Chapter 18
- Czy ja kiedykolwiek cię zawiodłem? - zapytał z wyczuwalną nutką melancholii w głosie. Pytanie to sprawiło, że mimowolnie przed oczami zobaczył moment swojej przedwczesnej śmierci. Moment, gdy Rose prawie straciła życie.
- N-nie, chyba nie. - przyznała, przyglądając się z zawstydzeniem kolorowi jego czemnych oczu. Intrygowały ją. W żadnym wypadku nie były to zwykłe, brązowe oczy. Te działały na nią inaczej. Wdzierały się do środka jej duszy, gdzie powodowały niesamowity, nieodczuwalny wcześniej uścisk.
- Więc mi zaufaj, to nie boli. - mruknął, umieszczając swoją głowę na ramieniu dziewczyny. Ten odważny ruch z jego strony sprawił, że poczuła się bardzo nieswojo. Był zdecydowanie za blisko i było to nieco uciążliwe. Chciałaby to przerwać w jakiś sposób, lecz nie mogła. Jego obecność była paraliżująca do tego stopnia, że nie potrafiła wydać z siebie nawet najcichszego dźwięku w geście odmowy. - Nie stanie ci się żadna krzywda, obiecuję. Wiesz przecież, że jeśli tu zostaniemy, będziesz musiała do nich wrócić.
- A może to najlepsze rozwiązanie? Jeśli wróciłabym, wszystko by się skończyło, a przedewszystkim oszczędziłabym ci kłopotów. Nie chcę cię pogrążać w tym wszystim jeszcze bardziej, Justin. Już i tak dostatecznie jesteś w to zamieszany.
Szatyn popatrzył na zielonooką ze smutnym uśmiechem, dokładnie analizując każde z jej słów. Nic nie wiedziała. Było mu jej żal, ale do tej pory wygodniej było trzymać to wszystko w tajemnicy.
- Różyczko... podwiń proszę swój sweterek. - szepnął, zagryzając wargę. Dziewczyna nieco przestraszyła się prośby szatyna, lecz gdy zobaczyła jego wyraz twarzy, zrozumiała, że to ważne. Wykonała więc jego prośbę. - Czy zastanawiałaś się, skąd wzięła się u ciebie ta blizna? - zapytał, przejeżdżając palcem po żebrach dziewczyny, co spotkało się z aktem obrony ze strony jej ciała w postaci gęsiej skórki.
- Mama powiedziała, że to w wyniku wypadku. - wzruszyła ramionami, powoli opuszczając swój znoszony, biały sweter.
- Wiedziałem. - zaśmiał się w dziwny sposób. - Wiesz, prawda jest zupełnie inna. Twój wypadek nie miał z tym zupełnie nic wspólnego.
- Jak to? Przecież...
- Myślisz, że twoja matka otwarcie powiedziałaby ci, że dostałaś od ojca, kiedy dowiedział się, że masz chłopaka?
Wyraz twarzy Rose zmienił się niemalże w ułamku sekundy. Justin przeczuwał, że znowu zacznie płakać, czego bardzo nie chciał. Ostatnio często to robiła, co było dość niepokojące. Widać, że bardzo cierpiała, a on przecież ją kochał. Nie mógł więc na to patrzeć.
- Rose, proszę... - pokręcił bezradnie głową, widząc pierwsze łzy w kącikach jej oczu. Niepewnie objął jej ciało ramionami, łudząc się, że doda jej tym otuchy. - Nie płacz moja mała, damy sobie z tym radę, tylko pozwól mi działać... Twoi rodzice nie są tak wspaniali, jak myślałaś. Ale nie martw się tym, zabiorę cię od nich jak najdalej. Nieważne, ile będzie mnie to kosztowało.
- Ja już nie wiem, co mam robić, Justin. - wychlipała, wtulając się w jego ciepłą bluzę.
- Poprostu mi zaufaj, Rose. - szepnął do jej ucha. - Poprostu mi zaufaj.
Bạn đang đọc truyện trên: AzTruyen.Top