Rozdział Trzydziesty Szósty
- Frank, proszę - Gerard marudził mi nad głową już od dobrych paru minut
- Nie - sprzeciwiłem się po raz kolejny
- No ale Frank, jesteśmy razem...
- I powoli zaczynam tego żałować - westchnąłem - poza tym, co z nimi? - pokazałem ręką na chłopaków leżących w moim salonie
- Są pijani i niczego nieświadomi, więc.. - powiedział Way z uśmiechem
- Wypraszam sobie - wybełkotał Jack - ja tu wszystko słyszę i widzę
- Ta... spod opuszczonych powiek, śpij gamoniu - machnąłem ręką
- To jak? Nic nie zauważą...
- No dobra - znów westchnąłem
- Ha! Wiedziałem, że się zgodzisz! - ucieszył się i mnie pocałował - to... idziemy do mnie?
- Ja też muszę? - jęknąłem niezadowolony
- Tak, chyba że masz tu farby do twarzy
- A jak rozniosą mi dom? - skrzyżowałem ręce na piersiach.
Co jak co ale nie ufam pijanym chłopakom w moim domu. Może i są tak nawaleni, że ledwo co kontaktują, ale zawsze któremuś może coś odwalić, a ja wole nie ryzykować. Może ojciec nie jest moim najlepszym przyjacielem, ale nie chciałbym mu bardzo podpadać, jeszcze będzie mi kazał coś odkupić, a mnie na takie zabawy nie stać. Spojrzałem na chłopaka. Patrzył na mnie błagalnym wzrokiem. I tak mu się nie dam. To jego pomysł, więc niech on się męczy, a nie ja.
- Franie, proszę - dalej błagał
- Nie zdrabniaj mojego imienia...
- Czemu? Frankie to urocze zdrobnienie
Wywróciłem teatralnie oczami i usiadłem na fotelu.
- Nie to nie, sam pójdę - fuknął - ale za to cię ładnie nie pomaluję
- No to nie, bez łaski
Kiedy Gerard wrócił i mnie pomalował uznałem, że będę dobry i zrobię to, czego nie spełnił Jack, a mianowicie - upiję się. Może nie do nieprzytomności, ale się upiję. Chyba nikt mi tego nie zabroni. Gerard zrobił i z siebie i ze mnie szkielety, i co by o nim nie mówić, to wyszło mu ładnie. Talent plastyczny to on ma niemały. Usiadłem w fotelu i zacząłem szukać jakiejś pełnej butelki czy puszki. Dużo mi nie zostawili, ale zawsze coś. Nie będę narzekać, zawsze mogło być gorzej.
*
Rano o dziwo nikt nie miał kaca, co z jednej strony mnie zszokowało, ale z drugiej ucieszyło, bo przynajmniej nie muszę biegać po domu i szukać dla każdego tabletek przeciwbólowych czy jeszcze czegoś innego. Obudziłem się w fotelu. Kellin i Jack próbowali obudzić Gerarda. Przeciągnąłem się po czym przetarłem oczy i podniosłem się z fotela.
- Oblejcie go wodą, po co się z nim bawić? - powiedziałem i poszedłem do kuchni po butelkę z wodą - proszę - dodałem podając im butelkę
Jack wziął ode mnie wodę i wylał ją na Waya. Ten zerwał się z miejsca i zdezorientowany spojrzał na chłopaków, którzy zaczęli się śmiać
- Zabiję was - wysyczał mokry chłopak
- Za co? - spytał zdziwiony Barakat - on nam kazał - wskazał na mnie, a ja posłałem w stronę Gerarda delikatny uśmiech. To chyba jednak nie podziałało.
Kellin wyprowadził Jacka z salonu, a Way podszedł do mnie. I tak nic mi nie zrobi, nie umie się bić. Spojrzał na mnie z wrogością, ale i z rozbawieniem. Powoli zaczynam się zastanawiać, czy to był dobry pomysł. Znów uśmiechnąłem się do wyższego chłopaka, jednak po chwili straciłem grunt pod nogami. Próbowałem się jakoś wyrwać, ale to na nic. Super.
- Postaw mnie! - powiedziałem podniesionym głosem
- Gdybyś nie był taki mały to bym cię nie podniósł - odpowiedział po czym się zaśmiał. Przegiął.
- Wiesz, że za to ci się oberwie? - spytałem dumnym tonem
- Tak, ale było warto. Gdzie masz pokój?
- Koniec korytarza i na lewo
Po chwili Gerard wszedł do mojego pokoju, dalej mnie trzymając. Po chwili tylko rzucił mnie na łóżko, a ja niemal od razu wstałem i uderzyłem go w ramie.
- Ał - jęknął - przemoc w rodzinie
- Denerwujesz mnie
- Tak jakby to było coś nowego
- W sumie... masz rację - uśmiechnąłem się.
Szedłem z Kellinem przez nasze osiedle. Rozmawialiśmy o jakiś bzdurach, które mimo iż nie miały sensu, sprawiały że było dobrze. Ale to wszystko wydało mi się dziwne. Ta cała sytuacja, to jak się tutaj zachowuję.
- I jak ci jest z Gerardem? - spytał nagle chłopak
- Jest... jest chyba dobrze - powiedziałem cicho
- Chyba?
- Tak... sam nie wiem. To jest dziwne. Nawet nie wiem czy go kocham, czy jestem zakochany. To stało się zbyt szybko - westchnąłem - to jest skomplikowane. Jestem z nim - spojrzałem na zegarek - nawet nie jeden dzień, a już się boję
- Czego się boisz?
- Co jak wrócę do matki? Co wtedy?
- Związki na odległość istnieją...
- Ta... wątpię żeby któryś z nas chciał się w to bawić. Może zbyt szybko się zgodziłem? Może trzeba było wybrać pierwszą opcję i zapomnieć...
- Pierdolenie - Kellin machnął ręką - mówisz tak bo boisz się być z chłopakiem. Nie dziwie ci się, ale tobie zależy na Wayu, a jemu na tobie. Dacie radę, poza tym.. jeszcze się nie wyprowadzasz, do tego czasu może się stać wiele
Skinąłem głową na znak, że się zgadzam, jednak tak nie było. Dalej mam obawy. Co jeśli to był błąd? Nie chcę żeby ktokolwiek cierpiał. Szczególnie Gerard.
Nasza druga randka. Super. To chyba źle, że się stresuję. Przecież nie ma czym. Wczoraj już na jednej byliśmy i było ok. Bawiliśmy się dobrze i serio było fajnie, więc czym się stresuję? Tego, że ktoś nas zobaczy? Że oberwę za to, że idę z chłopakiem? Przecież to że idziemy razem, może znaczyć o tym, że się kumplujemy, prawda?
Gerard chciał mnie chwycić za rękę kiedy siedzieliśmy w barze. Ja jednak nie podzieliłem jego intencji i szybko zabrałem swoją dłoń. Chłopak zmarszczył brwi.
- Frank, wszystko dobrze? - spytał przyglądając mi się
- Tak, dlaczego pytasz? - odpowiedziałem pytaniem i uśmiechnąłem się
- Jesteś jakiś dziwny... sam nie wiem, coś się stało?
- Nie - zaprotestowałem szybko - naprawdę jest dobrze - wyczułem na sobie czyjś wzrok - chodźmy stąd - powiedziałem i wstałem z miejsca
- Dlaczego?
- Wole się przejść niż tu siedzieć - uśmiechnąłem się
- Przecież jest zimno, Frank..
- No chodź - wyciągnąłem do niego rękę
Chłopak westchnął i wstał z miejsca po czym razem wyszliśmy z lokalu.
________________
Hej Hej!
To jest taki rozdział na szybko i bez sprawdzeń, więc przepraszam za wszelkie błędy
Mam nadzieję, że się podobało x
PS: I Love You All! ~ Haia_Miia xx
Bạn đang đọc truyện trên: AzTruyen.Top