1.10

Stałam przed niewielkimi metalowymi drzwiami. Nerwowo poprawiłam swój niedbale zapleciony warkocz. Nabierając głośno powietrza do płuc, ostrożnie złapałam zimną klamkę. Delikatnie uchyliłam drzwi, niechętnie wchodząc do pomieszczenia. Panowała tu dość nieprzyjemna atmosfera. Miejsce, w którym na co dzień spałam, było w opłakanym stanie. Wszędzie walały się porozrzucane przedmioty, w powietrzy unosił się nieprzyjemny swąd, a na ziemi walały się brudne ubrania. Zamknęłam za sobą drzwi i spojrzałam na kobietę siedzącą przy niewielkim stole. Kobieta miała ukrytą twarz w dłoniach. Niepewnie podeszłam do niej i dokładnie przyjrzałam się butelce, która leżała na stole. Po raz kolejny moja mama ukradła alkohol. Na mojej twarzy pojawił się grymas niezadowolenia. Widząc matkę w takim stanie, czułam się okropnie winna. Chciałam sięgnąć po butelkę i odsunąć ją od niej, lecz kobieta chwyciła mnie mocno za nadgarstek.

- Mamo to boli! - Krzyknęłam.

Rodzicielka wściekła spojrzała na mnie.

- Zjeżdżaj stąd!

Z jej ust wydobył się okropny zapach alkoholu. Odsunęłam się od niej. Kobieta sięgnęła po butelkę i upiła z niej dość spory łyk.

- Mamo proszę... musisz przestać.

Cisza. Zupełnie mnie ignorowała.

- Potrzebujemy cię!

- Zniszczyliście mi życie.

Mój podbródek zaczął delikatnie drżeć.

- Nie mów tak.

Mama z impetem wstała od stołu. W tym samym czasie drzwi do naszego pokoju się uchyliły i do pomieszczenia wszedł John. Krzesło, na którym jeszcze przed chwilą siedziała nasza rodzicielka z hukiem, upadło na ziemię. Kobieta z furią w oczach podeszła do mnie i uniosła swoją rękę do góry. Zamknęłam oczy, ponieważ wiedziałam, co mnie za chwilę czeka. Poczułam, jak ktoś mnie odpycha i usłyszałam charakterystyczny odgłos uderzenia. Zdezorientowana spojrzałam na swojego brata, który przyjął za mnie cios. Chłopak piorunował matkę wzrokiem z zaciśniętymi pięściami. Ta jedynie wymamrotała coś pod nosem i chwiejnym krokiem wróciła do stołu, podnosząc wcześniej krzesło z ziemi. John chwycił mnie za rękę i wyprowadził z pokoju. Dopiero w jasnym świetle na korytarzu dostrzegłam na policzku brata ogromnym czerwony ślad. Przytuliłam się do Johna.

- To nie twoja wina. - Wyszeptał w moje włosy.

Poczułam jak ktoś mocno mną szarpie. Będąc jeszcze w sennym amoku, postanowiłam odepchnąć od siebie intruza. Kopnęłam kogoś z całej siły i usłyszałam głośne jęknięcie. Jak poparzona podniosłam się ze swojego posłania.

- Jasper! Cholera co ty wyprawiasz?

Podbiegłam do chłopaka i pomogłam mu podnieść się z ziemi.

- Masz niezłe kopnięcie...

- Daruj sobie! Co ty tu robisz?

- Octavia gdzieś zniknęła. Bellamy podniósł na nogi niemal cały obóz.

- Jakoś to mnie ominęło...

- Właśnie... Clarke stwierdziła, że nie mogę uczestniczyć w poszukiwaniach, ponieważ nie jestem jeszcze w pełni sił.

- No ja natomiast jestem sprawna... dlaczego mnie nie obudzili?

- Nie wiem, ale potrzebuję cię. Chcę sprzeciwić się rozkazom Bellamyego i wyruszyć z nimi na poszukiwania. Potrzebuję do tego ciebie.

- Dlaczego akurat ja?

- Ponieważ tobie ufam i myślę, że jak Blake odkryje, że jestem z tobą, to pomyśli, że to był twój pomysł.

- Ma mi się oberwać za ciebie?

- Błagam cię. Mam złe przeczucia. Octavii nie ma w obozie. Jest już ciemno. Sam jestem przykładem tego, jak Ziemianie potrafią być niebezpieczni.

- Zgoda.

Wyszliśmy razem z Jasperem z namiotu, który pomógł mi rozstawić Blake. Clarke i Bellamy stali przy ognisku, a dookoła nich zgromadziła się dość spora grupa ludzi. Razem z Jasperem zbliżyliśmy się do zbiorowiska. Trzymając się na bezpieczną odległość doskonale słyszeliśmy każde słowo Bellamyego. Chłopak wydał rozkaz, by każdy, kto wyrusza na poszukiwania miał ze sobą broń.

- Moja siostra jest tam sama od dwunastu godzin. Nie wrócimy bez niej. - Stanowczy głos Bellamyego rozszedł się po całym obozie.

- Mój brat jest tam znacznie dłużej... - Wyszeptałam.

Jasper spojrzał na mnie z ogromnym wyrazem współczucia w oczach. Dałam mu znać, że ma się mną nie przejmować. Każdy po kolei zaczął dobywać broń, którą przyniósł Blake. Czekając na moment, kiedy Bellamy i Clarke odwrócą się, by porozmawiać na osobności, wślizgnęłam się między tłum i wzięłam do ręki prowizoryczną maczetę. Dla Jaspera wzięłam niewielki toporek. Gdy wróciłam do Jordana, ten trzymał już w ręce pochodnię. Wręczyłam mu broń i czekaliśmy, aż grupa poszukiwawcza opuści obóz. Ktoś krzyknął, że coś pojawiło się na niebie. Wszyscy podnieśli swoje głowy do góry. Na niebie migotały spadające... meteoryty? Nie wiem, co to mogło być. Raven wyskoczyła z namiotu, który dzieliła z Finnem i z przerażeniem spojrzała w niebo.

- Nie zadziałało . Nie widzieli flar. - Odezwała się dziewczyna.

- Deszcz meteorytów o tym świadczy? - Zapytał Bellamy.

- To jest pogrzeb. Setki ciał zwracanych Ziemi z Arki. Nie dostali naszej wiadomości. - Sprostowała Clarke.

Raven wpadła w szał. Rzuciła się na Bellamyego. Przez chwilę uderzała pięściami w jego klatę, aż w końcu Finn ją odciągnął. Bellamy rozejrzał się po wszystkich zgromadzonych przy nim osobach. Czułam okropny ścisk w żołądku. Tyle niewinnych ofiar...

- Teraz musi z tym żyć. - Wykrzyknęła Clarke.

Bellamy zignorował blondynkę i dał znać wszystkim, że czas wyruszać na poszukiwanie Octavii. Jasper wytarł rękawem łzy spływające po jego policzku.

Ktoś w końcu znalazł trop Octavii. Jak Jasper tylko to usłyszał, od razu ruszył do przodu, tym samym zdradzając wszystkim naszą obecność. Bellamy kucał na ziemi. Postanowiłam iść w ślady Jaspera i znalazłam się przy chłopaku i Bellamym. Ten rzucił nam zdezorientowane spojrzenie. Jasper zignorował zachowanie Bellamyego i zaczął rozglądać się dookoła. Niemal nie przypalił mi włosów pochodnią. Zwróciłam uwagę Jordanowi, żeby bardziej uważał. Koło nas pojawił się też Finn. Reszta grupy trzymała się od nas z dala.

- Jasper nie powinieneś tu być... - Odezwał się Finn.

- To był pomysł Ashley. - Wytłumaczył się Jordan.

Finn spojrzał na mnie z lekkim niedowierzaniem.

- Każdy się przyda. - Wymruczał Blake.

- Razem z Clarke stwierdziłeś, że się do tego nie nadaję. - Jasper zwrócił mu uwagę.

- Zmieniłem zdanie.

Jasper pokiwał głową z niedowierzaniem. Poklepałam go po ramieniu i uklękłam przy Bellamym. Na jego ręce była krew. Zapewne należała ona do Octavii.

- Był tu ktoś jeszcze. - Stwierdził Blake.

- Tam ślady są głębsze. - Finn wskazał na wydeptane odciski stóp.

- Niósł ją. - Postanowiłam się odezwać.

Bellamy spojrzał na mnie z przerażeniem.

- Jeśli ją zabrali, to żyje. Tak, jak wtedy, gdy zabrali mnie. - Jasper podrapał się po głowie.

Wszyscy poderwaliśmy się z miejsca i ruszyliśmy za śladami.

Po pewnym czasie dotarliśmy do jaskini. Przed jej wejściem nabite były na pale ciała... Poczułam, jak po moim ciele przepływa fala nieprzyjemnych dreszczy. Ktokolwiek to zrobił... musiało mu bardzo zależeć na tym, by nikt nie zbliżał się do tej jaskini. Nasza grupa diametralnie się zmniejszyła. Większość osób stwierdziła, że nie chce się w to mieszać. Przez chwilę również o tym pomyślałam. Jednak tu chodziło o Octavię. Naprawdę ją lubiłam. Bellamy był zły na osoby, które zrezygnowały. Postanowił wejść jako pierwszy do jaskini. Zaraz potem chwiejnym krokiem poszedł za nim Jasper. Spojrzałam na Finna, który również zdecydował się tam iść. Przez chwilę wpatrywałam się w trójkę oddalających się chłopców. W końcu jednak się przełamałam. Do jaskini zaraz po mnie weszło jeszcze kilka innych osób. Przeprawa przez jaskinię pochłonęła nam dużo czasu. Najgorzej było przeciskać się przez wąskie szczeliny. Gdy wydostaliśmy się na zewnątrz, na dworze było już widno. Rozeszliśmy się po lesie, zachowując od siebie równe odstępy. Każdy zapatrzony był w ziemię, szukając śladów Octavii. Niestety straciliśmy trop. Znajdowałam się pomiędzy Bellamym a jakimś chłopakiem, z którym jeszcze nie miałam okazji porozmawiać. Ten jedynie co chwilę zerkał w moją stronę, uśmiechając się szeroko. Wydawał się być sympatyczny. Chłopak na chwilę się zatrzymał. Ja natomiast szłam dalej. Po chwili odwróciłam się, by sprawdzić, co robi chłopak, ale on gdzieś przepadł.

- Zatrzymajcie się!

Wszystkie spojrzenia zwróciły się w moją stronę.

- Jeden z naszych... zniknął.

Zaraz po moich słowach coś runęło na ziemię. Moim oczom ukazał się ten sam chłopak, który przed chwilą się do mnie uśmiechał. Miał podcięte gardło. Przycisnęłam dłonie do ust, by powstrzymać się od krzyku.

- Używają drzew! - Krzyknął Finn.

Wszyscy nerwowo zaczęli rozglądać się dookoła. Jedynie ja wpatrywałam się dalej w martwe ciało chłopaka. Bellamy podszedł do mnie i położył swoją dłoń na moich plecach. Chciał coś powiedzieć, ale ktoś mu przerwał.

- Tam jest jeden!

Spojrzałam w miejsce, które wskazywał jeden z naszych towarzyszy.

- Tam następny. - Znów ktoś krzyknął.

Wszyscy ruszyliśmy biegiem do ucieczki. Co chwilę sprawdzałam, jaka dzieli nas odległość od Ziemian. Niestety... byli cholernie blisko. Biegłam nie zwracając uwagi na to, że mój organizm nie był przyzwyczajony do takiego gwałtownego wysiłku. Teraz liczyło się jedynie przetrwanie.  

Bạn đang đọc truyện trên: AzTruyen.Top