it was crazy

Ludzie mówią, że życie jest piękne. Ci sami ludzie mówią po chwili, że bardzo nie lubią swojego życia. To jest przyczyna tego, że nie rozumiem ludzi. Ale jeśli nie rozumiem ludzi, nie rozumiem też siebie, skoro należę do tego samego gatunku co oni, prawda?
I cóż, racja.

***

Pierwszy raz ujrzałam go w świetle lamp ulicznych, które zostały włączone z racji późnej pory. On też mnie zauważył. Uśmiech wpłynął na jego wargi, a on sam zawołał radośnie: "Lou! Co tu robisz o tak późnej porze?", bo znaliśmy się od ponad roku, ale wydawało mi się jakbym zobaczyła go po raz pierwszy. Po raz pierwszy w tym świetle księżyca, z tymi myślami i  tym oddechem, który przyśpieszył na jego widok.

Ja tylko rzuciłam krótkie "hej" i uciekłam, bo nie mogłam znieść widoku tej radosnej twarzy. Czułam jak moje serce rwie się w stronę krzyków wydobywających się z jego gardła, ale byłam uparta. Nie mogłam znieść myśli, że prawdopodobnie zakochałam się w swoim przyjacielu. To było szalone. Ja byłam szalona, skoro takie myśli przychodziły mi do głowy.

Kolejnego dnia nie opuściłam bezpiecznego schronienia. Mój własny pokój stał się twierdzą, do której nikt nie miał dostępu. Otoczony fosą, grubym murem zamek, nie do złamania.

Miałam spokój, choć na jakiś czas, ale wtedy na ekranie telefonu pojawiło się jego imię, echem odbijające się w mojej głowie i jego uśmiech, który ciągle widziałam. To mnie prześladowało. To było szalone. Jak często można myśleć o jednej osobie? Jak można pamiętać każdy szczegół czyjejś twarzy? Znać sposób, w jaki ktoś wymawia każdą pojedynczą literkę? Tak, to było szalone, a jako że ja również byłam szalona, odebrałam.

Przez sekundę była cisza, a potem moje uszy zabolały od entuzjazmu słyszalnego w jego głosie, jednak nie bardziej niż serce. Jak mógł witać mnie z taką radością, skoro nie byłam warta nazywać się jego przyjaciółką?

Zapytał jak się czuję, a ja przez chwilę nie mogłam wydusić z siebie słowa.

"Dobrze, nie mogłoby być lepiej, chociaż chyba lekko się przeziębiłam, więc zostałam w domu."

Kłamca.

Nic nie było dobrze. Czułam się chora od troski słyszalnej w jego głosie. Naprawdę obchodziło go moje zdrowie, a ja go okłamałam.

Po moich policzkach spływały łzy, jednak głos ani razu nie zadrgał, nie załamał się. Był silny do końca w przeciwieństwie do mnie, bo ja sama poddałam się w połowie. I tylko na moich ustach grał sztuczny uśmiech, bo nie byłam w stanie znaleźć w sobie i w swoim otoczeniu innego szczęścia niż on.

Rozmowa nie trwała długo. Nie miał zbyt wiele czasu. Może to i dobrze. Nie miałam wystarczająco czasu by się skompromitować. Pożegnaliśmy się zwykłym "cześć", choć on dodał bym szybko wracała do zdrowia, a mnie serce zabolało na myśl, że go okłamałam.

Rozległ się dźwięk oznajmiający zakończenie połączenia, jednak telefon ciągle miałam przyłożony do ucha, jakby z nadzieją, że jednak znowu usłyszę jego głos. To szalone. Ja byłam szalona, skoro dopiero co sobie uświadomiłam jakie uczucia mnie przepełniają, a już nie mogłam bez niego żyć.

Byłam jak narkomanka, a on był moim narkotykiem.

Czułam się jak na głodzie, nie miałam go dość. Chciałam go zobaczyć, chciałam usłyszeć jego głos. Dotknąć miękkich włosów, gładkiej skóry. Spojrzeć w oczy, zagłębić się w ich barwie. Poczuć ciepło jego ciała. Jednak wiedziałam, wiedziałam, że to szalone.

I to sobie powtarzałam. Wciąż i wciąż, tonąc w swoim szaleństwie, nie mogąc złapać oddechu, że dopiero po jakimś czasie zdałam sobie sprawę, że naprawdę byłam chora. Chora z miłości do niego.

"To szalone", mówiłam przez łzy, pomiędzy napadami kaszlu, łapiąc się za serce, pragnąc w końcu zaznać spokoju. Jednak on nie nadchodził. Zamiast niego, tego wyczekiwanego z niecierpliwością odpoczynku, nadszedł ból. Tak nagły, że w pierwszej chwili wydawało mi się, że umieram. Dopiero po sekundzie dotarło do mnie, że śmierć jeszcze nie przyjdzie przez jakiś czas. W końcu życie lubiło bawić się swoimi ofiarami, obserwować ich cierpienie, kąpać się w ich łzach, słuchać ich szlochu i pełnych bólu wrzasków.

Jeśli kiedykolwiek lubiłam kwiaty, tak wtedy je znienawidziłam. Kojarzyły mi się jedynie z duszącym uczuciem, mdłym zapachem i zdartym gardłem. A także z nieprzespanymi nocami i przesunięciem granicy obrzydliwości.

Jeśli kiedykolwiek bałam się horrorów, tak wtedy oglądałam je bez mrugnięcia okiem, bez żadnego skrzywienia i grymasu. W końcu widziałam gorsze rzeczy, doświadczałam gorszych rzeczy, więc ta beznadziejna fikcja nie mogła mnie przestraszyć.

Jeśli kiedykolwiek byłam normalna, tak wtedy szaleństwo było jakby cechą zapisaną w genach. Czymś z czym się urodziłam, co było ze mną od zawsze. Nie poznawałam sama siebie, a jego twarz mogłabym rozpoznać w każdym stanie i świetle, nawet w całkowitej ciemności.

"To szalone", mówiłam i powtarzałam to wciąż i wciąż, jakbym sama siebie chciała przekonać, sprawić, że uwierzyłabym we własne kłamstwa. Jednak w głębi duszy wiedziałam, że nie uwierzę. Nic nie było dobrze i chyba zgadzał się tylko jeden fakt. Byłam chora. Chora z miłości do niego, a on był moim lekarstwem. Jednak zgubiłam receptę i nie mogłam go kupić w aptece, chociaż zapamiętałam nazwę.

"To szalone", mówiłam dusząc się od mdłego, choć nadal dziwnie słodkiego, zapachu kwiatów, wypluwając kolorowe płatki zabarwione krwią, pokryte śliną. Tak obrzydliwe, jak całe moje życie, moje kłamstwa. Obrzydliwe jak moje łzy, których wylewać nie miałam prawa.

Jednak...

Wszystko ma swój kres, me cierpienie też...

Śmierć w szaleństwie, pośród róż. Cóż za urocza sceneria.

Koniec przedstawienia, kurtyna w dół opada. Oklaski publiczności, wiwaty i łzy wzruszenia.

Nagle tłum zamiera.

Aktorka się nie podnosi, nie wykonuje ukłonu.

Czyżby... Czy to możliwe? Czy ona tak naprawdę?

Szok i niedowierzanie malują się na twarzach.

Pędzel w ręce uzdolnionego malarza, paleta pełna barw. Skóra jako płótno.

Na oczach tłumu rozegrała się ostatnia scena największego przedstawienia jakie istnieje.

Wszystko zagrane według scenariusza. Reżyser pęka z dumy. W końcu los nie pisze byle jakich zakończeń.

To było szalone i właśnie dlatego w taki sposób się zakończyło. W najbardziej szalony sposób na świecie.

A w oczach aktorki nadal odbijała się twarz. Twarz człowieka, który był ostatnią osobą, na którą spojrzała. Człowieka, który tonął we własnym szaleństwie .

- Oh, Lou... To było szalone. Nawet jak na ciebie... Zbyt... Zbyt szalone... Nie pożegnałaś się...

Bạn đang đọc truyện trên: AzTruyen.Top