2.1

- Camp Jaha. - Wydukałam ironicznie pod nosem, wyraźnie podkreślając ostatnie słowo.

W skupieniu obserwowałam, jak Abigail Griffin zszywa ranę na nodze Johna. Kąciki ust chłopaka delikatnie powędrowały ku górze, gdy usłyszal, z jakim drwiącym tonem wypowiedziałam nazwę obozu, w którym się aktualnie znajdowaliśmy. Nie był to uśmiech wymuszony, czy złośliwy. Rzec można by było nawet, że John zdobył się na ten bardzo rzadko spotykany "naturalny" uśmiech. Zjawisko wręcz niecodzienne, a dające dużą satysfakcję. Nawet gdy byłam na niego bardzo wściekła. Niestety zadowolenie na twarzy Murphy'ego szybko przerodziło się w niewyobrażalny grymas bólu. Nie musiałam spoglądać na ranę chłopaka, by zrozumieć, jak sprawy się mają. John starał się zachować kamienny wyraz twarzy. Walczył ze sobą. W końcu mój brat nie lubi okazywać słabości... jednak nawet największy twardziel w takiej sytuacji może zmięknąć. Tak. Nawet John Murphy.
Griffin w skupieniu wykonywała swoje czynności, ignorując przy tym złośliwe zaczepki Johna. Obróciłam się przez ramię, by spojrzeć na Raven, która leżała obok na stole. Finn wytrwale znajdował się przy dziewczynie. Pogrążony w głębokim zamyśleniu. Niemal cierpiący wraz z nią. Spojrzałam z powrotem na brata. Murphy najwyraźniej poczuł się niekomfortowo, ponieważ odwrócił ode mnie wzrok. Doskonale zdawał sobie sprawę z tego, jaką krzywdę wyrządził Reyes...

- Nie mogliście nazwać tego miejsca jakoś inaczej? - John podciągnął się na stole, gdy Abby skończyła zszywać jego ranę.

- Każda inna nazwa byłaby lepsza... - Dodałam.

- Camp Murphy... - John wyraźnie się rozmarzył.

- No jednak nie każda... - Pokręciłam głową z rezygnacją.

Dostrzegłam przy łóżku brata metalowy, niewielki stolik. Znajdował się na nim skrawek materiału oraz miska z wodą. Za zgodą Abigail wzięłam do ręki szmatkę, by przemyć zakrwawioną nogę brata. Zupełnie przypadkiem... nieco za mocno przetarłam ranę chłopaka. Ten wydał z siebie bolesny jęk, po czym spiorunował mnie morderczo wzrokiem.

- Twoje marzenie. - Nawiązywałam do wcześniejszego tematu.

- Widzę, że już ci nieco przeszło... - Chłopak ujął w dłoń pasmo blond włosów, które nieproszone wkradło się na moją twarz. Następnie bardzo delikatnie schował mi je za ucho.

- Dalej uważam, że jesteś dupkiem.

- Chciałem, żebyś była bezpieczna. Wszystko, co robię... robię dla ciebie.

- To nie moja wina, że nie potrafisz tego dostrzec.

- Uwierz mi... dostrzegam to. Jednak ja w porównaniu do ciebie nie zostawiam przyjaciół.

- Chciałbym zwrócić uwagę... że ja nie mam przyjaciół. Jesteś tylko ty.

- Dziwisz się? - Spojrzałam bratu prosto w oczy.

- Przyznaję. Pozostawienie cię na pastwę losu w lesie pełnym ziemian było... najgorszą decyzją, jaką kiedykolwiek podjęłam. Prawdopodobnie będę tego żałować do końca życia... - Poczułam, jak załamuje mi się głos.

- Jestem w stanie zrozumieć, że nie miałeś innego wyjścia. Powiedziałeś ziemianom wszystko o nas... torturowali cię. Zamiast pomóc w obozie, postanowiłeś zemścić się na Bellamym i uciec. Jak mogłeś w ogóle pomyśleć, że będę chciała z tobą uciec? 

- Powinniśmy trzymać się razem.

- Ale nie kosztem naszych przyjaciół.

Naszą rozmowę przerwał głośny krzyk Reyes. Moje ciało przeszył nieprzyjemny dreszcz, co nie umknęło uwadze Johna. Chłopak chwycił mnie za ramię. Spojrzałam znów w jego stronę.

- Obydwoje robiliśmy rzeczy, za które teraz żałujemy...

Abigail Griffin przemyła zakrwawione ręce i ruszyła do cierpiącej dziewczyny. Finn niechętnie odsunął się od Raven, kiedy Griffin poprosiła o trochę przestrzeni. Chłopak podszedł do mnie i Johna.

- Mam nadzieję, że z tego wyjdzie. - Wyjąkał pod nosem wyraźnie przybity.

- Raven jest twarda. - Próbowałam rozchmurzyć nieco Collinsa.

Chłopak spojrzał z nienawiścią na Johna. Można wręcz stwierdzić, że lada moment w lecznicy mogło dojść do rękoczynów.

- Wiesz, gdzie Kane zabrał Bellamyego? - Starałam się zmienić temat, by zapobiec awanturze.

- Podobno Marcus chciał go przesłuchać... - Collins przetarł dłońmi twarz.

- Nie podoba mi się to. - Dodałam po krótkiej chwili.

Finn obrócił się przez ramię, gdy Raven znów dała o sobie znać. W kącikach jego oczu można było dostrzec łzy. Pomimo protestów Abby, Collins zbliżył się d Raven. W tym samym czasie do pomieszczenia w którym się znajdowaliśmy weszło dwóch uzbrojonych strażników.

- Kane chce z Tobą porozmawiać. - Jeden z nich zwrócił się do Johna.

- Jest ranny... - Wstawiłam się za bratem.

- Spokojnie. Pójdę z nimi. - Murphy ostrożnie podniósł się z łóżka.

- Czy mogę zobaczyć Bellamyego? - Zapytałam drugiego strażnika, który z troską spoglądał na cierpiącą Raven.

- Nie.

- Dlaczego tracicie czas na jakieś głupie przesłuchania? Nasi ludzie potrzebują pomocy! Kane powinien wysłać już jakąś grupę ratowniczą! - Poderwałam się z miejsca i zbliżyłam się do strażnika, który prowadził Johna do wyjścia. 

Jego kolega wyrwany z transu wymierzył w moją stronę broń. Uniosłam dłonie w geście kapitulacji, gdy zrozumiałam, że zbliżyłam się do jego kompana na zbyt bliską odległość.

- Spokojnie. - Obok mnie znalazł się Finn.

- Nie będziemy sprawiać problemów. Jednak Ashley ma rację. Jesteśmy już tu jakiś dobry czas, a wy jeszcze nie wysłaliście nikogo, by pomóc naszym przyjaciołom.

- Nie mamy uprawnień, by z wami o tym rozmawiać.

- Mam w głębokim poważaniu wasze uprawnienia! - Oburzyłam się.

Strażnik szarpnął Johna do wyjścia. Chłopak po raz kolejny wydal z siebie stłumione jęknięcie, ponieważ ranna noga w dalszym ciągu dawała mu o sobie znać. Chciałam ruszyć za bratem, ale Finn złapał mnie za ramię.

- To nie ma sensu. Nie słuchają nas.

- Potrzebuję waszej pomocy. - Usłyszeliśmy za sobą zdyszany głos Abigail.

Kobieta przez całe zajście zajmowała się ranną Raven.

- Jej san jest bardzo poważny... - Wskazała na dziewczynę, która wówczas straciła przytomność.  


  Gdy Raven się ocuciła, jej wzrok od razu powędrował w stronę zatroskanego Finna.

- Jak długo byłam nieprzytomna? - Zapytała zachrypniętym głosem.

- Z jakąś dobrą godzinę. - Udzieliłam jej odpowiedzi.

- Coś się od tego czasu zmieniło?

- W obozie rozległy się strzały. Ktoś prawdopodobnie dostrzegł ruch między drzewami. Rzekomo Kane wysłał kilkuosobowe grupki, które miały przeszukać teren. Niestety nie wiemy, ile w tym jest prawdy... Abigail poszła to sprawdzić. - Wytłumaczyłam.

- Chciałam im pomóc, ale... okazuje się, że jesteśmy tutaj więźniami. - Przewróciłam oczami, gdy dziewczyna głośno westchnęła.

- To nie tak. - Usłyszałam za sobą Abigail.

- Mów sobie co chcesz... dla mnie... tak właśnie wygląda sytuacja. Kane przetrzymuje gdzieś Bellamyego. Johna też... tylko czekać, aż wkrótce strażnicy przyjdą po nas.

- Ashley wiem, że nie masz zaufania do panujących u nas zasad... jednak twoje myślenie jest błędne.

- Możesz nam powiedzieć, jak wygląda sytuacja z Raven? - Do rozmowy wtrącił się Finn.

Abigail Griffin spojrzała na niego smutnym wzrokiem.

- Wyrzuć to z siebie Abby... - Odezwała się Reyes.

- Kula wciąż się przesuwa. Stąd ten ból. Miałam nadzieję, że będzie się stabilizować...

- Jak ją wyciągniesz? - Raven westchnęła.

- Właśnie o tym musimy poważnie porozmawiać... Pocisk naciska na kręgosłup. Jeśli go zostawimy... będziesz żyć, ale nigdy więcej nie będziesz chodzić.

Dziewczyna ciężko przełknęła ślinę.

- A jak wyciągniesz? - Zapytała po chwili zastanowienia.

- Operacja może cię zabić. Nie mamy sprzętu... nie mamy znieczulenia.

- Będę mogła chodzić?

- Może, ale będziesz przytomna cały czas. Poczujesz wszystko.

- Zgadzam się. - Raven odparła z przekonaniem.

- Raven. Możesz umrzeć. - Finn wzdrygnął się, gdy usłyszał, że może stracić Reyes.

- W nieważkości nie potrzebuję nóg. Tutaj... owszem. Wyjmij ją. - Raven spojrzała na Abby.

- Pomożemy ci. - Starałam się wesprzeć dziewczynę.

- Zrobimy wszystko, co w naszej mocy. - Dodał Finn.


Raven była już prawie gotowa do operacji. Abigail przywołała do siebie Jacksona, który miał jej pomóc w zabiegu. Razem z Finnem byliśmy gotowi do pomocy. Griffin dokładnie wytłumaczyła nam, jak będzie wyglądała operacja i czego od nas oczekuje. Sprawa wyglądała niezwykle poważnie. 

- Chcesz porozmawiać? Czy mam się po prostu zamknąć? - Finn był przerażony, gdy Abigail poprosiła, bym podała jej skalpel.

Raven milczała.

- Dziewczyno nikt nie jest tak silny, jak ty! - Chwyciłam dziewczynę za rękę, by dodać jej nieco otuchy.

- Dziękuję. - Raven spojrzała na mnie, a po jej policzku spłynęła łza.

Abigail za zgodą Reyes przystąpiła do operacji. Zbliżyła skalpel do skóry dziewczyny.

- Stop! - Raven wydała z siebie przeraźliwy okrzyk.

Abigail i Jackson zamarli. Ja omal nie zemdlałam, tak samo Finn.

- Tak bardzo się boję. - Dziewczyna zwróciła się do Collinsa.

-Popatrz na mnie okej? Po prostu popatrz na mnie.

Chłopak chwycił rękę dziewczyny.

- Dasz radę. Wierzymy w ciebie.

Reyes pokiwała głową na znak, że jest gotowa. Abigail po raz kolejny przybliżyła skalpel do ciała dziewczyny, a ja momentalnie poczułam mdłości. Bałam się. Na pewno nie tak, jak Raven, ale jednak się o nią martwiłam. Biedna dziewczyna... Wszystko to jest winą Johna...

- Ashley wykonuj moje polecenia. - Abby spojrzała na mnie z powagą.

- Zrobię wszystko, o co poprosisz.

W jednej chwili cały Camp Jaha wypełnił się przeraźliwym krzykiem Raven...


 Operacja trwała kilka godzin. Raven w pewnym momencie straciła przytomność. Finn zmęczony oparł głowę o ramę jej łóżka. Siedziałam pod ścianą z podkulonymi nogami. To, co przeżyła Raven... podziwiam ją za jej wytrwałość. Wyczerpana oparłam głowę o chłodną, metalową ścianę. Myślałam o Bellamym i Johnie... W pewnym momencie usłyszałam glos Marcusa. Mężczyzna podszedł do Abigail, która obmywała dłonie po operacji. Starałam się zachować pozory, że śpię. W rzeczywistości jednak wytężyłam swój słuch, by usłyszeć każde ich słowo...

- Co z nią? - Zapytał Marcus.

- Przeżyła operację. Nie pytaj mnie jak... Jest odważnym dzieciakiem.

- Jest jedna rzecz, która łączy te wszystkie dzieciaki... jest to odwaga. - Marcus spoglądał z podziwem na nieprzytomną Raven.

- Bellamy nie może się doczekać, żeby tam wrócić. - Marcus dodał po chwili.

Jak my wszyscy... w końcu są tam nasi przyjaciele.

- Cóż chce pomóc swoim przyjaciołom. - Abby spojrzała na Marcusa.

Brawo Abby.

- Chcemy dowiedzieć się, co im się przytrafiło... ale nie bez planu lub pomysłu, z czym mamy do czynienia...

- Nie wysłałeś żadnego zespołu poszukiwawczego prawda? - Abigail pokręciła zrezygnowana głową.

Poczułam, jak się we mnie gotuje. Na co oni do cholery czekają?

- Ludzie, którzy weszli do lasu... zostali ukrzyżowani.

Witamy na Ziemi Kane! Też przez to przechodziliśmy. Jedynym wyjściem jest zebranie wszystkich naszych sił, a nie kilkuosobowej grupki...

- To ostrzeżenie, które biorę pod uwagę.

- Będziemy ich szukać, ale najpierw musimy zabezpieczyć obóz.

Do tego czasu mogą być martwi...

- Torturowali Johna Murphy'ego. Rzucili włócznią w Jaspera Jordana. Nie możemy czekać. Proszę. - Abby wstawiła się za nami.

- Przykro mi. Podjąłem już decyzję. - Mężczyzna opuścił pomieszczenie.

Ukradkiem spojrzałam na Finna. Niemal w tym samym czasie chłopak złapał ze mną kontakt wzrokowy. Jemu też nie spodobało się to, co Marcus przed chwilą powiedział. Porozumiewawczo pokiwaliśmy głowami. Przemęczona Abigail podeszła do łóżka, na którym leżała Raven. Finn udał, że właśnie teraz się przebudził. Griffin delikatnie musnęła moje ramię, następnie obudziła Raven. Kobieta dokładnie wytłumaczyła dziewczynie, jak wyglądała operacja, a następnie musnęła dłonią jej prawą stopę.

- Poczułaś to?

- Tak. - Odparła zmęczona Reyes.

- To dobrze. Teraz lewa noga.

Abigail powtórzyła czynność. Raven wpatrywała się w nas ze smutkiem w oczach.

- Coś? - Zapytał Finn.

- Spróbuj jeszcze raz. - Poleciłam Griffin.

Kobieta nawet nie drgnęła. Dla niej już wszystko był oczywiste.

- Spróbuj jeszcze raz! -Finn podniósł zdenerwowany głos.

Griffin wzięła do ręki metalowy pręcik i zaczęła przejeżdżać nim po nodze Reyes. Dopiero powyżej kolana dziewczyna wskazała, że cokolwiek poczuła.

- Wydaje mi się, że masz znaczne zniszczenie nerwów w lewej nodze.

- Będzie lepiej?

- Na razie będziesz musiała chodzić o kulach, ale żyjesz. - Wytłumaczyła kobieta.

- I nie czujesz bólu. - Dodała po chwili.

- Ale nadal jestem kaleką. - Reyes zaczęła płakać.

- Dam wam trochę czasu.... - Griffin opuściła pomieszczenie.

- To ja... może też się gdzieś ulotnię... - Chciałam dać Finnowi i Raven chwilę dla siebie.

- Możesz zostać. - Na odchodnym usłyszałam za sobą Reyes.

- Jest mi cholernie przykro. To, co cię spotkało...

- Nie jest twoją winą. - Dziewczyna mi przerwała.

- Przestać obwiniać się za wszystko, co zrobił twój brat. Nie jesteś taka jak on. - Dodała.
Posłałam jej słaby uśmiech. Dziewczyna zachęciła mnie ręką, żebym się do niej przybliżyła. Widziałam kątem oka, jak w Finnie się gotuje. W pewnej chwili jednak złagodniał, gdy dostrzegł łzy Raven.

- Odpocznij. - Ucałował ją w czoło.

- Kiedy się obudzę... nie chcę was tu widzieć.

Posłałam Raven pytające spojrzenie. Finn też był zaskoczony.

- O czym ty mówisz? - Zapytałam.

- Nasi przyjaciele potrzebują pomocy.

- Kane nie będzie ich szukał... - Wydukałam pod nosem.

- Otóż to. - Raven przytaknęła.


Jesteś gotowa? - Finn podniósł z ziemi swoją torbę.

Spojrzałam na śpiącą Reyes

- Zawsze jestem gotowa, by pomóc przyjaciołom. - Odparłam.

- Świetnie. Udało mi się zwerbować do pomocy Monroe i Sterlinga. Mieli oni więcej szczęścia, więc znają już nieco obóz. Zaprowadzą nas do Bellamyego.

- Zgoda.

Zaczekaliśmy chwilę na Zoe i Sterlinga. Gdy byliśmy już w komplecie, rudowłosa dziewczyna wytłumaczyła nam jak dostać się do uwięzionego Bleka.

- Prowadź. - Finn przepuścił dziewczynę przodem.

- Ashley nie oddalaj się przypadkiem od nas. - Dodał po chwili.

- Czy ty sugerujesz, że nie potrafię się skradać?

- W sadzie to tak...

- Jeszcze się zdziwisz.

- Na Arce bardzo afiszowałaś się z tym, jak bardzo nie lubisz strażników... po prostu chcę mieć pewność, że teraz nie zrobisz czegoś głupiego.

- Tu chodzi o życie naszych przyjaciół. Spokojnie. Pognębię ich innym razem...

Monroe zręcznie prowadziła nas krętymi korytarzami uważając przy tym, by nie wpaść na strażników. Sterling natomiast trzymał się z tyłu. W pewnej chwili niespodziewanie zostaliśmy rozdzieleni. Gdy Finn wraz z Zoe przemknęli niezauważenie przed strażnikami, ja i Sterling nie mieliśmy tyle szczęścia. Przywarłam do chłodnej ściany modląc się, by srażnicy, którzy szli za rogiem w naszym kierunku, odbili w inny korytarz. Sterling poszedł w moje ślady i był wyraźnie bardziej przerażony niż ja. Kontem oka dostrzegłam Finna, który gestykulował, żebyśmy nie ruszali się z miejsca... bardzo pomocne. Kroki strażników stawały się coraz głośniejsze, a serce niemal podeszło mi do gardła. Mogłabym przysiąc, że już widziałam jednego z mężczyzn, gdy nagle ten odwrócił się na pięcie. Drugi strażnik poszedł w ślady towarzysza. Odetchnęłam z ulgą, gdy dotarło do mnie, że mężczyźni się wracają.

- Chyba narobiłem w gacie... - Sterling wyszeptał pod nosem.

Spojrzałam na niego z przerażeniem.

- Tylko żartowałem! - Chłopak spanikował.

Pokiwałam głową z niedowierzaniem i dołączyliśmy do Finna i Zoe.
W końcu udało nam się dotrzeć do miejsca, w którym przetrzymywany był Bellamy i jak się też okazało... John. Sterling został na czatach. Podbiegłam do Bleka, który siedział skuty na ziemi.

- Ashley... Jak? - Chłopak spojrzał na mnie z niedowierzaniem.

Bellamy nie zdążył dokończyć zdania, ponieważ bardzo czule pocałowałam go w usta. Gdy się od siebie oderwaliśmy, chwyciłam go delikatnie za podbródek.

- Tym razem to ja ciebie ratuję. - Uśmiechnęłam się do niego.

Finn znalazł obcęgi, którymi wyswobodził Bellamyego.

- Wstawaj! Idziemy po nich.

- Najwyższy czas. - Blake podniósł się z brudnej ziemi.

Finn ruszył do wyjścia.

- Ashley, a co ze mną? - John zaczął siłować się ze swoimi kajdankami.

Wzięłam do ręki obcęgi.

- Co ty wyprawiasz! - Finn chciał mi przeszkodzić, ale Bellamy zagrodził mu drogę do mnie.

- Był w obozie Ziemian. Zaprowadzi nas do nich.

- Hej Sterling dal sygnał. Ktoś się zbliża. - Podeszła do nas Monroe.

Spojrzałam porozumiewawczo na Bellamyego. Chwyciłam Johna pod ramię i ruszyłam za resztą do wyjścia.

- Dziękuję siostrzyczko. - Murphy wydukał pod nosem.


- Myślicie, że ktoś nas widział. 

Bellamy zapytał, gdy już niemal opuszczaliśmy obóz.

- Ciszej! - Upomniał go zdenerwowany Finn.

Blake postanowił zmienić mnie w prowadzeniu brata. Ranna noga utrudniała chłopakowi poruszanie.

- Tam! - Zoe wskazała kierunek, w którym mieliśmy skręcić.

Przedarliśmy się przez gęste zarośla, gdy niespodziewanie Finn został oślepiony przez światło latarki. Wpadłam na Monroe, która zatrzymała się tuż przed moim nosem. Wszyscy zamarli. Przed nami stała Abigail Griffin z jednym ze strażników. Ojcem Millera.

- Spóźniłeś się. - Kobieta zwróciła się do Finna.

- Musieliśmy zabrać Murphyego... - Collins wskazał na mojego brata.

- Był w obozie Ziemian. Pomoże nam się tam dostać. - Wytłumaczyłam, gdy kobieta spojrzała nieufnie na Johna. Ostatecznie Griffin pokiwała porozumiewawczo głową. Bez słowa podała broń Finnowi. Ojciec Millera zrobił to samo, tylko ten wręczył broń Bellamyemu.

- Znajdźcie mojego syna. - Mężczyzna zwrócił się już do całej grupy.

- Sprowadzimy ich do domu. - Poklepałam mężczyznę po ramieniu.

Ten chwycił mocno moją dłoń.

- Dziękuję. - Wyszeptał.

Posłałam mu szczery uśmiech. Abigail dała nam znać, że możemy już w pełni opuścić obóz. Chwyciłam Bellamyego za rękę, gdy ten przepchnął do przodu mojego brata. John stwierdził, że nikt nie musi mu pomagać i sam sobie świetnie da radę... Zobaczymy, jak to rzeczywiście wyjdzie w praniu.

- Nie wrócę bez nich... Nie ważne co będziemy musieli zrobić...

- Wiem księżniczko. Uratujemy naszych przyjaciół. 

Bellamy ucałował mnie czule w czoło, po czym przyśpieszyliśmy kroku, by dogonić naszych oddalających się towarzyszy.  

Bạn đang đọc truyện trên: AzTruyen.Top