Rozdział 3 Kolacja

◊ ROSE ◊



Kiedy obudziłam się następnego dnia, pierwsze, co chciałam zrobić, to zacząć płakać. Od razu skuliłam się, chowając głowę w poduszki.

Byłam koszmarnie niewyspana. Przepłakałam prawie całą noc i jeszcze nie miałam dość. Cały czas otaczały mnie myśli: Co ja zrobię? Jak to będzie? Do końca życia mam być żoną obcego człowieka?

Ból rozsadzał mnie od środka. Jeszcze nigdy nie chciałam krzyczeć tak bardzo, jak teraz.

Spojrzałam na zegarek. Dochodziła dwunasta w południe.

Odwróciłam się na drugi bok i znowu zamknęłam oczy. Kolacja będzie wieczorem, nie wcześniej. Do tego czasu nie miałam zamiaru się nigdzie ruszać – łóżko zdawało się teraz jedynym bezpiecznym miejscem.


***


Wstałam dopiero, kiedy matka zapukała do moich drzwi i poinformowała mnie, że Wagnerowie będą za dwie godziny. Jak zwykle, nawet nie siliła się na miły ton.

Zwlekłam się z łóżka i poszłam wziąć chłodny prysznic. Wyszykowałam się; z kamienną miną zrobiłam sobie naturalny makijaż, który miał tylko zatuszować wory pod oczami i podkreślić rysy twarzy. Włosy, sięgające piersi, pozwoliłam sobie zostawić rozpuszczone. Ubrałam się w gładką, błękitną sukienkę do kolan z długimi rękawami, a do niej założyłam niskie obcasy w tym samym kolorze i delikatną złotą biżuterię.

Spojrzałam w lustro. Zmierzyłam wzrokiem dziewczynę, którą w nim zobaczyłam, i zatrzymałam się na jej twarzy – zupełnie beznamiętnej. Jakby już wszystko było jej obojętne.

Westchnęłam głęboko, zamykając na chwilę oczy.

I wtedy usłyszałam dzwonek do drzwi.




◊ JAMES ◊

– A jeżeli ona nie zechce? – spytałem, odwracając się w stronę ojca.

– Chandlerowie zawiązali już umowę. Nie ma odwrotu – odpowiedział, nawet na mnie nie patrząc. Wyglądał przez okno samochodu, którym właśnie jechaliśmy do domu mojej przyszłej narzeczonej.

– Wiesz, co sądzę o tym małżeństwie – odparłem. Istotnie, wiedział. Wiedział już od chwili, kiedy po raz pierwszy poruszył ze mną ten temat po jednej z jego ważnych konferencji.

Oczywiście nie skakałem z radości na myśl, że zwiążę się z kobietą, której nie znam. Jednak od najmłodszych lat przygotowywano mnie na to, że biznes będzie odgrywał ważną rolę również w moim życiu prywatnym. Nie mogłem się sprzeciwić ojcu, nie odważyłbym się. Pozwalałem mu planować moją przyszłość, ale tylko do czasu, aż przepisze na mnie część swojego majątku po przejściu na emeryturę za kilka lat. Po tym miałem zamiar sam ułożyć sobie życie i prowadzić biznes po swojemu: nie wykorzystując ludzi do ostatniej kropli krwi, ale pracując z nimi tylko pod warunkiem, że też będą tego chcieli. Właśnie dlatego myśl, że dziewczyna, którą miałem poślubić, zostanie do tego zmuszona, napawała mnie wściekłością.

Ojciec nie zaszczycił mnie odpowiedzią. Zaraz potem samochód się zatrzymał. Wysiadłem, wzrokiem obejmując białą willę parkową, a potem pełen napięcia ruszyłem za ojcem w stronę drzwi.

Kiedy tylko nacisnął dzwonek, mocno zacisnąłem zęby. Żyjąc przez lata w otoczeniu wścibskich mediów, nauczyłem się przybierać dobrą minę do złej gry. Ale tym razem emocje tak zżerały mnie od środka, że przychodziło mi to z trudem.

Usłyszałem stukanie obcasów. Już po chwili drzwi otworzyły się na oścież i stanęła w nich para, chyba w wieku mojego ojca. Kobieta o włosach w kolorze i siwy mężczyzna posłali nam uśmiechy.

– Witamy – powiedziała kobieta, całując nas po policzkach. Uśmiechnęła się do mnie szeroko i zmierzyła mnie przenikliwym wzrokiem. – Ty musisz być James. Jestem Lisa Chandler, a to mój mąż, George. Cieszę się, że nareszcie możemy się poznać!

– Mi też jest bardzo miło – odpowiedziałem, wymuszając lekki uśmiech.

– Tak – przytaknął mężczyzna i uścisnął nasze dłonie na powitanie. Odsunął się, aby nas przepuścić. – Wejdźcie, kolacja niedługo zostanie podana. Musicie być głodni.

Nie wiedziałem, czemu, ale wyczuwałem w nich dziwny fałsz. Już na pierwszy rzut oka wydawali się typowymi ludźmi biznesu, dla których świat poza pracą nie istnieje.

– Jedliśmy kilka godzin temu, ale podróż była męcząca. Chętnie napiję się jakiegoś wina lub whisky – zaśmiał się ojciec i wszedł pewnie do środka, a ja w ślad za nim.

– Specjalnie dla ciebie kazałem przyszykować francuski numer jeden – odpowiedział George z rozbawieniem i spojrzał na młodą kobietę, która właśnie zjawiła się w holu. Po jej uniformie poznałem, że jest pokojówką. – Kate, zanieś bagaże naszych gości do ich pokojów.

Kobieta skinęła głową i zabrała się do pracy. My tymczasem zostaliśmy zaprowadzeni do jadalni. Nie była duża. Mieściła w sobie niewielki kominek i nakryty okrągły stół z mahoniu dla pięciu osób. Podłogę zdobił perski dywan, a na ścianie wisiał duży, olejny pejzaż . Można powiedzieć, że dom urządzono w staroświeckim stylu, który przywodził na myśl dziewiętnasty wiek. Był on wręcz przeciwieństwem nowoczesnego wystroju mojego mieszkania w Seattle.

Zasiedliśmy do stołu; ja obok ojca, a dalej Chandlerowie. Miejsce obok mnie pozostawało puste, choć wiedziałem, że nie na długo.

Do jadalni weszła kolejna pokojówka, która napełniła nasze kieliszki winem. Z ulgą upiłem łyk, mając nadzieję, że to pomoże mi się nieco rozluźnić.

– Rose za chwilę się zjawi – poinformowała pani Chandler, patrząc na mnie znacząco, a ja natychmiast wycofałem poprzednią myśl, czując, jak moje mięśnie znów się napinają. – Kiedy przyjdzie, będziemy mogli omówić szczegóły wesela. – Mówiąc to, niemal klasnęła w dłonie z radości.

– A także szczegóły umowy – dodał mój ojciec, unosząc kieliszek do ust i patrząc na nich przebiegle. Pod wpływem jego spojrzenia Chandlerowie wręcz się skurczyli. Wzrok pani Chandler pociemniał, ale tylko na ułamek sekundy, bo wtedy uniosła go ponad moje ramię, w stronę drzwi. Uśmiech wrócił na jej twarz, kiedy wskazała przed siebie ręką.

– A oto i nasza Rose! – powiedziała i wszyscy, jak jeden mąż, obróciliśmy się w stronę wejścia.

Potrzebowałem kilku sekund, aby się zorientować, że wpatruję się w dziewczynę z rozdziawionymi ustami. Ocknąłem się dopiero na odgłos szurania krzesła mojego ojca, który wstał, aby powitać swoją przyszłą synową.

Nadal nie mogąc oderwać od niej wzroku, obserwowałem, jak ojciec ujmuje jej dłoń i składa na niej pocałunek. Na ten gest dziewczyna zarumieniła się i szybko zabrała rękę, spuszczając wzrok.

– Miło mi cię poznać, Rose – zaczął ojciec, ale ona posłała mu tylko przelotny uśmiech. Spojrzała na mnie, a ja poczułem, jak moje serce zabiło szybciej.

Niewątpliwie była piękna; miała łagodną, owalną twarz, złote włosy i orzechowe oczy, które chwilami zdawały się zielone. Jednak tym, co najbardziej mnie w niej zadziwiło, był... brak jakichkolwiek uczuć emocji. Z wyjątkiem wyłącznie strachu.

Chrząknięcie ojca wyrwało mnie z otępienia. Zamrugałem kilka razy. Wreszcie wstałem i powoli podszedłem do dziewczyny. Obserwując uważnie jej twarz, ująłem jej delikatną dłoń i złożyłem na niej pocałunek. Nawet na mnie nie spojrzała – znów wpatrywała się w podłogę. Po jej minie niemal od razu wywnioskowałem, że nie bierze udziału w tej chorej sytuacji z własnej woli, tak samo jak ja.

– Jestem James – powiedziałem, zmuszając się do lekkiego uśmiechu. Dopiero wtedy dziewczyna odważyła się podnieść wzrok. Jej orzechowe oczy były zaszklone od wzbierających łez. Lekkie drżenie jej warg zdradzało, jak mocno usiłowała powstrzymać łzy.

Nie wiedziałem, dlaczego, ale od razu zrobiło mi się jej żal. W przeciwieństwie do swoich rodziców nie wyglądała na zadufaną w sobie snobkę. Nie. Ona wydawała się przede wszystkim... krucha.

– Miło mi – odpowiedziała w końcu swoim cichym, zachrypniętym głosem. Zamrugała kilka razy i odchrząknęła, jakby chciała wziąć się w garść. Ruszyła w stronę stołu. Nadal oniemiały całą sytuacją poszedłem za nią, by przysunąć jej krzesło.

– Cieszę się, że nareszcie jesteśmy w komplecie – powiedział po chwili pan Chandler i popatrzył na mojego ojca. – Możemy przejść do omawiania szczegółów, jak rozumiem?

– Naturalnie – Mój ojciec kiwnął głową, wygodniej się rozsiadając. Kątem oka dostrzegłem, jak Rose siedzi sztywno na swoim miejscu, pod stołem trzymając dłonie mocno splecione ze sobą. Z trudem zignorowałem pokusę, aby nakryć je swoimi. Dziewczyna wyraźnie krępowała się, gdy była przez nas dotykana.

Nie pozostawało mi nic innego, jak westchnąć ciężko i obserwować przebieg sytuacji.




◊ ROSE ◊

Krzesło jeszcze nigdy nie wydawało mi się tak niewygodne. Siedziałam wyprostowana, dłonie splatając ze sobą pod stołem aż po białe kostki.

James siedział tak blisko mnie, że wystarczyłby jeden ruch nogą, aby się z nim zderzyć. Musiałam przyznać, że jego dotyk, kiedy ujął moją dłoń, był przyjemnie ciepły. Jednak moje zdradzieckie ciało nie pozwoliło, aby jego skóra miała kontakt z moją dłużej niż dziesięć sekund. Skarciłam się za to w duchu, wiedząc, że tego wieczora muszę wyjątkowo nad sobą panować.

James Wagner był przystojny i tylko głupi by zaprzeczył. Idealnie zarysowana szczęka, kilkudniowy zarost, ciemne, niemal czarne włosy i niebieskie oczy. Pod garniturem dało się dostrzec wysportowane ramiona.

On także miał wysportowane ramiona, odezwała się moja podświadomość. Pamiętasz, jaki był silny, kiedy cię przyparł do ściany...

Zdenerwowanie opanowało moje ciało, niemal siłą wciskając do moich oczu łzy, które resztkami sił starałam się powstrzymać. Cały czas trzymałam opuszczony wzrok, aby nikt nie zorientował się, w jakim jestem stanie.

– Powtórzmy wszystko od początku. Nie chcę, aby coś nam umknęło – powiedział Matthew Wagner, obracając w dłoni swój kieliszek. – Wykupię Chandler's Clinic & Law Company i pozostawię jej nazwę. . Zgodnie z naszą umową zostaniemy wspólnikami. Zachowacie swoje dotychczasowe posady. Ja przejmę zakres obowiązków związanych z budżetem. Wasze wynagrodzenie się nie zmieni.

– Oczywiście – Moja matka kiwnęła głową, siedząc prosto.

– Kiedy tylko wrócimy do Seattle – kontynuował Matthew – każę przygotować wszystkie papiery związane z udziałem w spółce. Podpiszemy je tego samego dnia, w którym odbędzie się wesele.

Napięłam mięśnie jeszcze bardziej, kiedy dostrzegłam, że James także się spina.

– Proponuję, aby wesele odbyło się za trzy tygodnie – odezwał się ojciec. Na jego słowa gwałtownie uniosłam wzrok. Wytrzeszczyłam oczy, myśląc, że się przesłyszałam. Nikt jednak nie zdążył zauważyć mojej reakcji, bo do jadalni weszły dwie pokojówki. Zaczęły podawać kolację.

– Tak, im szybciej, tym lepiej – powiedział Matthew.

– Przez ten czas zdążymy wszystko zaplanować – uśmiechnęła się matka i posłała mi ostrzegawcze spojrzenie. Spuściłam wzrok na talerz. Wzięłam do ręki widelec i zaczęłam bawić się sałatką, nie mając najmniejszej ochoty na jedzenie.

– Myślę, że my powinniśmy tylko dopilnować zaproszeń, a młodzi niech planują resztę. – Znieruchomiałam. – Niech sami wybiorą kwiaty, dekoracje i miejsce.

– Tato – zaczął James, ale Matthew mu przerwał.

– No co? Dzięki temu spędzicie razem trochę czasu i się dogadacie. Może to małżeństwo to tylko biznes, ale pierwszy ślub ma się tylko raz w życiu.

Przełknęłam cicho ślinę. Nie odważyłam się wypowiedzieć nawet słowa.

***

Resztę kolacji odbyliśmy w ciszy. Dopiero kiedy mieliśmy się przenieść do salonu, James przerwał milczenie:

– Wy idźcie, a ty, Rose, może miałabyś ochotę na spacer? Moglibyśmy... omówić pewne szczegóły.

Popatrzyłam niepewnie na niego, a potem na rodziców. Na twarzy matki widniał wredny, porozumiewawczy uśmieszek. Zacisnęłam zęby ze złości, ale po chwili się opanowałam, biorąc głęboki wdech.

– Dobrze, chodźmy do ogrodu – zaproponowałam po chwili, na co James bez wahania pokiwał głową.

Ruszyliśmy razem do drzwi, które prowadziły na tyły domu. Wyszliśmy na nieduży ganek i zeszliśmy po schodkach na ścieżkę, która prowadziła wzdłuż równych rzędów kwiatów i przyozdobionego lampkami żywopłotu. Był już wieczór, więc ogród wyglądał naprawdę magicznie. Nie potrafiłam się jednak w pełni rozluźnić i nacieszyć tym widokiem. Nie przy nim.

Podczas naszego powolnego spaceru utrzymywałam między nami dystans..

– Wiem, że to trudne – odezwał się. Oboje mieliśmy spuszczony wzrok. – Mnie też ojciec zmusił do tego wszystkiego.

Odruchowo spojrzałam na niego z zaskoczeniem, a on zaśmiał się bez krzty wesołości.

– Myślałam, że... ty i twój ojciec... – zaczęłam, ale nie potrafiłam odpowiednio dobrać słów.

– Nie – odpowiedział, wkładając ręce do kieszeni. – To ojciec tego chciał. Uznał to za dobry interes i okazję do zdobycia nowych lojalnych ponad życie pracowników. Przykro mi.

– Nie, przecież to nie twoja wina. – Pokręciłam głową. – Moi rodzice robią to z podobnych powodów. Ta firma... jest całym ich życiem. Zatrudnienie się w miejscu, gdzie ktoś inny byłby szefem, to dla nich katastrofa. Są gotowi poświęcić wszystko, żeby tylko pozostać na szczycie.

– W takim razie są identyczni jak mój ojciec. To oni w trójkę powinni się pobrać – powiedział po chwili James, a ja nie potrafiłam powstrzymać lekkiego uśmiechu, który pojawił się na mojej twarzy. James uśmiechnął się zaś szeroko i po raz pierwszy, odkąd się tutaj znaleźliśmy, spojrzał na mnie. A ja spuściłam wzrok.

Ty słaba kretynko, skarciłam się w myślach.

Tymczasem doszliśmy do niedużej fontanny, która stała pośrodku okręgu z rabat kwiatowych i żywopłotu. Skierowałam się w stronę jednej z dwóch stojących po bokach ławek. James usiadł obok mnie i przez chwilę wpatrywaliśmy się milcząco w fontannę, a szum wody wypełniał ciszę między nami.

– Uprzedzili cię, że wyjedziesz z nami do Seattle? – spytał w końcu.

– Tak – odparłam, nadal wpatrując się w strumienie wody.

– Będę miał mało pracy przed... przed ślubem. Dlatego będziemy mieli wystarczająco dużo czasu, żeby zaplanować wesele.

Pokiwałam głową na znak, że rozumiem.

– Wiem, że to szybko – westchnął i przeczesał palcami włosy. – Sam myślałem, że wszystko odbędzie dopiero za kilka miesięcy.

– Niestety – mruknęłam, spuszczając głowę i bawiąc się palcami. Wiedziałam, że James usiłuje nawiązać ze mną dłuższą rozmowę, ale choć napięcie spowodowane jego osobą powoli opadało, nadal nie potrafiłam się zmusić do swobodniejszego zachowania.

– Może... poznajmy się lepiej, co? – zaproponował po chwili. W jego głosie słychać było lekkie zakłopotanie. – Co ty na to?

Niepewnie uniosłam wzrok i popatrzyłam na niego. Miał rację. Musieliśmy się lepiej poznać. Dlatego pokiwałam głową.

– Może ja zacznę – powiedział. – To, kim jest mój ojciec, już wiesz. Jeśli chodzi o matkę, zmarła na raka, kiedy miałem cztery lata.

– Przykro mi – powiedziałam i nie kłamałam. James odpowiedział mi smutnym uśmiechem.

– Nie pamiętam jej dobrze. Tylko ze zdjęć. W każdym razie od tamtego czasu jestem sam z ojcem. Od małego przygotowywał mnie do przejęcia całej jego firmy. Odkąd skończyłem studia ekonomiczne, pracuję u niego, prowadzę w jego imieniu kilka przedsiębiorstw w Seattle. W wolnym czasie lubię biegać, żeby wyciszyć i zebrać myśli.

Pokiwałam głową, miło zaskoczona. Właśnie wtedy napięcie odpuściło na moment, a ja poczułam mały przypływ odwagi, aby skomentować:

– Czyli nie jesteś zakochanym w sobie milionerem.

Chłopak wybuchł śmiechem, a kiedy to robił, mogłam dostrzec jego dołeczki.

– Nie, nie jestem – powiedział, nadal się śmiejąc. Zawtórowałam mu.

Ucichłam na chwilę i ponownie się odezwałam:

– Ja obecnie studiuję historię. Rodzice zawsze chcieli, abym poszła w ich ślady i studiowała ekonomię, ale... uznałam, że ten kawałek mojego życia zaplanuję sama. Nie są zadowoleni, ale jakoś to idzie.

– Dlaczego akurat historia? – spytał z zaciekawieniem.

– Nie jestem z tych, którzy lubią uczyć się numerków lub pierwiastków. Wolę teorię i... przeszłość. Jedyne cyfry, które muszę spamiętać, to daty, ale nie jest to trudne. Każda z nich ma jakieś znaczenie. Poza tym... lubię czytać o tym, jak ludzie radzili sobie przez te wszystkie wieki. Mogę się zagłębiać w dowolne życiorysy lub dotykać przedmiotów, które mają setki lat – wyjaśniłam z lekkim uśmiechem, który on odwzajemnił.

– Ile ci zostało nauki?

– Pół roku, ale nie będę musiała chodzić teraz na wykłady, bo będą powtórzeniowe. Zostaje mi tylko uczyć się do końcowych egzaminów i przygotować się do obrony.

– A potem?

Zastanowiłam się chwilę.

– Może zacznę pisać w jakimś czasopiśmie historycznym lub pracować w muzeum. Nie wiem – przyznałam i po chwili zdałam sobie z czegoś sprawę.Spojrzałam na niego. – Ja wiem, że zarobki w takiej pracy nie dorównują... zarobkom w biznesie, ale nie musisz się martwić. Podpiszę intercyzę i będę się dokładała do rachunków za mieszka...

– Rose – przerwał mi i popatrzył na mnie uspokajająco. – Nie przejmuj się. Nie zależy mi na intercyzie. Ja też muszę przyznać, że nie jesteś z tych salonowych materialistek. – Spuściłam zarumieniona wzrok. – Mieszkanie będzie wspólne. Majątek też możemy złączyć w jedno konto, jeżeli chcesz.

– To naprawdę miłe z twojej strony, ale nie ma takiej potrzeby.

– A co lubisz robić w wolnym czasie? – spytał James po chwili.

– Czytać lub spacerować. – Wzruszyłam ramionami. – Nic nadzwyczajnego.

– Mnie wystarczy – uśmiechnął się, po czym wstał i niepewnie podał mi rękę. Popatrzyłam na nią chwilę, zanim ją ujęłam, również wstając.

– Wracajmy. Nie wiadomo, co te korposzczury jeszcze wymyślą za naszymi plecami – powiedziałam.

Ruszyłam za nim w stronę domu. Dystans, jaki utrzymywałam wcześniej, zmniejszył się, choć moja podświadomość i ciało krzyczały:

Nie ufaj mu.

Nie ufaj mu.

Nie ufaj mu.

Bạn đang đọc truyện trên: AzTruyen.Top