[<11 Rozdział>]
Per. Lucyfer
*Kilka tygodni po poprzednim rozdziale*
Nasze relacje z Alastorem znów się pogorszyły. Już myślałem że będzie lepiej, najwyraźniej się myliłem. Przez ten cały czas mimo licznych kłótni pytałem się o ranę. Zawsze odpowiadał że jest dobrze, chociaż już widać po nim, że zdecydowanie tak nie było.
Zastanawiałem się jednak, czemu się tak dziwnie czuję. Nie mam namyśli takiego zwykłego uczucia jak na przykład złości. To było bardziej nietypowe uczucie. Chociaż nie rozumiem tego uczucia, to mam wrażenie, że w rzeczywistości bardzo dobrze je znam. To wszystko było takie dziwne..
Z każdym dniem kłóciliśmy się bardziej. Chociaż w rzeczywistości to tego nie chciałem. Charlie i Vaggie cały czas próbowały nas uspokoić. Było coraz to gorzej.
Słyszałem nawet kilka dni temu jak Vaggie się pytała Charlie czy nie lepiej byłoby żebym nie mieszkał już w hotelu. Od tych kilku dni właśnie unikam radiowego demona jak ognia. Za żadne skarby świata nie wrócę do mieszkania samemu. Nie chce już czuć się samotny i wiecznie użalać się nad sobą. Nie, to już zamknięty rozdział w moim życiu.
Siedziałem w swoim pokoju i tworzyłem kaczki. Dzisiaj zrobiłem już ich pięć. Każda kaczka zajmuje sporo czasu do robienia, dlatego każda z nich wychodzi wyjątkowo.
Mój pokój to dobre miejsce nie tylko do tworzenia kaczek i spania, to też dobre miejsce do ogólnego rozmyślania. Przez ostatnie tygodnie trochę dożo rozmyślam, nad wszystkim. Od tamtego razu gdy ponownie zobaczyłem jego ranę wszystko dziwnie się skomplikowało.
Czemu nie chciał sobie pomóc? Dobrze wie, że może umrzeć!
Swoją samolubnością może zniszczyć sobie zdrowie jeszcze bardziej.
Jeszcze kilka miesięcy temu zabiłbym go za wyzywanie mnie bez żadnych wyrzutów sumienia. Teraz jednak trochę się zmieniło..i już sam nie wiem, dlaczego.
To wszystko wydaje się bardzo skomplikowane.
Nie wiem sam co o tym myśleć.
Położyłem się na łóżku. Na leżąco jest łatwiej rozmyślać, a przynajmniej takie miałem wrażenie.
Co ja mam zrobić? Nie mogę przecież stać bezczynnie i patrzeć na jego cierpienie,ale on nie daje sobie pomóc! Dlaczego?
Miałem tak wiele pytań, a tak mało odpowiedzi...
Dopóki on nie zachce sobie pomóc, ja mu nie pomogę. Musi zrozumieć, że jego zdrowie jest ważne. Tylko dobrze by było, gdyby zrozumiał to wcześnie. Z każdym dniem jest gorzej, zegar tyka.
A jeśli nie zrozumie na czas? Albo jeśli wogóle nie zrozumie? Umrze...?..
Nie,nie pozwalę na to. Jeśli nawet zdarzyłoby się że nie zrozumie tego, to jakoś zmuszę go do tego, aby pozwolił sobie pomóc. To jednak jest w ramach ostateczności. Nie chcę na razie robić niczego w brew jego woli.
Byłem zmęczony i zapisany. Jest już dosyć późna godzina, to zrozumiałe.
Jednak w mojej głowie krążyło jeszcze za wiele myśli żeby spać. Ha! Ja nawet nie wiem czy wogóle zasnę.
Chcę zrozumieć dlaczego nie chce żebym mu pomógł. Chcę usłyszeć choć jeden z sensowny argument, ale wiem, że prawdopodobnie to mogło by rozwalać kłótnie, a kolejne kłótnie to ostatnie co teraz potrzebuję. Jeśli będziemy się często kłócić to może będę musiał opuścić hotel, a na serio, nie chcę żeby tak się stało.
Po śmierci żony siedem lat spędziłem na czterech czynnościach: spaniu, jedzeniu, rozmyślaniu i tworzeniu kaczek. Nie chcę żeby to wróciło.
Rozmyślałem tak Jeszcze dosyć długo po czym zasnąłem. Serio byłem po dzisiejszym dniu senny, chyba nawet bardziej niż zwykle.
*****
YOO! Powracam z rozdziałami:3
Bạn đang đọc truyện trên: AzTruyen.Top