Prolog
Zaułek był ciemny. Jedyne źródło światła stanowiła uliczna lampa, która migotała tak, jakby sama znajdowała się u kresu wytrzymałości. Lodowaty deszcz tylko pogarszał już i tak słabą widoczność. Ulice były puste i ciche, mimo że... mimo że krzyczałam.
Krzyczałam, kiedy jego ciało przyparło mnie mocniej do zimnej ściany.
Krzyczałam, kiedy jego ukryta pod ciemnym kapturem twarz się do mnie nachyliła.
Krzyczałam, kiedy jego usta wręcz wpiły się w moją szyję niczym pijawki.
Krzyczałam, kiedy jego zimna dłoń unieruchomiła moje nadgarstki, podczas gdy druga zabrała się za uniesienie mojej spódnicy.
Błaganie i łzy nie pomagały. Wręcz przeciwnie – zachęcały go.
Wszystko zagłuszał deszcz.
– Rose, obudź się! To tylko sen!
Krzyknęłam, kiedy czyjeś dłonie złapały mnie za ramiona. Ocknęłam się i zorientowałam, że znów jestem na łóżku w sypialni. Zamrugałam kilka razy, czując spływające po policzkach łzy. Ujrzałam przed sobą błękitne oczy pełne troski. Ciepłe dłonie dalej mnie trzymały... ale ja nadal czułam jego łapska. Zimne. Brudne.
Odskoczyłam jak najdalej i spadłam na podłogę. Wycofałam się na czworakach pod ścianę i objęłam ramionami kolana, chowając w nich głowę.
Moim ciałem wstrząsnął głośny szloch.
Bạn đang đọc truyện trên: AzTruyen.Top