Swaty (KuroOi)


Ilekroć Sugawara podejrzewał, że jego pozycja wicekapitana, z którym się na boku trochę randkuje, może być zagrożona, odczuwał powołanie do swatania ludzi z innymi ludźmi niebędącymi Daichim.

Zaczynał się powoli w tym wyrabiać.

Yui, na przykład, wcale nie narzekała na swoją drugą połówkę; ajuści, wybierała z wyprzedzeniem cacane filiżaneczki do mieszkania, które miała nadzieję wkrótce z pewnym szczęśliwcem - niebędącym Daichim - dzielić.

Jasne, jego własny oblubieniec bez dwóch zdań nigdzie by się nie wybrał – bez żartów! – jednakże dodatkowe księżyce krążące w pobliżu... to musiałoby doprowadzić do kolizji.

A w tym wypadku on, Sugawara Koushi, gotów był wziąć problem na chudą klatę, natręta zaś na bok i żebra porachować. Istnieje coś takiego jak sytuacje specjalne.

Szczerze? Nie dotknęłyby go najbardziej błahe wyrzuty sumienia.

Co innego na to ograny ścigania. Więc można było albo zabezpieczyć sobie grunt pod nogami, idąc do yakuzy, albo można było pobawić się w podchody.

Kompletnie poszedł na łatwiznę, wybierając jednak drugie. Nie tak łatwo zakupić broń palną. Niećwiczone zabijanie też mogło nie okazać się jego mocną stroną.

Ostatnio zanotował, że Kuroo kolejny raz zmienił swoją niepewną orbitę. Na ostatnim wspólnym obozie sportowym kołował wkoło Kenmy. Nosiło go też na stronę Bokuto. Nosiło, nosiło, aż rzuciło diabli wiedzą gdzie.

Oho, kapitan Nekomy dojrzewa.

Ależ świetnie, jeden więcej dorosły do utrzymywania gospodarki! Tylko niech dorasta w innym kącie. Tokio zdawało się nie dość odległe, bo... bo lepiej dmuchać na zimne.

XXX

Dlatego – w imię wszystkiego, co mu bliskie – zdecydował się wyskoczyć z awangardą trzeciego stopnia. Nie znał litości.

Zadzwonił na otrzymany od Hinaty numer Kenmy. Tokijczyk speszył się tak, że bez zastanowienia podał numer Kuroo.

Oczywiście, Suga nic złego nie zrealizował, choć nie mógłby powiedzieć, żeby podświadomie nie ułożył mrocznego planu B. Ale nic złego się nie stało, skądże; był bardzo grzeczny, szczery i bezpośredni, kiedy bez owijania w bawełnę zapytał środkowego Nekomy o jego orientację.

Jak sam zapytany potem stwierdził:

- Wow. Ta cała rozmowa była prawie kokieteryjna. Pochlebiasz.

Widać? Tetsurou się podobało.

Nawet jeżeli reszta ludzkości zupełnie inaczej postrzegała romantyzm. I takie tam głupstwa.

Niniejszym Suga zrobił się dokumentnie spokojny. Challenge accepted. Wiedział, co zrobić. Bądź co bądź był wyjątkowym i jedynym manipulatorem Daichiego, prawda?

A rzeczony jaśniepan kapitan Karasuno znajdował w pobliżu centrum zarządzania dywersją chyba po to tylko, aby w wolnych od knucia chwilach Sugawara miał lepsze zajęcia niż przeczesywanie czarnych rynków z bronią w celu nabycia karabinu maszynowego. Zwłaszcza że, jak dotąd, kiedy jakiś przypadek dotyczył Sawamury (począwszy od zakupu bokserek odpowiedniego rozmiaru dla wyżej wymienionego, na interpretowaniu zalotnych interakcji otoczenia skończywszy), Koushi nigdy jeszcze nie spudłował.

W niewolnym czasie natomiast wicekapitan zwizytował Aobę Johsai.

Niełatwo to przyszło, nie bez wyrzeczeń, należało wymówić Daichiemu uczestnictwo w pewnych fizycznych obrzędach, ale dotarł.

Może utrudniał sobie życie.

Może mógł szukać bliżej.

Ale perfekcjonistą był nie od dziś. To musiało obejść się bez zgrzytów, zrobić wywiad terenowy nigdy nie zaszkodzi.

Choć zdziwiłby się, gdyby Oikawa nie był gejem.

- Nic ciekawego dzisiaj nie robiłem, kochanie – podsumował swój dzień w wieczornej rozmowie telefonicznej z Sawamurą.

XXX

Rzuconej któregoś po meczu treningowym uwagi, że Kuroo i Oikawa w zasadzie do siebie pasują, Suga nie kierował do nikogo konkretnego. Wiedział, że kto ma usłyszeć, to usłyszy. A potem tylko w myślach uśmiechał się do siebie, gdy kapitan Nekomy wykazał zainteresowanie, stojąc blisko, że aż można się było poczuć nieswojo.

XXX

Na dniach manipulował jeszcze przy użyciu wycyganionych ostatnio numerów, używając argumentów, z których będzie się spowiadał na Sądzie Ostatecznym.

Był zdesperowany. Musiał targować się Sawamurą - ale to tylko puste słowa, naprawdę. Nic więcej.

- Tak, też będzie. Wpadaj. Tak, tak jak mówiłem.

Daichi, mój pasie cnoty, wybacz mi to.

XXX

- Cieszę się, że idziesz na randkę, ale mnie w to nie mieszaj – rzucił przygotowany Kenma i rozłączył się bezzwłocznie. Tyle go Kuroo usłyszał. A przydałoby mu się wsparcie w tym odległym Torino. Dzicz.

To w ogóle randka? Posiedzi z dwoma facetami i Oikawą.

- Oikawa – mruknął pod nosem w zamyśleniu. A potem podniósł wzrok, odnosząc wrażenie, że ktoś patrzy na niego jak na wariata, który... mówi do siebie. Rozejrzał się pokrótce, również i po to, sprawdzić, czy ludzie są tu podobni raczej do Tanaki czy do Hinaty.

Zresztą, mniejsza. Jednym, czego potrzebował na tę chwilę, było jedzenie.

Przyniósł swój pusty żołądek pod ladę, odebrał zamówienie i zwinął się do swojego stolika w ułamku sekundy, niesiony na skrzydłach głodu. Długo jednakże nie nacieszył się apetycznym sam na sam z talerzem, a już usłyszał pisk odsuwanego krzesła, zaraz i czyjś głos:

- Ty musisz być Kuroo, co?

Wahał się poważnie nad tym, czy jeść dalej, aż żołądek zdecydował za niego. Pierwszego kęsa sobie nie odpuścił.

- To widać? – spytał po chwili, zbyt głodny, by wysilić się na cokolwiek inspirującego. Najwyżej mu miłość życia koło nosa przejdzie. A bo to pierwszy raz? – Oikawa, tak?

- W zasadzie to widać, ale po prostu strzelałem. A niby miałem zwyczajnie powiedzieć, że pomyliłeś zamówienia i to jest moje – odparł szatyn, zaiste Tooru, i bez skrepowania sięgnął po garść frytek.

Patrząc bez przerwy w oczy Tetsurou, co z jednej strony można by potraktować jako akt szczerości, ale z drugiej – było i trochę niepokojące, może wyzywające.

Jednak oboje to wyzwanie ochoczo podjęli; właściwie bez przerwy patrzyli na siebie nawzajem niedefiniowalnym wzrokiem wyrażającym coś, co chwiało się między wrogością a uzewnętrznieniem zboczenia. Nie przerywając nawet wówczas, kiedy Sugawara otwierał im drzwi. I w mieszkaniu.

XXX

- Oho. Masz przetłuszczone włosy – zaczął przesłodzonym tonem Tooru.
- Nie są przetłuszczone – odparł godnie Tetsurou.
- Są.
- Nie są.
- Są.
- Ta dyskusja jest monotonna. Nie są.
– Teraz są brudne. - Oikawa sprawdził, jak wygląda ciemny sok w akcji. Na włosach Kuroo zdawał się prezentować niezgorzej. Zgodność odcieni niechybnie to ugruntowała.
- Hmm. – Kuro na odczepnego rzucił w Oikawę ziarnkiem surowej kukurydzy. – Nie, skończyły mi się pomysły.

XXX


W nieodległej kuchni Daichi odsunął oko od dziurki na klucz.
- Suga, czemu nie zrobiłeś popcornu w mikrofalówce?
- Surowe jedzenie zmusza do kreatywności.
Nie będzie dożywiał potencjalnych konkurentów, mowy nie ma.

XXX

- Ile to już trwa? – Suga zasłyszał, że u Daichiego jęły przebijać marudne tony. Przy tym jednak ciemnowłosy sumiennie sam sprawdził zegarek wiszący na ścianie i również sam sobie odpowiedział. Dzielny chłopak! – To dopiero pół godziny. Podejrzanie spokojne. Dlaczego muszę tu z tobą siedzieć?

- Bo jesteś moim chłopakiem, a ja się ich obawiam. – Sudze kącik ust drgnął w kanwie żartu. Ale, Bogiem a prawdą, nie naigrywał się.

To, co Tetsurou i Oikawa mogliby we dwóch zdziałać. To, w co mógłby zostać wmieszany...

A gdyby Daichiego...

Gdyby Daichiego...

Gdyby...

Więcej niż dziesięć lat wyroku raczej by i tak nie dostał...

- Ja tam boję się, co oni mogą zrobić pozostawieni razem – odparł Sawamura, nie ubierając wypowiedzi nawet w pozory żartu.

- Spokojnie. Dlatego na razie posiedzimy w kuchni. Poobserwujemy.

XXX

Najstraszniejsze było to, że żaden alkohol nie znajdywał się w pobliżu - że Kuroo i Oikawa tak na trzeźwo wiedli rozmowy godne odlotu z tą czy inną substancją.

A z każdym „pytaniem czy wyzwaniem", z każdym obrotem butelki, którą niestrudzenie wykorzystywali do gry, mimo że zwerbowani przemocą do grania gospodarze dawno już pozasypiali na podłodze, wydawali się mieć... nie koloryzując, bardziej nasrane w głowach.

XXX

- Problem? – spytał Tooru.

- Taaa. W systemie – oznajmił Tetsurou bez zbytniej chęci, ale i bez wyboru. Zaraz ze zrezygnowaniem przysiadł na piętach.

To nie tak miało być w przedwczesnych wyobrażeniach, acz stawały mu tylko włoski na ciele, w tym przeklętym, chłodnym pokoju.

A Oikawa, ledwo opuścił nogi z powrotem na pościel, rżał z całokształtu jak głupi.

Przynajmniej taką mu przysługę Kuroo wyświadczył.

- Nic się nie dzieje – wykrztusił szatyn, gdy przeszła pierwsza fala śmiechu.

Nim przyszła następna, bo „nic się nie dzieje" okazało się mieć frustrującą konotację.

- Właśnie, nic się nie dzieje – mruknął urażony Kuroo. Zraził się też trochę, na tyle, by parsknąć z niezadowoleniem i położyć się na materacu w geście pokojowej kapitulacji.

- Po prostu gadaj o jakichś bzdurach. Potrzebuję bzdur – podsumował Oikawa ze wzruszeniem ramion.

Wypowiedziane z wyrazistym odcieniem melancholii, ni z tego, ni z owego, jakoś niezdrowo, jak u człowieka z problemami. Tetsurou nie szukał w życiu dodatkowych problemów, więc było to wystarczające ostrzeżenie, by w tę stronę nie iść.

Do rana i bez przyszłego zaangażowania.

Choć było miło, choć nie miał raczej wielu ofert matrymonialnych, rankiem wyprosił swojego gościa.

Później go to prześladowało - jakby jednak był zbyt dobrze wychowany czy serce miał zbyt miękkie.

Może wypadałoby przeprosić.

Prześladowała go podobna myśl czy może raczej swoista... pokusa.

XXX

Zaryzykuję – powiedział sobie w duchu.

Nie za dużo, tylko jedno spotkanie. Nic to.

XXX

Zaryzykuję – powtórzył wkrótce.

Wyjście we dwoje, gdziekolwiek, tylko dla zabicia czasu, czemu nie?

XXX

Zaryzykować. Ów czasownik przywarł do jego świadomości. Ryzyko weszło mu w krew, wyparło przekonanie, iże na podłożu emocjonalnym skąpo jest miejsca na źle obstawione zakłady.

Robił małe głupstwa, nim sięgnął po największe.

Powiedział sobie, że chce się związać z tym człowiekiem z nieuporządkowanymi sprawami. Kompleks zbawiciela, piękne aspiracje – dopóki w praktyce nie okażą się piekłem.

Oikawa to hazard. Kuroo zaczął od wygrywania, lecz zachował świadomość, jak łatwo może przegrać z tą niepewną kartą, tym człowiekiem. Stanąć na rozdrożu – pójść na społeczne dno czy sprzedać sumienie, odcinając się od bliskiej mu figury, ażeby ratować własną skórę.

Żył normalnie, na ile mógł i póki mógł. Czasami tylko czarne wizje przytłaczały go w takiej mnogości, iż wypierały dech z piersi.

Niekiedy małe trudności odbierały mu siłę.

Nie brakło i wielu sporych problemów, których byłby uniknąć, gdyby...

Właśnie.

Czy to było złe życie, gdy wystawiono za nie wyższą niż standardowa cenę trosk?

Niekoniecznie. Wybrał je sam. Przeżył z kimś. Starał się nie projektować scenariuszy, w których nie poznałby Tooru. Łatwy oraz prosty żywot nie był absolutem.

Z przeszłością Oikawy były problemy. Z charakterem nie mniejsze. Kuroo zakochał się najgorzej, jak mógł, pozwolił się temu rozwinąć, skazał się na rozwiązywanie problemów, o których szybko nawet przestał myśleć jako o problemach Tooru. Stały się wspólne.

Oikawa to hazard.

Życie to hazard.

Kuroo był, jaki był.

A teraz było teraz. Jeżeli kompleks mesjasza kiedyś go zawiedzie, bo zawieść może, to niech ma co wspominać – niech kocha tak mocno, jak może, póki może.

Kuroo był, jaki był. Widział świat, jak widział. Kochał, jak kochał.


Bạn đang đọc truyện trên: AzTruyen.Top