Chapter 22
Ten wieczór należał tylko i wyłącznie do nich. Spokojnie, lecz intensywnie wypalali się nawzajem swoją uczuciowością. Rose zaczynała zauważać, że Justin spowodował u niej dziwną przypadłość, która z każdym dniem dawała znać o sobie coraz mocniej. Wciągnął ją do swojego świata, wprowadził ją w dziwny trans, z którego nie potrafiła, a nawet nie chciała się wybudzać. Nie miała pojęcia co się dzieje.
- Jak my się w ogóle poznaliśmy? - zapytała, próbując za wszelką cenę uciec od uczucia spowodowanego bliskością szatyna. Chłopak zaśmiał się dyskretnie, cały czas wpatrując się w jasne oczy dziewczyny, które były doskonałym odzwierciedleniem jej charakteru.
- Poznaliśmy? - prychnął z rozbawieniem. - Czyli jest z tobą jeszcze gorzej, niż myślałem. - mruknął zaczepnie, przez co ciemnowłosa westchnęła z politowaniem. Czasami miała dość jego sarkastycznego charakteru, jednak w jakiejś części dopełniał jego osobowość. Bez tej drażniącej cechy nie byłby tym samym Justinem. - Żeby było jasne, nie musieliśmy się poznawać, Różyczko. Ta chemia między nami pozwoliła nam tego uniknąć.
- Zupełnie cię nie rozumiem - pokręciła głową, głęboko wzdychając. - Czy ty nie możesz powiedzieć niczego wprost?
- Dobrze, już dobrze. - zachichotał, dostrzegając strapioną minę Rose. - No chodź tu. - rozłożył swoje ramiona, uśmiechając się szelmowsko. - To mój jedyny warunek, bym cokolwiek ci powiedział.
Zastanawiała się przez chwilę czy napewno jest to odpowiednie zachowanie. Nie trawało to długo, dała się ponieść chwili. Pragnęła zaznać bliskości Justina, choć obawiała się wykonania najmniejszego kroku. Czuła jednak, że może mu zaufać, dlatego już po chwili wtuliła się w jego osłonięty białą koszulką tors. Uderzył w nią jego niebiański zapach, którego zapewne nie doszukałaby się u nikogo innego. To było w nim zdecydowanie najlepsze - niezwykłość, której każdy chłopak mógłby mu pozazdrościć.
- Zapewne nie pamiętasz tych deszczowych walentynek, które nadomiar złego były cholernie zimne. - zaczął swój monolog niemalże szeptem, drażniąc przy okazji jej ucho. Pod wpływem tego niezwykłego uczucia pozwoliła sobie na zamknięcie powiek. - To wtedy zaczęła się nasza cała historia. Romantycznie, prawda? - mimowolnie przytaknęła, całkowicie oddając się symfonii słów płynącej prosto z jego ust. - Jeśli mam być z tobą szczery, już wcześniej zacząłem cię obserwować, jakkolwiek to brzmi. Ale to dopiero czternastego lutego zdecydowałem się pierwszy raz z tobą porozmawiać zwłaszcza, że twój nastrój nie był najlepszy.
- Jak to?
- Wyglądałaś na bardzo smutną, idąc ulicą całkowicie przemoknięta. Wracałaś wtedy ze szkoły, trzymając w ręce brudnoróżową, zwiędłą różę. Wyglądałaś jak ostatnie nieszczęście, ale i tak byłaś piękna. - przyznał, składając czuły pocałunek na skroni szatynki, która momentalnie się zarumieniła. - Wtedy ja, zupełnie przypadkiem, postanowiłem zaoferować ci pomoc. Chyba nigdy nie zapomnę twojej miny, gdy do ciebie podszedłem. Nadal nie potrafię stwierdzić, czy byłaś przerażona, czy może wręcz odwrotnie. Wyglądałaś naprawde przekomicznie. - ponownie zachichotał - Ale najlepsze było to, że zamiast w pobliżu twojego domu, znaleźliśmy się w kawiarni. Suszyłaś się tam dobre dwie godziny, ale nie narzekałem na to. Przynajmniej mogłem z tobą porozmawiać, choć z początku nie byłaś do tego skora.
- Mogłam wcale z tobą nie rozmawiać. - burknęła, starając się ukryć swój uśmiech.
- Mogłaś, ale czy wtedy miałabyś mnie na wyłączność?
- Czy ty przypadkiem nie masz nazbyt wysokiego mniemania o sobie, kochany?
- A czy ty przypadkiem się nie rozkręcasz, kochana? - odrzekł, mocniej przyciskając dziewczynę do swojego ciała.
- O co chodzi z czarnymi różami? - zapytała, starając się za wszelką cenę zmienić temat na bardziej komfortowy.
- Gdybyś mi nie przerywała, już byś wiedziała. - zmierzwił jej miękkie włosy. - No więc, kiedy jeszcze byliśmy w kawiarni wyznałaś mi, że chłopcy z twojej klasy dali prezenty twoim koleżankom na walentynki, ale o tobie zapomnieli. Dlatego pan Seymour, twój wychowawca zerwał tą okropną, różową różę z waszego szkolnego ogródka, o czym oczywiście miałaś się nie dowiedzieć. Zrobiło mi się ciebie niewyobrażalnie żal. Kiedy odwiozłem cię do domu, przed czym oczywiście okropnie się wzbraniałaś, wpadłem na pewien pomysł. Chciałem, by te walentynki były dla ciebie wyjątkowe, dlatego wykupiłem w kwiaciarni wszystkie czarne róże, które tylko posiadali. Dostałaś tego dnia siedemdziesiąt siedem bukietów.
- Ile za to zapłaciłeś? - zapytała z przerażeniem.
- A czy to ważne? - beztrosko wzruszył ramionami. - Twój uśmiech był wart o wiele więcej niż to, ile wtedy wydałem. - słowa te uwolniły stado motylków w jej podbrzuszu. Chciała więcej, o wiele więcej. To uczucie było niezwykle uzależniające. Jego obecność była uzależniająca. - Nie wyobrażasz sobie nawet, jak pięknie wyglądałaś obsypana tymi wszystkimi bukietami, które zostawiono pod twoimi drzwiami. Byłaś moją bielą otumanioną ich cudownym mrokiem.
Bạn đang đọc truyện trên: AzTruyen.Top