*24*
Tą noc Maeve spędziła jako Rihamon w parku. Była podekscytowana myślą o spędzeniu większej ilości czasu ze swoim królem. Dogadywali się jakby byli sobie przeznaczeni.
Uśmiechnęła się.
Nie. Nie przeznaczeni. Stworzeni, pomyślała po raz kolejny.
On też zaczynał coś do niej czuć, Maeve to wiedziała. Bez względu na wszystko całe jej ciało wraz z duszą i umysłem pragnęło być ze swoim królem odkąd go zobaczyła. W Illiamie natura wróżki jeszcze się nie przebudziła, ale to było tylko kwestią czasu od chwili, gdy ją ujrzał. Pokochają się czy tego chcą czy nie, a Rihamon ukryta pod Maeve chciała. I to bardzo.
Ciekawe jakie jest jego imię...?, zastanowiła się. Ciekawe czy je zna?
Każda myśl związana z nim budziła do życia motyle w jej brzuchu i nawet widmo zbliżającej się zimy nie było w stanie ich ponownie uspać. Letnie wróżki takie jak ona i Illiam czuły się źle zimą, nawet jeśli były królem i królową, a w szczególności jeśli były królem rozdzielonym z królową. Razem zima przeszłaby niemal niezauważona, osobno sprawiała ich ludzkim powłokom psychiczny ból, a prawdziwym postacią także fizyczny.
Nadchodząca zima miała szansę po raz pierwszy nie przynieść im bólu. Maeve postanowiła wierzyć w to bezgranicznie i właśnie ta wiara ją uspała na ławce w parku. Nikt oczywiście nie zwrócił na nią uwagi. Ludzie nie widzieli jej prawdziwej postaci, a park zadbał o jej bezpieczeństwo przed wróżkami. Lubił ją i ta świadomość sprawiała, że był jednym z niewielu jej prawdziwych przyjaciół. Tej nocy Rihamon śniła o wolności w swoim świecie. W jej sercu pojawiła się tęsknota, którą dotąd starała się do siebie nie dopuszczać. Tu była wolna, tam mogła żyć zgodnie ze swoją naturą wróżek. I tylko obecność
Bạn đang đọc truyện trên: AzTruyen.Top