Chapter 33

- Rose, zrozum... - westchnął, nerwowo chodząc po pokoju. - To całkowicie bezpieczne.

- Bezpieczne?! - wychlipała podniesionym głosem, wynurzając twarz z trzymanej w rękach poduszki. - Niedawno prawie cię zabili, cały czas wychodzisz, wracasz dopiero w nocy, ciągle coś ukrywasz... To jest bezpieczne?

- Daję sobie radę. - powiedział, starając się w jakiś sposób załagodzić sytuację. - Nie masz się o co martwić.

- Nie wiesz co mówisz, Justin. - pokręciła głową, podrywając się z jego łóżka. Szybko wybiegła z pokoju, głośno zamykając za sobą drzwi.

Został sam, nie miał odwagi za nią pobiec, by jeszcze bardziej tego nie pogorszyć. Wywarczał pod nosem wiązankę przekleństw, która ani trochę nie złagodziła jego stanu. Rzucił się na łóżko i zakrył dłońmi swoją twarz. Nie myślał, że informacja o tym, kim jest wywoła w niej aż tyle negatywnych uczuć. Wcześniej tak nie było. Kiedy powiedział jej o tym mniej więcej dwa lata temu, przyjęła to ze spokojem. Zastanawiał się, co aż tak się zmieniło. Być może od samego początku powinien mówić jej prawdę i nic nie ukrywać.

Leżał tak przez kilka godzin, bacznie nasłuchując dźwięków z dołu. Nie bał się, że mu ucieknie, nie bał się, że coś sobie zrobi, ponieważ to do niej niepodobne. Mimo to, czuł niepokój, gdy nie było jej przy nim. To utwierdziło go w przekonaniu, jak bardzo potrzebuje jej w zasięgu wzroku. Kiedy nie widział jej przez dłuższy czas, jego podświadomość sama zaczynała wytwarzać jej obraz. Było tak, gdy trafił do więzienia. Nieustannie wyobrażał sobie, że przy nim jest. Tylko to pozwoliło pozostać mu przy zdrowych zmysłach.

- Hej, różyczko. - szepnął zmieszany, gdy wbrew własnej woli znalazł się na dole. Leżała skulona na jasnej kanapie. Pomimo tego, że w domu było ciepło, jej ciało przykrywał gruby koc. - Nie bądź na mnie zła. Wiem, że jestem beznadziejny, ale nie denerwuj się już. - nie odpowiedziała. Zamiast tego, tępym wzrokiem wpatrywała się w przestrzeń przed sobą. - Rose, przestań.

- To ty w takim razie zacznij. - mruknęła, pociągając nosem. - Zacznij nareszcie być ze mną szczery. Ja muszę mówić ci o wszystkim.

- Wiesz, że to nie tak. - jęknął - Poprostu się martw...

- Nic już nie mów. - uciszyła go jednym ruchem ręki. Poniosła się do pozycji siedzącej, dzięki czemu zobaczył jej zaczerwienione oczy. - Poprostu mnie przytul.

- Oh, Rose. - uśmiechnął się szeroko. Kamień spadł mu z serca, gdy zobaczył, że na jej niepokojąco bladych ustach zamajaczył się cień uśmiechu. Nie czekając dłużej, przyciągnął ją do siebie i umieścił na kolanach. - Tak bardzo cię kocham, wiesz? - wyszeptał w jej ciepłe, pachnące nutką wanilii włosy.

- Wiem Justin. - odpowiedziała, oplatając swoimi dłońmi jego szyję. - Ja ciebie też, czasami.

- Czasami? - prychnął śmiechem, patrząc na nią z uniesionymi brwiami.

- Kiedy mnie nie denerwujesz. - powiedziała zadowolona, składając subtelny pocałunek na jego dolnej wardze.

Za każdym razem gdy tak robiła, budziły się w nim nieopisane uczucia. Każdy, najdrobniejszy ruch z jej strony, który zmierzał ku polepszeniu ich relacji traktował często jako cud. Chciał pogłębić ten cudowny gest, jednak przeszkodził mu w tym dzwonek, który rozniósł swą nieprzyjemną symfonię po całym wnętrzu.

Przewrócił oczami, ciężko wydychając powietrze. Nie miał pojęcia kto postanowił złożyć im wizytę, ale już się z niej nie cieszył. Podszedł do drzwi, zostawiając w salonie swą małą kruszynę. Jedynym sprawnym ruchem odblokował zamek po czym pociągnął za klamkę, nie ukrywając swojego niezainteresowania. Jednakże, wszystko zmieniło się, gdy jego wzrok spoczął na osobie stojącej po drugiej stronie.

- Czego tutaj szukasz? - warknął, przestępując z nogi na nogę.

- Czy ona z tobą jest? - zapytała łamliwym głosem, próbując zajrzeć do środka przez ramię Justina.

- Kto? - prychnął lekceważąco. - Twoja córka? Co się stało, że nagle zaczęła cię obchodzić?

- Justin... - pokręciła głową z bezsilności, zakrywając usta dłonią. Nie zrobiło to jednak na nim większego wrażenia. Po tym, co ona i jej mąż zrobili jego ukochanej, powina cierpieć znacznie intensywniej.

- Teraz Justin, tak? - zapytał zgryźliwie, wywiercając swym intensywnym wzrokiem dziurę w jej twarzy. - Co się nagle stało z kryminalistą, sukinsynem i wariatem? Czyżbyś nagle przypomiała sobie moje imię?! - zapytał ostrym tonem, nie zwracając uwagi na łzy, które cisnęły się jej do oczu.

- Wszystko w porządku, Jus? - poczuł delikatne ręce na swoim nagim torsie, co świadczyło tylko i wyłącznie o tym, że ta konwersacja nie skończy się zbyt łatwo. - Co ty tu robisz m-mamo?

- Chcę poprostu porozmawiać, kochanie. - kobieta spuściła wzrok na swoje buty.

- Ona nie chce z tobą rozmawiać. - odparł Justin, prawie zamykając kobiecie drzwi przed nosem. Przeszkodziła mu w tym jednak ręka zielonookiej, czego w ogóle nie rozumiał.

- Wejdź, proszę. - westchnęła, porozumiewawczo spoglądając na zdenerwowanego szatyna, który przygryzł dolną wargę. Zdawała sobie sprawę z tego, że musi być na nią niewyobrażalnie zły, ale nie mogła inaczej.

Bạn đang đọc truyện trên: AzTruyen.Top