Dużo zdrowia i hałasu, Bokuto-san (BokuAka)
W przeciągu ostatnich parudziesięciu godzin Akaashi czuł się niemalże jak wdowiec. Z tym szkopułem, że Bokuto - odpukać - jeszcze żył.
I niech się to nie zmienia.
Tyle że... cóż, cichy Bokuto był równie nie ma miejscu, jak Akaashi bez objawów przedawkowania swojego druha z polichromatyczną czupryną.
Jak Akaashi, którego marzenie o cichym życiu zostało spełnione - bowiem w końcu Bokuto nie tylko nie mógł bez trudu wydusić słowa z obolałego gardła, ale i musiał zaszyć się w domu - i okazało się... nie takie wspaniałe.
Z desperacji Keiji wygrzebał z dna szuflady jakieś zapomniane słuchawki i zapełnił pamięć telefonu najostrzejszą muzyką, o jakiej miał pojęcie.
A jego bębenki i tak były jakby za mało obolałe, jakkolwiek dziwne wrażenie to nie było. Już drzewiej stracił rozeznanie w swoich skrzywieniach psychicznych. Takiego, zda się, masochistę zrobił z niego Koutarou.
Zdecydował się zajrzeć do chorego kapitana w nadziei, iż ten nie jest zupełnie stłamszony swą zmarniała kondycją.
Przeliczył się.
Bokuto nie tylko nie trajkotał, był niemal ścięty do nieprzytomności. Na pierwszy rzut oka Keiji przypisał mu nawet status uśpionego, w związku z czym przezornie zaczął się cofać w stronę przedpokoju.
- Akaashi? - zachrypiał za nim złotooki, głosem pełnym nadziei. - Śpieszysz się? Posiedzisz ze mną?
- Zawsze - odparł dobrotliwie Akaashi, po czym przycupnął obok rozłożonego na łopatki chłopaka. - Hm. Nie mogę, jak wkoło mnie jest... tak cicho. Bez ciebie - przyznał cicho, odruchowo głaszcząc Bokuto po spoconym czole i włosach.
Ów zerknął na niego w pobożnym zdumieniu, by po chwili złożyć swoją wygrzaną dłoń na dłoni bruneta.
- Akaashi! - zachrypiał z werwą, nieomal zapominając, jak obecnie nieprzystosowane jego do tego jego gardło. - Czy ty mi w myślach czytasz?
Jednak swą spontaniczną reakcję wyraznie okupił dyskomfortem.
- Shhh - mruknął Keiji.
- Ale zostaniesz jeszcze?
- Zostanę.
Bạn đang đọc truyện trên: AzTruyen.Top