Rozdział 4 Iskierka
◊ ROSE ◊
Kiedy wróciliśmy do domu, z salonu dało się słyszeć energiczną rozmowę rodziców, która ucichła wraz z naszym nagłym pojawieniem się.
– Nie było was zaledwie dwadzieścia minut – powiedziała matka ze swoim wścibskim uśmieszkiem, który gościł także na twarzy mojego ojca i pana Wagnera.
– Omówiliśmy to, co chcieliśmy – odpowiedział obojętnie James i usiadł obok mnie na kanapie. – Wszystko uzgodniliśmy.
– A co dokładnie? – dociekała matka, na co od razu się spięłam, wbijając wzrok w dywan. I tak już się czułam jak zwierzę zagonione w kąt. Nie dałabym rady spojrzeć teraz w czyjekolwiek ciekawskie oczy.
– Szczegóły – odpowiedział James wymijająco. Zerknęłam ukradkiem na jego dłonie, których palce nerwowo zginały się tak, jakby powstrzymywał się od zaciśnięcia ich w pięść.
– Liso – wtrącił mój ojciec z rozbawieniem. – Nie bądź wścibska.
– Dokładnie – poparł go pan Wagner i cicho się zaśmiał. – Dwadzieścia minut to dobry początek, zważając na to, że będą mieli przed sobą całe życie. Powinnaś korzystać z wolności, Rose, póki możesz. Mój syn potrafi być nie do zniesienia.
Zanim zdążyłam cokolwiek odpowiedzieć, moja matka nie pozostała dłużna:
– Wręcz przeciwnie! – powiedziała, i choć jej nie widziałam, to mogłam wyczuć szeroki uśmiech na jej twarzy. – Niech James bierze ją w ryzy jak najszybciej. Będziesz ją musiał, mój drogi, traktować twardą ręką. Potrafi być strasznie uparta.
Chyba jeszcze nigdy w życiu nie siedziałam tak sztywno jak teraz. Zacisnęłam mocniej zęby, po raz kolejny przyjmując cios jej słów.
– Rose nie wydaje się tego potrzebować – odpowiedział pan Wagner, a ja wręcz poczułam jego wzrok błądzący po moim ciele.
– Jest nieśmiała – wytłumaczył mój ojciec. – Ale jak już poczuje się pewnie, to możecie być pewni, że umie pokazać charakterek.
Oddychaj, mówiłam sobie w duchu.
– Moja droga, odpręż się! Przecież to także twój wieczór! – powiedział energicznie pan Wagner. Niechętnie spełniłam jego polecenie i spróbowałam rozluźnić ramiona. Wymusiłam lekki uśmiech, który od razu odwzajemnił. – Nie ma co, mój syn ma szczęście, że Chandlerowie mają tak piękną córkę.
Zarumieniłam się, przenosząc wzrok na rodziców, którzy patrzyli na mnie uważnie, jakby chcieli mnie ostrzec, że wystarczy jeden mój błąd lub niewłaściwe słowo, abym pożałowała tego, że się urodziłam.
Oddychaj, oddychaj, oddychaj...
– Kto dokładnie będzie na ślubie? – Przeczuwałam, że James celowo zmienił temat. Byłam mu za to wdzięczna. Cała uwaga przeniosła się na niego, a ja znowu mogłam spokojnie opuścić wzrok na kilka chwil, aby móc złapać oddech.
– Najważniejsi partnerzy, rodzina – zaczął wyliczać pan Wagner, a moja matka kontynuowała.
– A także kilku rywali z konkurencji – powiedziała, jakby to była oczywista sprawa. – Wesele będzie wspaniałe, będzie to dowód sojuszu. Niech widzą, jak rośniemy w siłę.
– Nie można pominąć też naszych najważniejszych stałych klientów – dodał ojciec w zamyśleniu. – Niech wiedzą, że są dla nas ważni.
Wspaniale, pomyślałam. Moje i tak niechciane przeze mnie wesele będzie zapełnione sztywnymi snobami i ludźmi takimi jak moi rodzice. Już mogłam wyobrazić sobie ich pogardliwe spojrzenia, oceniające każdą dekorację i szczegół.
– A mogę zaprosić znajomych? – spytałam nagle, kiedy mała fala odwagi objęła moje ciało.
– A masz jakichś? – Matka wymierzyła mi tymi słowami policzek. Wytrzymałam jej szydercze spojrzenie.
– Znajdzie się kilku – odpowiedziałam po dłuższej chwili, ale czułam, jak odwaga z każdą sekundą znowu opuszcza moje ciało.
– Rose, nie sądzę, aby studenci historii – ojciec starał się wymówić ostatnie słowo tak, aby brzmiało jak najmniej obrzydliwie – byli dobrym towarzystwem wśród... takich ludzi, jak zaproszeni przez nas goście.
Popatrzyłam na niego ze skrywanym niedowierzaniem. Nie odzywałam się już, tylko przełknęłam ślinę, poprawiając się nieco na kanapie.
Nie odzywaj się już dzisiaj, podpowiedziała mi moja podświadomość, a ja od razu się z nią zgodziłam. Nie miałam najmniejszego zamiaru się więcej wtrącać. I tak już byłam wykończona psychicznie, a moja przyszłość – zrujnowana. Szczerze mówiąc, nie widziałam już sensu, aby nią jakkolwiek kierować. Chcieli planować? Droga wolna.
– Nie przesadzacie trochę? – Usłyszałam głos pana Wagnera. Odruchowo na niego popatrzyłam, nie wiedząc, co zszokowało mnie bardziej: to, że mnie bronił, czy zdziwione miny rodziców.
– Ten ślub nie będzie miał fundamentu miłosnego, ale biznesowy, tak jak cała nasza umowa – odezwała się po chwili matka, a ojciec ją poparł. – Wesele ma być jak na pokaz: idealne, wystawne, drogie...
– Uzgodniliśmy przecież, że to ja z Rose będziemy planować wesele – przerwał jej James. W jego głosie było słychać nutę rozdrażnienia. – To nasz ślub, nie wasz.
Zaczął prowadzić walkę na spojrzenia z moją matką. Nie powiem, poczułam miłe ciepło, widząc, że James stara się wywalczyć dla nas jakieś prawa, ale mimo to kurczowo trzymałam się swojego cichego postanowienia.
– James – powiedziałam cicho, patrząc na niego. Oderwał wzrok od mojej matki i przeniósł go na mnie, a wtedy jego twarde spojrzenie niemal natychmiast złagodniało. – To ich umowa. Niech planują to tak, jak chcą.
– Przepraszam, ale źle się czuję.
Po chwili byłam już na górze, kierując się do swojego pokoju, kiedy poczułam, jak ktoś łapie mnie za ramię.
Odskoczyłam jak oparzona, powstrzymując krzyk.
James uniósł dłonie w przepraszającym geście. Odetchnęłam z ulgą, przykładając dłonie do piersi, jakby to mogło uspokoić walące serce.
– Przepraszam, nie chciałem cię przestraszyć – wytłumaczył się i westchnął, patrząc na mnie współczująco. – Nawet nie wiem, co mam powiedzieć.
Rozbawiona jego zakłopotaniem lekko się uśmiechnęłam. Wiedziałam, że brak mu słów, aby opisać dzisiejszy wieczór. Mi także ich brakowało.
– Nie masz za co przepraszać – ściszyłam głos, aby nie ryzykować, że ktoś z dołu nas usłyszy. – To ja powinnam cię przeprosić za moich rodziców. Jeżeli jeszcze nie zauważyłeś, są dość... no, tacy, jak widzisz.
– Dlaczego dajesz im się tak traktować? – Zmarszczył brwi.
Nie odwróciłam wzroku, wręcz przeciwnie, patrzyłam prosto w jego niebieskie oczy, nie mogąc się nadziwić, jak ktoś może mieć tak wyrazisty kolor tęczówek. Jak morze, w którym można by utonąć.
Ocknęłam się, kiedy moje zdradzieckie ciało kazało mi zrobić krok w tył. Zamrugałam kilka razy, przenosząc spojrzenie na podłogę. Ignorując jego pytanie, odwróciłam się, rzucając ciche:
– Dobranoc.
Zanim zamknęłam za sobą drzwi, usłyszałam odpowiedź, choć brzmiało to bardziej tak, jakby mówił sam do siebie:
– Dobranoc, Rose.
Tej nocy nie płakałam. Nie mogłam zrozumieć, dlaczego w środku czuję głupią iskierkę nadziei, że może jeszcze nie wszystko stracone... że może ten tylko biznes okaże się przepustką do czegoś nowego... i lepszego.
Potępiałam się za to uczucie.
Potępiałam się tak samo jak wtedy w zaułku, za cichą nadzieję, że ktoś przyjdzie mi na ratunek. A nikt nie przyszedł.
Bạn đang đọc truyện trên: AzTruyen.Top