Kiedy wkrada się rutyna (BokuAka)

- Przyjemna bluza – mruknął Koutarou, obrzucając Akaashiego, który właśnie rzekomy łach obciągał wzdłuż ciała, nader tęsknym spojrzeniem.

- Aha.

- Pasuje ci.

- Aha.

Bokuto o mało nie zacisnął pięści, nie tyleż bojowo, co dla dodania sobie animuszu, bowiem w myślach właśnie ślubował, że nie spocznie, dopóki nie wciągnie towarzysza w jakąś pogawędkę.

Przestąpił energicznie kilka kroków, obrócił się zgrabnie i zastąpił Keijiemu drogę, by w ramach finału wycelować w niego wskazujący palec i – czego akurat w planie nie było – zakrztusić się. Końcówka trochę podkopała mu morale, dodatkowo ten wzrok spod znaku „wzywaj mi ostatnie namaszczenie", którym został obrzucony - i skończył, wymigując się pierwszym, co mu ślina na język przyniosła.

- Ja ci tu komplementy prawię, a ty nic... - rzucił, położywszy tonem odpowiednio przepastną podwalinę wyrzutu pod swą uwagę.

- Bo to są zawsze te same komplementy – skwitował niedbale brunet, a zaraz, nie bardzo wiedząc, jak to taktownie a z umiarkowanym chłodem zakończyć akt i odzyskać regulaminowe parędziesiąt centymetrów przestrzeni osobistej, poklepał Koutarou po głowie. Z baku laku, choć takowa makówka nie była najniżej. – Nie przejmuj się. No... dziękuję.

Cofnął się, z czystszym sumieniem. Dzienna dawka ciepła i aprobaty – oddana. Nawet jeżeli w niewyobrażalnie nieporadnej jeszcze formie. Chyba można odhaczyć, prawda?

Miał jednakowoż pewność, że druh trochę się dąsa, nie mając argumentu wobec niepodważalnej racji.

Bo Akaashi zaiste podobał się Bokuto we wszystkim. I w bluzie z kapturem, w którym, gdy nasunięty na ciemną głowę posiadacza, można było na chwilę uchować twarz, pozostawiając trochę ciepła i trochę serca na ustach drugiej osoby. I w koszuli, którą starszy chłopak przekornie rozpinał pod szyją - początkowo jeszcze tylko pod szyją - noszącego, by następnie ucałować rzucającego karcące spojrzenie bruneta w czoło. I w koszulce na ramiączkach, która odkrywała zasadniczo o wiele za mało, lecz zarazem dość dużo, by czyjś wzrok w trakcie pocałunku lawirował przede wszystkim w okolicach obojczyków. Jak nie jeszcze niżej.

A także w łatwo się mnącym, czarnej koszulce, którą miał raz jeden sposobność zmiąć i rzucić w kąt, nawet nie zauważywszy.

Bạn đang đọc truyện trên: AzTruyen.Top