1
W 2014 roku Chanyeol otworzył swoją działalność. Była to malutka kawiarnia w centrum miasta. Słynęła z tego, że wszystko co sprzedawali było możliwie najbardziej zdrowe. Przychodzili tam głównie ludzie na diecie lub ci zainteresowani ich ideą. Jedno było zaskakujące. Niemal każdy tam wracał. Było coś w serwowanych przez nich łakociach co zmuszało ludzi do ponownego odwiedzenia tego miejsca. Park miał wspólnika, który w przeciwieństwie do niego bywał tam niemal codziennie. On zajmował się dostawami, rachunkami oraz wynagrodzeniem. Luhan siedział tam całymi dniami i pilnował interesu oraz pracowników. Zajmował się też wystrojem i różnego rodzaju naprawami do czego Chanyeol po prostu nie miał głowy.
Oboje byli dumni ze swojego małego dobytku. O dziwo przynosił im spory dochód, a klientów było tak dużo, że nieraz musieli czekać aż zwolni się miejsce w budynku.
Tego dnia padało. Chanyeol siedział w kawiarni i pomagał zmienić wystrój na bardziej letni. Mieli początek lipca, który mimo iż zapowiadał się niesamowicie gorąco to był przepełniony deszczowymi chmurami. Nie przeszkadzało mu to, ponieważ zawsze lubił zimniejszą pogodę. Nienawidził słońca, które nie dość, że raziło w oczy to zostawiało zmarszczki na twarzach ludzi.
Chanyeol bał się zmarszczek jak niczego innego. Czasami kiedy patrzył na twarz Dongwoo zastanawiał się nad najlepszymi kremami, które ochronią go przed takim defektem. To nic, że Dongwoo w przeciwieństwie do niego spędzał całe dnie na zewnątrz i pracował fizycznie. Chanyeol wciąż porównywał swoją twarz do tej przyjaciela i doszukiwał się u siebie nieistniejących zmarszczek.
Przecież miał już prawie trzydzieści dwa lata. Podejrzewał, że to tylko kwestia czasu aż jego skóra zacznie tracić elastyczność.
Kiedy wracał do domu wstąpił do sklepu i kupił kilka warzyw. Było już po dwudziestej drugiej dlatego potrzebował, aby jego upragniona kolacja była niskokaloryczna.
Już będąc w pobliżu budynku, zauważył, że coś jest nie tak. W salonie paliło się światło, a odkąd rodzice wyjechali do Francji Chanyeol mieszkał całkiem sam. Rzadko kiedy ktoś go odwiedzał.
Dom był duży i zadbany. Stanowił idealną zachętę dla potencjalnych włamywaczy, ale mimo to mężczyzna zdecydował się upewnić, że ktoś znajduję się wewnątrz. Cicho otworzył drzwi domu i wciąż trzymając klucze w dłoniach ruszył do przestronnego salonu. Ktoś musiał wejść przez jedno z okien. Przecież nie mógł dostać się przez drzwi wejściowe, które były zakluczone.
Chanyeol aż się zatrzymał, kiedy wśród ciemności dostrzegł drobne, nastoletnie ciało. Chłopiec był odwrócony do niego plecami, dlatego mężczyzna nie miał pojęcia kim jest nieznajomy. Ten leżał na kanapie i ... I chyba spał.
Nagle dotarło do niego śmieszne, ciche kichnięcie, a Chanyeol przypomniał sobie, że nie zna nikogo kto kichałby w równie uroczy sposób co mały Baekhyun.
- Baekhyun? - Zapytał, ale nie otrzymał odpowiedzi. Ciało poruszyło się dopiero, kiedy brutalnie zapalił światło w salonie.
- Zgaś to! - Wrzasnął młodszy wiercąc się. Nie otrzymawszy oczekiwanej ciemności dziewiętnastolatek podniósł się do siadu i obrócił w stronę zastygłego Chanyeola. - Głuchy jesteś? - Warknął podnosząc się. Prawdopodobnie zamierzał zgasić światło, ale zamiast tego pisnął cicho i ponownie opadł na materac.
- Co tu robisz? - Odezwał się w końcu Chanyeol. Wcale nie był z tego powodu niezadowolony. Pragnął, aby jego maleńki elfik został tu na zawsze. Przecież tylko przy jego boku był bezpieczny.
Baekhyun wyglądał jak po walce z jakimś wielkim psem. Był cały poszarpany. Na jego policzku widniało spore zadrapanie, a każdy włos odstawał w innym kierunku. Miał na sobie jedynie cienki podkoszulek, który z pewnością nie nadawał się na późne, zimne wieczory. To co najbardziej go przeraziło to wielka plama krwi, która zabarwiła jasne spodnie na czerwono. Rozciągała się ona na całym lewym udzie. Chanyeol nie skomentował tego, że poprawiła również jego ulubiony, szary koc, na którym leżał nastolatek.
- Siedzę? - Prychnął farbowany chłopak. Jego włosy miały dziwny, różowawy odcień, który w chory sposób pasowały do delikatnego wyglądu.
- Nie żartuj sobie. - Chanyeol wyszedł do łazienki skąd zabrał podręczną apteczkę. Nigdy jej nie używał. Nie zdarzyło mu się zrobić sobie jakąś poważniejszą krzywdę.
- Będziesz się bawił w lekarza? - Wyśmiał go chłopak, kiedy tylko Chanyeol ponownie pojawił się w pomieszczeniu. Nic nie mówiąc ściągnął z siebie grubą bluzę i podał rękę chłopcu, aby pomóc mu wstać. Ten wybrał pomoc w postaci poręczy kanapy, czego starszy nie skomentował. Nie spodziewał się innego zachowania.
- Zdejmij spodnie. - Rozkazał stanowczoy, przyglądając się jednocześnie Baekhyunowi.
Nie widział go tak długo! Niemal cały rok, a i wtedy chłopak uraczył go jedynie kilku minutową obecnością. Niewiele się zmienił. Wciąż był niski i drobny, nawet ja na swój wiek. Jego skóra miała podobny odcień, a twarz była bez najmniejszej skazy (pomijając zadrapanie, które i tak nie powinno zostawić po sobie najmniejszego śladu). Chyba jedynie fryzura uległa jakiejkolwiek zmianie. Wcześniej miał naturalne, ciemne włosy. Teraz przypominały kolorem watę cukrową.
- Nie dam Ci się zmolestwać. - Oświadczył nastolatek. Brzmiał poważnie, ale jednocześnie dziwnie obojętnie. Jego głos nie nosił wielu emocji.
- Baekhyun, to ty zjawiłeś się znikąd w moim domu.
- Nie wyrzuciłeś mnie.
- Nie zamierzam. - Westchnął i zaczął rozpinać jego spodnie mimo wyraźnego niezadowolenia towarzysza. Ściągnął je z chudych nóg i otworzył apteczkę, żeby wyjąć coś do dezynfekcji.
Poczuł jak kamień spada z jego serca, kiedy przemył ranę. Była duża, ale nie głęboka, dzięki czemu nie musieli fatygować się do szpitala, aby ktoś zszył śliczne ciało.
- Jak to się stało? - Zapytał klękając przy Byunie, który w ciszy przypatrywał się jak Chanyeol zaczyna obwiązywać jego nogę bandażem.
- Nie twoja sprawa. - Uznał wdrapując się na kanapę. Chanyeol wyrwał mu z dłoni zakrwawiony kocyk, kiedy Baekhyun nie przejmując się plamami chciał się nim okryć.
- Skoro tu jesteś to jest to moją sprawą.
- W takim razie wychodzę. - Oświadczył nastolatek po raz kolejny podnosząc się z miejsca.
- Szerokiej drogi. - Mruknął Park zanosząc koc do łazienki. Po drodze wyrzucił spodnie, które nadawały się jedynie do spalenia. Wiedział, że Baekhyun nie wyjdzie z tego budynku w luźnej podkoszulce i bokserkach. Nie dość, że wyglądałoby to komicznie to dodatkowo niesamowicie by zmarzł. W domu Chanyeola mógł liczyć na ciepłą kolację i wygodny materac do spania. Baekhyun nie wyglądał na kogoś, kto na co dzień pozwalał sobie na takie luksusy. Być może wcale nie spał w domu, a na ławce w parku lub w jakiejś spelunie. Park nie chciał nawet o tym myśleć. Obiecał sobie, że gdy rano wstanie porozmawia z Byunem o powrocie do rodziny.
Kiedy Chanyeol przeprał koc wrócił do salonu.
Przeliczył się myśląc, że Baekhyun nie będzie na tyle szalony, aby wyjść późnym wieczorem w lekkim i niecodziennym stroju na miasto.
Po Baekhyunie nie było nawet śladu.
Bạn đang đọc truyện trên: AzTruyen.Top