Farewell
W końcu głód był tak nie do zniesienia, że postanowiliśmy wstać. Leniwie przez lekko przymknięte powieki spojrzałem na telefon. Dziesięć połączeń nieodebranych... Stało się coś... W pierwszej chwili pomyślałem o rodzicach. Jednak od nich było jedno połączenie nieodebrane i sms " Nie będzie nas dziś po południu. Wrócimy wieczorem. Odpoczywaj. Miłej niedzieli". Natomiast reszta nieodebranych połączeń były od Minho. W tym momencie poczułem ukłucie w sercu. Jakbym zrobił najgorszą zbrodnię świata. Dlaczego tak dziwnie się poczułem... Sam nie wiem. Wtedy poczułem czyjąś twarz na mym ramieniu. No tak Changbin. Przez chwilę zapomniałem o nim.
- Co tam ciekawego robisz?- Wbił mi brodę w ramię i patrzył się na mój telefon.
- A nic, odpisywałem właśnie mamie. Dzwoniła i wysłała smsa.
- Taaaa A ten miliard nieodebranych połączeń od Minho, to co? - Wstał szybko z łóżka, nawet nie zdołałem go zatrzymać.
- Gniewasz się?- Byłem zdziwiony bo przecież Minho to nasz przyjaciel.
- Wiesz, co głodny jestem - Wyszedł trzaskając drzwiami.
- Zaczekaj !- Pobiegłem za nim.
Obiad, a raczej spóźnione śniadanie jedliśmy w nieco napiętej atmosferze. To znaczy z rodzicami Bina rozmawiało mi się całkiem miło. Wreszcie mogłem na spokojnie z nimi porozmawiać. Bin natomiast odzywał się wtedy kiedy faktycznie wymagała tego sytuacja. Po skończonym posiłku pomogłem posprzątać. Podziękowałem za gościnę i poszedłem do domu. Korzystając z okazji, że mam wolny czas postanowiłem pójść na spacer do parku. Idąc tak alejkami byłem wpatrzony w jesienny krajobraz. Wreszcie miałem czas na spokojny spacer i czas tylko dla siebie.
- Udajesz, że mnie nie znasz? - Z moich myśli wyrwał mnie znajomy głos.
Odwróciłem się i przede mną stał nikt inny jak Minho. Ubrany był w brązowy płaszcz, na jego ramionach spoczywał szeroki szal w kratę. Na głowie miał beret w identycznym kolorze co płaszcz. Patrzył na mnie spod okrągłych okularów trzymając książkę. Wyglądał naprawdę zjawiskowo. Stałem tak wgapiony w niego... Dopiero gdy zdzielił mnie książką przestałem się tak na niego gapić.
- To odpowiesz, czy nie?
- Yyy... - Zrobiłem się czerwony jak burak i nie wiedziałem, co mam powiedzieć.
- Hahaha ... Czyżby mój urok osobisty Cię zawstydził? - Mówiąc to drwiącym głosem złapał mnie za rękę i poszliśmy usiąść na najbliższą ławkę.
Najgorsze było to, że gdy tak szedłem z nim za rękę, ten cholerny ułamek sekundy to zobaczyłem Bina w parku. Właśnie biegł w nasza stronę. Zapomniałem, ze ten park to jego ulubione miejsce na jogging. Stanąłem jak wryty. Minho złapał się bardziej kurczowo mojej ręki.
- Coś się stało? - Spytał zaniepokojony.
- Nie, spokojnie. Chodź na tamtą ławkę - Pociągnąłem go i zaprowadziłem do najbliższej ławki.
Myślałem, że Bin odpuści i pobiegnie gdzie indziej. Cóż myliłem się.
-W co Ty do cholery pogrywasz?! - Podbiegł do mnie Bin i złapał za ramiona stawiając przed sobą.
Spojrzałem tylko kątem oka na Minho. Usiłował być spokojny, ale widziałem jak nerwowo ściska książkę. Widziałem strach w jego dużych, brązowych oczach.
- Changbin o co Ci chodzi? Spotkałem go tutaj po drodze będąc na spacerze. To już nie mogę się widywać z nikim innym oprócz Ciebie?
- Taaa A to jak szliście za rękę?! To dla Ciebie nic nie znaczy?
- Jesteśmy przyjaciółmi jak Ty i ja....
Bolało, tak bardzo bolało...
Zatoczyłem się do tyłu, że gdyby nie drzewo to przewróciłbym się do tyłu, albo wpadł do stawu który był tuż za ławką. Miałem dość, stałem tak oparty o drzewo. Zakręciło mi się w głowie, zamknąłem oczy. W pewnym momencie poczułem silny uścisk... To nie mógł być Minho. Otworzyłem oczy. To był Chan. Stał przede mną ze zmartwioną miną.
- Dziękuję Chris.
- Coś Ty znów zrobił, co? - Faktycznie jego głos był pełen troski.
- Nic. Jakby to powiedzieć jest zazdrosny... - Chan uniósł brwi ze zdziwienia i wybuchł głośnym śmiechem.
Odwróciłem się w kierunku ławki. Minho dalej na niej siedział ze spuszczoną głową. Widać było, że płakał. Łzy spływały na książkę którą trzymał na kolanach. Podszedłem do niego. Odgarnąłem jego grzywkę zasłaniającą mu oczy. Miał zapłakane i przerażone oczy jakby płakał od tygodnia.
- Przepraszam - Wyszeptał.
- To nie Twoja wina. Nie masz za co przepraszać. Rozumiesz? - Przytuliłem go najmocniej jak tylko potrafiłem.
- Zadzwoń do mnie wieczorem, ok? - Chan poszedł poklepał mnie po ramieniu. Uśmiechnął się życzliwie.
Nie powiedziałem nic tylko się uśmiechnąłem. Był to uśmiech pełen bólu, bo policzek bolał mnie jak cholera. Nawet nie wiem czy nie zdążył spuchnąć... No nic ogarnąłem się i zadzwoniłem do rodziców z prośbą czy może przyjść kolega do mnie. Rodzice nie mieli nic przeciw. Stwierdzili, że nawet dobrze, że ktoś przyjdzie do mnie, bo zostają na noc u znajomych i wrócą dopiero jutro wieczorem po pracy.
- Chodź. Idziemy. Wziąłem Minho za rękę - Rękę miał zimną i drżącą.
Bez słowa podążał za mną. Pewnie gdybym chciał go wyprowadzić na drugi koniec miasta to pewnie też by poszedł. Dopiero się zorientował, gdy stanęliśmy przed bramą do moje domu.
- Czekaj czy Ty mnie właśnie ? - Niemal wyszarpał swoją dłoń z mojego uścisku.
- Tak. Jesteś przemarznięty i w nie najlepszym stanie. Przecież dzwoniłem przy Tobie do moich rodziców.
Zamrugał szybko oczami i widziałem, że już jest na tyle zmęczony i zziębnięty, że tylko marzy o gorącej herbacie i miejscu gdzie może się ogrzać. Zaprowadziłem go do domu i kazałem mu się rozgościć. Usiadł na kanapie w salonie wtulając się w puszysty koc. Krzątałem się po kuchni robiąc coś ciepłego do zjedzenia i wypicia.
- Bardzo boli, co? - Zapytał zmartwionym głosem.
- Lee już zapomniałem o tym.
- Jak zwykle moja wina. Gdziekolwiek się nie pojawię zawsze coś się wydarzy. Tak bardzo przepraszam.
-Nauczysz się w końcu, że nie jesteś winien wszystkiego, co się dzieje na tym świecie? - Prawie krzyknąłem na niego.
To był błąd, bo widziałem, że jego oczy zaszły łzami. Przytuliłem go. Czułem jak cały stres schodzi z niego. W pewnym poczułem jego głowę na moim ramieniu. Jego ręce które mnie tuliły stały się bezwładne. Zasnął... Niestety musiałem go obudzić. Po pierwsze aby zadzwonił do swoich rodziców gdzie jest, a po drugie nie będzie spał w salonie na niewygodnej kanapie.
Po tym jak zadzwonił do swoich rodziców zaprowadziłem go półprzytomnego do mojego pokoju. Zasnął w sekundę po tym jak się położył. Na szczęście jutro mamy dopiero o 11 pierwsze zajęcia więc się wyśpimy. Pouczyłem się jeszcze do wykładów. W pewnym momencie wystraszył mnie Lee. Zerwał się jakby oblali go kubłem zimnej wody.
- Gdzie jestem? - Zawołał przerażony.
- U mnie w domu. Uspokój się. Weź prysznic a ja przyniosę jedzenie.
- No, ale jak to? - Dalej nie bardzo wiedział, co się stało.
- Lee ogarnij się - Podszedłem do niego i potrząsnąłem nim.
Rozpłakał się.
- Co się stało tym razem?
- Już nic. Dziękuję, że jesteś. Zostań...
- No przecież nigdzie nie idę - Przytuliłem go najmocniej jak się da.
Widać było, że bardzo zmęczyła go ta cała sytuacja. Poszedł do łazienki a ja poszedłem przygotować mu jedzenie i coś do picia. Gdy wyszedł z łazienki czekała na niego ciepła kolacja i jego ulubiona zielona herbata z różanym aromatem.
Przecież miałem zadzwonić do Chrisa. Na śmierć zapomniałem.
- Cześć miałem zadzwonić. Wybacz, że tak późno.
- No niech zgadnę. Minho jest u Ciebie?
- No tak. Przecież go tak nie zostawię. Zresztą jakby to powiedzieć...
- Nic nie mów, przecież widzę ślepy nie jestem. Jak tam Twoja twarz?
- Aaa dobrze. Z tego wszystkiego to już zapomniałem.
- Wiesz, że Bin jest nie bez powodu zazdrosny o Ciebie?
- No, ale jak to? Przecież Lee to tylko mój przyjaciel, a o Laurę też był zazdrosny.
- Lee - przyjaciel... No dobre sobie. Powiedzmy sobie szczerze Tobie tak zależało na Laurze jak mi na tym, że umówię się z Hwangiem na randkę.
Nic nie powiedziałem. Może ma rację. Może faktycznie Laura to byłą jedna wielka ściema i oszustwo przed samym sobą. A jeśli tak to co na boga rodzice powiedzą...
- Halo, żyjesz tam ?!
- Yyy tak, wiesz, co muszę kończyć. Spotkamy się jutro na zajęciach.
Rozłączyłem się. Miałem natłok myśli i patrzyłem na Lee jak się relaksuje przy kolacji. Tak bardzo cieszył mnie ten widok. Cieszyłem się jego szczęściem. Wtedy zauważył mnie jak stoję tak w bezruchu na środku pokoju trzymając w jednej ręce telefon. Wstał i podszedł do mnie. Wyjął mi telefon z ręki. Przytulił się do mnie.
- Już teraz wiesz?
- Chyba tak. To takie trudne...
- Łatwiejsze niż możesz sobie wyobrazić. Uwierz mi.
Teraz to on był tym, co mnie sprowadził na ziemię. Zasnąłem nawet nie wiem kiedy. Okazało się, że w między czasie jednak zawitali moi rodzice do domu a drzwi mojego pokoju były otwarte... Lee spał wtulony we mnie...
- Yyy mamo ja...
- Nic nie mów, nie tłumacz się... Tylko go obudzisz. Wszystko doskonale wiedziałam zanim poznałeś Laurę. Nie oszukuj siebie. A teraz idź spać jest piąta rano. Zapomniałam firmowego laptopa.
-A tata?
- To nie jest zmartwienie na teraz. Przyjdzie czas na rozmowę. Idź spać. Obudzisz go - Pomachała mi uśmiechając się szczerze.
Zasnąłem ponownie z wielką ulgą i radością. Nie sądziłem, że ten koleś tak zawróci mi w głowie. Nawet nie wiedzieć kiedy przeleciało te kilka godzin snu. Obudził mnie budzik w telefonie. Wstałem zły, bo tak przyjemnie mi się spało. Przecierając oczy i się przeciągając moim oczom ukazał się Lee. Siedział przy moim biurku w tych swoich okrągłych okularach. Przygotowywał się do wykładu popijając swoją ulubioną zieloną herbatę o różanym aromacie. W pewnej chwili podniósł wzrok znad notatek.
- No wstałeś wreszcie.
- Taaak - Ziewnąłem.
- No ileż można spać. Człowieku szkoda życia na spanie...
- Kiedy ja lubię spać...
Podszedł do mnie i ucałował mnie w policzek. Był szczęśliwy jakby wygrał milion na loterii. Odwzajemniłem jego pocałunek w policzek. Lee był nieco zaskoczony i zawstydzony.
Wszystko, co dobre szybko się kończy i nadszedł czas gdy trzeba było iść na wykłady i zajęcia praktyczne. Jakoś czułem wewnętrzną potrzebę porozmawiania z Binem, ale nie było go na całej uczelni.
- Chris !!! - Zawołałem z drugiego końca korytarza.
Podszedł gestykulując abym tak nie krzyczał.
- Nie wiedzę nigdzie Changbina. Wiesz może co z nim?
- Nie powiedział Ci?
- Matko co się stało? Gadaj !! -Złapałem go za ramiona najmocniej jak tylko potrafiłem.
- Uspokój się. Wyjeżdża. Cała ta sytuacja z Tobą na tyle nim wstrząsnęła, że nie będzie w stanie kontynuować nauki w tej szkole. Znalazł szkołę o podobnym profilu w innym mieście. Olej zajęcia ze mną i biegnij się z nim pożegnać. Wyjeżdża z głównej stacji metra.
Stałem wpatrzony w Chrisa jak słup soli.
- No rusz się. Wiem, że Ty i Lee, ale powinieneś się z nim pożegnać bez względu na wszystko.
- A Lee??
- Wytłumaczę mu to. Idź już.
Wybiegłem z uczelni co sił w nogach. Na szczęście główna stacja nie była daleko. Tylko z jakiego peronu może on odjeżdżać. Była to główna stacja metra i stąd odjeżdżało metro praktycznie wszędzie, do każdego miasta. Większego czy mniejszego. Chyba go znalazłem. Tak to był on. Czekał z wielką walizką. Biegłem machając rękami aby mnie zauważył. Cholera podjeżdża pociąg. No nie w tej chwili...
- Changbin !! - Biegłem krzycząc.
Spojrzał na mnie smutnym wzrokiem. Wyglądał bardzo źle.
- Nie wyjeżdżaj, proszę Cię !!
- Już za późno - Powiedział to wsiadając do pociągu.
- Pamiętaj Twoja rodzina może na mnie liczyć. Zawsze kiedy będą w potrzebie !!
Bin się uśmiechnął.
- Wiem i dziękuję za wszystko. Mogę spokojnie wyjechać.
Po tych słowach drzwi pociągu się zamknęły.
- Nieee !! - Chciałem biec za pociągiem ,ale ktoś mnie zatrzymał.
Był to Lee.
- Zostaw mnie rozumiesz !! - Krzyczałem na niego.
Okazało się, że był silniejszy niż myślałem. Nie pozwolił mi biec za pociągiem, a moje policzki zalewały łzy. Nie miałem siły na nic. Czułem podmuch powietrza spod pędzącego pociągu na mojej twarzy. Poczułem również wtedy jego pocałunek. Kolejny raz... Tym razem nie mam siły protestować...
Bạn đang đọc truyện trên: AzTruyen.Top