Strach zostawia blizny (KageOi)
Oikawa-san może się bać.
Z początku to było prawie urzekające, jakby miłe, jakby wynoszące na wyżyny kouhaiową osobę. Tak, kiedy był młodszy, fakt, iż starsi od niego mogą mieć koszmary, i to na jawie, przypadł mu go gustu.
Im człowiek jest starszy, tym lepiej zaznajomiony ze strachem, im zaś strach bliższy, tym mniej zabawny. Wiedział, jak to jest z lękiem. Zrozumiał obawy Oikawy, na ile mógł, skoro zarazem ten człowiek był w większej części poza zakresem jego pojmowania.
OIkawa bał się samotności.
XXX
- Chcesz być ze mną tylko na czas wakacji – powtórzył za Tooru. – Na czas wakacji?
Własny głos zabrzmiał nawet dla niego szorstko, zniechęcająco. O dziwo jednak - bez skrępowania. Zalazła go znana ze szczenięcych lat krótkofalowa pycha. To on został poproszony. To w jego gestii leżało wszystko. – Ty jesteś... no...?
- Nie najgorzej działająca na przyszłość kolejność pytań. – Tooru roześmiał się, jakby jego dusza pozostawała lekką. Imitował spokój ducha dobrze, nie plamiąc twarzy melancholią, atoli Kageyama wiedział, że to obłuda. Dusza nie była lekka. Nie, przeciwnie, zraniona. Zranił Oikawę.
Nie był bez serca, nie, coś go ukuło w klatce piersiowej.
- Przepraszam – mruknął łagodniej.
Oikawa wzruszył ramionami, odezwał się dopiero za chwilę:
- Mogę dać sobie głowę uciąć, że nigdy nie myślałeś o umawianiu się z innym facetem. Chcesz spróbować czegoś nowego?
Tobio milczał, w wahaniu, z brwiami zmarszczonymi. Przyziemny, skonsternowany, ludzki.
Może trochę zniechęcony. Może... pełen litości?
Raz jeszcze Oikawa wybuchł śmiechem, jeszcze sztuczniejszym, wprost nieprzyjemnym do słuchania.
- Jestem tu jeszcze dwa tygodnie. Przecież nie zaciągnę cię w tym czasie co łóżka. To czego się boisz? – Jego dłoń ujęła towarzysza za przegub, druga odnalazła policzek. Wargi Tooru dotknęły warg bruneta, który jednakże zdecydowanie odepchnął natręta.
- Aż tak się nudzisz? – żachnął się Kageyama.
Przecierał twarz rękawem, nieledwie boleśnie drażniąc skórę szorstkim sztofem.
- Więc? – zapytał starszy chłopak, pozornie niewzruszony.
Kageyama nie chciał się nad nim litować. Nie miał powodu, a za to miał własne życie z suwerenną problematyką.
Zgodził się wszelako, wbrew woli. Zgodnie... z sumieniem?
XXX
Kim był Tooru Oikawa? Człowiekiem, w gruncie rzeczy awet zwyczajnym. Istniało więc ryzyko przywiązania się przez spędzanie wspólnie czasu. Człowiek zwierzę społeczne. Nic nowego, więc Kageyama nie bardzo nawet mógł się sobie dziwić, że przebywanie razem blisko dwadzieścia cztery godzin na dobę wyrwało na nim swój wpływ. Jego wina, gwiazd jego wina, rodziców, którzy przyjaźnili się z parantelą akurat tego jednego osobnika?
- Jeszcze leżysz? – spytał retorycznie, nie oczekując, by humanoidalny kształt się odezwał. Ów zabierał głos, kiedy miał ku temu fiksację. Po dwóch tygodniach już się przyzwyczaił.
- A po co mam wstawać? – mruknął Tooru, odwracając się na drugi bok, twarzą do ściany zamiast do siedzącego na jego spakowanej torbie gościa.
- O której wyjeżdżasz? – dywagował dalej czarnowłosy, zignorowawszy uwagę, która nie przedstawiała sobą żadnej wartości retorycznej. Następnej odpowiedzi już nie dostał. – Co z tobą?
Flauta.
- Jeżeli chcesz, możesz tu został dłużej. Twoi rodzice a pewno nie będą mieli nic przeciw. Możesz jeść, nawet spać u mnie.
- Z tobą? – mruknął Oikawa. Jego głos nie sugerował przy tym nastroju do żartów, nawet dobrego humoru. Nieobecny, chłodny, obcy. A Kageyama zaczął zapominać, że można mieć takie stosunki z szatynem. – Nie, nie mogę.
- Czemu nie?
- Bo nie.
- To nie jest odpowiedź.
Bez odzewu.
XXX
Wyjechał, a Tobio musiał zostać.
Zostać i zastanawiał się, czy Tooru też to bolało. Próbować zrozumieć.
Przecież boisz się samotności. Co przeraża cię bardziej? Bliskość? Strata?
Ty egocentryku... Nie zostawiaj mnie tak.
Ja też zaczynam się bać. Samotności. Straty.
Nie zostawiaj mnie tak.
A/N
Nie umiem angstów. Ale jak wszystko publikować, to wszystko.
Bạn đang đọc truyện trên: AzTruyen.Top