Być fit albo nie być (KageHina || wtorek)
Kto może dzwonić o szóstej rano w weekend?
Wiadomo.
Kageyama Tobio. Z najlepszym pytaniem, jakie kiedykolwiek wymyślono:
- Śpisz?
- Już nie. Czego chcesz?
- Umyć zęby.
- Wierzę ci na słowo, że robisz to co rano, więc...
- Nie, cholera, chodzi o to, że pasta smakuje jak g... coś, co nie jest za smaczne. A nie chcę o tym myśleć.
- Czemu nie użyjesz innej?
- Ta jest zdrowa, tak słyszałem.
Kageyama nie mógł tego zweryfikować, ale twarz Hinaty pewnie przyjmowała ten wyraz spod znaku „o, to ma sens". Miał nadzieję – że przyjmowała i że miało.
XXX
- Podobno chodzenie po śniegu na bosaka poprawia odporność – rzucił Hinata tonem namysłu po kilku minutach bulgotania.
- Mamy teraz śnieg – zabłysnął w odpowiedzi Tobio. Miał rację, śnieg spadł, jak to zresztą niekiedy zimą bywa.
- Wiem. Zauważyłem – pochwalił się rudzielec.
- Rozbieraj się. – Zastanowił się, jak to w zasadzie brzmiało. – Od kostek w dół – dodał na wszelki wypadek.
- Tak – potwierdziła druga strona poważnie.
- Wyjdziemy na śnieg, wzmocnimy układ odpornościowy i będziemy grać razem w siatkówkę na zawsze.
Zrobiło się romantycznie, ale wśród wrzawy, jaką robił wkoło siebie przez wytrwałe podskakiwanie na jednej nodze połączone z usiłowaniami zzucia skarpetki z drugiej, Shouyou nie zwrócił na to uwagi. Dobrze, jeszcze po raz kolejny wyobraziłby sobie swoją osobę i Kageyamę halsujących po boisku na wózkach inwalidzkich i potem w nocy nie mógłby zasnąć. Na obecną chwilę to jakoś szczególnie by mu może nie zaszkodziło, lecz poprzednim razem oblał z tegoż powodu sprawdzian z matematyki. A nawet nie mógł nikomu z uzasadnieniem wytłumaczyć, iż to nie jego wina. W tym trudnym okresie tylko Natsu była po jego stronie...
- I jak? – spytał w kilka minut później, poprzez szczękające zęby, które próbował zagryźć, by dodać sobie animuszu. Jego rozgrywający milczał. Co jak co, ale na stratę tak dobrego zawodnika nie można sobie pozwolić. Zanim odezwał się po raz kolejny, ściszył głos, w razie gdyby w promieniu paru metrów znalazł się jakikolwiek niepożądanych słuchacz. Zawsze przewidywał taką możliwość, inaczej krypto-chłopak chyba nigdy by mu nie wybaczył. – Kocham cię – szepnął wreszcie, przestępując z nogi na nogę, nie wyłącznie z powodu zimna.
Usłyszał natychmiast wyraźnie skrzypienie śniegu po drugiej stronie, jakby ktoś wykonywał zbliżony do praktykowanego przez niego samego manewr. Wreszcie dane mu było słyszeć i odpowiedź, wcale nie głośniejszą od jego nagabywania:
- Co ty tak nagle... rany... Nie rób tego więcej... Ja ciebie też. – Z trudem, lecz w końcu Kageyama zdołał wydusić z siebie konsensus.
- Chciałem przełamać lody – usprawiedliwił się preopinant.
Po drugiej stronie znowu harda niemota.
XXX
- Czego znowu chcesz? – Dziś wyjątkowo to Shouyou stawał się w ich związku stroną warczącą. Obudzony za wcześnie, po południu, odprawiwszy żywotną siostrę, chciał skulić się w niewykrywalny kłębek w swoim łóżku. Nikt mu nie zabraniał, prawda, acz ledwie zakopał się pod kołdrą, już rozdzwoniła mu się komórka.
Kto?
Kageyama Tobio! Ponownie z mądrym, tym razem pewnie nawet samodzielnie wymyślonym, pytaniem:
- Żresz coś teraz?
- Nie, planowałem kolację na później.
- Okej, to nie będziesz żarł. Masz w domu sokowirówkę?
Zrobił wszystko, co mógł, żeby się rozłączyć. Ale właśnie teraz telefon się zaciął, a zanim wrócił do pełnej sprawności, w pokoju zmaterializowała się zblazowana młoda.
- Mamy! – pośpieszyła z pomocą. – Owoce też – dodała natychmiast domyślnie.
Dlaczego był takim złym bratem? Gdyby tylko poświęcał Natsu więcej uwagi, może nie musiałby teraz wstawać i na komendę spożywać koktajlu.
- Nie. Cebuli nie będę jadł, nawet jeżeli jest zdrowa. Nie. - Obronił zaledwie ostatni bastion swojej godności osobistej.
To się nazywa toksyczny związek, prawda?
XXX
Nie, jednak ostatecznie nie wybronił niczego.
Kiedy dzień miał się ku końcowi, a rodziła się nadzieja, że następnego dnia Kageyama zmieni dealera albo przestanie przeglądać Internet, albo oba, kiedy miał wejść pod prysznic i zmyć z siebie troski dnia, musiał usłyszeć na dobitkę złowieszcze pukanie do drzwi. W popłochu owinął się ręcznikiem, ściskając obie krawędzie razem tak mocno, jakby ktoś już skakał mu je wyrywać, otworzył drzwi i odebrał od juniorki telefon. Zamknął się nawet na klucz, zanim odebrał, nie chcąc narażać młodej, niewinnej duszyczki na bluzgi.
- Co tam? – zaczął niebieskooki kurtuazyjnie.
- Chcę wziąć prysznic. Mogę?
- O to mi nawet chodziło. Tak. Tylko zimny.
Hinata mocniej otulił się ręcznikiem, skrępowany już samą myślą, że miałby się rozebrać, mając Tobio na linii. Okaże się, że jakaś kamerka-diabli-wiedzą-co się zaktywizuje z zaskoczenia i marny jego los.
- Rozłączam się – odrzekł asertywnie.
- Czemu?
- Z powodu... przyczyn.
- Myślałem...
- Kochanie – zaskoczenie, podziałaj, błagam - nie będę mówił do ciebie, kiedy jesteś nago. Bo nie. Słodkich snów.
Osobiście, rudzielcowi chyba nie zależało na utrzymaniu dobrej formy na poziomie molekularnym. Kageyamie też na szczęście po pierwszych dniach w potrzasku aberracji minęło. A nieprzyzwoicie zdrowi byli tak czy siak.
A/N
Wtoreczek. A jutro KageSuga.
Bạn đang đọc truyện trên: AzTruyen.Top