tylko mi nie mów, że będziesz tęsknił - usłyszałem tuż nad sobą rozbawiony głos.

Podniosłem głowę, napotykając spojrzenie Bane'a. Chłopak opierał się nonszalancko dłonią o stół tuż nade mną.

Pov. D. B.

Spojrzałem na spłoszony wzrok mężczyzny pod sobą. Ścisnąłem trochę mocniej widelec w dłoni. Chciałem to wszystko obrócić w dziecinny żart, ale okazało się, że Ren jest jeszcze bardziej sentymentalny niż się spodziewałem.

Bo wiedziałem... wiedziałem, że się chociaż trochę przywiąże. Po tych wszystkich dniach, które razem spędziliśmy dowiedziałem się jakim typem człowieka jest. Watson był rodzinny, opiekuńczy, czasami naiwny, niezwykle przyjacielski i CHOLERNIE SENTYMENTALNY.

To nieco utrudnia sprawę...

Pierwszego dnia, kiedy się spotkaliśmy, zapytał mnie czy jestem sentymentalistą, w momencie, gdy sam był ogromnym!

- Tylko mi się nie waż tęsknić - wycedziłem, zerkając mu zacięcie w oczy.

Bo nie było warto. Nigdy nie było warto przywiązywać się do ludzi z przypadku... a już zwłaszcza do mnie.

Jego ciepłe tęczówki zalśniły w słońcu. Ciemne włosy okalające twarz, podskoczyły lekko wraz z jego spięciem. Był zmieszany, spłoszony. Odwrócił wzrok, a poprawiwszy na sobie żółtą koszulkę, westchnął cicho.

- Jeśli nie chcesz, abym tęsknił, to nie będę - mruknął, a w jego głosie wykryłem lekkie naburmuszenie.

Opadłem ciężko na krzesło obok niego i położyłem głowę na stole, próbując zerknąć mu w oczy.

Siedzieliśmy w ciszy, w głupim zamyśleniu. Stukałem nerwowo palcami o blat, wystukując jakiś znany rytm. Już po chwili uniosłem dłoń do góry, aby poczochrać go po włosach.

- No nie bocz się, wielkoludzie - poprosiłem. Chłopak parsknął cicho, odsuwając głowę.

- Daj to jajko i nie gadaj - nakazał, dźgając mnie palcem w ramię.

Posłusznie podniosłem się z krzesła i podszedłem do kuchenki, aby wyłączyć gaz pod patelnią.

Spięta atmosfera prysnęła, jak bańka mydlana, może trochę szybko... nawet naciąganie. Pozostawało tylko czekać, aż Ren będzie znów chciał poruszyć ten temat. Wywlecze go na wierzch, jak dekoracje bożonarodzeniowe, a ja po prostu nie będę wiedział co mu powiedzieć...

***

Pov. C. C. W.

Dorian...

Doriana zawsze wszędzie było pełno. I to, że akurat wtykał nos w nie swoje sprawy nie miało dla mnie wielkiego znaczenia, bo czasami mi się wydawało, że w przypadku Doriana wtykanie nosa w nie swoje sprawy było wręcz cechą wrodzoną. Tak samo jak gadulstwo i ten nieszczery uśmiech, którym obdarzał mnie za każdym razem, gdy ewidentnie coś mu się nie podobało lub nie zgadzał się z moją decyzją, ale próbował to ukryć. Skąd wiedziałem, że był nieszczery? Bo był prosty. Dorian w chwilach szczerości uśmiechał się niekontrolowanie i niesymetrycznie.

A skąd o tym wiedziałem? Bo wciąż go obserwowałem. I jeśli nadal mu się wydaje, że ukrywa przed ludźmi wszystkie słabości i przyzwyczajenia, to jest w ogromnym błędzie. Spędziłem z nim kolejne dwa tygodnie i wiem, że w momencie gdy kłamie, często pociera skroń.

Mogę szczerze stwierdzić, że wtargnął do mojego życia i obrócił je o dobre sto osiemdziesiąt stopni. Ale nie byłem zły, naprawę... Zważywszy na to, że to ja sam otworzyłem przed nim furtkę, nie wiedząc w co się pakuję.

- Dorian - wypowiedziałem jego imię, w momencie, gdy wszedł do salonu.

Gdyby było to pytanie, pewnie określiłbym je retorycznym, bo nie czekałem na żadną reakcję. Po prostu chciałem utwierdzić go w przekonaniu, że go zauważyłem oraz aktualnie obserwuję. Chłopak mimo to dygnął teatralnie, jak zwykle wprawiając mnie w dobry nastrój.

- Nie widać dzisiaj gwiazd...

- Bo jest zachmurzone niebo - zauważyłem, przysiadając na dwuosobowej kanapie.

Dorian podszedł do szyby rozciągniętej na prawie całej długości ściany. Po chwili przystawił do ust kieliszek z winem i wziął jeden łyk, ani przez chwilę się nie krzywiąc.

- To niedobrze... Bardzo lubię oglądać gwiazdy z twojego salonu - uśmiechnął się. Jednostronnie.

Lubiłem, kiedy był ze mną szczery. Kiedy taka błahostka, jak zachmurzone niebo zwracała jego uwagę. Nie wiem dokładnie co działo się w głowie tego chłopaka, wiedziałem tylko, że jego wyobraźnia jest znacznie bardziej rozbudowana niż u przeciętnego mieszkańca Wilmington.

- Pijesz... Coś się stało? - mruknąłem zaniepokojony. Dorian rzadko pił sam z siebie.

- Znowu zwolnili mnie z pracy - mężczyzna uśmiechnął się gorzko, niepewnie siadając obok mnie na kanapie. - Szef wściekł się za to, że znowu straszyłem dzieci...

- Dorian... - westchnąłem z lekkim rozczuleniem.

- To one mnie zaczepiały! To nie moja wina! Chciałem tylko trochę spokoju.

Chłopak naburmuszył się lekko, po czym dolał sobie jeszcze trochę alkoholu do kieliszka.

- Jak na razie masz wciąż jedną pracę... tutaj, u mnie...

Dorian westchnął cicho, sięgając po pilota. Już po chwili odpalił telewizor.

- A dzisiaj dostaniesz pierwszą wypłatę - dodałem zachęcająco.

Chłopak uśmiechnął się mimowolnie, przełączając na kanał sportowy. Prześledziłem wzrokiem boisko, rozpoznając na ekranie mecz siatkówki.

- Obejrzysz ze mną? - jego głos sprawił, że zawiesiłem na nim wzrok.

Siedzieliśmy dość daleko od siebie, jak na dwuosobową kanapę. Bane skulony był w jednym rogu, zachowując duży dystans między nami.

- Jasne - mruknąłem łagodnie.

Byliśmy zdecydowanie wykończeni po tym dniu pracy. Był wieczór. Za dnia dręczył upał, sprawiając, że nawet o tej godzinie odczuwałem ciepło na skórze. W tym momencie jednak na dworze kłębiły się ciemne chmury, przysłaniające gwiazdy. Zbierało się na deszcz, ale taki letni, przyjemny...

- Nalać ci? - pytanie chłopaka wyrwało mnie z rozmyślań.

- Co? - niebieskooki wskazał na butelkę z winem. - Ach, nie...

- Naleję Ci.

Mężczyzna wstał z kanapy i zniknął w kuchni w poszukiwaniu drugiego kieliszka.

***

Rozpadało się na dobre. Ale było przyjemnie, wręcz przytulnie. Świadomość, że siedzimy oboje w domu, napawała mnie spokojem.

- Dobrze! - zawołał Bane, unosząc się lekko na łokciach na kanapie, w momencie, gdy zawodnik odbił piłkę, będącą prawie przy ziemi.

Siatkówka go ekscytowała. Wyraźnie to lubił.

Zapisać.

Rzadko oglądałem mecze w telewizji, ale z Dorianem była to miła odmiana. Zazwyczaj po prostu nie miałem na to czasu. Dochodziła 23:00, normalnie o tej godzinie kładłbym się spać, bo piątki zawsze są wyjątkowo męczące, ale chłopak sprawił, że wybiłem sobie ten pomysł z głowy już w momencie, gdy zaproponował wspólne oglądanie.

Byliśmy już lekko wstawieni. Odległość między nami diametralnie zmalała. Było mi gorąco. Niektóre okna były pouchylane, wpuszczając do pomieszczenia tę charakterystyczną letnią, deszczową duchotę.

- Widziałeś to? - spytał Bane, jeszcze bardziej się do mnie przysuwając. Wskazał palcem na ekran.

- Co?

- To jak dwunastka patrzy na ósemkę... U czerwonych.

Wytężyłem wzrok, przypatrując się jednej z amerykańskich drużyn. Właśnie minęła przerwa, a zawodnicy znów rozpierzchli się na boisku.

- Nie widziałem...

- No bo się nie skupiasz, zaczekaj chwilę i się przypatrz - mruknął, uśmiechając się pod nosem, po czym wziął kolejny łyk.

Niski zawodnik od czerwonych z ósemką na koszulce zaatakował piłkę z niewyobrażalną siłą. Po zdobyciu ostatniego punktu, zapewniającego im wygraną drużyna zebrała się w kółku, aby wykonać okrzyk radości.

- Teraz, teraz! Patrz! - Dorian poderwał się do góry, wystrzeliwując palcem w stronę ekranu. Musiałem przytrzymać go za biodra, aby nie zleciał z kanapy.

- Spokojnie, patrzę - parsknąłem, sadzając go na miejsce.

Już po chwili stojący obok ósemki zawodnik z numerem dwanaście objął go mocno za ramiona w okręgu stworzonym przez drużynę. Spojrzenie, które posyłał w jego stronę przepełnione było niczym innym jak dumą oraz... szczerym uwielbieniem?

- Myślisz, że się zakochał? - spytałem, usadawiając wygodniej na kanapie.

- Jak głupi. Oglądam ich praktycznie co dwa tygodnie i za każdym razem jest tak samo.

W tym momencie dłoń dwunastki, korzystając z okazji, zjechała na biodro ósemki.

- Zobacz! Może go zmacać na boisku i nawet nikt nie zauważy - oznajmił Bane.

Zaśmiałem się cicho, przeczesując włosy z rozgrzanej twarzy.

- A ty, Ren? Czemu nie zostałeś sportowcem?

- Hm?

- Jesteś wysoki, masz do tego predyspozycje. Mógłbyś grać zespołowo i oglądać swoich kolegów z szatni bez żadnych konsekwencji. Kobiety by na ciebie leciały, mężczyźni by na ciebie lecieli...

Dorian rozgadał się na dobre. Wydawało mi się, że był jeszcze bliżej... A może to raczej ja się pomału do niego przysuwałem...?

Jego twarz, dekolt i ręce wciąż były zaróżowione po wpadce ze słońcem, która miała miejsce dwa tygodnie temu. Zawiesiłem spojrzenie na jego odkrytym obojczyku. Już kompletnie go nie słuchałem. To było nie w moim stylu. Zawsze starałem się słuchać ludzi. Ignorowanie było nieuprzejme, ale nic nie mogłem poradzić na to, że w tym momencie i tym świetle jego wygląd i dźwięk bezsensownej paplaniny zauroczyły mnie. Jego dźwięczny śmiech, który co rusz wplatał w swój wywód był najprawdopodobniej najcudowniejszą rzeczą, jaką w ostatnim czasie słyszałem.

Przełknąłem ślinę, czując że moje nogi robią się miękkie. Zawsze tak miałem po alkoholu. No właśnie - alkoholu. Nie działałem racjonalnie, a ciało odmawiało mi posłuszeństwa.

Dorian ma piękne usta...

- Mój chłopak z gimnazjum uczył mnie grać w siatkówkę. I teraz jak tak sobie o tym przypomniałem, to w sumie miło wspominam gimnazjum... - ciągnął Bane. Kiedy nie był trzeźwy, naprawdę lubił mi się wygadywać.

W pewnym momencie jego ramię otarło się lekko o moje. Wciągnąłem gwałtownie powietrze do płuc, odwracając spojrzenie na telewizor. Tak, skupię się na meczu... To jedyne wyjście z...

- Wyłączę już telewizję, dobrze? - zanim zdążyłem odpowiedzieć na jego pytanie, Bane kliknął czerwony przycisk na pilocie.

Przekląłem w myślach, przygryzając dolną wargę prawie do krwi.

- To co, Panie Watson? - wymruczał w moją stronę. Ton jego głosu przyprawił mnie o niekontrolowany dreszcz. - Może opowiesz mi coś o sobie i swoim życiu miłosnym? Ile miałeś kobiet? Ile miałeś mężczyzn?

Dorian usadowił się z gracją w moją stronę, eksponując swoje biodra.

Spojrzałem na niego zamglonym wzrokiem, czując, że zgubiłem swój język. Słyszałem delikatne stukanie deszczu o szybę. Światło w salonie jak na złość było bardzo klimatyczne.

- Przed Tessą tylko jednego chłopaka - wydusiłem, czując na sobie jego palące spojrzenie. - Ale to było dawno...

- Ach, więc pierwszy raz przeżyłeś z chłopakiem?

Jak on może rozmawiać o takich rzeczach z taką lekkością?!

- T-tak...

- To wspaniałe uczucie, gdy mężczyzna wykrzykuje twoje imię w chwili spełnienia... - Bane rozmarzył się lekko. - ... Zawsze marzyłem, aby któryś z moich byłych to zrobił, ale zazwyczaj to mnie przypadała ta rola...

Zacząłem się rumienić... Bo ciężko było zachować zimną krew przy wstawionym Dorianie. W takich momentach był bardziej wylewny niż na co dzień, przez co podejmował zawstydzające tematy... I to była tylko i wyłącznie jego wina, że zacząłem się podniecać!

- Przestań - mruknąłem stanowczo, gwałtownie przybliżając się do jego twarzy. Nie poznawałem samego siebie w tym stanie.

- Ren... - Bane wyglądał na zaskoczonego, a w momencie, gdy spojrzałem na jego usta, spłonął rumieńcem.

- Przestań gadać o swoich byłych...

Po tej jednej niezdrowej oznace zazdrości, zacząłem mimowolnie pochylać się w jego stronę.

Clarence, co ty robisz?!

Mój rozum krzyczał wniebogłosy, ale przestałem go słuchać już dobrą minutę temu.

Pov. D. B.

Patrzył w moje oczy, pokonując centymetry między nami. Już praktycznie oddychaliśmy tym samym powietrzem.

Przede mną w tym momencie nie znajdował się potulny Ren, którego znałem na co dzień, a stanowczy, nieco podniecony Clarence Constantine Watson.

Kto by pomyślał?

Widocznie wywołałem wilka z lasu.
Czy to możliwe, że ten człowiek podczas seksu zamieniał się w bestię?

Jego ciemne kosmyki połaskotały mnie w policzek. Jedna część mnie krzyczała, abym uciekał, druga zaś - ta nietrzeźwa kazała zostać i cieszyć się chwilą. Ostatecznie wyszedłem chłopakowi na przeciw, unosząc się lekko na nadgarstkach. W tym momencie zapomnieliśmy się jak cholera. Ren patrzył na mnie lekko pożądliwie, a ja jak głupek chłonąłem to spojrzenie. Jego ciężki oddech owiał moje usta. Zaczęło mi się kręcić w głowie.

Tylko kilka milimetrów...

Może faktycznie przesadziliśmy z alkoholem?


Hej, hej, hej!
Mamy nowy rozdział ^^ Troszkę Polsat, no ale co poradzę? XD
A jak tam kwarantanna? Nie nudzicie się, siedząc w domu? Mam nadzieję, że trzymacie się zdrowo **
Liczę na wasze gwiazdki i komentarze 💓

Do następnego🌹

Bạn đang đọc truyện trên: AzTruyen.Top