1.12
Dookoła panował gwar. Głośne rozmowy mieszały się z odgłosami burzy panującej na dworze. Zupełnie tak jakby toczyły ze sobą bitwę o dominację. Wynikiem tego był niezrozumiały bełkot, który przyprawiał mnie o ból głowy. Miałam wrażenie, że niektóre głosy są mi bardzo dobrze znajome. Ze zgiełku wyodrębniłam głosy Clarke i Raven. Czy to jest kolejny sen? Bałam się otworzyć oczy. Co, jeżeli mój umysł płata mi figle i tak naprawdę dalej znajduję się w jaskini? Poczułam suchość w ustach. Wsłuchałam się w stłumione głosy. W końcu zebrałam się na odwagę. Otworzyłam powoli oczy. Wkrótce dotarło do mnie, że znajduję się w statku, w którym przylecieliśmy na Ziemię. Dłońmi wymacałam szorstki materiał, na którym leżałam. Zacisnęłam na nim dłonie. W mojej głowie kołatało się wiele przeróżnych myśli. To musi być prawdziwe... Kątem oka dostrzegłam jakąś postać, która siedziała przy mnie. Ostrożnie obróciłam głowę w bok. Bellamy siedział na krześle z pochyloną głową w dół. Wpatrywał się w swoje buty. Wilgotne włosy, przywierały mu do twarzy. Zauważyłam, że Blake nerwowo porusza nogą. Chciałam się do niego odezwać. Dźwięk, który wydobył się z moich ust, był okropny, aż po moim ciele przeszły nieprzyjemne dreszcze. Bellamy podniósł swoją głowę do góry, a na jego twarzy pojawiła się ulga. Blake wypuścił głośno powietrze z ust i przysunął swoje krzesło bliżej mnie. Chciałam podnieść się do pozycji siedzącej. Zrobiłam to bardzo gwałtownie, co było lekkomyślne. Syknęłam z bólu. Rana na mojej nodze dała o sobie znać. Spojrzałam z przerażeniem w jej kierunku. Spodnie, które miałam na sobie były w opłakanym stanie. Ktoś zmienił mi opatrunek, lecz materiał był już trochę przybrudzony krwią. Zakręciło mi się w głowie. Blake złapał mnie za głowę, bym nie uderzyła nią z hukiem o drewniany, stół, na którym leżałam.
- Spokojnie. - Wyszeptał Blake.
Odchrząknęłam parę razy, żeby móc odzyskać z powrotem swój normalny głos. Bellamy podał mi wodę. Od razu złapałam mocno za prowizoryczny kubeczek i niemal duszkiem wypiłam całą jego zawartość. Co za ulga...
- Dziękuję. - Odezwałam się w końcu.
- Drobiazg.
- Uratowałeś mnie. To nie jest jakaś tam błahostka. Mam u ciebie dług wdzięczności.
Bellamy posłał mi szczery uśmiech, ukazując przy tym swoje urocze dołeczki.
- Znaleźliście Octavię? - Zapytałam z troską w głosie.
- Tak.
- Gdzie ona jest?
- Pomaga Clarke.
Chciałam kontynuować rozmowę z Bellamym, ale przy jego boku pojawił się jakiś chłopak. Miał blond włosy i intensywnie błękitne oczy. Na jego twarzy malował się głęboki smutek.
- Widziałaś Romę?
Rozpoznałam go. Razem z nami szukał Octavii. Od razu pomyślałam o dziewczynie, która zginęła na moich oczach. Nie chciałam wprowadzać go w błąd, dlatego poprosiłam go, aby opisał mi jej wygląd. Blondyn drżącym głosem opisał mi każdy szczegół. Ogarnął mnie smutek. Musiałam przekazać mu bardzo złe wieści...
- Tak mi przykro... ona... nie żyje. - Wyszeptałam łamiącym się głosem.
Znów próbowałam podnieść się do pozycji siedzącej. Z pomocą Bellamyego w końcu dopięłam swego. Chłopak wpatrywał się we mnie z niedowierzaniem.
- Nie! - Krzyknął. - Kłamiesz!
Parę ciekawskich oczu zwróciło się w naszą stronę. Ton głosu blondyna diametralnie się zmienił.
- Chciałabym... ale to prawda. Widziałam na własne oczy. - Z trudem powstrzymywałam się od łez.
- Cierpiała? Jak zginęła? Co się do cholery stało?! - Blondyn zaczął głośno szlochać.
- Ona... to była szybka śmierć.
Chłopak był załamany. Ktoś podszedł do niego i odciągnął go na bok. Na statku zapanowała grobowa cisza. Było mi strasznie przykro. Roma... zginęła przez to, że mi pomogła...
- Uratowała mnie. - Zwróciłam się do Bellamyego. - Mogłam być już martwa... upadłam na ziemię. Gdyby się po mnie nie wróciła... - Do moich oczu napłynęły łzy.
Wspomnienie martwej dziewczyny potęgowało poczucie winny, które właśnie odczuwałam. Bellamy starł dłonią łzy z moich policzków. Jego dotyk był bardzo przyjemny. W pewnym momencie zahaczył kciukiem o moje usta. Podniosłam swój załzawiony wzrok na Bellamyego. Po moim ciele przeszły dreszcze, ale tym razem były one przyjemne... Wpatrywaliśmy się w siebie przez jakiś czas, kiedy wkrótce podeszła do nas Clarke. Nie wyglądała najlepiej... w sumie jak my wszyscy. Bellamy odsunął się ode mnie zmieszany. Spojrzałam na dziewczynę.
- Przyszłam sprawdzić twoją nogę. - Odezwała się.
Clarke odsunęła materiał, w który owinięta była moja rana. Delikatnie dotknęła mojej skóry, a ja zacisnęłam usta w wąską linię. Zabolało. Clarke zdjęła zakrwawione szmaty, które pełniły funkcję bandaży. Bacznie przyjrzała się mojej ranie, po czym wykonała nowy opatrunek. Zaciskałam dłoń na szorstkim materiale, na którym leżałam. Po chwili jednak poczułam, jak Bellamy splata nasze dłonie ze sobą. Jęczałam z bólu.
- Można powiedzieć, że to cud. Twoja rana może i wygląda okropnie, ale nic nie wskazuje na to, że wdała się do niej jakaś infekcja.
- Tyle dobrze... - Wyszeptałam.
- Musisz odpocząć. - Blondynka poklepała mnie po ramieniu, ale wyraz jej twarzy jeszcze bardziej posmutniał.
- Co się stało? - Zapytałam.
W oczach blondynki pojawiły się łzy.
- Finn... jest poważnie ranny. Jeżeli nie skontaktujemy się z Arką...
Clarke urwała swoją wypowiedź i odeszła. Spojrzałam pytająco na Bellamyego. Na jego twarzy pojawiła się wściekłość.
- Zaatakował go ziemianin, który porwał Octavię. - Wysyczał przez zęby.
Nie wiedziałam co mam powiedzieć.
- Gdzie on jest?
- Tam.
Bellamy wskazał palcem miejsce, w którym znajduje się ranny Finn. Chłopak tak samo, jak ja leżał na czymś drewnianym, co przypominało stół. Krzątało się przy nim wiele osób. Między innymi też Clarke. Poczułam ogromną złość. Nie wiem, ile ludzi zginęło podczas poszukiwań Octavii, a do tego jeszcze zarówno Finn, jak i ja jesteśmy ranni. W dodatku na dworze panuje huragan. Blake zastygł w bezruchu i z przymrużonymi oczami wpatrywał się w siedzą nieopodal Raven. Przeniosłam swój wzrok na dziewczynę.
- Co ona robi?
- Próbuje nawiązać kontakt z Arką.
- Myślałam, że radio jest doszczętnie zniszczone.
- Ja też.
Po chwili Clarke podeszła do dziewczyny i wywiązała się między nimi mała kłótnia. Presja czasu dawała o sobie znać. Clarke najwidoczniej nie posiadała na tyle umiejętności, by ocalić Finna. Znów ogarnęło mnie uczucie bezsilności. Po jakichś dziesięciu minutach Raven udało się skontaktować z Arką, co wywołało wśród wszystkich zgromadzonych ludzi na statku ogromne poruszenie. Wokół dziewczyny zebrała się dość spora grupka, która utrudniała mi widoczność. Bellamyemu również się to nie spodobało. Chłopak przeprosił mnie na chwilę i podszedł do zgromadzenia.
- To zamknięty kanał. Kto mówi? Przedstaw się. - Odezwał się głos po drugiej stronie.
- Tutaj Raven Reyes. Jestem ze stacji mechanicznej. Nadaję z Ziemi. Setka żyje.
Nie mogłam wytrzymać. Mimo zmęczenia i bólu postanowiłam dołączyć do zgromadzenia. Kiedy tylko zsunęłam nogę z drewnianego stołu, od razu ktoś chwycił mnie za ramię. Był to Jasper. Chłopak zganił mnie. Położyłam się z powrotem z obrażoną miną. Chłopak zajął miejsce, gdzie jeszcze przed chwilą siedział Bellamy i tak samo, jak ja wpatrywał się w grupę ludzi.
- Musimy porozmawiać z doktor Abby Griffin.
- Czekaj Raven. Próbujemy zwiększyć twój sygnał.
Po chwili uporczywej ciszy w końcu odezwała się mama Clarke.
- Jesteś tam, Raven?
Rozmowę z kobietą przejęła Clarke. Opowiedziała jej w skrócie, w jakiej sytuacji się znajdujemy i że potrzebna jest jej pomoc w uratowaniu Finna. Clarke razem z Octavią i Raven były przy Finnie. Gdy siostra Bellamyego dostrzegła mnie od razu do mnie podbiegła. Dziewczyna przytuliła mnie mocno. Niestety nie mogłyśmy ze sobą porozmawiać, ponieważ Clarke przywołała z powrotem Octavię do siebie. Wymieniłyśmy z dziewczyną porozumiewawcze spojrzenia.
- Musisz jej pomóc. - Wyszeptałam.
Octavia pobiegła do Clarke, a ja przeklęłam pod nosem. Jasper z przejęciem wpatrywał się we mnie. Było mi przykro, że nie mogę się do czegoś przydać. Bellamy wrócił do mnie. Spojrzał na Jaspera, który zajął jego miejsce. Chłopak był dziwnie spięty. Obok wejścia na wyższy poziom zrobiło się dość tłoczno.
- Co się tam dzieje? - Zapytałam Bellamyego.
- Mamy tam Ziemianina.
- Co? Dlaczego nie powiedziałeś nic wcześniej?
- A co by to zmieniło? I tak tam nie pójdziesz.
- Pójdę.
- Ashley!
- Skąd go w ogóle tutaj przytargaliście. - Zapytałam.
- To on porwał Octavię - Wtrącił się Jasper.
- I ranił Finna. - Dodał Bell.
Próbowałam znów wstać, ale silne ręce Bellamyego powstrzymały mnie.
- Zostajesz tutaj. Ja się nim zajmę.
Jakiś chłopak w czarnej czapce zawołał Bellamyego.
- Nie ma mowy! Chcę być przy tym. - Chciałam uwolnić się z uścisku.
- Nie dasz rady wejść na wyższy poziom.
- Założymy się?
-Ashley! Jesteś wyczerpana i ranna. Zajmę się tym.
- Cholera Bellamy! Przestań zachowywać się jak mój brat. Będę robić co mi się podoba. Chcę tam iść i spojrzeć temu bydlakowi w oczy. Chcę usłyszeć co, ma nam do powiedzenia. Chcę się zemścić za Romę i innych, którzy dzisiaj zginęli.
Bellamy był nieugięty.
- Dobra! Obiecaj mi tylko... że ten bydlak zapłaci za to, co zrobił...
- Obiecuję.
- Przecież to nie on zabił Romę i innych... tylko ranił Finna... no i porwał Octavię. Nie możemy go karać za to, co zrobili inni... - Wtrącił się Jasper.
- To nie ma znaczenia. - Stwierdził Bellamy.
- Nie jesteśmy tacy... - Westchnął Jasper.
- Teraz już tak.
Rozmawiałam z Jasperem o tym, co działo się z nami, kiedy niefortunnie rozdzieliliśmy się podczas poszukiwań Octavii. Gdy chłopak z ogromną ekscytacją opowiadał o tym, jak złapali Ziemianina, moją uwagę przykuła Clarke, która krzątała się przy Finnie. Razem z Octavią i Raven wykonywała, każde polecenie wydane przez Abby Griffin. Byłam zła, że nie mogę się do czegoś przydać. Dostrzegłam, że w ciele Finna znajduje się jakiś sztylet. Po moim ciele przeszły dreszcze. W końcu poprosiłam Jaspera, żeby się przymknął. Chłopak był zaskoczony moim zachowaniem. Clarke przygotowywała się do usunięcia sztyletu z ciała Finna. Jasper posłuchał mnie i z obrażoną miną wpatrywał się w blondynkę. Usłyszałam krzyki, które nie należały do nikogo, kto znajdował się na dolnym pokładzie. Tak bardzo chciałam wejść tam na górę i spojrzeć temu bydlakowi w oczy. Nigdy nie należałam do osób mściwych. Karciłam Johna za każde jego objawy agresji względem innych osób. Co się będę oszukiwać... to były inne czasy. Teraz znaleźliśmy się w obliczu niebezpieczeństwa. Nie możemy pozwolić, by Ziemianie traktowali nas jak jakąś zwierzynę... Przygryzłam mocno wargę. Kiedy Clarke chwyciła za sztylet, by wyciągnąć go z ciała Finna, ten się przebudził. Przeraźliwy krzyk Finna rozległ się po całym statku. Jasper podskoczył na krześle. Z przerażeniem wpatrywał się w dziewczyny, które usiłowały przytrzymać Finna. Wpadł mi do głowy pewien pomysł.
- Może im pomożesz? - Zasugerowałam.
- Co? Ja?... Może lepiej nie... - Wyjąkał Jasper.
- Rusz tyłek i zrób to! - Warknęłam.
Jasper wstał z krzesła i zmierzył mnie badawczo wzrokiem. Po chwili ruszył w stronę Clarke. Kiedy w końcu zbliżył się do stołu, na którym leżał ranny chłopak, Jasper osunął się na ziemię. Zemdlał... To była okazja dla mnie. Zsunęłam się ze swojego stołu i jęcząc z bólu, pokuśtykałam do szczebli prowadzących do wejścia na górny pokład. Złapałam chłodną, metalową barierkę i z mały przerażeniem wpatrywałam się w klapę. Następnie przeniosłam swój wzrok na moją ranną nogę. Pewnie bardzo tego pożałuję... Zrobiłam głęboki wdech i powoli zaczęłam wspinać się po szczeblach. Ból był nie do zniesienia. Opatrunek na mojej nodze zaczął zabarwiać się na czerwono. Spojrzałam za siebie. Wszyscy, którzy znajdowali się na dole, zajęci byli Finnem i Jasperem. Kiedy już znalazłam się przy klapie, chciałam ją podnieść, lecz coś, albo ktoś ją blokował. Warknęłam pod nosem. Mogłam się tego spodziewać. Nie ma mowy, że ten wysiłek, który włożyłam w to, żeby się tu dostać, poszedł na marne. Zapukałam głośno w klapę. Nikt jednak nie kwapił się, żeby ją otworzyć. Postanowiłam nie dawać za wygraną. Waliłam w klapę tak mocno, że aż skóra na mojej dłoni cała poczerwieniała. W końcu klapa otworzyła się z hukiem. Jakiś chłopak w czarnej czapce wpatrywał się we mnie zdezorientowany.
- Przykro mi, ale nie wejdziesz tu.
- Twoje niedoczekanie. - Mruknęłam.
Wspięłam się na kolejne szczeble, ale chłopak zagrodził mi wejście ręką.
- Odsuń się albo pożałujesz.
- Podobno to Murphy, był tym złym bliźniakiem.
- To, co robił mój brat, to nic w porównaniu z tym, co zrobię z tobą, jeżeli w tej chwili mnie nie wpuścisz. - Warknęłam.
- Mam rozkazy...
- Mam je w głębokim poważaniu.
Chłopak w końcu odsunął się od wejścia. Mimo tego, że byłam dla niego nie miła, pomógł mi wdrapać się do pomieszczenia. Mój wzrok od razu przykuł wysoki, dobrze zbudowany mężczyzna, który był związany. Był w opłakanym stanie. Liczne rany na twarzy i ciele wskazywały na to, że Blake poważnie potraktował obietnicę. Zapewne chłopak miał w tym jeszcze swój własny interes. Bellamy stał naprzeciwko skrępowanego Ziemianina. W ręce trzymał czerwony pas, który niegdyś był przymocowany do siedzenia. To właśnie nim torturował mężczyznę. Blake nie zauważył, że znajduję się w pomieszczeniu. Kilka razu uderzył Ziemianina pasem.
- Bell! - Postanowiłam zwrócić na siebie uwagę.
- Co ty tu do cholery robisz?
Bellamy spojrzał mi w oczy, a później przeniósł swój wzrok na moją nogę.
- Cholera... - Westchnął z irytacją.
- Z Finnem jest coraz gorzej... udało ci się wyciągnąć z niego jakieś informacje?
- Miałaś zostać na dole. - Bellamy zignorował moje pytane.
- Daj sobie spokój. Nie mogę leżeć bezczynnie, kiedy jeden z naszych umiera! Odpowiedz mi na pytanie! - Warknęłam.
- Nic... milczy.
- Nie rozumie nas. - Odezwał się chłopak w czapce.
Ziemianin wpatrywał się we mnie. Postanowiłam zbliżyć się do niego. Bellamy jak na zawołanie zagrodził mi ciałem dojście do mężczyzny.
- Uspokój się... jest skrępowany. - Stwierdziłam.
Blake stał się w stosunku do mnie bardzo nadopiekuńczy. Przypuszczam, że ma to związek z tym, co zrobił Johnemu...
- Spójrz na to.
Bellamy podał mi niewielki zeszyt. Zaczęłam wertować jego kartki. Zeszyt pełnił funkcję szkicownika. Niektóre rysunki były naprawdę przepiękne.
- To jego? - Zapytałam.
- Tak. Zobacz te strony.
Na jednej ze stron znajdował się szkic naszego obozu, a na drugiej kreski. 10 z nich było skreślonych. Spojrzałam pytająco na chłopaka.
- Te kreski to nasza liczebność. 10 z nich, które są przekreślone to...
- Ci, którzy zginęli...
- Tak.
Wyminęłam chłopaka i stanęłam twarzą w twarz z Ziemianinem... no nie tak dosłownie, ponieważ mężczyzna był wyższy ode mnie. Świdrowałam go wzrokiem na wylot. Usiłowałam wydobyć z niego jakieś informację, ale ten przez cały czas milczał. Chciałam coś powiedzieć, ale wiedziałam, że to nie ma sensu. Możliwe, że rzeczywiście nas nie rozumie. W pewnym momencie Ziemianin uśmiechnął się do mnie z pogardą. Nie wierzyłam w to, co widzę.
- Bawi cię zabijanie ludzi? - Wycedziłam przez zęby.
Na twarzy mężczyzny pojawił się grymas. Splunął krwią pod moje nogi. Nie wytrzymałam. Miałam ochotę wydrapać mu oczy. Bellamy złapał mnie mocno za ramiona i odsunął mnie od Ziemianina.
- Zabiję go! - Usiłowałam się wyrwać z uścisku Bella.
Ziemianin w dalszym ciągu śmiał się ze mnie.
- Zajmę się tym! - Odezwał się Blake.
Chłopak ujął w dłoń z powrotem pas. Pomyślałam o Johnie.
- Murphy nie żyje... - Wyszeptałam załamana.
- Co? - Bellamy spojrzał na mnie.
- To nie możliwe, że zdołał przeżyć. Pewnie go dopadli... zginął tak samo, jak Roma... i pozostali. Był sam... - Do oczu napłynęły mi łzy.
Nie wytrzymałam. Dostrzegłam, że na niewielkim stoliku leży nóż, który wykonał pewnie Bellamy. Lekceważąc ból w nodze, podeszłam do stolika i ujęłam w dłoń ostry przedmiot. Spojrzałam na skrępowanego Ziemianina. Uśmiech wręcz nie schodził mu z ust. Podeszłam do niego i będąc pod wpływem złości, nacięłam nożem skórę na jego klatce piersiowej.
- Ashley! - Krzyknął Bellamy.
Nim chłopak zdołał mnie powstrzymać, zrobiłam jeszcze dwa podobne nacięcia. Ziemianin za każdym razem jęczał z bólu, co sprawiało mi satysfakcję. Blake odepchnął mnie od Ziemianina. Z tryumfem na twarzy wpatrywałam się w rany mężczyzny, z których sączyła się krew.
- Co tu wyprawiasz? - Zapytał Blake.
- Wyrównuje rachunki. - Odezwałam się.
- Stań z boku i nie wtrącaj się! - Bellamy był wściekły.
- Co? Dopiero się rozkręcam... zabiję go!
- Martwy nam się do niczego nie przyda.
Przewróciłam oczami. Nagle do pomieszczenia wparowała Clarke. Z przerażeniem spojrzała na zakrwawiony nóż, który w dalszym ciągu trzymałam w dłoni. Następnie przeniosła swój wzrok na Ziemianina.
- Co na tym jest?
Dziewczyna pokazała mężczyźnie sztylet, który wcześniej tkwił w Finnie.
- O czym ty mówisz? - Zapytał zdezorientowany Bellamy.
Do pomieszczenia weszła też Octavia.
- Zatruł ostrze! Cały czas wiedział, że Finn umrze!
- To bez sensu... nie odezwie się. - Mruknęłam pod nosem.
- Istnieje antidotum? - Clarke mnie zignorowała.
- On cię nie rozumie. - Wtrąciła się Octavia.
- Fiolki! - Krzyknął Bellamy.
Blake podszedł do szmacianej torby leżącej na ziemi i wyjął z niej niewielkie pudełko. W środku znajdowało się parę fiolek z jakimiś dziwnym płynem. Clarke rzuciła na ziemię sztylet i podeszła do Bellamyego.
- Trzeba być głupim, żeby trzymać truciznę bez antidotum.
- Która? Odpowiedz na pytanie! - Clarke zwróciła się do mężczyzny.
Ziemianin milczał.
- Proszę! Wskaż która. - Octavia zaczęła błagać.
- Nasz przyjaciel umiera, a ty możesz to powstrzymać. - Clarke poszła w ślady Octavii.
- Pomyśl tylko... niby po co miałby go zaatakować, żeby potem uratować? Od samego początku zależało mu na śmierci Finna! Jedynie siłą zmusisz go do gadania... - Spojrzałam na Clarke.
- Ashley co się z tobą dzieje? Od kiedy popierasz przemoc? - Spytała Octavia.
- Od kiedy nasi ludzie zaczęli ginąć z rąk tych potworów... od kiedy zostałam ranna... od kiedy Finn walczy o życie... od kiedy uświadomiłam sobie, że mój brat jest martwy. - Wykrzyczałam.
Octavia wpatrywała się we mnie z wyrzutami. Nie rozumiałam tego. Dziewczyna próbowała powstrzymać brata. Bellamy poprosił mnie o nóż. Bez wahania, podałam mu przedmiot. Blake wrócił do mężczyzny i jednym sprawnym ruchem wbił w jego dłoń ostre narzędzie. Ziemianin zaczął krzyczeć. Znów poczułam satysfakcję.
- Bellamy przestań! - Octavia zaczęła szarpać brata.
Przewróciłam oczami. Musiałam oprzeć się o ścianę, ponieważ rana na mojej nodze znów zaczęła dawać o sobie znać.
- On uratował mi życie! Bronił mnie! - Dziewczyna nie dawała za wygraną.
- Mówimy tu o życiu Finna. - Bellamy był stanowczy.
Bellamy jeszcze chwilę torturował Ziemianina nożem, a później wrócił do pasa. Mężczyzna w dalszym ciągu nie chciał powiedzieć nam, która z fiolek zawiera antidotum. Kiedy Clarke i Bellamy stali przy mężczyźnie Octavia trzymała się z tyłu. Co chwilę błagała mnie o wsparcie, lecz ja nie miałam zamiaru zmieniać swojego zdania. Przeniosłam swój wzrok na podłogę i odszukałam sztylet, który wcześniej upuściła Clarke. Wzrok Octavii, również powędrował w jego kierunku. Przez chwilę wpatrywała się w niego. Kiedy dotarło do mnie, co chce zrobić dziewczyna, było już za późno. Octavia ruszyła biegiem po sztylet. Odbiłam się od ściany i chciałam ją złapać, ale upadłam na ziemię przez moją ranną nogę. Jęknęłam. Bellamy i Clarke odwrócili się w naszą stronę. Octavia przystawiła sztylet do swojej dłoni. Na twarzy Bellamyego pojawił się strach.
- Nie! - Krzyknął chłopak.
Octavia nacięła skórę na swojej ręce. Bell od razu do niej podbiegł.
- Nie pozwoli mi umrzeć. - Wyszeptała.
Chłopak w czarnej czapce, który dotychczas jedynie przyglądał się całej sytuacji, podszedł do mnie i pomógł mi wstać z podłogi. Wsparłam się o niego. Materiał na mojej nodze był przesądzony krwią. Ziemianin w końcu wskazał Octavii fiolkę, która zawierała antidotum. Dziewczyna miała rację... nie pozwoli jej umrzeć. Wszyscy w pomieszczeniu byli zaskoczeni. Clarke od razu zbiegła na dół, by podać Finnowi lekarstwo. Między Bellamym a Octavią wywiązała się kłótnia. Poprosiłam chłopaka, na którym się wspierałam, żeby pomógł mi zejść na dół. Musiałam zmienić opatrunek. Kiedy chłopak otwarł klapę od razu dostrzegłam Jaspera. Wyciągnął ręce, żeby ułatwić mi zejście ze szczebli.
- To było cwane... - Westchnął.
- Niby co?
- Wiedziałaś, że zemdleję...
- Nie.
- Kłamiesz.
- Może troszkę...
- Bellamy mnie zabije.
- Teraz ma większe zmartwienia na głowie.
Chłopak spojrzał na mnie pytająco. Kiwnęłam ręką na znak, że nie mam ochoty teraz o tym mówić. Jasper zaprowadził mnie z powrotem do drewnianego stołu, który wcześniej był moim "łóżkiem" Na krześle, przystawionym do stołu wisiała kurtka Bellamyego. Postanowiłam zrobić sobie z niej poduszkę. Clarke podeszła do mnie na chwilę i zajęła się moją raną, po czym szybko wróciła do Finna. Jasper przyniósł mi koc i usiadł na krześle. Byłam bardzo zmęczona. Jasper zaczął coś do mnie mówić, ale myślami byłam zupełnie gdzieś indziej. Cały czas miałam nadzieję, że John żyje... niestety dzisiejsze wydarzenia potwierdzały najgorsze. To jest wręcz niemożliwe, żeby Murphy przeżył... sam w lesie pełnym dzikusów, którzy mordują każdego, kogo napotkają na drodze. Tak bardzo za nim tęsknie... gdybym tylko mogła cofnąć czas...
Bạn đang đọc truyện trên: AzTruyen.Top