1.5

Wraz z bratem rozłożyliśmy prowizoryczne posłanie przy ognisku. Leżąc na plecach, wpatrywałam się w gwieździste niebo. John nieustannie wiercił się z boku na bok, co bardzo mnie irytowało. Chłopak oczywiście nie mógł podarować sobie przy tym ogromnej salwy przekleństw, które kierował pod adresem Jaspera. Jordan cierpiał niewyobrażalne katusze. Starałam się uspokoić nieco brata. Niestety bezskutecznie. Mogłam teraz znajdować się przy cierpiącym chłopaku, ale Clarke wygoniła mnie z kapsuły. Dziewczyna była na mnie zła za to, że pozbyłam się swojej bransolety.

- Niech ktoś go w końcu uciszy! - Krzyknął mój brat.

- Murphy zamknij się!

Dźgnęłam brata łokciem plecy, a ten wymruczał coś pod nosem. To niesprawiedliwe. Wszyscy uważają Jaspera za problem. Co jakiś czas w obozie niosły się krzyki innych niezadowolonych osób. Za każdym razem zaciskałam dłonie w pięści. Idioci. Nie pochwalam siłowego rozwiązywania spraw, ale teraz miałam ochotę naprawdę komuś przywalić. Nieopodal rozległ się kolejny krzyk, ale ten wydawał się całkowicie inny. Piskliwy głosik ewidentnie wskazywał na to, że należy on do małej dziewczynki.

- Murphy! - Zawołałam brata.

Chłopak nie odpowiadał. Poklepałam Johna po plecach. Dopiero za którymś razem zareagował.

- Ashley zmiłuj się!

- Czy wśród więźniów zesłanych na Ziemię, była mała dziewczynka?

- Tak. - Chłopak wymruczał od niechcenia.

Wstałam z ziemi i ruszyłam za głosem dziewczynki. Po jakiś piętnastu minutach natrafiłam na niewielką postać, która wiła się pod jednym z drzew. Zrobiłam kilka niezdecydowanych kroków w stronę drobnej blondyneczki. Usiadłam obok niej i delikatnie złapałam ją za rękę. Dziewczynka energicznie podniosła się do pozycji siedzącej. Na jej twarzy dostrzegłam krople potu.

- Spokojnie. Nic ci nie zrobię. Jak masz na imię?

- Charlotte. - Dziewczynka odpowiedziała, ciężko dysząc.

Charlotte miała drgawki. Nie wiem, czy to ze strachu, czy zimna.

- Jestem Ashley. Chcesz pogadać?

- Chodzi o moich rodziców. Widzę w snach, jak umierają. - W oczach dziecka pojawiły się łzy.

Charlotte ukryła głowę w dłoniach i zaczęła płakać. Bardzo dobrze wiedziałam, jak to jest. Też dręczyły mnie koszmary. Śmierci bliskich osób nie da się wymazać z pamięci.

- Też straciłam rodziców. Wiem, jak się czujesz. - Wyszeptałam ledwo słyszalnie.

Charlotte spojrzała na mnie. W jej oczach dostrzegłam wdzięczność, za to, że poświęciłam jej uwagę.

- Jak się tu znalazłaś? - Zapytałam z ciekawości.

- Zabieraliśmy rzeczy moich rodziców do redystrybucji i straciłam kontrolę. Powiedzieli, że obraziłam strażnika.

Przytuliłam dziewczynkę. Charlotte momentalnie się rozluźniła. Miałam wrażenie, że czuła się przy mnie bezpiecznie.

- Teraz jesteśmy na Ziemi. Wszystkie złe rzeczy, które nas spotkały... muszą odejść w niepamięć. Musisz być silna.

Dziewczynka zamknęła oczy i jeszcze bardziej się we mnie wtuliła. Po niemal dziesięciu minutach zasnęła. Rozejrzałam się po obozie. Większość setkowiczów już spała. Postanowiłam pójść w ich ślady.


Otworzyłam oczy i poczułam ogromny ból w plecach. Zdecydowanie pozycja, w której zasnęłam była tego przyczyną. Charlotte już nie spała, ale dalej była we mnie wtulona. Co jakiś czas odgarniała ręką niesforne kosmyki włosów, które okalały jej na twarz.

- Jak chcesz... to mogę spiąć ci włosy. - Zaproponowałam.

- Ok.

Dziewczynka usiadła przede mną i odgarnęła swoje długie blond włosy do tyłu. Na szczęście miałam na ręce gumkę do włosów. Rozczesałam dziewczynce włosy rękami, a następnie zaplotłam je w dobierany warkocz. Charlotte posłusznie czekała, aż skończę fryzurę. Kątem oka dostrzegłam swojego brata i Bellamyego. Zażarcie o czymś dyskutowali. Gdy skończyłam robić fryzurę Charlotte, postanowiłam sprawdzić co u Jaspera. Pożegnałam się z dziewczynką i wstałam z ziemi. Blondynka poszła w moje ślady i mocno się do mnie przytuliła.

- Dziękuję, że przy mnie byłaś.

- Nie ma za co kochanie.

Gdy weszłam do pomieszczenia, w którym znajdował się Jasper, od posmutniałam. Jasper leżał na ziemi. Wił się z bólu. Clarke usiłowała wyciąć z jego ciała zainfekowany kawałek. Nie zwracając uwagi na protesty dziewczyny, usiadłam obok Jordana i złapałam go za rękę. Chłopak ścisnął mocno moją dłoń i spojrzał na mnie. Po jego policzkach spływały łzy. Wzięłam do ręki kawałek zwilżonego materiału i otarłam nim czoło chłopaka. Wyglądał tak niewinnie... Po jakiejś godzinie do pomieszczenia weszła Octavia.

- Teraz ja z nim posiedzę. - Poinformowała mnie dziewczyna.

Zgodziłam się niechętnie i opuściłam kapsułę. Na zewnątrz zebrała się mała grupka ludzi, w której dostrzegłam Bellamyego i Johna. Postanowiłam dowiedzieć się, co tu tak właściwie się odprawia.

- Co knujecie? - Zagadałam do chłopaków.

- Wybieramy się na polowanie. - Odpowiedzi udzielił mi Murphy.

- Idę z wami!

Bellamy zmierzył mnie wzrokiem.

- Masz w ogóle jakąś broń? - Zapytał pogardliwie.

- Nie...

Chłopak się zaśmiał i podał mi nóż, który prawdopodobnie sam wytworzył.

- Teraz już tak. - Puścił mi oczko.

Posłałam mu szeroki uśmiech i wyruszyliśmy na polowanie.


Byłam bardzo podekscytowana. Ostrożnie poruszałam się wśród liściastych krzaków. Ściskałam swoją broń i starałam się wytężyć wszystkie zmysły. Ktoś machał ręką na znak, że coś znalazł. Bellamy i mój brat przyśpieszyli kroku. Naszym oczom ukazał się spory dzik.

- Jest mój.

Bellamy dał znak, że to on zajmie się zwierzęciem. Uważnie obserwowałam każdy ruch chłopaka. Nagle poczułam się dość dziwnie. Miałam wrażenie, że ktoś nas obserwuje. Rozejrzałam się dookoła i dostrzegłam małą postać zmierzającą w kierunku Bellamyego. To była Charlotte. Ruszyłam w stronę dziewczynki. Ta nadepnęła na gałązkę i tym samym zdradziła pozostałym swoją obecność. Instynktownie rzuciłam się na dziewczynkę. Kątem oka widziałam, że Bellamy wyciąga topór i nie wiedząc, co się za nim znajduje, rzuca nim w prawdopodobnego napastnika. W ostatniej chwili złapałam dziewczynkę. Topór wbił się w drzewo na wysokości mojego brzucha. W tym miejscu jeszcze przed chwilą była twarz Charlotte. Ciężko dysząc, czułam, jak dziewczynka wtula się w moje ciało. Bellamy zaskoczony tym, co się stało, podbiegł do nas. Dzik oczywiście się spłoszył.

- Mogłem cię zabić!

Bellamy był wściekły. Spojrzał na Charlotte, która chowała się za mną. Chłopak zamrugał kilkakrotnie, wyraźnie zaskoczony obecnością dziewczynki.

- Kim jesteś? - Zapytał oschle.

- To jest Charlotte. - Odpowiedziałam za dziewczynkę.

Przykucnęłam przy niej i złapałam ją za ręce.

- Co ty tu robisz? Gdybym cię nie odsunęła...

Przytuliłam mocną dziewczynkę. Mało brakowało. Zza krzaków wyskoczył John, który również był zdziwiony obecnością Charlotte.

- Dlaczego nie zostałaś w obozie? - Zapytałam.

- Widziałam, że idziesz z nimi. Chciałam pomóc, a poza tym ten umierający chłopak... nie chcę go słuchać.

- Odprowadzę cię do obozu. - Chciałam odejść, ale Bellamy nagle mnie powstrzymał.

- Niech nam pomoże.

- To jest tylko małe dziecko! - Zaprotestowałam.

- Nie jestem mała. - Charlotte odsunęła się ode mnie.

Bellamy spojrzał na mnie tryumfalnie, po czym zwrócił się do dziewczynki.

- Nie możesz polować nie mając broni. - Bell wyciągnął kolejny nóż.

- Ile ich jeszcze masz? - Zapytałam, zakładając ręce na piersi.

Ten jedynie puścił mi oczko i podał broń Charlotte. Nie podobało mi się to, że dziewczynka miała zostać z nami. W końcu zdecydowałam, że nie będę wdawać się z Bellamym w kłótnie. Postanowiłam nie spuszczać z oczu dziewczynki. Chodziliśmy jakiś czas po lesie, aż zza drzew zaczęły wyłaniać się dziwne kłęby żółtawego dymu. Ludzie rozproszyli się po lesie. Nie mogłam dostrzec Johna. Zaczęłam panikować. Trzymając Charlotte za rękę, szukałam brata. Mgła była coraz bliżej. W końcu wpadłam na Bellamyego. Chłopak wziął dziewczynkę pod pachę i złapał mnie mocno za rękę, po czym rzucił się do ucieczki.

- Niedaleko są jaskinie! - Wykrzyczał.

- Gdzie jest Murphy? - Bałam się o brata.

- Nie wiem. Pewnie gdzieś się schował. - Wyczułam w głosie Bellamyego nutkę niepewności.

Miałam nadzieję, że John jest bezpieczny. Posłusznie biegłam za Bellamy, aż w końcu schowaliśmy się głęboko w pierwszej, lepszej napotkanej jaskini. Usiadłam na ziemi, ciężko dysząc. Charlotte straciła przytomność. Bellamy położył dziewczynkę na ziemi i podszedł do mnie.

- Wszystko w porządku? - Chłopak uważnie mi się przyjrzał.

- Nie wiem... John... musimy go znaleźć. - Wyjąkałam będąc pod wpływem głębokiego szoku.

- Nie możemy stąd wyjść. Ta mgła... jest toksyczna. Widziałem, jak jeden z naszych pada na ziemię po spotkaniu z nią.

Wstałam z ziemi i upewniłam się, że z dziewczynką wszystko jest w porządku, następnie oparłam się o ścianę i po moich policzkach zaczęły spływać łzy. Martwiłam się o brata. Bellamy ostrożnie zbliżył się do mnie. Na jego twarzy pojawiło się zmartwienie. Chłopak przez jakiś czas intensywnie o czymś myślał. W końcu niespodziewanie mnie przytulił. Zaczęłam płakać w jego tors.

- Na pewno dał sobie radę. - Bellamy pogładził mnie po włosach.


Siedzieliśmy w jaskini już parę godzin. Postanowiłam wybrać się na zwiady, a Bellamy miał zostać w tym czasie z Charlotte. Wracając, słyszałam, jak dziewczynka zażarcie dyskutuje o czymś z chłopakiem. Gdy znalazłam się w zasięgu ich wzroku nagle urwali rozmowę. Charlotte odwróciła się do ściany i postanowiła zasnąć. Podeszłam do niej i przykryłam ją swoją kurtką. Usiadłam obok Bellamyego i zdałam mu raport.

- Czeka nas długa noc. - Chłopak westchnął.

- Racja...

Chłodne powietrze sprawiło, że na mojej skórze pojawiła się gęsia skórka. Bellamy to zauważył i założył mi na ramiona swoją kurtkę. Przez chwilę się opierałam, ale chłopak nie dał za wygraną.

- O czym rozmawialiście? - Zapytałam targana ciekawością.

- Tajemnica.

Posłałam chłopakowi pytające spojrzenie. Ten jedynie się zaśmiał. Poczułam ogromne zmęczenie. Moje oczy wydawały się takie ciężkie... oparłam głowę o Bellamyego i postanowiłam nie zadawać już więcej pytań. Chłopak objął mnie ramieniem i jeszcze bardziej się do mnie przysunął.

- Będę twoją poduszką. - Wyszeptał w moje włosy.

- W obecnej sytuacji... nie będę protestować.  

Bạn đang đọc truyện trên: AzTruyen.Top