Niereformowalny (KuroKen)

Dwoje ludzi czasem do siebie pasuje, czasem nie pasuje, a czasem dwoje ludzi do Kuroo i Kenma i w ogóle nie wiadomo, gdzie jest kot pogrzebany ani kto tu dla kogo głowę stracił. Cóż, na pewno przed kilku laty Kenma stracił właśnie z Kuroo swój ostatni mleczny ząb. A Nekoma do dziś nie wie, ile zawdzięcza swojemu rozgrywającemu, który niejeden raz piłką w twarz za młodu oberwał.

Z drugiej strony, nikt, kto porządnie w makówkę nie dostał, najbardziej irytującego środkowego w całym Tokio nie zniesie, więc prawdopodobnie nic by z tej niedefiniowalnej komitywy nie było, gdyby nie lekki wstrząs mózgu. A już na pewno zero absolutne, gdyby nie duży udział telefonu komórkowego Kuro, sukcesywnie wykorzystywanego do ściągania uwagi Kozume. Dobrze być starszym i mieć pierwszeństwo poznawania cudów techniki. Ale to już było i nie wróci więcej. A jak dobrze, że było...

Stan rzeczy na pewien wyróżniający się tydzień października był taki, ze Kenma posiadł wiedzę o komputerach i – szczególnie - o rynku gier taką, o jakiej Kuro mógłby tylko pomarzyć. A w domu to miał chyba wszystko, o czym zapalony gracz śni po nocach.

Wszystkie znaki na niebie wskazywały więc, że nie ma nic, co można by mu kupić. Jednak przecież Tetsurou zadania trudne załatwiał jeszcze przed śniadaniem, a z niewykonalnymi miał już spokój w porze obiadu. Problem Kenmy, a raczej jego urodzin, nie miał być wyjątkiem. Bo mieli, do diabła, zacieśniać te ich więzy i tak dalej.

Wstępnie Kuroo, nadużywając trochę zaufania, przeprowadził kontrolę rodzicielską konsoli pod nieobecność jej właściciela i postarał się w miarę możliwości zapamiętać przewijające się na karcie pamięci tytuły. Okej, tego nie kupujemy. Tego też. I tego. I... nie brakowało takich pozycji.

No, w zasadzie pod tym względem pewien osobnik był tak rozpieszczony przez rodziców, iż Kuroo miał ochotę puścić laptopa nader swobodnie ku podłodze po trzech godzinach katorżniczego przewijania stron internetowych kolejnych sklepów z grami. Na szczęście był na to zbyt dojrzały i za bardzo znużony, toteż zepchnięcie z łóżka podręczników w zupełności go zadowoliło, zaś sprzęt trafił bezpiecznie na biurko.

Miał z zegarkiem z szafki nocnej niepisaną umowę - nie zauważali się przez ten jeden tydzień o trzeciej w nocy, kiedy Kuroo chodził spać, potem nie słyszeli o szóstej, kiedy budzik uparcie dzwonił, a brunet z równie wielką determinacją mamrotał nie najładniejsze słowa spod poduszki. Aż do piątkowego 15 października, kiedy został obudzony jeszcze przed czasem w tempie ekspresowym przez coś parzącego mu brzuch.

Nie, nie, nic pilnego, to tylko nieodłożony laptop się przegrzewał.

Zostawało jednakże coraz mniej czasu, żeby wtargnąć Kenmie do domu i przekopać bajzel w poszukiwaniu zakupowej inspiracji. Ba, został mu dokładnie jeden dzień, pusta pod kątem pomysłów głowa i na pociechę miał chyba tylko to, że był przez moment jeszcze bardziej gorący niż zwykle. 

Tylko to drugie nie mijało. Dzień, na przykład, bardzo mógł uznać za prawie skończony, wyszedł ze szkoły, nie rozmawiając za dużo z Kenmą, który miał coroczny dylemat między uprzedzaniem, że nie chce życzeń, a udawaniem, że jutro nie reprezentuje sobą nic szczególnego. 

Cierp, cierp, ja też cierpię. 

Po sklepach wiele nie wskórał. Za to, jeżeli kiedykolwiek myślał, że wparowanie komuś do domu prawie w nocy i wmówienie mu, że musi właśnie teraz pilnie się uczyć, jest niemożliwe... to więcej nie pomyśli.

Zaśnięcie na cudzym łóżku też nie było takie trudne. Gorzej z pobudką, której nie udało się żadnym siłom wewnętrznym i zewnętrznym przeprowadzić przed rankiem, w związku z czym Kozume miał na głowie informowanie różnych osób. Natomiast Kuroo dość duży wstrząs, kiedy już otworzył oczy, wcale nie mniej podkrążone, i zobaczył nie swój pokój. Początkowo mało też mu było po oczach, bo niedużo widział. 

- Najlepszego – wykrztusił do przekopującego komodę Kenmy, nawet jeżeli nie widział go szczególnie wyraźnie i nieco na chybił-trafił rozdzielał tożsamości co większym plamom. Zamrugał parokrotnie i upewnił się, że nie palnął głupoty. Fuks. Coś mu się należało. 

Przymgliło go sennie, nim znowu zaczął kontaktować, rozgrywający siedział na łóżku obok niego i zaczynał tym swoim zniewalającym głosem:

- Jeżeli w tym roku też nie miałeś pomysłu, co kupić, mogłeś po prostu mnie zapytać, Kuroo.

- Co to by była za niespodzianka?

- Teraz w ogóle jesteś bez prezentu.

- Oddałem ci się na całą noc, to nie był prezent? - Tym razem Tetsurou założył, że właśnie został obrażony i powinien coś z tym zrobić, przeto bez pardonu ucałował Kenmę w usta. Może sobie pochlebiał, jednak jego skromnym zdaniem jubilat, obok tego, iż był w najgłębszej konfuzji, z którą po akcie uciekł z powrotem do komody, nie wydawał się bardzo skrzywdzony. – Nie pocieraj policzków. To nic ci nie da...

Sam Kuroo miał kołdrę i poduszkę od tego, by skryć się ze swoim grzechem i lekkim rumieńcem. Napawał się. 

Cóżże on zrobił? Wprowadził tylko małe interludium w rokrocznie powielany schemat urodzin Kenmy. Reszta przebiegła po staremu: dostał wreszcie tytuł, który powinien zakupić, stawił się z nim, dumny jak paw, po czym okazało się, że któryś kuzyn sprezentował to samo tuż przed nim.

Tym razem Kuroo dostał pokrzepiającego buziaka w policzek na osobności.

Najgorsze, że za rok będzie niechybnie dokładnie taka sama wpadka. 

Mógł tylko liczyć na włączenie pocałunków do obrządku.

Bạn đang đọc truyện trên: AzTruyen.Top