W siódmym kręgu piekła (DaiKuroo)
Niech mu będzie wybaczone, że wybrał akurat to studio tatuażu, choć miał tyle innych do dyspozycji.
Niech mu będzie wybaczone, że postąpił z tak niesłychaną lekkomyślnością.
Skąd, do licha, miał wiedzieć? Gdy zaszczycił przybytek swoją prezencją, nie wystąpiły żadne zjawiska paranormalne, nikt nie wybiegł z wrzaskiem, na ścianie zamiast skalpów wisiały obrazy zakorzenione do bólu w nurty sztuki współczesnej. To mogły być gołe baby, to mogły być samoloty. Nic karygodnego.
A jednak przestępował podwoje piekła, samego dziewiątego kręgu.
W hallu zaraz zmaterializował się jedyny, jak się zdawało, pracownik. Wyskoczył z sąsiedniego pomieszczenia, z pośpiechem, zapinając guziki koszuli w pepitkę.
Tu – powinien się dłużej zawahać.
Skąd taki nerwowy pośpiech?
Jakoś bukolika o robocie palącej się w rękach nieszczególnie go sobie zjednywała. Typ może nie wyglądał na szubrawca, ale nad określeniem „bęcwał" już by się poważnie zastanawiał.
Gdyby tylko usłyszał dyskretnie zamykające się za kimś tylne drzwi gabinetu, być może byłby się domyślił.
To wina Tanaki, że Daichi desperacko potrzebował tego tatuażu. Musiał udowodnić, że nie jest tchórzem podszyty, a i odrobina szaleństwa nie jest mu niemiła. I Nishinoyi wina też. Wbili mu do głowy, że w ogóle musi coś komuś udowadniać.
- To co? Tatuujemy czy tylko pytamy o drogę? – nagabnął ów domniemany pracownik, wysoki typ z czarnym gniazdem na głowie.
- Tatuujemy – odparł Sawamura zrezygnowanym tonem.
- Oho! – Facet na pokaz dopiął i ostatni guzik koszuli, co nie poprawiało mu za bardzo prezencji, jeżeli wziąć pod uwagę, jak łach był wymięty. Zlustrował zaraz klienta głodnym wzrokiem. Ów nieszczęśnik zaś zgadywał, że ruch nie był tu za duży; jasne, lecz to nie sprawiło, że akceptował rozbieranie go wzrokiem. – A gdzie?
- Nawet do końca nie wiem co – zauważył Daichi z angielską kurtuazją. W gruncie rzeczy nie miał najbledszego pojęcia.
W kontraście do smolistych włosów oblicze tatuażysty stało się rozjaśnione jak błoga twarz buddy o poranku. Zaiste, równie oświeconym głosem wydeklamował starą, ale jarą formułkę:
- To bądź co bądź moja specjalność. Zaufaj mi.
Tej prośby Sawamura nie powinien był spełnić.
XXX
Zaufał i począł rozmyślać, czy woli raczej podpaść rodzinie, robiąc tatuaż na ramieniu, które latem znajdzie się pod ostrzałem lutych spojrzeń, czy uprawiać striptiz przed swoimi przyjaciółmi w przyszłości, a tatuatorem na ten moment, ale mieć dziarę w niewidocznym miejscu.
Niedługo się wahał; jak wielu wolał nie mieć na pieńku z żadną kobietą, nawet jeżeli matka. Wiedział, iż z tego na pewno cało by nie wyszedł i większe szanse na przetrwanie ma tutaj, choćby i bez koszuli.
A bez koszuli przyszło mu znaleźć się bardzo szybko, do tego na kozetce oraz w pozycji horyzontalnej na brzuchu. Nie wiedział, czy brak kontaktu wzrokowego z właścicielem i główną siłą napędową studia, która w tej niekomfortowej sytuacji zdążyła mimochodem przedstawić się jako Kuroo Tetsurou, był miły, czy wprost przeciwnie.
Niby nie widział, ale doskonale czuł, że się go lustruje.
Zaczynał przeczuwać, że to owo drugie.
- Jesteś chrześcijaninem? – spytał Tetsurou.
Tak, Daichi nie mógł dłużej udawać przed sobą, że nie czuje się nieswojo. Czuł się cholernie nieswojo.
- Nie - odparł ze zrezygnowaniem. Skapitulował, bo drzwi dosłownie i w przenośni się za nim zamknęły.
- No, to nie szkodzi. Motywy chrześcijańskie w tatuażu nie obejmują zbyt szerokiego spektrum, nic nie tracisz. – Sawamurze, kiedy znienacka dostał otwartą dłonią w lateksowej rękawiczce w plecy, zaparło oddech. – O, przepraszam. To co wybierasz?
- Nie wiem. – Petent, ledwo dychający, spróbował iść po linii najmniejszego oporu.
- Parę dobrych motywów jest. Na przykład niedoceniane kwiatowe, które uważa się za niepozorne, tymczasem...
- Nie, nie – przerwał czym prędzej Daichi. - Przepraszam, to odpada albo mi żyć nie dadzą. Coś... surowego może? Po prostu..
- Zwierzęce to najlepszy wybór w takim razie. Proste, ale trafia w sedno w tym względzie. – Druga strona też nie specjalizowała się w słuchaniu do końca. Strach słuchać, jak z totalnego lesera człowiek zmienia się w pasjonata. Jeżeli ten nienaturalny precedens dobierze się w parę z widokiem na igieł w hermetycznych opakowaniach, to dusza na ramieniu. Bo co jak co, ale o takich wahaniach mówi się głównie w sprawach psychopatycznych seryjnych morderców. Kto łatwiej wpada w euforię niż psychopata z czymś ostrym w łapie? – Byk? – zaproponował wreszcie Kuroo, z nutą złośliwości.
- Co? – Delikwent na kozetce wyrwał się z rozmyślań o sposobie swojej bliskiej śmierci.
- Byk jako symbol płodności... - Tatuator przerwał sam, z drobną pomocą najbardziej przerażającego ze spojrzeń Sawamury. – Czyli skorpiony i żółwie też odpadają – dodał pod nosem. Zadumał się. - To może kot?
XXX
Nie było nic bardziej mylnego niż myśl, że utemperowało się Tetsurou.
Gość obumierał po dwóch godzinach opowieści dziwnej treści, w czasie których można było dowiedzieć się rzeczy, jakich wiedzieć się nie chciało.
- Tatuowałem kiedyś przedramię jednemu Amerykańcowi – wyznał Kuro. – Powiedział, że mam mu zrobić dowolny napis w kanji. Wybrałem dowolny. Ktoś mu wreszcie uświadomił, co to znaczy, to niby musiałem odpowiadać przed sądem za zniesławienie czy tam oszpecenie, ale było fajnie.
Sawamura umierał dalej po cichutku.
- Za krótkie przyjemności drogo się płaci – dodał przedmówca, uśmiechając się podejrzanie.
XXX
Daichi złożył policzek na oparciu kanapy w korytarzu.
Sam zabieg nie był tak bolesny, prawda, jednakowoż ścieżka dźwiękowa go zmogła. Nie bardzo nawet potrafił się zainteresować tym, jak wygląda jego nowy nabytek. Rozważał półprzytomnie, czy skorzystać tu z toalety, ale zdecydował, że nie podejmie tego ryzyka. Czekał tylko, aż po nieskończenie długim czasie Tetsurou sam wrócił z latryny.
Nosek pudrował? Cholera no. Zapłacić, zapłacić. Tylko zapłaci i to wszystko się skończy.
Ale ten popaprany typ nie wydawał się nawet zainteresowany swoją zapłatą.
- Jeżeli coś nie będzie ci się podobało – tu Kuroo pozwolił sobie bezczelnie położyć dłoń na plecach Sawamury, na wysokości swojego dzieła – to dzwoń.
- Jeżeli coś nie będzie mi się podobało, to dzwonię – wymamrotał Daichi automatycznie.
- Bez okazji też możesz.
- Bez okazji... - Klient zreflektował się w porę. – Nie. Dziękuję.
Wychodząc, wierzył, że już tu nie wróci.
Kuroo wiedział swoje. Poznał człowieka, który potrafił wysłuchać go do końca. Poznał swojego przyszłego męża.
A/N
Wygrzebałam to opowiadanie i wreszcie skończyłam. Jestem z siebie dumna. Ze dwa miesiące leżało.
Bạn đang đọc truyện trên: AzTruyen.Top