Chapter 24

*cztery miesiące i kilka dni później*

Czasami były takie dni, gdy myślała o nim bez wytchnienia. Po całonocnej udręce budziła się z jego imieniem na ustach. Tęsknota i pragnienie kolejnego spotkania sprawiły, że stał się jej pięknym koszmarem.

Dwa miesiące temu słuch po nim zagninął. Podobno uciekł z więzienia i wyjechał gdzieś bardzo daleko. Zapomniał o niej. Powoli zaczynała w to wierzyć i to było najgorsze. Była wycieńczonym wrakiem człowieka, który wyłącznie istniał. Jej egzystencja ograniczała się tylko do prostych odruchów. Głęboko w sobie skrywała silne emocje, nie pozwalając im się wydostać na powierzchnię. Dopiero w samotności wylewała z siebie to wszystko, poddając się swego rodzaju autodestrukcji.

Był chłodny, pochmurny wieczór. Dzień jak codzień, gdy przebywasz w odosobnieniu, a twoim jedynym towarzyszem jest wszechobecna cisza. Rodzice Rose nadal przebywali w pracy, co umożliwiało jej swobodne funkcjonowanie w swoim niedostępnym dla nikogo świecie. Zaraz po odrobieniu zadania domowego, postanowiła nareszcie odpocząć. Spoczęła na swoim łóżku, całkowicie zagrzebując się we wsponieniach, które dręczyły ją nawet wtedy, kiedy najbardziej chciała od nich uciec. To było jak klątwa.

Po długiej chwili udało jej się zasnąć. Potrzebowała tego.

Nie zamierzał marnować czasu. Zbyt długo na to czekał, by teraz się poddać. Obserwował ją od dawna. Nie mógł stracić takiej okazji.

- Jesteś popieprzony, Justin. - stwierdził Jake, umiejętnie parkując swój samochód obok domu dziewczyny.

- Dobrze wiesz jak to działa. - mruknął, zakładając na głowę kaptur. - Gdybym jej nie kochał, nie byłoby tego wszystkiego.

Wyszedł z samochodu, biorąc w płuca głęboki oddech. Wszystko było dokładnie zaplanowane, więc z dostaniem się do jej domu nie było większego problemu. Już dawno wyrobił klucz. Niczym drapieżnik, bezszelestnie dostał się do pokoju zielonookiej, która nadal pogrążona była w świecie nieświadomości.

- Żadnych gwałtownych ruchów - szepnął, ostrożnie wchodząc na łóżko. Pod nosem nucił znajomą tylko sobie piosenkę, która jako jedyna udowaniała jak jego emocje były niestabilne.

Ostatni czas sprawił, że zaczął wariować. Był gotów zrobić naprawdę wiele, by znowu mieć ją na własność. Odużenie jej nitrobenzenem przyszło mu nadzwyczaj łatwo. Miał nadzieję, że dzięki temu spokojnie będzie mógł ją uprowadzić. Oczywiście nie tłumaczył sobie tego w ten sposób. Jego zdaniem był to akt nadzwyczajnej szlachetności i poświęcenia dla swojego uczucia.

Reszta poszła łatwo. Już po niezbyt długiej chwili ponownie znalazł się w samochodzie swojego przyjaciela. Jednakże tym razem dumnie niósł na rękach swój najukochańszy, odrobinę przywiędły skarb. Nie przejmował się tym zbytnio, ponieważ był przekonany, że sytuacja tego wymagała.

- Jak miło znowu ją widzieć. - powiedział Jake, naciskając pedał gazu.

- Nawet nie wiesz jak. - uśmiechnął się szatyn, a w jego oczach tańczyć zaczęły iskierki radości. - Teraz nikt mi jej nie zabierze.

Bạn đang đọc truyện trên: AzTruyen.Top