Kommos (KuroKen)


- Kenma! – Kuroo wypadł burza na klatkę schodową, by tam zdybać blondyna. Jak dopadł, to objął i trzymał, miażdżąc ofierze wnętrzności jej sportową torbą. – Odchodzisz?

Ktokolwiek znał Kuroo, nie powinien oczekiwać, że ten da szansę na zabranie głosu polemiście, zamiast sam sobie odpowiedzieć. Kozume, użerający się z nim przecież na co dzień, nie mógłby się łudzić, choćby chciał, dla zasady jednak spróbował coś powiedzieć. Jego cichy głos utonął w hamletyzowaniu.

- Znowu mnie zostawisz? Wiem, nie jestem idealny... - Brak perfekcji nie zabraniał wtulić poufale nosa w jasne kosmyki. – Ale pamiętaj, że będę tęsknił. I czekał. I że cię kocham. Bardzo. Tak?

Kenma skinął głową, żeby tylko brunet szybciej skończył, a wówczas, pochylając z zakłopotaniem głowę i siląc się na spokój, wreszcie się odezwał.

- Mogę już iść do sklepu? Proszę, przestań to robić... za każdym razem.

A/N

Miało być drabble idealne, a wyszło 137 słów. Trzymajcie kciuki, żebym następnym razem wyszło. 

Bạn đang đọc truyện trên: AzTruyen.Top