1.14

Kolejne dni były dla mnie istną katorgą. Nie chodzi tutaj o stan, w jakim się znajduję, ponieważ muszę przyznać, że czuję ogromną poprawę. Dzięki sumiennej pomocy Clarke moja rana prawidłowo się goi i wkrótce odzyskam pełną sprawność. Moje niezadowolenie wynika tylko i wyłącznie z tego, że się po prostu nudzę. Bellamy zabronił mi brać udział w treningach, co wywiązało między nami małą sprzeczkę. Chłopak stwierdził, że nie powinnam się przeciążać, co było dla mnie idiotyczne. Z dnia na dzień czuję się coraz lepiej i chcę w końcu nauczyć się posługiwać bronią. Jednak Blake jest bardzo uparty i zrozumiałam, że kłótnia z nim nie ma żadnego sensu. Dlatego po kryjomu wykorzystywałam Jaspera, by ten przekazywał mi wiedzę, którą Blake przyswajał obozowiczom na treningach. Jednak nie przyniosło mi to żadnych korzyści, ponieważ Jordan jest kiepskim nauczycielem. Dlatego też postanowiłam dać sobie spokój.

Dzisiaj jest Dzień Jedności. Większość obozowiczów zebrała się przy statku, by wysłuchać apelu Kanclerza. Nie chciałam w tym uczestniczyć, ponieważ ostatnim razem, kiedy celebrowałam to święto, wylądowałam w celi. Dlatego mam z nim dość złe wspomnienia. Zamiast tego postanowiłam udać się w miejsce, które służy nam jako cmentarz. Mało kto tutaj zaglądał. Zrobiło mi się przykro, kiedy miejsce, w którym pochowany był Wells, zaczęło porastać chwastami. Nikt w żaden sposób nie przejął się jego śmiercią. Aż po moim ciele przebiegły nieprzyjemne ciarki, kiedy pomyślałam o tym, kto odebrał chłopakowi życie. Mała Charlotte... Od razu przypomniałam sobie jej twarzyczkę. Odgarnęłam niesforne kosmyki, które wkradły się na moją twarz. Ostrożnie przykucnęłam przy grobie Wellsa i postanowiłam go trochę oporządzić. W międzyczasie pomyślałam też o Johnie. Przypomniałam sobie słowa chłopaka z tej okropnej halucynacji.

- "To twoje cielsko powinno gnić teraz głęboko w lesie" - Wyszeptałam.

Z zamyślenia wyrwały mnie głośne okrzyki dochodzące z centrum obozu. Upewniłam się, czy aby na pewno pozbyłam się wszystkich chwaściorów. Wstałam z ziemi i odmówiłam krótką modlitwę, która była zaadresowana dla Wellsa, Romy, Charlotte i... Johna. Następnie dobyłam kule i ruszyłam pośpiesznym krokiem w miejsce, z którego wydobywał się hałas. Tym razem obozowicze zgromadzeni byli przy jakiejś osobie, która trzymała dość sporą beczkę. Gdy tylko zbliżyłam się nieco do grupki, dostrzegłam, że tą osobą był Jasper.

- Wesołego Dnia Jedności!

Wykrzyczał chłopak, a następnie zaczął rozdzielać zawartość beczki między zgromadzonymi przy nim osobami. Od razu pomyślałam o tym, że z pewnością jest to alkohol Montyego. Przez cały wczorajszy dzień, Jasper ekscytował się tym, że w końcu namówił swojego przyjaciela do sporządzenia alkoholu. Na moich ustach zagościł mały uśmiech. Kątem oka dostrzegłam Octavię, która podejrzanie się zachowywała. Gdy tylko upewniła się, że nikt jej rzekomo nie obserwuje, powędrowała do wyjścia z obozu. Przepchnęłam się przez setkowiczów i ruszyłam za dziewczyną. Byłam o wiele wolniejsza od niej, ponieważ poruszałam się o kulach. Kiedy Octavia zorientowała się, że ktoś za nią podąża, o dziwo zatrzymała się i z założonymi rękami na biodrach spojrzała w moim kierunku.

- Gdzie się wybierasz? - Zapytałam z lekką zadyszką.

- A co książkę piszesz? - Octavia zapytała złośliwie.

- Trafiłaś w dziesiątkę.

- Masz zamiar donieść na mnie mojemu bratu?

- Myślisz, że zależy mi na tym, byście się znowu pokłócili? Po prostu się martwię.

- Akurat...

- Nie powiem nic Bellamyemu, ale chcę wiedzieć, dokąd się wybierasz.

Octavia przez chwilę zastanawiała się, czy aby na pewno może mi zaufać.

- To ty go wypuściłaś. - Przerwałam ciszę, która między nami narastała.

- Nie wiem, o czym mówisz.

- Nie jestem głupia.

- Może to ja zrobiłam... proszę, nie mów tego nikomu!

- Nie zrobię tego. Wiem, że relacje między nami się zepsuły... chcę to naprawić.

- Jakoś w to nie wierzę.

- Gdyby mi zależało to bym już dawno podniosła alarm, że chcesz opuścić obóz. Po prostu uważaj na siebie.

- Dziękuję... ale nie rozumiem jednego... - Octavia się zawahała.

- Tak?

- Ostatnim razem w Dzień Jedności zostałaś przeze mnie wysłana do celi. Teraz znów w to święto chcesz mi pomóc. Dlaczego?

- Po prostu taka już jestem.

Octavia podeszła do mnie i mocno mnie przytuliła. Od razu poczułam się lepiej. Zdaję sobie sprawę z tego, że na zewnątrz czają się różnego rodzaju niebezpieczeństwa, ale wiem, że prędzej czy później Octavia wymknie się z obozu. Jest uparta. Tak samo, jak jej brat. Nie chcę mieć w niej wroga.

- Uważaj na siebie. - Wyszeptałam we włosy dziewczyny.

- Dziękuję!

Octavia wybiegła z obozu przez główną bramę. Zbyłam strażników, którzy wrócili z kubkami w rękach i wyraźnie byli zainteresowani tym, że stoję przy bramie. Następnie udałam się do Jaspera, który gestem ręki chciał, bym do niego podeszła.

- Mamy jeszcze pełno alkoholu do rozlania!. - Chłopak szepnął mi do ucha.

- Świetnie! - Przyda nam się chwila odprężenia.

- Zawołam Montyego. - Stwierdził Jasper.

- A ja Millera i Clarke.

- To miała być sekretna libacja.

- Pomogli mi...

- No dobra kochanie... skoro tak bardzo ci zależy.

- Nie zapędzaj się...

- Tak jest słoneczko.

- Jasper nie żartuję.

- Ja też. - Chłopak poklepał mnie po ramieniu i ruszył w stronę swojego przyjaciela.


Zrobiło się już ciemno. W obozie panowała wesoła atmosfera. Siedziałam razem z Jasperem, Montym, Clarke i Millerem przy ognisku. Jordan był już nieźle podpity. Ja dopiero teraz zaczęłam odczuwać skutki upojenia alkoholowego. Clarke przejmowała się tym, że nasz obóz stracił sygnał z Arką. Miller stwierdził, że to nawet lepiej, ponieważ nie mógł już znieść irytującego głosu Jahy. Chłopak nienawidził kanclerza tak samo, jak mój brat.

- Ja naprawdę nie rozumiem, co Bellamy ma takiego, czego ja nie mam. - Odezwał się Jasper.

Towarzysze spojrzeli na niego pytająco.

- No widzę, jak Ashley ukradkiem na niego spogląda i jestem zazdrosny.

Wszyscy zaczęli się głośno śmiać.

- No wiesz... Bellamy ma taki męski, intensywny głos... ma super seksowe ciało, jest liderem w naszym obozie, dobrze posługuje się bronią... - Zaczął wyliczać Miller.

- Przestańcie. - Jęknęłam zawstydzona.

- No ja bym go brał na twoim miejscu. - Westchnął Miller.

- Nie pomagasz! - Krzyknął Jasper.

- Spokojnie Jasper! Ty też masz wiele atutów. - Odezwał się rozbawiony Monty.

- Tak? Niby jakie?

- Masz fajne gogle. - Krzyknęła Clarke.

- Gogle... - Jęknął chłopak.

- Jesteś najmilszą osobą, którą spotkałam zaraz po wylądowaniu. Jesteś bardzo troskliwy, pomocny, zabawny... - Zaczęłam wyliczać.

- Czy ty mi właśnie wyznajesz miłość? - Jordan puścił mi oczko.

- Nie ona właśnie uświadamia ci, że jesteś jej przyjacielem. - Miller poklepał chłopaka po plecach.

- Przyjacielem... zawsze coś. Zobaczycie! Jeszcze będzie moja!

Rozbawiona rozejrzałam się po obozie. W końcu mój wzrok napotkał badawcze spojrzenie Bellamyego. Chłopak stał oparty o drzewo i konsumował jabłko. Na jego twarzy malował się uśmiech. Długo zastanawiałam się, czy nie podejść do niego. W końcu jednak postanowiłam przerwać milczenie, które zaistniało między nami od czasu sprzeczki o trening. Wstałam z drewnianej kłody i od razu zakręciło mi się w głowie. Jasper przytulił się do mojej zdrowej nogi.

- Gdzie odchodzisz mój aniele? - Wybełkotał.

- Daj sobie spokój! - Zaśmiałam się.

Clarke podała mi moje kule. Chwyciłam je mocno i powolnym krokiem ruszyłam w stronę Bellamyego. Chłopak jeszcze bardziej zaczął się szczerzyć, kiedy dostrzegł, że do niego zmierzam.

- Wiedziałem, że pierwsza się odezwiesz. - Chłopak ugryzł jabłko.

- Ktoś w końcu musiał to zrobić.

- Stęskniłaś się?

- Nie schlebiaj sobie... - Mruknęłam.

- Przecież mam taki męski głos i jestem seksowny... - Chłopak zaczął naśladować Millera.

O matko... czyli wszystko słyszał. Czułam, jak moje policzki stają się czerwone. Dobrze, że jest ciemno.

- To słowa Millera. - Stwierdziłam.

- A ty tak nie myślisz? - Bellamy wyrzucił ogryzek jabłka w krzaki.

- Może tak... może nie. - Zaczęłam się z nim droczyć... ach ten alkohol.

Bellamy uśmiechnął się do mnie, ukazując przy tym swoje urocze dołeczki.

- Uznam to za tak.

- Może dołączysz do nas? - Zapytałam.

- Jasper chyba mnie tam nie chce. Poza tym chcę mieć oko na wszystkich.

No z pewnością słyszał... mimo wszystko bardzo chciałam, żeby do nas dołączył.

- No dalej! Exodus z pierwszymi osobami z Arki przyleci tu za dwa dni. Po tym nie będzie już tak... swobodnie.

- Może i masz rację...

- Więc chodź!

Bellamy w końcu się przełamał i razem ze mną wrócił do ogniska. Jasper od razu posłał chłopakowi mordercze spojrzenie, kiedy Bellamy usiadł obok mnie. No co za zagryziak... Monty rozlał każdemu kolejną porcję alkoholu i całkowicie oddaliśmy się wspólnej rozmowie.

Po godzinie dobrej zabawy podszedł do nas Finn. Chłopak poprosił Clarke na bok. Bellamy ukradkiem zerkał na rozmawiającą parę. Zmrużył czoło, jakby wyczuwał, że coś jest nie tak. Chwilę potem Clarke przywołała chłopaka do siebie. Kiedy Blake podniósł się ze swojego miejsca, obok mnie usiadł Jasper. Chłopak właśnie zaczął opowiadać mi jakiś swój autorski dowcip, lecz ja nie mogłam się skupić. Wpatrywałam się w Clarke, Finna i Bellamyego. Z pewnością coś jest nie tak. Może chodzi o Octavię? Cholera... zupełnie o niej zapomniałam!

- Czy ty mnie w ogóle słuchasz? - Wybełkotał poirytowany Jasper.

- Tak...

- No właśnie nie.

Miller i Monty zrozumieli, że coś się święci i odwrócili od nas wzrok.

- Jasper... ja...

- Przestań! Mam dość.

Chłopak wstał z miejsca i ruszył chwiejnym krokiem w stronę swojego namiotu.

- Jasper czekaj! - Krzyknęłam za chłopakiem, ale ten nie raczył posłuchać.

- Pogadam z nim. - Monty pobiegł za przyjacielem.

- No nieźle... - Westchnął Miller.

- Coś jest nie tak. - Wskazałam na rozmawiającą trójkę.

Owszem jest mi przykro, że uraziłam Jaspera, ale jeżeli coś się stało Octavii... to będzie tylko i wyłącznie moja wina. Podniosłam z ziemi kule i ruszyłam w stronę Bellmamyego i Clarke. Finn w międzyczasie odszedł w stronę swojego namiotu. Blondynka właśnie coś tłumaczyła Bellamyemu. Kiedy do nich podeszłam, zamilkła.

- Dajcie spokój... - Jęknęłam.

- To ciebie nie dotyczy. - Stwierdziła blondynka.

- Tajemnice? Rozumiem... - Westchnęłam.

To głupie... zarzucam im, że coś ukrywają, a sama mam swój układ z Octavią...

- Mów przy niej. - Zażądał Bellamy.

- No dobra... Więc o czym ja to... a tak! Finn zorganizował spotkanie z ziemianami. - Odezwała się Clarke.

- Że co? Jak? - Zapytałam zdziwiona.

- Mniejsza z tym... - Jęknął chłopak.

- Wychodzę, aby z nimi pogadać.

- Ponieważ stwierdziłaś, że przebijanie ludzi włóczniami to kod oznaczający "zostańmy przyjaciółmi"? - Zadrwił Bellamy.

- Myślę, że to jest warte ryzyka. - Stwierdziła dziewczyna.

- Oni zapewne wypatroszą cię i powieszą jako ostrzeżenie.

- Potrzebuję, abyś poszedł z nami, jako nasze zabezpieczenie.

- Finn wie? - Zapytał Bellamy.

- Nie musi wiedzieć.

- Nie ma mowy! - Krzyknęłam.

- Ciszej! - Jęknęła Clarke.

- Potrzebujemy go.

- Jak zawsze... - Przewróciłam oczami.

- Porozmawiam z nią o tym. - Bellamy dał znać Clarke, żeby się szykowała.

- Tu nie ma, o czym rozmawiać! To niebezpieczne.

Chłopak odciągnął mnie od bawiących się ludzi.

- Muszę to zrobić.

- Dlatego, że Clarke cię o to poprosiła? Jest wiele innych osób, które dobrze posługują się bronią.

- Ashley to już jest postanowione.

- Więc idę z wami!

- Wykluczone.

- Rozumiem... ty możesz robić co ci się podoba, ale ja muszę dostosowywać się do twoich rozkazów.

- Jestem liderem.

- Nie dla mnie!

Bellamy zmrużył oczy. Wzięłam głęboki oddech.

- Po prostu nie chcę, żeby coś ci się stało. Straciłam już brata... - Zdecydowanie alkohol wziął nade mną górę i stałam się bardziej wylewna.

- Będę na siebie uważał.

- To mi nie wystarczy. - Załkałam.

Bellamy ujął w dłonie moją twarz. Wpatrywałam się w jego brązowe tęczówki. Moje serce waliło jak oszalałe. Tak bardzo nie chciałam, żeby szedł... W pewnej chwili Bellamy przysunął się bliżej. Złożył na moich ustach delikatny pocałunek, jakby bał się, że go odtrącę. Na chwilę odsunął się ode mnie i wyczekiwał mojej reakcji. Przygryzłam usta, a następnie przyciągnęłam go z powrotem do siebie. Chłopak znów wpił się w moje usta. Delikatnie musnął językiem moje podniebienie. Nasz pocałunek w końcu stał się pewniejszy. Pełen pożądania. Gdy w końcu oderwaliśmy się od siebie, między nami zapadła cisza. Jedynie słychać było nasze nierówne oddechy.

- Teraz to skomplikowałeś sprawę jeszcze bardziej... - Wyszeptałam.

- Teraz mam do kogo wrócić. - Bellamy wyszeptał mi do ucha i znów mnie pocałował.  

Bạn đang đọc truyện trên: AzTruyen.Top