1.6
Ostrożnie otworzyłam czy. Gdzieś w mojej głowie przewinęła się niesforna myśl, która zasugerowała, że ucieczka przed toksyczną mgłą mogła być tylko i wyłącznie złym snem. Akurat! Rozejrzałam się dookoła. W mgnieniu oka dotarła do mnie mało satysfakcjonująca rzeczywistość. Strach. Mgła. Jaskinia. John. Wciąż opierałam się o Bellamyego. Choć "opierała się" słabo obrazuje faktyczny stan rzeczy. Będąc bardziej precyzyjną... przykleiłam się do chłopaka jak rzep. Gdy dotarło do mnie, jak sprawy się mają, powoli odsunęłam się od Bellamyego, który już nie spał. W zasadzie to nie wiem, czy w ogóle zmrużył oczy. Zaczęło towarzyszyć mi nieprzyjemne uczucie skrępowania. Mam nadzieję, że go nie obśliniłam... czy coś w tym stylu. Charlotte siedziała naprzeciwko nas. Dziewczynka wpatrywała się we mnie jak w obrazek. Kiedy nasze spojrzenia się skrzyżowały, na ustach drobnej blondyneczki zagościł szeroki uśmiech. Rozmasowałam obolały kark.
- Chyba jest już po wszystkim. - Blake niespodziewanie podniósł się z ziemi.
Charlotte usiadła przede mną i poprosiła, bym poprawiła jej fryzurę. Dopiero kiedy dziewczynka o tym wspomniała, zwróciłam uwagę na jej rozczochraną czuprynę. Bellamy poszedł sprawdzić, czy toksyczna mgła rzeczywiście zniknęła, a ja usiłowałam poskromić niesforne włosy Charlotte. Co jakiś czas dziewczynka karciła mnie za to, że ciągnę ją za włosy. Niestety inaczej nie dało się okiełznać jej kołtunów. Gdy Bellamy do nas wrócił, dziewczynka mogla cieszyć się na nowo zaplecionym warkoczem.
- Możemy iść. - Bellamy pomógł mi podnieść się z ziemi.
Trochę zajęło mi odzyskanie całkowitej władzy w nogach. Miałam wrażenie, że moje stopy są zrobione z waty. Oparłam się o kamienną ścianę. Wręcz przywarłam do jej chłodnej i aż za bardzo wyrazistej faktury. Charlotte w tym czasie ruszyła z Bellamym do wyjścia z jaskini. Gdy do nich dołączyłam, w net rozległo się głośne nawoływanie. Pozostali setkowicze, którzy wybrali się na polowanie. Miałam nadzieję, że wśród nich jest John. Blake poprowadził nas w stronę krzyków. W końcu dotarliśmy do niewielkiej grupki przestraszonych obozowiczów. Poczułam ogromne ukłucie w sercu, gdy dotarło do mnie, że nie ma wśród nich mojego brata. Charlotte chwyciła mnie za rękę, wyrywając mnie tym samym z głębokiego zamyślenia.
- Zgubiliśmy was, gdzie byliście? - Zapytał jeden z chłopców.
- Schowaliśmy się w jaskini. - Wytłumaczył Bellamy.
- Co to było? - Zagadał kolejny.
- Chyba jakaś toksyczna mgła... nie jestem pewien.
- Gdzie jest John i Atom? - Zapytałam niepewnie.
Chłopcy spojrzeli po sobie. Wyrazy ich twarzy wskazywał na to, że nie mają zielonego pojęcia, gdzie oni są. Ścisnęłam mocniej dłoń Charlotte. Postanowiliśmy się rozdzielić i poszukać zaginionych. Podzieliliśmy się na grupki dwuosobowe. Byłam z Charlotte. Dokładnie przeczesywałyśmy, przydzielony nam teren. Nie wiedziałam, w jakim stanie mogę znaleźć Johna. Bardzo się o niego martwiłam. Byłam tak zamyślona, że nawet nie zauważyłam, kiedy Charlotte zniknęła z zasięgu mojego wzroku. Spanikowana zaczęłam rozglądać się dookoła. Wtedy usłyszałam jej krzyk... Biegiem rzuciłam się w stronę dziewczynki. Gdy do niej dotarłam, całkowicie zamarłam. Przed nami leżał Atom. Jego ciało pokrywały ogromne, krwawe bąble. Chłopak ledwo oddychał. Przytuliłam Charlotte do siebie, tak by dziewczynka nie patrzyła na niego. Rozejrzałam się wokół, czy gdzieś obok chłopaka nie leży też Murphy. Nigdzie go jednak nie dostrzegłam. Obok nas natomiast pojawił się Bellamy. Sam był w szoku, kiedy zobaczył jednego z naszych w tym okropnym stanie. Bell przykucnął przy nim. Chłopak nie wiedział, co ma zrobić.
- Zabij mnie. - Atom wydusił z siebie ledwo słyszalnie.
Chłopak cierpiał ogromne katusze. Charlotte wydostała się z mojego uścisku i podała Bellamyemu swój nóż. Blake był zaskoczony jej zachowaniem. Dziewczynka wróciła do mnie i odwróciła wzrok. Bellamy spojrzał w moim kierunku. Wiedział, że to jedyne co możemy zrobić.
- Wracajcie do obozu! - Bell odezwał się stanowczym głosem.
Dopiero teraz zauważyłam, że obok nas znajdowali się pozostali. Poprosiłam ich, żeby zabrali ze sobą Charlotte. Dziewczynka niechętnie z nimi poszła.
- Ty też. - Zwrócił się do mnie Bellamy.
- Zostaję!
Chłopak nie zamierzał się kłócić. Z powrotem przykucnął przy Atomie. Nagle zza krzaków wybiegła zdyszana Clarke. Usiadła obok Atoma i dokładnie mu się przyjrzała.
- Pomogę ci. - Odezwała się do umierającego chłopaka.
Dziewczyna pogłaskała Atoma po jego bujnej czuprynie. Zbliżyłam się do nich. Złapałam chłopaka za rękę, by dodać mu nieco wsparcia. Atom mocno ścisnął moją dłoń. Clarke wzięła nóż od Bellamyego i jednym sprawnym ruchem skończyła męki chłopaka.
Było już ciemno, kiedy wróciliśmy do obozu. Każdy pogrążony we własnych myślach. Przy bramie zebrała się dość spora grupa głodnych setkowiczów. Gdy Bellamy wniósł do obozu ciało Atoma, wszyscy zaniemówili. Nastała głucha cisza. Wells postanowił zająć się wykopaniem grobu dla Atoma. Rozejrzałam się po całym tym zbiorowisku. Interesowała mnie tylko jedna osoba. Serce waliło mi jak oszalałe.
- Gdzie jesteś braciszku? - Wyszeptałam pod nosem.
Nagle poczułam, jak ktoś kładzie dłoń na moim ramieniu. Nie wiem, jak to wytłumaczyć, ale wiedziałam, kim jest ta osoba. Nie musiałam nawet się upewniać. Zręcznym ruchem obróciłam się do Johna i mocno go wyściskałam. Nie mogłam powstrzymać łez, które już nie obrazowały mojego strachu. Wręcz przeciwnie. Były to łzy szczęścia. John zacisnął mnie w niedźwiedzim uścisku. Schował twarz w moich włosach. Nie musiał nic mówić. Doskonale wiedziałam, że bardzo bał się o mnie. Trwaliśmy w tej pozycji jakieś dobre parę minut, gdy dołączyła do nas Octavia.
- Nareszcie! Oni próbują zabić Jaspera! Masz lekarstwo? - Zwróciła się do Clarke, która rozmawiała o czymś z Bellamym.
Dostrzegłam, że Octavia spogląda na Johna z istną nienawiścią.
- Jak to zabić? - Odsunęłam się od brata jak poparzona.
Wzrok dziewczyny powędrował w stronę ciała leżącego na ziemi. Bellamy chciał powstrzymać siostrę, ale ta nie dawała za wygraną. Zdjęła kurtkę zakrywającą twarz Atoma i zaniemówiła. Jej wzrok był przepełniony bólem.
- Nie mogłem nic zrobić! - Bellamy usiłował się bronić.
- Przestań! - Octavia zakryła z powrotem twarz chłopaka i odeszła.
Znów zapadła głucha cisza, którą postanowiłam w końcu przerwać.
- Kto próbował zabić Jaspera ? - Założyłam ręce na piersi i spiorunowałam brata wzrokiem.
Chłopak przez chwilę wahał się nad odpowiedzią.
- Ja. - Odparł beznamiętnie.
- Co? - Miałam wrażenie, że się przesłyszałam.
- Ja próbowałem go zabić. Chłopak ledwo oddycha i wszystkich dookoła wkurza. - Murphy rzucił od niechcenia.
Poczułam, jak moje ciało przeszywa ogromna fala złości. Zapominając o tym, jak jeszcze jakąś godzinę temu bałam się o życie brata, rzuciłam się na niego z pięściami. John usiłował mnie powstrzymać. Tłukłam pięściami w jego tors. Bellamy odciągnął mnie od brata. Targana ogromnym żalem do brata usiłowałam wydostać się z silnego uścisku Bleka. Wszystkiemu oczywiście przypatrywali się zgromadzeni przy bramie setkowicze.
- Jak możesz! Kim ty do cholery jesteś, żeby decydować o czyimś życiu? - Wykrzyczałam ile sił w stronę zakłopotanego Johna.
- Ashley... uspokój się... - Bellamy usiłował mnie uspokoić.
- Zamknij się! - W końcu odepchnęłam go od siebie.
- Jeżeli jeszcze raz zbliżysz się do Jaspera, to przysięgam, że spotka cię coś o wiele gorszego niż śmierć! - Zagroziłam bratu palcem.
Odwróciłam się na pięcie i ruszyłam czym prędzej do Jaspera. Wbiegłam do wnętrza kapsuły, w którym znajdował się chłopak. Clarke przygotowywała lekarstwo dla Jordana, a Octavia ocierała jego twarz zwilżoną szmatką. Usiadłam przy nich ciężko dysząc. Dalej byłam w szoku. Octavia posłała mi smutne spojrzenie.
- Tak mi przykro. - Odezwałam się do dziewczyny.
- Chyba musimy przyzwyczaić się do tego, że ludzie tu umierają. Ale nie ty! - Octavia zwróciła się do Jaspera.
- John się już do niego nie zbliży. - Poinformowałam wszystkich obecnych przy Jordanie.
Przez jakiś czas wraz z Octavią opiekowałyśmy się Jasperem. W międzyczasie opowiedziałam jej o całym zajściu z toksyczną mgłą. Octavia przyznała mi się, że ją i Atoma łączyło coś... co już niestety przepadło. Atom przepadł. Usiłowałam w jakiś sposób pocieszyć dziewczynę, choć wiedziałam, że moje słowa w obecnej sytuacji nie przynoszą jej ukojenia. W końcu poczułam się bardzo znużona. Pożegnałam się z nieprzytomnym Jasperem z nadzieją, że gdzieś tam jednak mnie słyszy i wyszłam z kapsuły. Od razu dostrzegłam Johna. Siedział sam przy ognisku i ślepo wpatrywał się płomienie. Bellamy natomiast gdzieś znikł. Postanowiłam poszukać Charlotte. Po drodze minęłam Wellsa, który kopał dół dla Atoma. Zdziwiłam się, że nikt mu nie chciał w tym pomóc. Nawet Bellamy. W końcu Atom należał do jego ludzi... Zaproponowałam czarnoskóremu pomoc. Ten jednakże odparł, że sam sobie z tym poradzi. Mimo długich poszukiwań nigdzie nie dostrzegłam Charlotte. Pomyślałam, że po tym traumatycznym przeżyciu, chce zostać sama. Zmęczenie dawało mi coraz bardziej w kość. Rozłożyłam na ziemi materiał, który miał posłużyć mi za posłanie, a następnie ułożyłam się na nim. Nie musiałam długo czekać, ponieważ niemal natychmiast pogrążyłam się w głębokim, a zarazem niespokojnym śnie.
Bạn đang đọc truyện trên: AzTruyen.Top