Chybiony skok (Semi x Tendou)

Schodzenie z boiska nie powinno kojarzyć się dobrze. Jak i siedzenie na ławce.

O ile to drugie bez cienia wątpliwości mu się przykrzyło, o tyle nad pierwszym musiał się zastanowić.

Pogłówkował – bez efektu. Sam ten moment, te kilka kroków przed białą linię, włącznie z tym ostatnim, kiedy miał tuż do wyjścia poza, nie wydawało mu się takie złe.

Nie do końca rozumiał.

Próbował wyśmiać.

Bez skutku.

Zbyć machnięciem ręki.

Na próżno.

Dopóki widział Eitę trzymającego tabliczkę, jego samego trzymała się pewność siebie, nie opuszczała ekscytacja. To narkotyczne uniesienie, kiedy myślał, że w jego żyłach płynie nawet nie adrenalina, a czysta siatkówka. Coś nadal trzymało go w stanie upojenia, nie wiedział tylko co.

Niezależnie od tego, ile wieczności i nieskończoności schodził, a więc na ile przedłużał się czas jego formalnej nieobecności na ławce, jeszcze nie przygasał.

Dopiero gdy jego dłoń opadała po przekazaniu miejsca w rotacji, za kilka kroków, przy nogach w zmęczeniu lekko zgiętych, potrzebował kolejnego narkotyku. Żył powrotem na boisko.

Prędzej.

W chwili powrotu, choćby znowu tylko formalnego, czuł ulgę. Aż przyśpieszał marsz, aż nikłą uwagę poświęcał Semiemu, aż nie zerkał na niego kątem oka, przechodząc obok.

Wybierał grę, kochał, pragnął, to proste. Lecz sprzeczne z tą kapką błogostanu, jaka przypadała mu w udziale podczas zmian.

Nie wiedział, co o tym myśleć.

Zostawił instynktowi.

Tylko ten musiał pudłować, mówiąc mu tylko tyle, że nie chodzi o zmianę, chodzi o coś, co mógł docenić, gdy tracił z oczu piłkę.

O Semiego Eitę, który stał tuż-tuz.

Bliższy niż biała linia, bardziej wyraźny, namacalny.

Co ty zmyślasz, instynkcie? 

A/N

Nigdy więcej nie ćwiczę późnym wieczorem. Nocą właściwie. (Ta, co dzień to mówię.) Endorfiny na noc źle robią. 

Bạn đang đọc truyện trên: AzTruyen.Top