1| Dorian to wariat🌹

Pov. D. B.

Naturalne róże zawsze są lepsze od tych zafarbowanych. Z drugiej strony to nie ich wina, że ktoś wymyślił, że farbowanie róż, na przykład na niebiesko, będzie świetnym pomysłem. Podobno niebieski jest najbardziej szkodliwym kolorem dla oczu... A można by pomyśleć, że czerwony...

- Dorian? - z rozmyślań wybił mnie głos Clarence'a.

Pospiesznie odwróciłem głowę w stronę mężczyzny, który patrzył na mnie z góry, próbując wyczytać cokolwiek z mojego spojrzenia.

- Słuchasz mnie? - spytał zaniepokojony.

- Nie - rzuciłem, poprawiając plecak na ramionach. - Śliczne masz róże...

Szliśmy przez ogród szeroką, sztucznie utworzoną, żwirową ścieżką wprost do drzwi dużego domu na przedmieściach.

Dom wyglądał zniewalająco... Ogród zresztą też... Ale nie byłbym sobą, przyznając się przed nim, że mi się tu podoba, bo już zbyt wiele razy przekonałem się, że mój kamper zupełnie mi wystarczał, a osiadły tryb życia tylko doprowadzał mnie do samych przykrości.

Koniec z tym... Potrzebuję pieniędzy...

- Dorian, skup się - poprosił brunet, chwytając mnie za jeden pasek od górskiego plecaka. Szarpnął lekko, a ja przystanąłem gwałtownie, wbijając w niego pytające spojrzenie. - Będziesz mieszkać ze mną przez całe dwa miesiące - przytaknąłem spokojnie, znów ruszając do przodu. - W domu jest moja dziewczyna... Bądź dla niej miły, dobrze?

Uśmiechnąłem się lekko. Nie zauważył tego. Nie mógł zauważyć, bo został na chwilę w tyle.

- Dziewczyna... - mruknąłem, ukrywając rozbawienie, kiedy w końcu mnie dogonił. - ... Zgodziła się na to wszystko?

- Jest dosyć sceptycznie nastawiona... Dlatego proszę cię o wsparcie.

Zadarłem głowę do góry i spojrzałem w jego wielkie, ciemne oczy, dostrzegając w nich tak wiele niepewności, że w duszy aż się zaśmiałem.

Ten facet nie wiedział w co się pakuje... Był przerażony. Działał pod presją czasu i z jakiegoś dziwnego powodu chciał za wszelką cenę odgonić od siebie żyłę złota. O własnej firmie mogłem jedynie sobie pomarzyć, a on miał ją praktycznie na wyciągnięcie ręki.

- Dobrze - oznajmiłem spokojnie, zatrzymując się przed wielkimi drzwiami.

Brunet jedynie westchnął, po czym sięgnął palcem do dzwonka. Nie zdążył nawet nacisnąć, gdy drzwi otworzyły się od zewnątrz. W progu stanęła średniej wielkości blondynka. Miała na sobie fioletową, atłasową koszulę nocną z koronką przy krawędziach. Sutki lekko prześwitywały jej przez cienki materiał, co starałem się zignorować. Oczywiście mimo że jej strój sugerował, iż dopiero wstała z łóżka, bo była dopiero ósma rano, to jej pełny, mocny, obrzydliwy makijaż i świeżo zakręcone włosy mówiły co innego. Pewnie szykowała się na to dobrą godzinę... lub dwie...

W tym momencie ambitnie wysiliłem się na najbardziej nieszczery uśmiech.

- Tyyy - wysyczała, mrużąc swoje niebieskie oczy.

Moja mina momentalnie zrzedła, kiedy wygrzebałem z pamięci ten wytapetowany ryj.

- Znacie się? - Clarence był bardziej zdezorientowany od naszej dwójki.

- Nie przyjmę tego idioty pod dach - rzuciła, znikając w głębi domu. Od razu weszliśmy do środka. - Zniosłabym każdego, Clarence, naprawdę! Tylko nie Doriana! Tydzień temu ten skurwysyn wylał na mnie kawę!

Ach... To ona...

Ren posłał mi pytające spojrzenie, drapiąc się lekko po karku. Wzruszyłem jedynie ramionami.

- Niechcący.

- Niechcący?! - gwałtownie zawróciła, stając ze mną twarzą w twarz. - To było celowe!

- Nie udowodnisz tego - burknąłem, składając ręce na piersi.

Dziewczyna jedynie prychnęła, wyrzucając ręce w powietrze.

- Clarence, poproszę cię na słówko.

Pov. C. C. W.

Dziewczyna agresywnie chwyciła mnie za nadgarstek, sprawiając, że słowo "poproszę" gwałtownie straciło na wartości.

Tessa wyglądała na naprawdę zdenerwowaną, a mi wydawało się, że cały świat momentalnie zwrócił się przeciwko mnie.

Naprawdę chciałem dobrze...

- Kochanie, Dorian się zgodził - oznajmiłem cicho, kiedy znaleźliśmy się już w kuchni, zostawiając chłopaka na korytarzu.

- Ty chyba nie zdajesz sobie sprawy z tego, kogo przyprowadziłeś do naszego domu! Wszyscy w mieście wiedzą, że Dorian to wariat! Chcesz zniszczyć naszą reputację i zostawić firmę tylko dlatego, że ubzdurałeś sobie, że potrzebujesz spokoju?!

- Robię to dla nas.

- Nie, Clarence, robisz to dla siebie!

- Myślałem, że chcesz ze mną wyjechać...

- Chcę, ale... - przerwała zmieszana, szukając odpowiedniego słowa. - ... Po prostu przywiązałam się do tego miasta... do tego domu...

Zrobiłem jeden krok do przodu, chwytając jej dłonie w swoje palce.

- Wiem, ale zrozum... Ja już mam tego wszystkiego dosyć. Ta praca nie jest dla mnie. Praktycznie nie spędzamy czasu razem, bo ciągle jestem zajęty... Przecież...

- I dlatego będziesz bawił się w jakiś ckliwy, gejowski związek? - fuknęła, wyrywając swoje dłonie. - Nie podoba mi się ten pomysł, Clarence... Spójrz. W hallu stoi Dorian Bane, a ty uparcie twierdzisz, że wszystko będzie dobrze! Masz na sobie tylko bokserkę i cudze spodnie! Co się stało?

- Dorian wylał na mnie zupę... - zaraz po wypowiedzeniu tego zdania ugryzłem się w język.

Nie zdążyłem nawet dodać, że zrobił to niechcący, gdy moja dziewczyna z ogromną irytacją przewróciła oczami.

- Daj mi szansę, Tes - szepnąłem.

Blondynka bez słowa zrobiła jedno kółko wokół wyspy kuchennej, opierając dłonie na szerokich biodrach, które tak kochałem, po czym stanęła we framudze między kuchnią a hallem.

- Zgoda... - prychnęła wyraźnie rozdrażniona. - ... Powiedzmy, że się zgadzam, ale... - zerknęła na mnie surowo, mocno akcentując ostatnie słowo. - ... Jeżeli ten cały wasz plan nie będzie nijak zniechęcał twojego ojca albo najzwyczajniej w świecie się rozmyślisz, to wywalasz go na bruk, przejmujesz firmę i wracamy do codzienności, zapominając o całym zajściu, jakby nigdy nic się nie stało - kiwnąłem szybko głową. Tessa momentalnie odwróciła się w stronę Doriana. - A ty, śpisz w salonie! I jeżeli chociaż spróbujesz tknąć Clarence'a za kulisami tego dziecinnego teatrzyku choćby najmiejszym palcem, to osobiście dopilnuję, aby wywalili cię z pracy!

Momentalnie wstrzymałem oddech, dostrzegając zgęstniałą nienawiść wiszącą w powietrzu między tą dwójką. I kiedy myślałem, że gorzej już być nie może, Dorian zasalutował. Przejechałem dłonią po twarzy, na końcu zasłaniając nią usta.

Tessa nienawidzi dziecinnych ludzi...

Patrzyłem jak dziewczyna szybko wchodzi do hallu i zbliża się do Bane'a. Ostatecznie jednak skręciła w stronę schodów, jedynie mierząc go pogardliwym spojrzeniem. Byłem naprawdę głupi, myśląc, że na tym się skończy...

- Powinnaś się ubrać - skwitował chłopak, zrzucając plecak z ramion.

Tessa momentalnie odwróciła się na jednym ze schodków.

- Wydaje mi się, że pedała nie powinno to zbytnio obchodzić - syknęła zgryźliwie.

***

Pov. D. B.

Nabrałem na widelec nieco makaronu, po czym wsadziłem go do ust. Ostatecznie wciągnąłem między wargi jedną z długich nitek z cichym mlaśnięciem.

Starałem się ignorować ciekawskie spojrzenie Rena, który wciąż wsparty o jeden z blatów, świadomie lub nieświadomie mi się przyglądał.

- Zgaduję, że masz jakieś pytania - mruknąłem, po czym wziąłem jeden łyk herbaty z czerwonego kubka. Na dłuższy moment zawiesiłem wzrok na naczyniu, odczytując dekorujący go napis:

"Miłość od pierwszego wejrzenia jest jak grom z nieba. Gdyby nie odczytywać tego jako przenośni, doprowadzilibyśmy Ziemię do zagłady.

Twój Clarence"

Uśmiechnąłem się lekko pod nosem... bo ciężko się było nie uśmiechnąć.

- Mam mnóstwo pytań - przytaknął, momentalnie siadając naprzeciw mnie.

Teraz przynajmniej byliśmy prawie na równi i mogłem spojrzeć mu w oczy bez zbytniego zadzierania głowy do góry. Ren był wysoki. Przyznam się, nieco mnie krępowało, gdy przez cały dzień czułem na plecach jego wzrok. Nie żebym bał się wysokich ludzi, broń Boże! Po prostu... może to ja jestem zbyt niski...

- To ja powinienem zadawać pytania - zauważyłem.

Chłopak westchnął i schował twarz w dłoniach. Wyglądał na naprawdę wyczerpanego. Znałem wielu ludzi takich jak on. To ten typ... Ten, który nie śpi po nocach by dokończyć pracę, poświęca się do tego stopnia, aby każdy był chociaż w połowie zadowolony oraz stawia dobro innych nad własne.

Siedzieliśmy chwilę w ciszy... Ale w takiej przyjemnej ciszy. Była 20:25. Tessa do końca tego dnia zaszyła się na piętrze i schodziła jedynie, aby coś zjeść. Nie odzywała się do nas, więc obeszło się bez zbędnych kłótni.

Podniosłem wzrok z nad talerza, napotykając spojrzenie chłopaka. Przez chwilę jedynie na mnie patrzył, ale już po chwili wykrzesał z siebie resztkę energii i uśmiechnął się słabo.

- Nie wiem co ja do cholery robię - zaśmiał się gorzko, kręcąc głową. Jeden z lekko przydługich ciemnobrązowych kosmyków opadł mu na prawe oko, przez co chłopak prędko odgarnął go do tyłu.

Śliczny...

Momentalnie przekląłem w myśli, odwracając wzrok na kuchenkę.

- Umówmy się tak: Odpowiem na jedno twoje pytanie, a ty na moje - zaproponowałem pokrzepiająco, odsuwając pusty talerz na bok stołu. - Zgoda?

- Zgoda - kiwnął twierdząco głową, łącząc ze sobą palce. - Kto pierwszy?

- Możesz ty.

- Tylko jedno?

- Tylko jedno.

- Dlaczego nie chciałeś podjechać do swojego domu, aby się spakować?

- Mieszkam w kamperze - mruknąłem bez skrępowania, obejmując lewą dłonią prawy łokieć.

Widziałem jedynie jak oczy mężczyzny rozszerzają się w lekkim osłupieniu.

- W kamperze, który stoi przed moim domem?!

- Miało być jedno pytanie, Ren - mruknąłem, uśmiechając się niewinnie.

- Przyjąłem pod dach bezdomnego, ubrudziłem ulubioną koszulę, moja dziewczyna mnie nienawidzi... - mamrotał cicho acz zrozumiale, nerwowo przygryzając dolną wargę.

- Hej, weź wdech i wydech - poleciłem dla żartu, bo byłbym na siebie zły, jakbym w jakiś sposób nie zareagował. - Zróbmy to razem: wdech... - brązowooki gwałtownie nabrał powietrza do płuc, a ja zagestykulowałem odpowiednio rękoma. - i wydech...

Ren parsknął cicho, przymykając oczy. W przyćmionym świetle kuchennej lampy wyglądał naprawdę dobrze. Przetarł palcami prawe oko.

- Ta gra nie ma sensu. Nie rozumiem dlaczego tylko jedno pytanie.

- Tak jest zabawniej - mruknąłem niewinnie. - Teraz moja kolej.

Rozejrzałem się dokładnie po ekskluzywnej kuchni. Można powiedzieć, że dostałem od świata coś za nic.

- Czego tak właściwie ode mnie oczekujesz? - spytałem, wyłapując jego spojrzenie.

Para piwnych oczu wpatrywała się przez chwilę w ścianę za moimi plecami.

- Przez te dwa miesiące... po prostu... udawaj, że mnie kochasz, dobrze? - westchnął z lekkim zmieszaniem, spuszczając wzrok na moje dłonie. - Resztą zajmę się ja...

Hej, hej, hej!
Jest i pierwszy rozdział 💖
Rada na przyszłość: Jeśli kiedykolwiek, ale to KIEDYKOLWIEK przyjdzie wam do głowy pomysł, aby brać fizykę rozszerzoną, to zduście go w zarodku 🙉 (#poradyOszukanej)
Jak wam minął dzień?😘

Do następnego ^^

Bạn đang đọc truyện trên: AzTruyen.Top