Chapter4
Tej nocy wszystko miało się zmienić. Rose to przeczuwała. Miała wrażenie, że gra we wspaniałym, kultowym filmie, który napewno zakończy się czymś dobrym.
Powoli szła na wyznaczone miejsce. Pomimo mroku, który ogarniał cały park, nadając mu mglistego, tajemniczego uroku, nie czuła się w żadnen sposób zagrożona. Miała wrażenie, że ktoś nad tym wszystkim czuwa i ma ją w swojej opiece.
Ogarnięta wszechobecną ciszą usiadła na ławce, wsłuchując się w delikatne podmuchy wiatru, muskające jej skórę na policzkach. Oczekiwała w zniecierpliwieniu pojawienia się nieznajomego, który miałby rozwiać jej wszystkie wątpliwości. Przeczuwała, że to on może być kluczowym elementem chorej układanki, w którą zamieszana była od obudzenia się w szpitalu. Najgorsze było to, że nic nie mogła przypomnieć sobie ze wcześniejszego okresu. Jedynie marna pustka wciąż odwiedzała jej wspomnienia.
Wpatrywała się w jaśniejące mglistym światłem latarnie do momentu, aż gdzieś w oddali usłyszała ciche szmery i odgłosy przypominające kroki tłumione przez trawę. Po jej karku przebiegły nieprzyjemne dreszcze, lecz mimo to postanowiła zachować swoją niewzruszoną postawę, bez względu na to, jak było to trudne. Drgnęła dopiero w momencie, gdy poczuła na swoich włosach czyjś dotyk. Dotarła do niej woń przyjemnych, męskich perfum.
- Piękna noc, nieprawdaż? - usłyszała za sobą delikatny, lecz stanowczy głos.
- T-tak, dość ładna. - wyznała niepewnie, spinając się ze stresu.
- Co robisz tutaj o tak późnej porze? Czyżbyś czekała na swojego Romea? - chłopak zachichotał w nieco dziwny sposób, po czym okrążył spokojnym krokiem ławkę i usiadł obok niej. - Nie pamiętasz mnie, prawda?
- Niestety nie. - Rose pokręciła głową w geście dezaprobaty. Czuła się nieco dziwnie w towarzystwie nieznajomego jej chłopaka, który na dodatek znalazł się tak blisko. Przyjrzała mu się bliżej. Był bardzo nietypowy, jakby przemawiał przez niego mrok - Bardzo mi przykro, ale nic nie mogę zrobić. Nie wiem nawet kim jesteś. Czy to z tobą miałam się spotkać tej nocy?
- Cholerna ironia. - mruknął, zaciskając swoje długie palce na czarnych jeansach, które idealnie dopełniały resztę jego stroju.
- O czym mówisz? - zapytała lekko zaciekawiona, naciągając rękawy swojej przydługiej bluzy na zmarznięte dłonie. Dzisiejsza pogoda nie należała do najlepszych i bez problemu można było to odczuć.
- To chyba już nie jest ważne, zapomnij.
- Nie chcę już o niczym zapominać. Zbyt wiele przez to straciłam. Nawet nie wiem w jakich okolicznościach to się stało... - powiedziała z przejęciem, gdy w kącikach swych zielonych oczu poczuła nieprzyjemne łzy.
- Spokojnie, na wszystko masz czas. Nic na siłę. - niepewnie ujął jej zimną dłoń, zupełnie jakby nigdy wcześniej tego nie robił. Czas dzielący tą dwójkę sprawił, że nawet najmniejszy dotyk smakował inaczej, niż przedtem. - Wiesz, czasem najlepszą rzeczą jaką można zrobić, jest zburzenie wszystkiego i rozpoczęcie od nowa. Tak chyba jest w tym przypadku, prawda?
- Skąd się w ogóle znamy? Od ciebie dostawałam te wszystkie czarne róże? To ty jesteś Justin?
- Nie za dużo pytań na raz? - ciemnooki zaśmiał się pod nosem, lecz szybko spoważniał. - Odpowiadając na twoje trzecie pytanie, tak, nazywam się Justin. Uwierz, znaliśmy się bardzo dobrze, być może za dobrze, w mniemaniu innych.
Bạn đang đọc truyện trên: AzTruyen.Top