Chapter 10

Na jego usta wkradł się subtelny uśmiech, którego nie starał się nawet zamaskować. Znowu mógł ją zobaczyć, znowu mógł podziwiać tą cudowną istotę.

Ciemnowłosa kierowała się do wyjścia z obszaru szkoły wraz z innymi uczniami, którzy już na pierwszy rzut oka znacznie się od niej odróżniali. Rose była nieco... mniejsza? Niewątpliwie o wiele bardziej zagubiona i przygasła. Zdawała się być ofiarą życia, ale to właśnie w niej kochał. Potrafił zatapiać się w jej osobie bez pamięci i nie przeszkadzał mu ten stan.

Bacznie obserwował przestrzeń przed sobą, upewniając się, czy wszystko jest pod kontrolą. Nie chciał przecież, by coś poszło nie tak. Wolał być ostrożny, niż potem żałować swojej nierozwagi. Po tym, jak kolejny raz złapał kontakt wzrokowy ze swoim kompanem, siedzącym w samochodzie zaparkowanym nieco dalej od centrum wydarzeń, zdecydował się dogonić tą najdoskonalszą istotę, której uroku nie był w stanie przyćmić nikt inny.

Szedł tuż za nią, znaczna część jego twarzy schowana była pod kaptutem. Było to szansą na to, że być może nikt go nie rozpozna i nikt nie domyśli się, że znów kręci się przy niepozornej nastolatce.

- Jak minął pierwszy dzień w szkole po tak długiej przerwie? - zapytał, korzystając z tego, że jasnooka nadal go nie zauważyła. Obserwował jej zaskoczoną, a zarazem z lekka zaniepokojoną minę, która spowodowała u niego nieprzyjemny skurcz żołądka.

- Co tutaj robisz? - odpowiedziała pytaniem, niespokojnie rozglądając się dookoła.

- Myślałem, że bardziej ucieszysz się z mojej obecności. - prychnął lekko zawiedziony. - Najwidoczniej się pomyliłem.

- Cieszę się, Justin. - Rose jęknęła bezradnie widząc, że wyrządziła mu krzywdę - boję się tylko, że ktoś nas zobaczy. To nie jest odpowiednie miejsce.

- Wstydzisz się mnie? - zapytał, lecz gdy dostrzegł, że jego ukochana raczej nie ma ochoty na takie zagrania, szybko powrócił do bycia poważnym - Przepraszam, słonko.

- Poprostu chyba nie powinieneś tu być. Mój tata za chwilę przyjedzie. Nie chcę, żeby cię zauważył - spuściła wzrok na swoje buty.

- Mogłem się tego spodziewać. - warknął odrobinę zbyt nerwowo, co nie umknęło uwadze dziewczyny. Pomimo wszystko, nadal był dla niej praktycznie obcy i nie miała pojęcia czego może się po nim spodziewać. Przez to zdarzało jej się nawet podejrzewać, że utraciła pamięć po części z jego winy. - Kiedy oni przestaną się wkońcu wtrącać w nasze sprawy, do cholery?

- Oni się poprostu o mnie martw...

- Proszę cię. - zaśmiał się kpiąco - Jeśli myślisz w ten sposób, chyba nic nie wiesz o swoich rodzicach! - nerwowo pokręcił głową. - Czy oni znowu muszą zaczynać? Znowu jesteś po ich stronie?!

Zielone oczy dziewczyny zaszkilły się bez ostrzeżenia. Miała ochotę dać upust swoim emocjom, ale było to niewłaściwe w tej chwili. Chciała pokazać, że jest silna i ostre słowa skierowane pod jej adresem wcale nie robią na niej wrażenia. By nie skruszyć swojego już i tak niełaskawie kruchego pancerza, stała powstrzymując jakiekolwiek życiowe odruchy. Bez przerwy wpatrywała się w roziskrzone oczy szatyna, który także umilkł z jakiegoś powodu. Obojgu wydawało się, że cały świat zamilkł razem z nimi. Nie istniało dla nich nic oprócz przestrzeni, która z każdą chwilą stawała się coraz większa, jak przepaść. Zagościła ona w umyśle Rose, pogarszając jej stan. Pomimo tego, że Justin podniósł na nią głos, drwił z niej, a także obraził jej rodziców, miała ochotę rzucić się w jego ramiona i poprostu zacząć płakać.

- Rose, do samochodu. - dziewczyna ocknęła się dopiero w momencie, gdy zza swoich pleców usłyszała głos ojca, który w pewien sposób był dla niej źródłem ulgi.

Bardzo powoli odwróciła się w stronę swojego rodzica, tracąc kontakt wzrokowy z Justinem. Stał on zaś w bezruchu, przyglądając się całej sytuacji w oniemieniu.

- Ile razy można do ciebie mówić, smarkaczu? - odezwał się Bill, gdy jego córka zdążyła zniknąć im z oczu. - Jeśli jeszcze raz cię przy niej zobaczę, będzie z tobą źle, przysięgam. Mało ci jeszcze nieszczęść?

Bạn đang đọc truyện trên: AzTruyen.Top