1.18

Bellamy postawił cały obóz w pełnej gotowości. Od dwóch dni aktywność Ziemian zmniejszyła się do zera. Wśród obozowiczów krążą plotki o tym, że wybuch na moście mógł ich odstraszyć. Pytanie brzmi... na jak długo? Każdy, kto potrafi posługiwać się bronią, nieważne czy palną, czy białą został zwerbowany do czatowania przy bramie. Kilkuosobowe grupy strażników patrolują obszar znajdujący się dookoła obozu, szukając jakiegokolwiek ruchu ze strony Ziemian. Osoby, które nie miały wcześniej styczności z bronią bądź są kiepskie w jej posługiwaniu, muszą przejść przez obowiązkowe szkolenie. Bellamy, Jasper, a nawet John dokładają wszelkich starań, by przygotować mnie do walki. Niestety... bezskutecznie. Treningi idą mi opornie. Nie mogę skupić się na poleceniach, wiecznie źle trzymam karabin, a układ mojego ciała podczas ataku nożem prosi o pomstę do nieba. Wcześniej wydawało mi się to takie proste... przecież co to za filozofia dźgnąć kogoś w brzuch? A no jednak... nie jest to błaha sprawa. Miałam już styczność z Ziemianami. Zostałam przez nich zaatakowana... zraniona. Dałam sobie wtedy radę, ale główną rolę odgrywała wtedy adrenalina. Działałam instynktownie. Teraz im więcej dostaję wskazówek od Bellamyego, tym bardziej mam mętlik w głowie. Skupiam się na prawidłowym układzie ciała, a zapominam o odpowiednim trzymaniu broni. Bądź odwrotnie.
- Boże nie mam już do ciebie siły!? - Z zamyślenia wyrwał mnie poirytowany John.
Spojrzałam na niego zdezorientowana. Zacisnęłam palce na rękojeści sztyletu, który wykonał dla mnie Murphy.

- O co Ci chodzi? Przecież robię wszystko tak, jak mi pokazywałeś.

- Właśnie nie. - John usiadł zrezygnowany na pniu.

- Marny z ciebie nauczyciel. - Rzuciłam w jego stronę.

- A z ciebie uczennica.

- No to powiedz mi w takim razie, co robię źle, a nie... marudzisz tylko.

- Trzymasz ten sztylet tak, jakbyś wybierała się z nim na grzyby.

- Przesadzasz.

- Właśnie nie.

- John... ja się do tego po prostu nie nadaję.

- Owszem nadajesz. Po prostu się skup.

Murphy podniósł się na równe nogi. Na jego twarzy malowało się zmęczenie.

- No to jeszcze raz... skup się. Tu chodzi o twoje życie.

- Dobrze braciszku.

- Trenerze. - Poprawił mnie John.

- Niech ci będzie... trenerze. - Wyraźnie zaakcentowałam ostatnie słowo.

Na twarzy Johna pojawił się szeroki uśmiech. Po chwili jednak przysunął się do mnie i z powagą w głosie zaczął jeszcze raz tłumaczyć, jak powinnam zadawać ciosy. Mój brat nie był jeszcze w pełni sił, ale mimo wszystko dawał sobie radę. Po mniej więcej godzinie przyszedł do nas Jasper.

- I jak? Będą z niej ludzie? - Zapytał wesoło Jordan. Chłopak przewieszony miał przez ramię karabin.

- Jest moją siostrą... nie może przynieść mi wstydu.

Delikatnie dźgnęłam brata w brzuch, co spowodowało, że ten cicho jęknął. Jasper zaśmiał się głośno, lecz po spotkaniu z groźną miną mojego brata uśmiech znikł mu z twarzy.

- Nie przeginaj... - John rzucił w jego stronę.

Czyżby stary Murphy wrócił do nas? Na twarzy Jordana pojawiło się zakłopotanie. Po chwili John zaśmiał się z niego.

- Żartowałem idioto! Nie martw się... nie zrobię ci nic. Zmieniłem się.

Po tych słowach John ruszył w stronę statku, w którym znajdowała się tymczasowa lecznica.

- Wierzysz w jego nagłą zmianę? - Jasper zapytał, gdy tylko upewnił się, że John nas nie słyszy.

- Wierzę w drugą szansę.

- Mam nadzieję, że to nie jest złudne.

- A ja mam nadzieję, że w końcu nauczysz mnie używać karabinu. - Postanowiłam zmienić temat.

Jasper zdjął z ramienia broń i podał mi ją.

- Dobra... więc co pamiętasz z ostatniego treningu?


Po kilku godzinach spędzonych z Jasperem w końcu mogłam odpocząć. Jordan jest kiepskim nauczycielem, ale mimo wszystko czuje, że jego nauki nie poszły na marne. Oczywiście nie wiem, jak wyjdzie to w praniu, ale teraz mam wrażenie, że po prostu wiem jak posługiwać się karabinem... choć z niego nie strzelałam. Bellamy kazał oszczędzać amunicję. Chciałam udać się do zbiornika, w którym trzymamy wodę, kiedy usłyszałam krzyki obozowiczów. W jednej chwili drewniana spiżarnia, w której trzymaliśmy zapasy żywności, stanęła w ogniu. Z przerażeniem podbiegłam do zbiorowiska ludzi, którzy przyglądali się całemu zajściu. Zaraz przy rozpalonej spiżarni znajdował się Murphy, Octavia i Bellamy. Dziewczyna siedziała przerażona na ziemi. Blake kucał przy siostrze, upewniając się, czy nic jej nie jest. John natomiast wściekły rzucił się na chłopaka, który od rana był odpowiedzialny za spiżarnię.

- Mówiliśmy ci, że było tam za dużo drewna! - Wykrzyczał John.

- Odwal się ode mnie! - Chłopak popchnął mojego brata, co go bardzo rozzłościło.

Doszło do bójki. Przedarłam się przez obozowiczów i podbiegłam do brata. Usiłowałam rozdzielić walczących chłopaków, ale moje starania spełzły na niczym. Dopiero Bellamyemu udało się uspokoić mojego brata.

- Co teraz zrobimy? Tam było całe nasze jedzenie! - Odezwała się Octavia.

Bellamy zawiesił swój wzrok na palącej się spiżarni.

- Ugaście to! - Krzyknął zdenerwowany.

Niemal wszyscy obozowicze ruszyli do ugaszania pożaru. Blake był wściekły. Bez słowa ruszył do swojego namiotu. Spojrzałam na brata, który siedział na ziemi.

- Mówiłem mu... - Wyszeptał sam do siebie.


Następnego dnia dostrzegłam, jak Bellamy rozmawiał z Clarke przy zgliszczach spalonej spiżarni. Nie miałam okazji z nim wczoraj porozmawiać, ponieważ chłopak określił się jasno, że chce pobyć sam. Dowodzenie obozem musiało dawać mu nieźle w kość. Miał oczywiście przy sobie Clarke, która w jakiś sposób mu pomagała, ale i tak miałam wrażenie, że największe brzemię leży właśnie na barkach Bellamyego. Gdy tylko podeszłam do rozmawiającej ze sobą dwójki, Clarke posłała mi słaby uśmiech.

- Rozmawiałaś z Murphym o tym, co wydarzyło się wczoraj? - Zapytała.

- Tak. Twierdzi, że to wina chłopaka, który był odpowiedzialny za spiżarnię.

- Del... Według twojego brata to Del podniecił ogień. - Wtrącił się Bellamy.

- Wierzymy Murphyemu? - Zapytała podejrzliwie Clarke.

- Ja mu wierzę. - Spojrzałam gniewnie na blondynkę.

- Jesteś jego siostrą... twoja opinia nie jest obiektywna.

Już miałam odpowiedzieć dziewczynie, kiedy niespodziewanie Bellamy mnie poparł.

- Ja też mu wierzę. - Odparł zupełnie poważnie.

Clarke zrozumiała, że nas nie przegada.

- Pozostałych zapasów wystarczy nam na przetrwanie jedynie dwóch tygodni.

- Kiepsko to wygląda. - Pokiwałam zrezygnowaną głową.

- Musimy zapolować. - Clarke zwróciła się do Bellamyego.

- Każdy, kto jest wolny... idzie. - Dokończyła, sprowadzając swój wzrok na mnie.

- Zwariowałaś? Tam jest cała armia Ziemian. - Bellamy zaprotestował.

- Nie możemy się bronic, kiedy będziemy umierać z głodu.

- Clarke ma racje. - Zgodziłam się z Griffin.

Bellamy ciężko westchnął.

- Niech będzie... zwołaj wszystkich pod statek. - Rozkazał Clarke.

Blondynka ruszyła wykonać polecenie Bellamyego, a ja chciałam udać się do swojego namiotu po broń.

- Ty nigdzie nie idziesz. - Bellamy chwycił mnie za rękę.

- Owszem idę. Każda pomoc się przyda, a przy okazji potrenuję na czymś, co mogę zabić... - Zbliżyłam się do chłopaka.

- W takim razie wyślę z tobą kogoś zaufanego...

- Wezmę Jaspera. - Przerwałam Bellamyemu.

- Miał być ktoś zaufany... - Jęknął chłopak.

- Akurat Jasperowi bardzo ufam. Nie musisz się o mnie martwić. Poradzę sobie.

Bellamy był nieprzekonany. Przytuliłam się do niego, po czym złączyłam nasze usta w pocałunku.

- Teraz cię stąd nie wypuszczę. - Wyszeptał Blake.

- Bellamy... przy statku zebrała się już dość spora grupka. - Wskazałam palcem na obozowiczów.

Chłopak niechętnie spojrzał na zbiorowisko.

- Pora na budującą przemowę. - Złapałam go za rękę i ruszyłam w stronę setkowiczów.

Polowanie z Jasperem skończyło się na tym, że mój partner nabawił się jedynie paru siniaków ze względu na swoją niezdarność. Trzymaliśmy się blisko pozostałych grupek, ale akurat w naszej części lasu nie było żadnej interesującej nas zwierzyny. Zrezygnowani wróciliśmy do obozu, gdzie czekał już na nas Bellamy. Na twarzy chłopaka pojawiła się ulga, gdy tylko mnie zauważył.

- Widzisz. Mówiłam, że dam radę. - Podbiegłam do Bellamyego i pocałowałam go w policzek.

- Cieszę się, że żyjesz, ale efekty waszego polowania są marne. - Bellamy zmierzył mnie badawczo wzrokiem.

- Zdarza się nawet najlepszym. - Zaczął bronić nas Jasper.

- Szczególnie tobie. - Zaśmiałam się.

- Owszem.

Kątem oka dostrzegłam Johna, który stał przy jednym z drewnianych stołów i patroszył właśnie rybę. Jego wzrok wlepiony był w moją dłoń, która była spleciona z dłonią Bellamyego. Ten widok nie spodobał się mojemu bratu. Posłałam w jego stronę uśmiech, lecz ten jedynie odwrócił ode mnie wzrok.

- Jest już późno, a na dodatek jestem zmęczona. Pójdę już spać. - Odezwałam się do towarzyszy.

- Myślałem, że napijesz się ze mną i z Montym. - Jasper posłał mi smutne spojrzenie.

- Przypominam, że mamy na karku wojnę z Ziemianami. Macie zachować trzeźwy umysł. - Bellamy zganił Jordana.

- Spokojnie... jeden łyczek nikomu jeszcze nie zaszkodził.

- Będziesz pierwszą osobą, której zaszkodzi. - Blake posłał Jasperowi mordercze spojrzenie.

- Tylko bez rękoczynów! - Krzyknęłam do chłopaków.

Jasper uniósł ręce w geście kapitulacji i ruszył w stronę grupki innych obozowiczów. Na odchodnym życzył mi dobrych snów.

- Może chcesz spać w moim namiocie. - Zaproponował z łobuzerskim uśmieszkiem Bellamy.

- Kusząca propozycja. - Zaśmiałam się.

Bellamy pociągnął mnie w stronę swojego namiotu, a ja niemal czułam na plecach morderczy wzrok Johna. Czułam się z tego powodu bardzo niezręcznie, ale postanowiłam mimo wszystko spędzić noc z Bellamym. Blake przygotował dla nas posłanie, po czym na chwilę jeszcze opuścił namiot, ponieważ musiał przekazać coś ważnego strażnikom przy bramie. W tym czasie zdjęłam z siebie ubranie i w samej bieliźnie wślizgnęłam się pod koc. Niemal zasnęłam, kiedy usłyszałam, jak Bellamy wrócił do środka. W mgnieniu oka znalazł się przy mnie. Chłopak objął mnie w pasie i przysunął się tak blisko, że czułam ciepło jego klaty na swoich plecach. Bellamy odgarnął włosy z mojego ramienia, po czym zaczął je muskać ustami. Było to niezwykle przyjemny uczucie. Chwilę po tym Blake zaczął delikatnie kąsać moją skórę i skierował się w stronę mojego ucha. Postanowiłam w końcu obrócić się w stronę chłopaka i nasze usta złączył się w pocałunku pełnym pożądania. Bellamy wsunął swój język do moich ust, a nasze języki rozpoczęły walkę o dominację. Blake błądził rękami po moim ciele, co wprawiało je w lekkie drganie. Co jakiś czas kierował swoje pocałunki w stronę mojego dekoltu oraz brzucha, by następnie znów wrócić do ust. Byłam gotowa, by dzisiejszej nocy stracić dziewictwo właśnie z nim. Z Bellamym Blakiem. Z chłopakiem, który zakręcił mi w głowie i do którego darze naprawdę głębokie uczucie. Bellamy ostrożnie zdjął ze mnie bieliznę, zupełnie tak jakby bał się, że mogłabym w pewnej chwili go od siebie odepchnąć.

- Naprawdę tego chcesz? Nie chcę cię do niczego zmuszać. - Wyszeptał w moje usta.

- Tak. Chcę tego. - Uśmiechnęłam się do niego.

Blake zdjął z siebie spodnie, po czym nasze ciała złączyły się w jedną całość. Bellamy był niezwykle delikatny, a ból po krótkiej chwili zamienił się w przyjemność. Gdy było już po wszystkim wtuliłam się w Bellamyego.

- To było niesamowite. - Wyszeptałam.

- Całkowicie się z tobą zgadzam. Zdecydowanie powinnaś zamieszkać w moim namiocie. - Blake smyrał moje ramię.

- Bellamy... mogę cię o coś zapytać?

- Oczywiście.

- Czy przespałeś się ze mną ze względu na to, że coś do mnie czujesz, czy zrobiłeś to tylko i wyłącznie po to, by zaspokoić swoje potrzeby, a ja jestem dla ciebie nic niewarta?

Blake spojrzał głęboko w moje oczy.

- Nic niewarta? Ashley... co ty mówisz? Wiem, że nie jestem święty, ale nie mógłbym zrobić z tobą tego, jeżeli bym do ciebie czegoś nie czuł.

- Czyli? Chcę usłyszeć prostą odpowiedź.

- Zależy mi bardzo na tobie. - Bellamy cmoknął mnie w czoło.

- Mi na tobie też. - Uśmiechnęłam się do niego.

- Bellamy! Mamy mały problem! - Z zewnątrz dotarł do nas krzyk mojego brata.

- Cholera... - Jęknęłam.

- Lepiej się szybko ubierz. - Bellamy wyskoczył z łóżka i zaczął szukać swoich spodni.

Gdy Blake zapinał spodnie, a ja zakładałam na siebie koszulkę, John wszedł do namiotu. Jego wzrok spoczął najpierw na mnie, a potem na Bellamym.

- Co to do cholery ma być!? - Murphy był wściekły.

- John... - Nie wiedziałam co mam powiedzieć.

- Ty pieprzony sukinsynie! Najpierw próbowałeś mnie zabić, a teraz sypiasz z moją siostrą? - John wpadł w szał.

- Murphy. Uspokój się. - Zagrodziłam bratu drogę do Bellamyego, kiedy ten chciał rzucić się na niego z pięściami.

- Clarke i Finn zostali porwani przez Ziemian! - Do namiotu wbiegła również Raven.

- Teraz Bellamy ma inne zmartwienie. - Warknął Murphy, mordując przy tym Bellamyego wzrokiem.  



Bạn đang đọc truyện trên: AzTruyen.Top