Christmas time.

Z bólem serca zatrzasnęłam drzwi mojego pokoju. Szczerze mówiąc, nie powinnam być nawet zawiedziona. Robili to już tyle razy, że mogłam się przyzwyczaić. Ja jednak nie potrafiłam. Jakaś część mnie nadal miała nadzieję, że te święta będą należeć do udanych. Nie było tak pod żadnym względem.

Moi rodzice nawet w tak piękny czas nie potrafili odzyskać swojego człowieczeństwa. Zaraz po złożeniu sobie życzeń wdali się w pierwszą sprzeczkę. Ostatnio bardzo często się kłócili. Nie mam na nich żadnego wpływu. Pozostawało mi tylko patrzeć jak wyniszczali siebie nawzajem, a przy okazji i mnie.

Moje oczy zamknięte były jeszcze przez dłuższy czas. Gdy nic nie widziałam, mogłam przynajmniej uciec od rzeczywistości i oddać się fantazjom. Czy chciałam aż tak wiele? Szczęśliwe, pełne miłości święta nie były chyba aż tak niemożliwe.

Kiedy w ciszy pozwalałam swoim pojedyńczym łzom spadać na poduszkę, usłyszałam huk z zewnątrz. Ciche, lecz natarczywe pukanie dotarło do moich uszu chwilę później, budząc wszystkie nadzieje, które posiadałam.

Przez okno zobaczyłam jego okrytą mrokiem sylwetkę. Stał naprzeciwko mnie, wpatrując się w moje oczy z nadprzeciętnie urzekającym, nikłym uśmiechem na swoich cudownych ustach. Byliśmy oddzieleni od siebie szklaną taflą, a ja już czułam zapach jego perfum. Kiedy tylko trafiał on do mnie, miałam doczynienia z ponadprzeciętnie przyjemnym uczuciem. To dziwne, że zapach może zdziałać z człowiekiem aż tak wiele.

- Wesołych świąt, różyczko. - wychrypiał niemal zaraz po tym, gdy otworzyłam mu drzwi balkonowe. Nieco skrzywił się, gdy zobaczył moje zaczerwienione oczy. - Tylko nie mów, że znowu to zrobili. - westchnął bezradnie, a gdy pokiwałam głową, jego usta zacisnęły się w cienką linię.

- To nic. - machnęłam ręką, uśmiechając się w miarę możliwości. - Ich zachowanie nie wpłynęło na mnie aż tak.

- Są święta, do cholery. - syknął niczym najbardziej jadowity wąż, ze wzgardą patrząc na drzwi. - Zobaczysz, że pewnego dnia pożałują wszystkego.

- Uspokój się. - próbowałam jakoś załagodzić atmosferę. Nie chciałam, by te święta były całkowicie nieudane, nawet między mną a moim chłopakiem - To nie czas na takie obietnice.

- Wiem, kochanie. - szepnął, gładząc mój policzek. - Ja poprostu nie rozumiem, jak mogą wyrządzać ci taką krzywdę.

- Już się do tego przyzwyczaiłam. - powiedziałam kompletnie owładnięta jego dotykiem. Jego skóra w bliskim kontakcie z moją potrafiła zdziałać dziwne rzeczy. Splótł nasze dłonie i pociągnął mnie w kierunku balkonu. Uderzyło we mnie wtedy chłodne, niebywale orzeźwiające powietrze, którego tak bardzo potrzebowałam.

- Co robisz? - zapytałam zaskoczona, gdy podszedł ze mną do drabinki przeciwpożarowej.

- Zabieram cię ze sobą. - wzruszył ramionami. Oplótł rękami moją talię i posadził mnie na barierce. Mimowolnie musiałam zejść na sam dół. Inaczej napewno bym spadła.

***

- Chyba nigdy nie będę w stanie cię przejrzeć. - zachichotałam, kręcąc bezradnie głową. - Czasem zachowujesz się jak chory psychicznie. Jesteś irracjonalny i zupełnie nieprzewidywalny.

- A czy to przypadkiem nie z tego powodu aż tak bardzo za mną przepadasz? - jego leniwy i  zrelaksowany głos dotarł do moich uszu, powodując dreszcze.

- Być może. - beztrosko wzruszyłam ramionami. Z każdą chwilą radość życia powoli zaczynała do mnie wracać. To wszystko za sprawą obecności tego chłopaka i niezwykłej atmosfery panującej w tym miejscu. Bywałam tutaj coraz częstszym gościem. Ten dom, a raczej rezydencja, stawała się powoli moim azylem.

Justin, trzymając mnie w swych ramionach, dzielił się swoim ciepłem i skrywaną gdzieś w głębi czułością. Podejrzewałam, że nikomu nie okazuje takiego oblicza, poza mną. To smutne, a jednocześnie takie niezwykłe. Wydawało mi się, że jako jedyna znam go od tej strony.

Moje rozmyślania przerwał jego delikatny pocałunek, złożony na moim czole z niebywałą czułością. Wpatrywał się we mnie rozleniwionym wzrokiem. W jego oczach mogłam dostrzec małe iskierki, które zdradzały jak był szczęśliwy.

- Dziękuję, że tutaj jesteś - mruknął ospale, wtulając się w zagłębienie mojej szyji. - Tylko ty sprawiasz, że nie czuję tej wszechobecnej beznadzieji.

- To ja dziękuję, Justin. - szepnęłam, zanurzając palce w jego miękkich włosach, przez co zamknął oczy, poddając się całkowicie temu uczuciu. - Tylko ty sprawiasz, że mam nadzieję na lepsze jutro.

Siedzieliśmy tak na środku kanapy, ciesząc się sobą nawzajem. Był moim jedynym szczęściem. Czułam, że znaczę dla niego równie tyle. To sprawiło, że święta te nabrały kompletnie innego wymiaru. Mogłam określić je mianem najlepszych. Spędzałam je przecież z kimś, kogo kocham bardziej niż wszystko inne.


Bạn đang đọc truyện trên: AzTruyen.Top