Rozdział Trzydziesty Dziewiąty
- Panowie, mamy parę rzeczy do obgadania - powiedział Jack zaszczycając nas swoją obecnością. Usiadł na ziemi pomiędzy Vicem a Kellinem - zaczyna się kwiecień i musimy coś ustalić.
No tak, kwiecień. Ten czas tak cholernie szybko leci. Przed chwilą jeszcze był początek roku szkolnego, nienawidziłem się z Frankiem, stresowałem się występem na zaliczenie, a teraz? Jest już kwiecień. Jestem z Iero od około pół roku, co mi się w ogóle w głowie nie mieści. Dalej nie mogę uwierzyć w to, że nie dość, że jestem z chłopakiem, to jeszcze jest nim Frank. Ta sama menda, która wrobiła mnie w robienie rekwizytów, ta sama która mnie pobiła i ta sama, z którą skakałem sobie do gardeł około dwa miesiące. Teraz spędzaliśmy razem większość czasu, okazywaliśmy sobie uczucia - dalej nie przy znajomych - i zachowywaliśmy się jakby tamten okres nigdy nie miał miejsca. Teoretycznie nawet spędziliśmy razem część świąt, co na szczęście nie przeszkadzało żadnemu z naszych rodziców.
- Co ty chcesz ustalać? - spytał Frank, którego musiałem ciągnąć na to spotkanie
- To, mój drogi panie - Jack zamilkł na chwilę - że będzie dużo wolnego i musimy coś z tym zrobić - powiedział poważnie, na co Frank wywrócił teatralnie oczami
- To mów, bo z tego co widzę żaden z nas nie jest za bardzo za tym żeby tu siedzieć - wtrącił Brendon
- No już, spokojnie - Jack serio był tym wszystkim zachwycony, a przecież to tylko miesiąc - jak wiecie, ta dwójka - wskazał na mnie i Brendona - ma w tym miesiącu urodziny
- To wiemy od paru lat - wtrąciłem
- Dobra no, dajcie mi dokończyć - Barakat się oburzył - przedtem mamy zakończenie trzeciego kwartału
- Ale wtedy nie mamy wolnego
- No i co - machnął ręką - dalej mamy ósmy, wtedy nie mamy zajęć, więc nie opłaca nam się tam iść i czternastego to samo, a później mamy cztery dni ferii letnich. I te dni trzeba dobrze wykorzystać!
- Dobra... ale my wiemy jak wygląda grafik szkoły, więc... - zaczął Ryan
- Chciałem wam przypomnieć. Musimy to serio dobrze wykorzystać, no a na te cztery dni najlepiej gdzieś wyjechać - zamilkł - i nie, nie do Wayów, na działkę, która jest pół godziny stąd - dodał kiedy zauważył, że Mikey chce coś powiedzieć - musimy wymyślić coś, co będzie serio dobre, i coś co zapamiętamy
- Ja zapamiętam dobrze leżenie plackiem na łóżku i granie w gry albo słuchanie muzyki - rzucił Frank
- To znaczy, że nie masz życia, ale my to zmienimy - Jack posłał mu szeroki uśmiech.
Po naszej cudownej konferencji, z której wyszło, że nie mamy nic do gadania, bo Jack już wszystko zaplanował, uznaliśmy z Frankiem, że pójdziemy na spacer. I tak było już po południu i nie mieliśmy co robić, a spacer przecież zawsze dobrze wpływa na człowieka. Nie żebym się znał, tak mi po prostu mówiła mama.
Iero i ja siedzieliśmy w parku na ławce i patrzyliśmy po prostu na to co było przed nami. Nie rozmawialiśmy dużo. Czasem siedzenie w ciszy jest lepsze niż jakakolwiek rozmowa. Cisza przecież nie zawsze oznacza brak tematów do rozmów czy argumentów. Czasami oznacza ona, że one po prostu nie są potrzebne. Tak właśnie było między mną i Frankiem. Posiadanie osoby, z którą możesz po prostu pomilczeć jest niesamowite. Oznacza to po prostu, że rozumiecie się bez słów.
- Patrz - Frank wskazał ręką jakieś miejsce
- Nic tam nie widzę - przyznałem po dłuższym wpatrywaniu się w punk, który wskazywał mi chłopak
- No jak to? Nie widzisz tego pieska?
- Pieska? - spojrzałem na zwierze - no... pies... i co?
- Jesteś okropny - wywrócił oczami - ten pies jest piękny! - niemal pisnął
- Na widok tego psa podniecasz się bardziej niż na mój...
- No przykro mi, nie jesteś psem to nie licz na piski na twój widok, zaraz wrócę - powiedział po czym wstał z ławki i poszedł w kierunku zwierzaka.
Obserwowałem chłopaka bawiącego się i głaszczącego zwierzę. Wyglądał jak dziecko, które pierwszy raz coś widzi i musi to całe obmacać, chociaż w gruncie rzeczy... wyglądał całkiem uroczo. Nagle jednak podniósł się i wyjął telefon z kieszeni. Patrzył przez chwilę na urządzenie po czym - prawdopodobnie - odebrał połączenie. Po niedługim czasie podszedł do mnie z jakby zamyśloną miną, wyglądał jakby coś się stało.
- Wszystko ok? - spytałem zaniepokojony
- Tak.. chyba tak - wydukał - mój ojciec dzwonił
- No i?
- Nie wiem, mówił że mam przyjść do domu i, że to pilne.
O więcej nie pytając wstałem z ławki i zacząłem iść w kierunku wyjścia z parku. Frank wyglądał jakby się bał, jakby zaraz miał odkryć coś strasznego. Przez jego postawę i ja się bałem, mimo, że to nie dotyczyło mnie. Martwiłem się o niego.
Przez całą drogę próbowałem jakoś go pocieszyć czy skłonić do rozmowy, jednak na nic. Był tak zestresowany, że nie mógł robić nic poza po prostu chodzeniem. Kiedy doszliśmy pod jego dom rozejrzałem się dookoła czy nie ma gdzieś w pobliżu jego ojca i kiedy byłem pewien, że go nie ma odwróciłem Franka tak aby na mnie spojrzał.
- Hej, będzie dobrze - powiedziałem i ująłem jego twarz w dłonie - na pewno będzie - powtórzyłem po czym pocałowałem go
- Tak... będzie.. - powiedział cicho - boję się. Powiedział tylko, że mam przyjść bo to ważne...
- Może to coś dobrego albo...
- On do mnie nie dzwoni prawie nigdy - przerwał mi - zaraz się okaże, że znalazł trawkę w moim pokoju
- Chwila... znalazł co?! - wykrzyknąłem - czy ty jesteś normalny?
- Boże... nie krzycz tak - wywrócił oczami
- Jesteś taki... - nie dokończyłem bo przerwał mi pocałunkiem - dobra, nie ważne...
Chłopak uśmiechnął się do mnie po czym pożegnał się ze mną i pocałował po raz kolejny. Zawróciłem i ruszyłem w kierunku swojego domu. Martwię się o Franka.
_______________________
Zaczynamy...
PS : I Love You All! x ~ Haia_Miia xx
Bạn đang đọc truyện trên: AzTruyen.Top